„Przyjaciółka to superbohaterka. Znosiła ataki męża tyrana, przeżyła śmierć mamy, chorobę syna i dalej ma silę, by walczyć”

Kobieta, która ma życiowe problemy fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„O 8 miesiącach małżeństwa Ewelina nawet nie chce rozmawiać. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale podejrzewam, że mąż nie tylko dręczył ją psychicznie, ale także bił. Nie wolno jej było mieć własnego życia. Prosto z uczelni musiała wracać do domu. Nie interesowały go wymówki, że były korki albo popsuł się autobus. Każda minuta spóźnienia wywoływała u niego atak wściekłości”.
/ 01.10.2022 11:15
Kobieta, która ma życiowe problemy fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Ewelina to moja koleżanka z liceum. Po ukończeniu szkoły na jakiś czas straciłyśmy się z oczu, ale kilka lat temu spotkałyśmy się przypadkowo w Warszawie na ulicy. Szła właśnie na spacer ze swoim synkiem, Antkiem. Bardzo się na nowo zaprzyjaźniłyśmy. Zostałam matką chrzestną jej córki, Ani. I od tamtej pory byłam przy niej w najgorszych momentach jej życia.

Tata Eweliny zostawił rodzinę na miesiąc przed jej urodzeniem. Zszokowanej żonie oświadczył, że lada chwila inna kobieta też urodzi mu dziecko, więc wyprowadza się z nią do Paryża. Ojca moja koleżanka poznała dopiero kilka lat temu. Z trzecią żoną i małym synkiem odwiedził Polskę. Nie to, że po rozwodzie całkowicie zerwał kontakt ze swoją dawną rodziną. Gdy Ewelina miała kilka lat, tata zaprosił do siebie na wakacje Maćka, jej starszego brata. Tylko jego… Mama nie wiedziała, jak wytłumaczyć to córce.

Na początku podstawówki razem z bratem przeprowadzili się do babci. Ich mama poznała mężczyznę, zamieszkali razem, ale okazało się, że jej nowego kochasia drażnią dzieci. Przez następnych 10 lat z mamą widywali się tylko w weekendy.

Gdy obie byłyśmy w trzeciej klasie liceum, babcia Eweliny zachorowała. Przez ostatnie miesiące opiekowała się nią prawie samodzielnie. Nie skarżyła się, ale czasem, gdy zasypiała na lekcjach, widziałam, że ma dość. Babcia zmarła na rękach Eweliny.

– Wiem, że tak jest lepiej, bo już nie cierpi, ale nie mam pojęcia, jak bez niej żyć… – zwierzyła mi się w jednej z niewielu chwili słabości.

Na ślubie nie było nikogo z rodziny…

Po maturze Ewelina podjęła decyzję.

– Jadę na studia do Warszawy – oznajmiła swojej rodzinie. – Chcę zostać rehabilitantką.

Wtedy wiadomo już było, że jej mama choruje na cukrzycę. Miesiąc wcześniej rzucił ją konkubent.

– Nie wyjeżdżaj. Przecież możesz zamieszkać ze mną. Ja też nie jestem już najmłodsza, pomogłabyś mi w domu! – próbowała ją przekonać.

– Mariola, jak możesz? Ewelina nie jest pielęgniarką. Daj jej spokój – w obronie Eweliny stanął dziadek. – Jedź, ucz się, my sobie tu jakoś poradzimy.

Wnuczka więcej go nie zobaczyła. Zmarł na zawał we śnie dwa tygodnie po jej wyprowadzce. W Warszawie moja koleżanka rozkwitła. Na studiach szło jej świetnie, dostała stypendium naukowe. Zaczęła się inaczej ubierać, malować. Na jednej z imprez poznała Błażeja, małomównego, wycofanego, ale diabelsko przystojnego studenta informatyki. Dała mu się owinąć wokół palca.

To był bardzo dziwny związek. Mieszkali razem w wynajętej kawalerce już pół roku, a Ewelina ciągle nie poznała jego rodziców. Co niedziela chodził do nich na obiad. Sam. Nie chciał też słyszeć o wizycie w domu rodzinnym Eweliny. Nie pozwalał jej nawet pochwalić się, że kogoś ma.
Dla człowieka z zewnątrz Błażej wyglądał na faceta, który nie chce się angażować. Ale to nie było takie proste… Po kolejnych sześciu miesiącach przekonał Ewelinę do ślubu. Na uroczystości nie było nikogo oprócz pary młodej i świadków. Na szczęście nie protestował, gdy oznajmiła swojej rodzinie, że jest już mężatką.

