„Przyjaciółka szalała w USA i miałam chłoptasiów na skinienie. A ja myślałam, że po 70-tce życie się kończy”

Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„To była wzruszająca chwila. Padłyśmy sobie w objęcia. Ja płakałam, a Ela śmiała się, chociaż w jej niebieskich oczach też błysnęła łezka”.
/ 22.01.2023 14:30
Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Wypełnianie wniosku wizowego to bardzo stresująca czynność dla osoby w moim wieku. W ogóle wszystkie formalności mnie teraz męczą i przerażają. Po przejściu na emeryturę wycofałam się w zacisze domowych pieleszy. Może nawet zdziecinniałam.

A tu moja kuzynka Ela z Ameryki zachorowała. I zachciało jej się wezwać mnie do „łoża boleści”. Zawsze używa takich górnolotnych sformułowań, kiedy chce być dowcipna, ale trochę się boi. Ukrywa strach pod maską ironii i żartów.

Byłyśmy sobie kiedyś bardzo bliskie, potem ona wyjechała. Przez wiele lat utrzymywałyśmy jedynie sporadyczny kontakt listowy. Bo – wstyd się przyznać, jakoś ciągle z mojej winy nie udawało mi się odpisywać tak szybko, jak powinnam.

Miałam na głowie dom, dzieci, męża i chorą teściową, która z nami mieszkała. Elżbieta była zawsze niezależna. Pamiętam dzień, kiedy – po długiej przerwie – odezwała się. Nie był to list, ona nigdy nie miała cierpliwości do poczty konwencjonalnej. Dzwoniła, wydając na to masę pieniędzy, a później, gdy nastały czasy internetu, pisała maile. Potem zaś zaczęła komunikować się przez komunikatory internetowe, na przykład przez Skype’a.

Ja z techniką nie byłam tak zaprzyjaźniona jak ona. Właściwie to komputer mnie przerażał. Bałam się, że coś zepsuję, drażniła mnie moja nieporadność w posługiwaniu się myszką, a co dopiero pójście dalej i korzystanie z internetu. Bałam się tych wszystkich wirusów, nie mówiąc o tym, że nasłuchałam się o różnych zboczeńcach, co grasują w sieci. Na czym miałoby polegać moje zagrożenie, tego dokładnie nie wiedziałam, ale czułam, że nauczenie się, jak to wszystko działa, przerasta moje możliwości.

Wnuk i wnuczka okazali największą cierpliwość, bo mój syn, notabene informatyk, po prostu dał sobie spokój. Oczywiście próbował, ale gdzie tam, skończyło się na tym, że się pokłóciliśmy. W końcu podesłał swojego syna, a mojego ukochanego wnusia Pawełka. I Pawełek jakoś mnie przekonał. Potem Jula, wnuczka, też trochę ze mną posiedziała i pokazała kilka ciekawych stron. Jednak nadal bałam się korzystać z tego udogodnienia. Pewnego dnia, kiedy kręciłam się jak zwykle po domu, zadzwonił telefon.

– Halo? – odezwałam się, lecz po drugiej stronie panowała cisza.

Powtórzyłam moje „halo” i usłyszałam dość ciężki, przyśpieszony oddech. Już miałam rzucić słuchawkę, myśląc, że komuś zachciało się sprośnych i głupich kawałów, kiedy usłyszałam cichutkie:

– Alicja?

– Tak… to ja – powiedziałam, nie wiedząc do kogo.

– Tu Ela. Słuchaj, nie mogę dużo gadać. Jestem w szpitalu, ale…

– Och! – wyrwało mi się, jednak ona nie dała sobie przerwać. – …ale jutro już wychodzę, to znaczy wyjeżdżam do domu. Przepraszam, że tak wydzwaniam ni z gruchy ni z pietruchy. Miałam teraz okazję trochę sobie pomyśleć o różnych sprawach i wiesz, ja chciałabym się z tobą zobaczyć.

– Ela, przecież to kawał świata – zaczęłam ostrożnie, nie wiedząc, na ile ona jest świadoma tego, o czym rozmawiamy.

