Wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam wrócić do moich dawnych przyjemności i znowu zacząć przed snem buszować po internecie. Już się nie bałam, że świat wirtualny mnie wessie, a znajomi z forów internetowych zastąpią mi prawdziwych przyjaciół. Dawne lęki miałam za sobą. Umościłam się wygodnie w łóżku pod kołdrą i otworzyłam laptop. Westchnęłam z ulgą. Czułam się bezpiecznie, jak po powrocie do domu. Dobrze mi poradził psycholog, żeby wziąć wolne od elektroniki, ograniczyć się tylko do korzystania z niej w sprawach zawodowych.
To dało rezultaty
Teraz czułam, że nad sobą panuję, i że to, co zaraz zobaczę na ekranie laptopa, to tylko wirtualne fakty, nie zaś rzeczywistość. Zalogowałam się na jednym z portali społecznościowych. Mój powrót od razu został zauważony. Kilku starych znajomych powitało mnie dobrym słowem. Odpowiedziałam tym samym. Oglądałam różne wpisy i przekazywane przez ludzi informacje, racząc się herbatką lipową. Nagle zobaczyłam szczególny anons: „Czy chcesz otrzymywać powiadomienia o wspomnieniach? Nie przegap żadnego…”. A potem pojawiło się zdjęcie. Wstrzymałam oddech. To była twarz Majki. Mojej najlepszej przyjaciółki. Patrzyła na mnie jasnymi oczyma spod płowej grzywki. Piękna, dwudziestoparoletnia. Kiedy przed dwoma laty umarła na raka, miała już koło trzydziestki.
Nie pamiętałam, czy kiedykolwiek wrzucałam jej zdjęcie do internetu. Raczej nie. Tyle myśli przewinęło mi się przez głowę… Dlaczego Majka musiała umrzeć? Myślałam też o tym, ile się wydarzyło w moim życiu od czasu, kiedy pożegnaliśmy ją na cmentarzu. Wpadłam w depresję, rozwiodłam się… A teraz zamierzałam kupić mieszkanie. Miałabym jej o czym opowiadać, gdybyśmy się spotkały.
– Ale się nie spotkamy, bo na razie nie wybieram się na tamten świat – powiedziałam głośno, żeby wrócić do rzeczywistości.
„Mam nadzieję, że wspomnienie sprawiło ci radość” – napisał do mnie system informatyczny portalu społecznościowego.
Co za idiotyzm! Nie, widok zmarłej przyjaciółki nie sprawił mi radości.
– Przyjaciółki na zawsze, mówiłaś. Miałyśmy być starszymi paniami ze srebrnymi ondulacjami na głowach, które razem chodzą na kawę albo na wino i uprawiają nordic walking. Ale ty mnie zostawiłaś… – powiedziałam na głos.
Westchnęłam ciężko, po czym zamknęłam laptop, zgasiłam światło i poszłam spać. Obudziłam się rano z poczuciem, że śniło mi się zbyt wiele. Ktoś we śnie coś do mnie mówił. Chyba moja mama.
Czy ona mnie przed czymś ostrzegała?
A może przed kimś? Niestety, nie mogłam sobie przypomnieć niczego konkretnego. Ponieważ miałam bardzo napięty plan dnia, postanowiłam, że ranek zacznę spokojnie i wypiję kawę w łóżku. Wstałam, zaparzyłam filiżankę kawy i wróciłam pod kołdrę. Poprawiłam poduszkę pod plecami, sięgnęłam po filiżankę ze spodkiem stojące na nocnej szafce, potem sięgnęłam po łyżeczkę, żeby zamieszać cukier. Ledwie zanurzyłam łyżkę w kawie, poczułam, że łóżko pode mną się chwieje. Raz. Drugi. Potem nagle poleciałam w dół, a kawa pofrunęła do góry. Wylałam ćwierć litra czarnej cieczy na pościel, ścianę, na kaloryfer i na siebie. Zarwała się deska pod materacem.
„Co za pech!” – pomyślałam.
Nie miałam czasu, żeby wszystko prać, ale trzeba było ściągnąć pościel i przynajmniej namoczyć ją w wannie. Inaczej zostałaby plama. Wtedy przypomniałam sobie, że sama muszę się wykąpać i zebrać do wyjścia. Za godzinę miałam się spotkać z agentem nieruchomości, żeby podpisać umowę. Przed wyjściem znowu wrzuciłam bieliznę pościelową do wanny i wybiegłam jak strzała. Zdyszana dotarłam do przystanku. Za późno. Autobus na moich oczach zniknął za zakrętem. Następny był za pół godziny, a ja musiałam dotrzeć do metra…
Ruszyłam do stanowiska z rowerami miejskimi. Trzy razy musiałam wpisywać mój kod, bo system mnie odrzucał. To pochłonęło sporo czasu. W końcu wzięłam rower, ale był mocno zdezelowany. Trochę na nim jechałam, a trochę go prowadziłam. Myślałam, że pęknę ze złości, kiedy ujrzałam jak spokojnie mija mnie autobus; ten sam, na który nie chciałam czekać.
„Co za pech!” – pomyślałam znów i w tym momencie poczułam, że przednie koło nieomal staje dęba.