O ośmiu miesiącach małżeństwa Ewelina nawet nie chce rozmawiać. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale podejrzewam, że mąż nie tylko dręczył ją psychicznie, ale także bił. Nie wolno jej było mieć własnego życia. Prosto z uczelni musiała wracać do domu. Nie interesowały go wymówki, że były korki albo popsuł się autobus. Każda minuta spóźnienia wywoływała u niego atak wściekłości.

Wszyscy uważali, że są cudowną parą

– Wytrwałam z nim tak długo, bo nie umiałam się przyznać sama przed sobą do porażki. Bardzo chciałam wierzyć, że mimo wszystko potrafię stworzyć normalną rodzinę. Że nie jestem popsuta. Wiem, nasze małżeństwo nie miało nic wspólnego z normalnością… Ale udawałam sama przed sobą – zwierzała mi się. – Jednak w końcu powiedziałam dość. Któregoś dnia gdy poszedł do pracy, spakowałam się i wyjechałam do rodziny. Wiedziałam, że nie będzie mnie szukać.

Miała rację. Błażej szybko pogodził się z jej odejściem. Prawdopodobnie miał już na oku kolejną ofiarę. W każdym razie zgodził się na rozwód i na dobre zniknął z jej życia. Ewelina skończyła studia i zaczęła pracę w szpitalu. Na oddziale poznała młodego lekarza, Karola. I choć obiecała sobie, że koniec z facetami, po kilku miesiącach adoracji dała się wreszcie zaprosić na kolację.

– Był zupełnie inny niż Błażej. Taki kochany. Troszczył się o mnie, starał się wyprzedzać moje życzenia… Po raz pierwszy w życiu poczułam się ważna. I kochana – wspominała.

Wszyscy dookoła uważali, że są cudowną parą. Pracowali na jednym piętrze, więc właściwie się nie rozstawali. Gdy okazało się, że Ewelina jest w ciąży, Karol oszalał ze szczęścia. Drugi ślub Eweliny był zupełnie inny niż pierwszy. Na weselu bawiło się ponad 100 osób. Rodzina, przyjaciele… Panna młoda promieniała.

Antek od chwili pojawienia się na świecie został oczkiem w głowie tatusia. Karol chwalił się nim, jak tylko mógł. Znajomi z portalu społecznościowego czasem mieli już dość oglądania kolejnych porcji fotek. Trzy lata później na świat przyszła Ania. Przez rok było cudownie. Wszędzie pojawiali się razem. Ewelina i Karol nie wyobrażali sobie, że mogliby zostawić dzieci z dziadkami choćby na weekend.

– Chyba umarlibyśmy z tęsknoty… – twierdzili zgodnie.

We wrześniu Antek poszedł do przedszkola, Ania – do żłobka. Ewelina wróciła do pracy. Niewiele się zmieniło. Na jej oddziale zatrudniła się tylko pewna młoda rehabilitantka, Klara. Cicha i spokojna dziewczyna. W sylwestra bawili się całą rodziną u znajomych, którzy mają duży dom.

– Kochanie, może powinniśmy wziąć kredyt i zainwestować w jakiś szeregowiec z kawałkiem ogródka. Żeby dzieci miały gdzie się bawić – zaproponował po powrocie z imprezy Karol.

Jego żona nie bardzo paliła się do tego pomysłu. Zawsze bała się kredytów. Ale Karol już zaczął szukać ofert. W końcu pokazał jej prawie już ukończony bliźniak, niedaleko jego rodziców, tuż pod pięknym lasem. Zgodziła się. Podpisali umowę kredytową na 30 lat i zaczęli powoli wykańczać dom. Ewelina bardzo wciągnęła się w projekt.

– Nigdy wcześniej nic nie urządzałam. Albo wynajmowałam, albo wprowadzałam się na gotowe – mówiła.

Wtedy nie wiedziała jeszcze, że nie spędzi w tym domu ani jednego dnia…

Zastanawiała się, gdzie popełniła błąd

Dom był już prawie gotowy. W sypialni dzieci stanęły piękne, kolorowe meble. Ściana po stronie Antosia miała kolor turkusowy, po stronie Ani – fioletowy. Takie były ich życzenia. Ewelina zaczynała pakować rzeczy. Do dziś pamięta, że to był piątek. Karol wrócił do domu późno. Usiadł bez słowa przy kuchennym stole i nalał sobie whisky. Nigdy tak nie robił.