– Oj tam, ty z tą twoją paniką przed samolotem! Daj spokój, dziewczyno, wszyscy teraz latają, mogłabyś i ty kiedyś zacząć, w końcu masz dopiero 70 lat, a zachowujesz się jak stuletnia babcia… U nas w Ameryce w twoim wieku ludzie jeszcze romansują i na pewno nie chcą rezygnować ze wszelkich udogodnień, jakie stwarza świat, z viagrą włącznie – powiedziała i zaśmiała się ochryple.

A może by tak zabrać Julię?

Wtedy poczułam, że to naprawdę moja kochana Elżunia, która nigdy nie lubiła się za bardzo z nikim i niczym cackać. A chociaż była szorstka, to jednak była bardzo kochana. I nagle coś ścisnęło mnie za gardło. Tak bardzo za nią tęskniłam, a widziałyśmy się ostatnio pięć lat temu, kiedy była w Polsce na święta.

– Ale co się stało? – próbowałam się dopytać i jednocześnie odwlec moment, kiedy będę musiała się określić.

– Oj tam – usłyszałam jej zniecierpliwione cmoknięcie. – Jakiś głupi udar mi się przytrafił. Początkowo byłam w połowie sparaliżowana, ale teraz odpuściło, tylko gębusię mi wykrzywiło. Jeżdżę na wózku, mogę też trochę chodzić, tyle że intensywnie nad tym muszę pracować. Mam fajnego rehabilitanta… – nie widziałam jej, jednak przysięgłabym, że mrugnęła do mnie okiem. – No ale teraz twoja kolej, kochana. Nic tam nie masz do roboty, więc zbieraj tyłek w troki i wsiadaj do samolotu. Wyślę ci pieniądze na bilet. Spełnij miłosierny uczynek wobec bliźniego. Pamiętasz, jak ksiądz proboszcz mówił: „Chorych odwiedzać!”.

Jestem osobą religijną. I tak miałam poczucie winy, że to ona zawsze podtrzymywała kontakt. Co więc miałam robić. Powiedziałam jej, że przylecę, ale kiedy odłożyłam słuchawkę, zdjął mnie blady strach. Co ja najlepszego zrobiłam? Przecież nie odważę się! Sama! Przez Atlantyk! Zadzwoniłam w te pędy do córki. Telefon był zajęty. No więc do syna. Często pracuje w domu. Odebrał. Kiedy mu powiedziałam, roześmiał się.

– To się wkopałaś, mamusia, nie ma co! Ale właściwie to super. Zrobisz sobie wakacje na Florydzie, bo ciotka Ela mieszka na Florydzie teraz, prawda?

– Tak – bąknęłam.

Floryda, Nowy Meksyk, New Jersey, Chicago, Nowy Jork… Gdzie ta Ela nie mieszkała? Chyba tylko na Alasce. Zaczęło się załatwianie. Najpierw wyrabianie paszportu, potem wizy, wizyta w Warszawie w ambasadzie. Wstyd przyznać, ale miałam jeszcze nadzieję że nie dadzą mi wizy, bez problemu ją jednak dostałam. I to na 10 lat. Minęły święta Bożego Narodzenia, a ja jeszcze nie miałam biletu.

Z Elą zdzwaniałyśmy się często, to znaczy ona dzwoniła, zdając mi relację z postępów swojej rehabilitacji… Był nawet moment kiedy pomyślałam, że skoro wydobrzała, to może nie muszę już lecieć, ale ona nie dawała za wygraną.

Powiedziała, że nie mogę się wymigiwać

– A może weźmiesz ze sobą wnuczkę, co? Ona chyba jeszcze w liceum, tak? Jak wy tam w Polsce macie te ferie zimowe? Chyba luty? No to może dziewczyna przyleciałaby na Florydę, dla odmiany popływałaby w morzu zamiast jeździć o tej porze roku na nartach? Zresztą tu też na nartach można jeździć. Wodnych.

To był wspaniały pomysł. Zwłaszcza że Jula miała wyrobioną wizę amerykańską, bo dwa lata wcześniej była z rodzicami w Nowym Jorku na wakacjach. Jula też zapaliła się do tej idei. Uczy się angielskiego, miałaby więc świetną okazję go poćwiczyć. No i mnie byłoby raźniej lecieć w świat z kimś z rodziny. Ela przysłała pieniądze. Pomimo protestów opłaciła również lot Julki. Syn zajął się załatwianiem rezerwacji biletów. Miałyśmy lecieć do Miami przez Paryż. Jula była niepocieszona, że zobaczymy tylko lotnisko, myślała, że będzie czas na zwiedzanie. A ja cieszyłam się, że dodatkowy stres został mi oszczędzony.

