Matka – jakże to pięknie brzmi. Szczęśliwa, uśmiechnięta, zadbana. Taka, która co rano robi dzieciom siedem rodzajów naleśników i nigdy nie narzeka, że jest zmęczona, bo przecież jak to? Tyle teorii.
Praktyka jest zupełnie inna.
I okazuje się, że czasem ktoś staje na krawędzi
Weronika po raz trzeci odwołała nasze spotkanie, mimo że tym razem zgodziłam się, żeby przyszła z najmłodszą córką. Nie dlatego, że miałam ochotę na rozmowę przerywaną nieustannymi pytaniami typu „a dlaczego?” czy namawianiem Irenki, żeby coś zjadła. Po prostu zdałam sobie sprawę, że w życiu nie spotkam się z Weroniką bez obowiązkowego towarzystwa przynajmniej jednego z jej dzieci. Ale tym razem Tymek, jej średni syn, dostał zapalenia zatok i przyjaciółka musiała odwołać spotkanie.
– Rozumiem – wydusiłam z siebie, chociaż wcale nie rozumiałam.
Przecież ona miała męża, który mógł raz na miesiąc zostać w domu z dziećmi przez kilka godzin!
– Spotkamy się, jak Tymek wyzdrowieje.
Znałam Suchego jeszcze z czasów licealnych. W zasadzie to ja byłam częściowo odpowiedzialna za to, że Wera zaczęła z nim chodzić. Na początku Robert, czyli Suchy, podkochiwał się we mnie, ale kompletnie nie byłam nim zainteresowana, tyle że nie miałam pomysłu jak go spławić. Wymyśliłam więc, że zgodzę się na kino, do którego usilnie mnie wyciągał, ale przyprowadzę przyjaciółkę, żeby nie robić z tego randki. No i tak się potem poukładało, że Suchy i Weronika się spiknęli, a 6 lat później wzięli ślub, na którym oczywiście wygłosiłam toast jako druhna.
Rok po ślubie na świecie pojawił się Kajtek, kolejne 1,5 roku później – Tymek, a niecałe 2 lata później mała Irenka, która właśnie kończyła 4. rok życia. Nie mam pojęcia, jak Weronice udawało się zajmować 3 dzieci, wspierać męża, który wracał do domu wykończony po 10-godzinnych zmianach, zajmować się domem i nie oszaleć. Ale tak to sobie wymyślili: Suchy pracował w firmie kurierskiej, więc wracał zmachany tak, że ledwie trzymał się na nogach, a ona zajmowała się firmą o nazwie „Rodzina Sp. z o.o.”.
Chociaż nie, bo to by sugerowało „z ograniczoną odpowiedzialnością”, a Weronika najwyraźniej miała odpowiedzialność nieograniczoną. Była do tego stopnia zajęta domem i dziećmi, że nie udawało nam się spotkać nieraz przez długie miesiące.
Pisała za to do mnie maile
Czasami czytałam je rano i dziwiła mnie godzina wysłania. 4 w nocy nie była niczym zaskakującym.
– Nie spałaś wczoraj? – zwykle oddzwaniałam do niej w ciągu dnia z pracy. – Coś ty robiła przed komputerem o 3:42?
– Irena się obudziła, bo śnił jej się potwór – westchnęła. – Oczywiście zbudziła braci, a Tymek jest zazdrosny o uwagę, jaką jej poświęcam, więc też wymyślił potwora… W końcu zasnęli koło 3, ale ja już się wybiłam ze snu.
Te maile były najczęściej przygnębiające. Czytając je, można było wyczuć zmęczenie, zniechęcenie i poczucie osamotnienia Weroniki. Lubiła dywagować, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby nie miała trójki dzieci jedno po drugim. Wspominała „stare, dobre czasy”, zwłaszcza nasze wyjazdy do Sielankowa. Sielankowo wcale się tak nie nazywało, ale ukułyśmy tę nazwę na własny użytek. To była po prostu taka mała wioska w górach, gdzie stało stare schronisko, z którego wychodziło się na szlak. Kiedyś dużo razem chodziłyśmy po górach, a Sielankowo było naszą ulubioną przystanią.
– Przecież wciąż możemy się wyrwać na 3-4 dni, nie dłużej – przekonywałam ją. – Dzieci nie umrą bez ciebie przez ten czas. Dziewczyno, przecież widzę, że tego potrzebujesz!
Spojrzała na mnie smutno
Nie zaprzeczała, ale też nie wierzyła, że byłaby w stanie wyjechać tylko z przyjaciółką. W jej świecie coś takiego równało się egoizmowi i grzechowi przeciwko macierzyństwu. Bardzo się bała, że ktoś uzna ją za kiepską matkę, bo była zmęczona swoimi dziećmi.
– Wczoraj w sklepie Irenka dostała histerii, bo nie kupiłam jej jajka niespodzianki – opowiedziała mi nie tak dawno i była to jedna z wielu podobnych historii. – Zaczęła płakać, szarpać mnie, krzyczeć na cały głos… Ludzie gapili się na mnie, jakbym coś jej robiła. Jakaś kobieta rzuciła komentarz, że nie trzeba było zabierać dziecka do marketu, bo tylko się tu męczy. A ja… ja się rozpłakałam… Już nie mogłam, rozumiesz? Czasami myślę, że to wszystko nie ma sensu. Że ja nie powinnam być matką…
Uspokajałam ją, proponowałam, że zajmę się dziećmi, żeby poszła chociaż na spacer albo sama do kina, ale nie chciała. Uważała, że ma obowiązki wobec dzieci i nie wolno jej myśleć o tym, że czasami te obowiązki ją przerastają. Może dlatego, że jej mama miała 6 dzieci i, z tego, co wiedziałam, raczej dopytywała, kiedy Weronika urodzi kolejne dziecko, niż proponowała pomoc przy pozostałych. Po tamtym odwołanym spotkaniu Weronika napisała długiego maila.