– Coś się stało? – natychmiast zaniepokoiła się Ewelina.

– Usiądź, proszę – westchnął ciężko, a potem jej świat się zawalił.

Gdy zaczęła na nowo myśleć i czuć, zastanawiała się, czy to zdarzyło się naprawdę, czy może śniła jakiś koszmar. Za Karolem dawno zamknęły się drzwi. A jej w głowie brzmiały ciągle te okropne słowa: „Odchodzę. Nie mogę dłużej tak żyć. To nie twoja wina, ale inaczej sobie to wszystko wyobrażałem… Żegnaj!”. W weekend Karol spakował swoje rzeczy. Przeniósł się do nowego domu.

– Dzie tata? – pytała w kółko Ania, bo przecież do tej pory był w domu w każdy weekend.

– Musiał wyjechać – powtarzała cierpliwie Ewelina i uciekała do łazienki, żeby dzieci nie widziały jej łez.

W niedzielę wieczorem zadzwoniła do mnie. Niewiele zrozumiałam, ale wsiadłam w taksówkę i popędziłam do niej. Wypiłyśmy dwie butelki wina.

– Co ja takiego zrobiłam? Gdzie popełniłam błąd? – płakała.

Próbowałam ją przekonać, że źle rozumuje i za tą jego nagłą decyzją na pewno kryje się inna kobieta…

– Zapewnił mnie, że nie. I ja mu wierzę – przerwała mi.

Zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Ewelina i coś mi tu nie pasowało. Dlaczego Karol miałby nagle porzucić dobrą żonę i dzieci? Kilka dni później zadzwoniła do mnie Marta, nasza wspólna znajoma, z którą Ewelina pracowała w szpitalu.

– Musimy porozmawiać. Ona nie może pogodzić się z tym, co się stało. Snuje się po korytarzach jak duch i cały czas się zadręcza. Musimy jej otworzyć oczy – oznajmiła.

– Ale jak? – nie miałam pomysłu.

– Dam sobie rękę uciąć, że Karol ma kogoś. I nawet wiem kogo – wypaliła Marta. – Ma na imię Klara i pracuje u nas od ponad pół roku. Może przy Ewelinie dobrze się maskują, ale cały oddział widzi, co się święci. Nie rozumiem, dlaczego Karolowi się wydaje, że może ukryć przez żoną romans, skoro wszystko rozgrywa się na kilkudziesięciu metrach kwadratowych?

W końcu się przyznał. Nawet nie przeprosił

Ustaliłyśmy, że musimy Ewelinie otworzyć oczy. Może przestanie czuć się winna. Zaczęłyśmy śledztwo. W weekend Karol wrzucił do internetu zdjęcie z dziećmi i podpisał: „Pierwszy raz na konikach, były zachwycone”. Wśród znajomych Karola znalazłyśmy Klarę. W jej ulubionych linkach był adres strony stadniny pod Warszawą.

Właściciele mieli takie samo nazwisko jak Klara… A na zdjęciach widać było ten sam charakterystyczny dom i płotek, co na fotkach z weekendu Karola. Bingo! Oczywiście to jeszcze nie był dowód zdrady, ale być może chociaż przekona Ewelinę, żeby zapytała Karola wprost o Klarę.

Zapytała. Przez chwilę wił się jak piskorz, aż w końcu się przyznał. Nawet specjalnie nie przepraszał. Oznajmił, że się zakochał, a miesiąc później zamieszkał w urządzonym przez
Ewelinę domu razem z Klarą.

– Mamusiu, jaki nam tatuś urządził piękny pokoik w swoim domu! – zachwycał się Antek, a jego mamie chciało się wyć z rozpaczy.

Ale poza takimi momentami żal Eweliny zaczął się zamieniać we wściekłość. A to bardzo dobrze jej zrobiło. Otrząsnęła się i zaczęła rozsądnie myśleć. Wybiła Karolowi z głowy pomysł na rozwód bez orzekania o winie. Oczywiście kazała mu wziąć cały kredyt na siebie. Musiał do niego zostać dopisany tata Klary, bo Karol sam nie miał wystarczającej zdolności kredytowej, natomiast Klara pracowała na umowę zlecenie.