– Babciu, w tobie nie ma nic a nic żyłki turystycznej! – westchnęła Jula.

– W moim wieku, kochanie… – zaczęłam, ale ona tylko prychnęła.

– Bzdura, babciu, to nie wiek, tylko twoje negatywne nastawienie do wszystkiego, co nowe. Wyluzuj, będzie fajnie.

Starałam się więc „wyluzować”, chociaż lot, a właściwie dwa loty, były prawdziwym wyzwaniem dla moich nerwów. Musiałam jednak przyznać, że widok Paryża z lotu ptaka, później Miami, zrobił na mnie ogromne wrażenie. I w ogóle pomimo strachu czułam – jak to powiedzieć – prawdziwe „uniesienie”.

Zwłaszcza moment startu był dla mnie niesamowitą wręcz mieszanką strachu i radosnej ekscytacji. Później zdarzało mi się śnić o tej chwili, kiedy samolot przyspiesza, a później odrywa się od ziemi. Czułam, że podarowano mi coś, o czym nie miałam pojęcia. Jakieś nowe, intensywne doznanie.
Miami przywitało nas słońcem i wilgocią. Czuło się ją w powietrzu ale – o dziwo – jakoś mi nie przeszkadzała.

Wspaniale było ogrzać się w słońcu po polskiej lutowej pogodzie. Z lotniska wzięłyśmy taksówkę, jak przykazała Ela. Przysłała zresztą o wiele za dużo pieniędzy na bilety i podróż, i nie chciała nawet słyszeć o tym, że jej oddam. Jechałyśmy sobie więc pięknym bulwarem, a spomiędzy palm połyskiwał ku nam błękitny ocean.

Zrezygnowałyśmy obie z marzeń

– Babciu, tu jest jak w raju – szeptała zachwycona Jula.

A ja oszołomiona jeszcze podróżą, rozglądałam się wokół. Wreszcie taksówka zatrzymała się przed niezbyt okazałym, ale jednak eleganckim domem. Stał w spokojnej i pięknej dzielnicy, tuż nad oceanem. Mowę mi odebrało!

Kiedy zadzwoniłyśmy, otworzyła nam młoda kobieta, która opiekowała się Elą. Myślałam, że Ela leży gdzieś w sypialni, lecz okazało się, że ćwiczy jeszcze w ogrodzie ze swoim rehabilitantem. To była wzruszająca chwila. Padłyśmy sobie w objęcia. Ja płakałam, a Ela śmiała się, chociaż w jej niebieskich oczach też błysnęła łezka. Szybko ją jednak starła i raźno zabrała się do „goszczenia” nas.

Julę właściwie widywałam tylko wieczorami przy kolacji, bo Ela załatwiła jej jakieś zajęcia z angielskiego i kurs windsurfingu, a poza tym dziewczyna spędzała każdą wolną chwilę z córką sąsiadki Eli. Widziałam, że jest zachwycona. My z moją przyjaciółką miałyśmy więc dużo czasu na wspominki i nadrobienie zaległości z tylu lat rozłąki.

Wyjechała z Polski w latach 70. I nie była już najmłodsza. Miała wtedy 30 lat. Bardzo przeżyłam jej wyjazd. Nie miałam rodzonej siostry i Ela, moja siostra cioteczna, była moją najlepszą przyjaciółką. Chociaż to ja uchodziłam za „tę ładniejszą”, to jednak ona miała więcej siły wewnętrznej i determinacji w tym, co robi.

Obie chciałyśmy iść na medycynę i obie nie zdałyśmy. Później ja wyszłam za mąż, zaszłam w ciążę i zrezygnowałam z medycyny, idąc na kompromis i wybierając szkołę pielęgniarską. A Ela za drugim razem zdała na stomatologię.