Chyba było wcześnie scentrowane, bo teraz zachowywało się tak, jakby najechało na niewidzialną przeszkodę, albo jakby wiatr zatrząsł kierownicą. Musiałam zeskoczyć z roweru, żeby nie upaść. Powlokłam się do najbliższej stacji z rowerami. Stojąc na pasach, dostrzegłam kobietę jedzącą lody. Miała jasne włosy, charakterystyczny miękki profil.
To była… Majka
Przetarłam oczy. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ruszyłam naprzód. Zaszłam jej drogę. Obca twarz, obce oczy. Popatrzyła na mnie beznamiętnie. Nie wiem dlaczego, ale mi ulżyło. Przecież to oczywiste, że Majka nagle nie ożyła… Potrząsnęłam głową i wróciłam do rzeczywistości. Byłam spóźniona już dobre pół godziny. I miałam złe przeczucia. Słusznie… Kiedy zjawiłam się pod wskazanym adresem, agent od nieruchomości nie krył oburzenia. Od razu na mnie naskoczył.
– To niepoważne! Nie było pani o czasie. Nie odbierała pani telefonów. Mieszkanie przepadło. I moja prowizja także – powiedział krótko, odwrócił się na pięcie i odszedł.
Dzwonił? Kiedy? Jakim cudem? Wyjęłam z torebki telefon komórkowy. Sygnalizował, że mam wiadomość w skrzynce. Zmusiłam się, by ją odsłuchać. Spodziewałam się, że znajdę tam ponaglenia agenta. Ale nie. Najpierw usłyszałam trzaski, a potem tekst: „Miałyśmy być przyjaciółkami na zawsze… ale ty mnie zostawiłaś”.
Nagrałam sama siebie? Co się tu dzieje?!
– Nieważne – powiedziałam sobie. – Zostawmy tę sprawę. I nie martwmy się. To tylko mieszkanie. Będzie nowe.
Tyle że będę musiała od nowa załatwiać kredyt… Zniechęcona powlokłam się do pracy. Ledwo zaczęłam opowiadać koleżankom o moim pechowym poranku, gdy wezwano nas do sali konferencyjnej w sprawie, jak sądziłyśmy, nowego projektu. I co? Wylali nas! Wszystkie trzy! Ponoć któraś wynosiła dane… Gdy w szoku wróciłyśmy do pokoju, nasze komputery już nie działały: odcięto nam dostęp do serwera i poczty.
– Popatrz, gdybyś przyszła pół godziny później, mogłabyś uciec na zwolnienie… – zauważyła koleżanka.
– Dobrze przynajmniej, że przepadło mi mieszkanie – westchnęłam. – Jakbym podpisała umowę, musiałabym wziąć kredyt…
Szefostwo nie słuchało tłumaczeń, usprawiedliwień. Nie wiem, czy z tym wynoszeniem danych to był tylko pretekst, czy może zostałyśmy w coś wrobione, w każdym razie prezesi zachowywali się, jakby chcieli jak najszybciej pozbyć się nas z firmy. W efekcie pół godziny później wszystkie trzy opuściłyśmy biuro.
Smętnie rozmawiałyśmy przed budynkiem
„Co jeszcze dziś się wydarzy?!” – pomyślałam i wtedy dostrzegłam… wysoką sylwetkę w pelerynie. Majka! Taka, jaką pamiętałam, kiedy była jeszcze zdrowa. Podbiegłam do niej, tym razem będąc pewna, że to ona. Ale spod kaptura znowu spojrzała na mnie obca kobieta.
– Przepraszam, chyba… Pomyliłam panią z kimś… – wyjąkałam i w tej samej chwili uświadomiłam sobie, że na biurku w pracy został mój telefon komórkowy.
Postanowiłam załatwić to szybko. Żeby koledzy z innych działów patrzyli na mnie ze współczuciem. Wypadłam za róg i ruszyłam biegiem ku drzwiom do budynku. Wtedy znienacka poczułam na plecach zimny dreszcz. Dziwne drętwienie. Dotyk gorąca na ramieniu, a po chwili lodowaty chłód. Czułam, że serce zaczyna mi bić coraz wolniej, wolniej. Pomyślałam, że zaraz stanie, i zaczęłam się bać. Przystanęłam. I wtedy – na moich oczach – budynek, w którym mieściło się moje biuro, jak na zwolnionym filmie, zaczął opadać… Wszędzie pojawiły się kłęby kurzu i dymu.
Jakaś siła odrzuciła mnie na bok. Dopiero po chwili usłyszałam huk. Waliły się piętra, z okien sypało się szkło, ludzie krzyczeli. Leżałam na ulicy z głową ukrytą w ramionach. Świat obserwowałam przez niewielką szczelinę. Nagle światło dnia zasłonił mi cień. Poczułam perfumy. Tak pachniała Majka, kiedy jeszcze żyła… Wtedy uświadomiłam sobie, że od wczoraj była ze mną. Opiekowała się mną! Wtem dostrzegłam przed sobą… mój telefon komórkowy. Ten, który zostawiłam w biurze. Drżącymi palcami wybrałam numer 112.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”