Przyjechała do nas ciocia. Z daleka, z wielkiego miasta. Śliczna i zadbana, nosiła się elegancko, miała pantofle na obcasach i złote kolczyki w uszach. Razem ze swoim mężem, wujkiem Karolem, tworzyli piękną parę, jak z obrazka. Mieli dwoje małych dzieci – czteroletnią Elżunię i rocznego Adama. Zamierzali zostać u nas przez cały tydzień.
Ciocia i mama siedziały w kuchni i rozmawiały. Chyba od godziny. Miałam nadzieję, że sprzątając znajdującą się obok spiżarnię, nie będę im przeszkadzała. Weszłam do ciasnego, wypełnionego półkami pomieszczenia i zaczęłam wycierać kurze.
Szuranie przesuwanych słoików, brzęk potrącanych butelek i tak nie zagłuszył rozmowy obu pań.
Chciałam czy nie – słyszałam ją doskonale
Było nas wtedy w domu pięcioro rodzeństwa, najmłodszy braciszek miał rok. Z rozmowy wynikało, że wkrótce straci przywilej bycia najmłodszym, bo pojawi się następne dziecko, to znaczy szóste. Ciocia strofowała mamę:
– Tak nie można, Jadziu! Co rok prorok! Czyś ty oszalała? Zdrowie sobie zrujnujesz! Nie ma się czego bać, to w końcu lekarz robi. Dostaniesz znieczulenie i będzie po sprawie – namawiała mamę na zabieg.
Mama na to, że przerwanie ciąży dużo kosztuje i że nie ma pieniędzy.
– A na wychowanie będziesz miała? Na jedzenie, na szkołę, na lekarza!? – krzyknęła ciotka.
Mama milczała, a mnie słoik z kiszonymi ogórkami prawie wypadł z rąk. Kłótnia trwała.
– Ja na twoim miejscu ostatnią wartościową rzecz bym sprzedała! – uniosła się ciocia.
– Dał Bóg dzieci, da i na dzieci – odezwała się w końcu mama. Powiedziała to twardo, zdecydowanie. – A dar od Boga odrzucać – grzech – dodała.
Nie dogadały się. Na drugi dzień elegancka ciocia wraz z rodziną wyjechała do swojego wielkiego miasta. Nigdy nikomu aż do tej chwili nie przyznałam się, że podsłuchałam tę rozmowę. Zwyczajnie było mi wstyd.
Za siebie, bo potajemnie weszłam w posiadanie cudzego sekretu; za mamę, no bo rzeczywiście, mało to nas miała? I za ciotkę, bo słusznie czy nie, to jednak kto to widział tak na naszą mamusię naskakiwać?!
Mały człowiek przyszedł na świat po mniej więcej pięciu miesiącach. Pamiętam, że z początku wszyscy – mówię tu o najstarszym rodzeństwie – byliśmy mu niechętni. Jednak gdy pokazano nam nowego braciszka, lody stopniały w mgnieniu oka. Był taki śliczny!
Chowali się prawie jak bliźniacy z półtorarocznym bratem, jednak to ten najmłodszy zawsze był przez wszystkich hołubiony i rozpieszczany. Na pytanie, kogo z rodzeństwa kocham najbardziej, zawsze odpowiedziałabym, że właśnie jego. Tego, którego miało nie być.
Byliśmy dla rodziców najważniejsi na świecie
Rodzice musieli bardzo ciężko pracować, żeby wyżywić, ubrać i wykształcić całą gromadkę. I choć nie mogli nam zapewnić takich frykasów czy zabawek, jakie miały inne dzieci, nigdy nie chodziliśmy głodni ani zaniedbani. Byliśmy dla rodziców najważniejsi na świecie, a oni byli dla nas świętością.
Doczekali pięknej, pogodnej starości, kiedy każdy z nas starał się, jak mógł, dogadzać im, odwiedzać jak najczęściej, troskliwie pielęgnować w czasie choroby. A ciocia z wielkiego miasta?
Zgodnie ze swoim życzeniem, nie urodziła już więcej dzieci i starość miała samotną. Wuj umarł przedwcześnie, ukochany syn zginął w wypadku, a rozpieszczona córka rzadko ją odwiedzała. Myślę, że czasem żałowała swoich wyborów…
Czytaj także:
„Mam 40 lat i jestem singielką. Rodzina zadręcza mnie pytaniami o męża i dzieci, ja czekam na... konesera”
„Znamy się 40 lat, a Kazia obrabia mi tyłek. Od lat nie tykam alkoholu, a ona rozpowiada, że jestem pijaczką”
„Przez 20 lat naszego związku unikał tematu ślubu. Kiedy zakochał się w młódce, z dnia na dzień wyrzucił mnie za drzwi”