Elżbieta czuje się na Florydzie super

Pewnego wieczoru, kiedy siedziałyśmy na tarasie jej domu w Miami, popijając sok z mango, wyznała mi, że w pewnym sensie i ona poszła na kompromis.

– Zawsze marzyłam o zawodzie chirurga, pamiętasz? Ale w końcu wybrałam coś łatwiejszego dla kobiety. Nie tylko ty nie czujesz się spełniona – powiedziała. – Może była to też jakaś kalkulacja, już wtedy wiedziałam, że wyjadę z Polski. A jeszcze po tym, jak wyjechał Jan, wiedziałam, że ten kraj nie jest dla mnie.

Jan był jej chłopakiem, jego rodzina, która miała korzenie żydowskie, wyjechała na fali emigracji po 68 roku. Nie musiałyśmy opowiadać sobie ze szczegółami tego, co się wydarzyło w naszym życiu, bo byłyśmy ze sobą w kontakcie, choć sporadycznym. Wiedziałam, że miała dwóch mężów, że nie urodziła dzieci, i że zrobiła karierę w zawodzie. Zawsze mi imponowała jej siła charakteru, to, że nigdy się nie mazała, nie poddawała. I zawsze biła z niej radość życia, mimo że bardzo tęskniła za krajem…

Moja podróż na Florydę to był cudowny pomysł. Zwiedziłam piękne miejsca, lepiej poznałam własną wnuczkę, spotkałam się z bliską mi kobietą, czułam, że moja obecność jest jej potrzebna. Ta wizyta bardzo dobrze mi zrobiła. Zobaczyłam, że w wieku 70 lat można żyć pełnią życia. Floryda znana jest z tego, że zjeżdżają tutaj starsi ludzie, aby w „jesieni życia” cieszyć się jeszcze jego pełnią. Zresztą określenie „jesień życia” byłoby chyba niestosowne w miejscu, gdzie bez przerwy trwa przepiękne lato.

To nie znaczy, że rytm czterech pór roku uważam za zły. Myślę, że ta niby-wieczna młodość Florydy jest złudzeniem, ale mnie taki zastrzyk słońca i ciepła był bardzo potrzebny. Poza tym… Ela nauczyła mnie obchodzenia się z komputerem. Ponieważ sama jest panią w „pewnym wieku”, wiedziała, co może mi sprawiać trudność. Przekonała mnie, że to tylko narzędzie, które ułatwia życie. I żeby nie podchodzić do niego z nabożnym lękiem.

– Niedługo wyjedziesz, a ja chciałabym móc z tobą od czasu do czasu pogadać przy kawie. Bez pisania listów czy wiszenia na słuchawce. Więc nie masz wyjścia, moja droga, tylko – jak to mówią młodzi – odpalasz kompa i gadamy.

– A nie chciałabyś wrócić? – spytałam nieśmiało. – Masz pieniądze, mogłabyś zapewnić sobie komfort życia w kraju.

– Raczej nie. Nie przesadza się starych drzew, trochę już tu przeżyłam…

Chwyciła mnie za rękę

– Wiesz, tęsknię za Polską, ale tutaj już przywykłam do klimatu, jedzenia, nawet głupot w telewizji. Wszędzie nadają jakieś głupoty, ale to są te mi znane – śmiała się.

Obiecałam jej więc, że wezmę się w garść i przemogę swój lęk przed techniką. Skoro przemogłam strach przed lataniem, cóż znaczy jakaś skrzynka z ekranem? Czemu miałabym z niej nie skorzystać?

Życie jest trudne, cieszmy się więc, kiedy możemy je sobie ułatwić. Już więcej rozumiem z tej internetowej paplaniny młodych, wiem, co to portal, login, a pamięć USB nie kojarzy mi się już z Urzędem Bezpieczeństwa. 

Czytaj także:
„Ciotka potępiała mamę za kolejną ciążę i nakłaniała do zabiegu. Jej będzie miał kto podać szklankę wody na starość”
„Mama przepisała mi mieszkanie, bo opiekowałam się nią na starość. Moja siostra wpadła w furię i nie rozmawiamy od 7 lat”
„Moi rodzice na starość powariowali. Ojciec udaje playboya i podrywa młode laski, a matka kokietuje starszych panów”

Redakcja poleca

REKLAMA