Nie od razu Marysi uwierzyłam. Wpadłam do przyjaciółki na kawę w niedzielę rano, a ona od progu kazała mi być cicho. Pomyślałam, że nie chce budzić dzieciaków, które zwykle o tej porze jeszcze śpią na górze, ale my ich i tak nigdy nie budzimy. Nawet jak się kręcimy i gadamy na dole, Piotrek i Agata nic nie słyszą i śpią jak zabici. Tym razem jednak Marysia dawała mi jakieś niezrozumiałe znaki, wskazując ręką na schody i wciąż przyciskając palec do ust.
– Andrzej jest. Wprowadził się wczoraj wieczorem – oznajmiła szeptem, gdy byłyśmy już w kuchni. – Nie sam… Zrobię kawę i pójdziemy do mnie, bo tu mogą w każdej chwili przyjść.
Ona jest skończoną idiotką
– Jacy oni? No gadaj wreszcie, bo nic nie kapuję. Twój Andrzej? A z kim tu jest? I w ogóle, dlaczego go znowu wpuściłaś? Przecież ma gdzie mieszkać – strzelałam w Marysię pytaniami, a ona jakby nigdy nic zajmowała się parzeniem kawy, wciąż upominając mnie, żebym była cicho…
Gdy zamknęłyśmy się w jej pokoju, przyjaciółka opowiedziała mi, jak poprzedniego dnia zadzwonił do niej w czasie długiej przerwy – Marysia jest nauczycielką chemii w liceum – jej były partner, ojciec Piotrka i Agaty, z oświadczeniem, że przez jakiś czas będzie zmuszony zamieszkać u mojej przyjaciółki. Nie omieszkał również uprzedzić, żeby Marysia nie robiła scen, bo tym razem sprowadzi się do niej z narzeczoną.
– Nie żartuj! I ty go nie pogoniłaś? – aż się we mnie zagotowało.
– Znasz Andrzeja. Zawsze ma tę swoją śpiewkę: dzieci będą mogły nacieszyć się ojcem. No a zwłaszcza ostatnio, kiedy z Piotrkiem zaczęły się kłopoty, to sama do niego dzwoniłam i prosiłam, żeby się z nim rozmówił…
Co myślałam o przyjaciółce? To, co zawsze: że jest skończoną idiotką, że daje się łachudrze ciągnąć za nos. Fakt, Marysia miała od jakiegoś czasu problemy z Piotrkiem – włóczył się z jakimiś podejrzanymi typkami, opuścił się w nauce, i mało brakowało, a nie zdałby do ostatniej klasy. Ale to nie powód, żeby pod własny dach wpuszczać dawnego faceta! W dodatku takiego, co to od razu dał nogę, jak tylko bliźniaki pojawiły się na świecie. A właściwie jeszcze wcześniej, bo Marysia była w czwartym miesiącu ciąży, gdy on załatwił sobie zagraniczne stypendium i wyfrunął na dwa lata.
Potem pojawiał się i znikał…
Taki rozrywkowy pan doktor z niego był. Z szerokimi perspektywami! Marycha tylko dzięki rodzicom przetrwała sama. Dziadkowie praktycznie wychowywali bliźniaki, bo moja przyjaciółka sama miała doktorat do skończenia. Ale gdy rodziców zabrakło, musiała zająć się dziećmi i z naukowej kariery nic nie wyszło…
A tatuś bliźniaków? Szkoda gadać! Kiedy się zorientował, że Maryśka nie odziedziczyła milionów, a tylko tę chałupę pod miastem, to przestał mówić o ślubie, który podobno miał w planach. Zwinął żagle i nawet alimentów nie płacił. Mówił, że nie ma z czego.
Kiedy dorobił się własnego mieszkania i całkiem wyprowadził, Marysia była nawet zadowolona. Uznała, że tak jest lepiej: ojciec z niego żaden, a kiedy razem mieszkali, to musiała po nim sprzątać, prać jego łachy i go karmić… Oczywiście ja i dwie nasze wspólne koleżanki powtarzałyśmy jej zawsze, że nic nie musiała…
– Mówi, że ma kłopoty finansowe i musi wynająć na jakiś czas swoje mieszkanie, więc przyszedł tutaj, do dzieci… – Marysia wymownie przewróciła oczami. – Wiadomo, jak mu się grunt pod nogami pali, to o dzieciach sobie przypomniał. Podobno zalega z czynszem. Ty wiesz, Baśka, ja to się boję, że on chce mi się na dobre zwalić na głowę. A znając jego obyczaje, to tę Renatkę zaraz zamieni na inną, potem jeszcze inną sprowadzi i mi z domu burdel zrobi… Co ja powiem dzieciom?
– O rany! Gadasz, jakby chodziły do przedszkola, a one za rok będą zdawać maturę. Nie bój się, Maryś. Już ja coś z dziewczynami wymyślę… Andrzej nie jest tu zameldowany, prawda?
Plan powiódł się w 100%
Marysia na szczęście zaprzeczyła. Po południu w trybie pilnym zwołałam spotkanie robocze z Zosią i Hanią, z którymi od podstawówki tworzyłyśmy wraz z Marysią zgrany kwartet. Ustaliłyśmy, że gdy tylko państwo „z góry” wyjdą do pracy, wszystkie ich manele, łącznie z antyczną komódką Andrzeja, która wciąż stała u Marysi na piętrze, wystawimy przed bramę. Hani mąż jest ślusarzem i od razu wymieni wszystkie zamki.
W poniedziałek państwo „z góry” zostali spakowani w ciągu niecałych dwóch godzin. Ich walizki i antyczna komódka stanęły przed bramą na ulicy. Nie powtórzę słów, jakie usłyszała cała okolica z ust pani Renaty, kiedy wraz z Andrzejem pojawiła się po południu przed domem Marysi.
Marysia, uosobienie tolerancji i miłosierdzia sama nie zdobyłaby się na taki krok. Przez kilka dni żyła nawet w lekkim napięciu, lecz jej syn (z którym były kłopoty) uspokoił matkę:
– Nie bój się, mamuś. Ojciec nie ma prawa cię nachodzić. A jeśli będzie się chciał z nami spotkać, to z Agatą chętnie go odwiedzimy. Prawda, siostra?
Czytaj także:
„Stres w pracy doprowadził mnie na skraj załamania nerwowego. Przez moją głupią pomyłkę ucierpiał niewinny człowiek”
„Ukochany pomógł mi wyrwać się z biedy i pokazał, czym jest miłość. Żyłam jak w bajce, aż do tego straszliwego wypadku”
„Mój wnuk został policjantem, bo jego ojciec tylko ten zawód uważał za męski. Wyzywał syna od ofiar losu i mamałyg”