– Tego ci nigdy nie wybaczę. Że zmusiłeś mnie do kupna tego domu i urządzenia go, wiedząc, że w nim nie zamieszkam. To obrzydliwe – wysyczała po wyjściu z banku.

Ta bezczelność Karola najbardziej mnie zdziwiła

W ogóle przez tych parę lat naszej znajomości się na nim nie poznałam. Mogłam zrozumieć, że się zakochał, zdarza się. Ale po co te kłamstwa, matactwa? Brak klasy… Gdy usłyszałam, że na rozprawie sądowej apelował o zmniejszenie alimentów na dzieci, bo musi spłacać kredyt, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Postanowiłam sobie ulżyć i na parkingu przed sądem powiedziałam mu w twarz, co o nim myślę. Była przy tym jego mama. Ku mojego zdziwieniu pochyliła się i szepnęła mi do ucha.

– Brawo, pani Joanno. Zgadzam się z panią w stu procentach!

Uśmiechnęłyśmy się do siebie porozumiewawczo. Mądra kobieta. Zresztą dobra relacja Eweliny z byłą teściową była jednym z głównych powodów do awantur.

– Zabraniam ci robić z mojej mamy niańkę! – wrzeszczał do telefonu Karol, gdy dowiadywał się, że w weekend, gdy dzieci były z Eweliną, zajmowała się nimi przez chwilę jego mama.

– Beata nie jest twoją własnością – odpowiadała mu. – Ty już nie jesteś moją rodziną. A ona jest. I tyle.

Rok po rozwodzie zabrałam przyjaciółkę na spływ kajakowy. Popłynął też z nami Jacek, kolega mojego męża. Coś między nimi zaiskrzyło. Zaczęli się spotykać. Niby razem nie zamieszkali, ale miałam wrażenie, że mieszkanie Jacka zaczęło zarastać kurzem. Ewelina odżyła. Wszyscy jej znajomi odetchnęli z ulgą… A Karol?

– Ty zdziro! Sypiasz z jakimś facetem przy naszych dzieciach? – wrzeszczał, gdy dowiedział się o Jacku.

Ewelina opowiadała mi potem, że zachowywał się jak rozjuszony byk.

– Spokojnie zapytałam go, czy jak dzieci są u niego, to Klara śpi w samochodzie. Kopnął w ścianę i się zamknął. Ale trochę się wystraszyłam. Co jest nie tak z tymi facetami? Skoro on mnie już nie chce, to powinnam iść do zakonu? – pokręciła głową.

Diagnoza lekarza prawie ją powaliła

Wydawało się, że życie Eweliny wreszcie zacznie toczyć się spokojnie. Nic z tego. W przeciągu dwóch tygodni najpierw jej mama zapadła w śpiączkę cukrzycową, a potem usłyszeliśmy straszną diagnozę w sprawie Antka. Pani Mariola, pomimo próśb i gróźb córki, lekceważyła cukrzycę.

Mieszkający z nią syn też był bezradny. Rok wcześniej z powodu zaniedbania straciła dwa palce u nogi. Ale dalej nie badała regularnie cukru, nie odżywiała się właściwie. Tamtego dnia syn znalazł ją nieprzytomną na podłodze. Gdy  zadzwonił, Ewelina odstawiła dzieci do teściowej i pognała do domu. Było pogotowie, szpital, badania… Po tygodniu mamę wypisano do domu.

– Mam nadzieję, że tym razem wystraszyła się na tyle, że zacznie wreszcie o siebie dbać – mówiła po powrocie.

Dwa dni później Antek przewrócił się na wuefie. Dość mocno uderzył głową o podłogę.

– Czy Antek miał wcześniej problemy z koordynacją ruchową? – zapytał lekarz.

Ewelina odparła, że owszem, od dziecka był trochę niezdarny. Późno zaczął chodzić i rzeczywiście często się przewracał. Słabo radził sobie w sportach, które wymagały zręczności… Lekarz zlecił serię badań. W końcu postawił straszną diagnozę. Oznaczało to, że najdalej za parę lat Antek zostanie przykuty do wózka inwalidzkiego. Prawdopodobnie nie dożyje trzydziestych urodzin.

– Proszę się nie załamywać. Medycyna idzie do przodu – doktor próbował pocieszać zrozpaczoną Ewelinę. – Jest szansa, że wkrótce znajdziemy sposób na powstrzymanie tej choroby.

Moja przyjaciółka wykazała się wówczas ogromną determinacją.

– Znalazłam w pobliżu domu wspaniałą klinikę rehabilitacyjną – powiedziała mi już tydzień później. – Od jutra zaczynamy zajęcia. Będziemy ćwiczyć razem, mi też przyda się wzmocnić mięśnie. Muszę się przygotować na moment, gdy będę musiała go nosić. Zresztą razem raźniej.

Jeszcze jej brata na głowie brakuje…

Oczywiście większość obowiązków spoczywała na matce, ale trzeba uczciwie przyznać, że ojciec i jego kobieta bardzo się zaangażowali w pomoc. I choć nie mam grama sympatii dla Klary, to podziwiam ją za to, że trwała przy Jacku. Była wolną, samodzielną dwudziestotrzylatką i nagle wpakowała się w opiekę nad dwójką nieswoich dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym. Pewnie nie tak sobie wyobrażała związek z przystojnym panem doktorem…

Pół roku później stan zdrowia pani Marioli znowu bardzo się pogorszył. Zaczęły jej wysiadać nerki. Ewelina pojechała do rodzinnego domu.

– Sytuacja opanowana. Wracam właśnie ze szpitala. Jutro rano przewiozą mamę do innego szpitala na dializy – opowiadała mi przez telefon.

Gdy zadzwoniła znowu rano, podejrzewałam, że czeka, aż skończy się dializa i chce pogadać.

– No i jak tam? – zaczęłam wesoło.

– Mama zmarła w nocy. Zauważyli to dopiero rano. Dlaczego to wszystko mnie spotyka… – rozpłakała się.

Karol na pogrzeb się nie pofatygował. Była za to jego matka. To ona zajęła się przygotowaniem stypy. Ewelina nie miała siły. Jeszcze gorzej śmierć mamy przyjął brat Eweliny. Był samotnikiem, nie miał wielu kolegów. Jego życie toczyło się wokół opieki nad mamą i jej kotami.

– Co ja teraz zrobię? – powtarzał.

Moja przyjaciółka próbowała namówić brata, żeby chociaż na jakiś czas przyjechał do niej.

– Masz zaległy urlopu. Odpoczniesz, pomożesz mi przy dzieciach – prosiła.

Nie chciał. Wyglądał, jakby wszystko przestało go interesować. Miesiąc później zadzwonił sąsiad.

– Maćka zabrało pogotowie – powiedział. – Zatrucie alkoholowe.

O jej życiu można pisać filmy

Ewelina znowu rzuciła wszystko i pojechała do domu.

– Obiecał, że nie będzie już pił. Muszę mu wierzyć. Nie mam innego wyjścia – relacjonowała mi przez telefon.

Nie wytrzymałam i gdy tydzień później byłam z wizytą u rodziców, poszłam do Maćka, żeby się z nim rozmówić. Nawrzeszczałam na niego. Żeby się wziął w garść i przestał nad sobą użalać. Bo skoro nie chce siostrze pomóc, to niech jej chociaż nie sprawia dodatkowych kłopotów.

– Ona naprawdę nie da rady troszczyć się jeszcze o ciebie. Ma wystarczająco dużo problemów. Zlituj się nad własną siostrą! – perorowałam.

Maciek wyglądał na naprawdę skruszonego. Obiecał, że to się nie powtórzy. Na razie dotrzymuje słowa, ale na wszelki wypadek poprosiłam mojego tatę, żeby miał go na oku. Ewelinie po raz kolejny udało się pozbierać. Za dwa tygodnie kończy czterdzieści lat. Zrobiłyśmy z Martą zrzutkę wśród jej znajomych. I zafundowaliśmy jej, Jackowi i dzieciom fantastyczne dwutygodniowe wakacje na Kanarach.

Mój Boże… dopiero pisząc ostatni akapit, zdałam sobie sprawę, że ta dziewczyna nie mając jeszcze czterdziestu lat, mogłaby swoim burzliwym życiorysem obdzielić kilka osób…

Czytaj także:
„Lubię swoją pracę, choć zarabiam grosze. U konkurencji miałabym wyższą pensję, ale tutaj czuję się jak pączek w maśle”
„Choć nie oszalałam z miłości, oddałam Jackowi swe ciało, bo imponował mi kasą. To jego syn przyprawiał mnie o dreszcze”
„Po zapłaceniu rachunków zostawało nam tyle, co kot napłakał. Biedowaliśmy, a spółdzielnia ciągle wyciągała łapy po więcej”

Redakcja poleca

REKLAMA