Znałam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że płakała nad klawiaturą.
„Jestem nic niewarta jako matka – pisała. – Wiesz, że ciągle myślę o czasach, kiedy jeszcze nie miałam dzieci? Tyle mieliśmy zaplanowane z Robertem. Chociażby wycieczkę do Włoch. Czy to znaczy, że jestem złą matką, bo czasem wolałabym nie mieć dzieci, a mieć za to życie?”.
Powtarzałam jej, że jest wspaniałą rodzicielką.
Jej dzieci były kochane, zadbane i szczęśliwe
Jej mąż miał nie tylko ciepłe obiady, ale i wsparcie emocjonalne, kiedy przychodził do domu naładowany negatywnymi emocjami po całym dniu spędzonym na ganianiu z paczkami i użeraniu się z roszczeniowymi klientami. Weronika zajmowała się wszystkimi dookoła, spełniała potrzeby każdego, kto ją o coś poprosił, tylko na swoje potrzeby nie miała już czasu ani sił. Chyba dlatego pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy tamtego dnia, kiedy zadzwonił Suchy, było to, że stało się coś strasznego. Coś, o czym wtedy nawet bałam się pomyśleć.
– Nigdzie jej nie ma – mówił zdenerwowany kolega. – Wyszła tylko po pomidory, miała wrócić za 10 minut, ale nie ma jej od 3 godzin. Myślałem, że kogoś spotkała, zagadała się, może wstąpiła na jakąś kawę czy coś, ale jest prawie 22, a dzieci niewykąpane, bez kolacji… Nie zostawiłaby ich tak! Co ja mam zrobić?
Nie wiedziałam, czy pytał o to, jak dalej prowadzić poszukiwania zaginionej żony, czy raczej szuka porady jak wykąpać i nakarmić dzieci. Nie powiedziałam tego na głos, ale uważałam, że Weronika nikogo nie spotkała ani nie straciła poczucia czasu podczas spontanicznego spaceru. Na myśl o jej ostatnich mailach poczułam, że robi mi się zimno. Mimo to zakładaliśmy, że stało się coś niezwykłego, ale niegroźnego. Może po prostu miała wszystkiego dość i poszła do kina na wieczorny seans? Może uznała, że czas rzucić wszystko w kąt i iść do baru na kilka drinków? Ale kiedy nie wróciła do rana następnego dnia, do wszystkich dotarło, że Weronika naprawdę zaginęła.
Zaczęliśmy obdzwaniać szpitale, zawiadomiliśmy policję
To oni zadali pytanie, które pełzało po zakamarkach mojego mózgu od samego początku:
– Czy była ostatnio przygnębiona? – zapytał policjant.
Odpowiedź „nie” nie przeszła mi przez krtań. Wiedziałam, że nie byłaby uczciwa.
– Myślę, że ostatnio była bardzo przygnębiona – powiedziałam. – Rozpłakała się w sklepie, kiedy córka dała jej do wiwatu, pisała, że… – przełknęłam ślinę, bo to, co miałam powiedzieć, było naprawdę trudne – … że czasami wolałaby nie mieć dzieci. Teraz myślę, że mogła mieć depresję…
2 dni później znaleziono telefon Weroniki. Znalazł go mój brat w internecie. Ktoś usiłował go sprzedać. Byliśmy z jednej strony pełni nadziei, że to jakiś trop, a z drugiej sparaliżowani strachem, bo jeśli ktoś odebrał Weronice telefon, to znaczy, że spotkało ją coś złego. Chłopak, który usiłował sprzedać smartfon, upierał się, że go znalazł. Ponoć leżał pod ławką w centrum miasta. Policja zabrała telefon, żeby poszukać na nim śladów kryminalistycznych.
Było mi niedobrze, kiedy o tym myślałam. Żeby nie zwariować od tej niepewności, czytałam w kółko stare maile od przyjaciółki. Szukałam jakiejś wskazówki, ale znalazłam tylko setki zdań przepełnionych narastającym poczuciem bezradności, osamotnienia i poczucia winy. Tydzień po zaginięciu coś jednak odkryłam.
Weronika ciągle wracała do przeszłości
Pisała o niezrealizowanych planach, o naszych wspólnych wspomnieniach. Tyle się mówi o kobiecej intuicji, o przeczuciach i nagłych olśnieniach. Ja miałam może procent przeczucia, jadąc do Sielankowa. Nie wierzyłam, że to może być takie proste. Ale musiałam to sprawdzić, bo to miejsce było dla mnie i dla Weroniki prywatnym rajem. Tam zawsze była szczęśliwa. To znaczy – zanim urodziła dzieci. Zobaczyłam ją przed schroniskiem. Siedziała na leżaku owinięta kocem, patrzyła w niebo bez ruchu.
– Wiedziałam, że mnie znajdziesz – powiedziała, kiedy rzuciłam się na nią z krzykiem ulgi i pretensji jednocześnie. – Przepraszam… musiałam to zrobić…
Błagała, żebym najpierw pozwoliła jej się wytłumaczyć, a dopiero potem zadzwoniła do jej męża. Niechętnie się zgodziłam.
– Jak mogłaś nam to zrobić?! – zapytałam z wyrzutem. – Szukała cię policja! Myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy! Dlaczego nie zadzwoniłaś?
Długo milczała i zrozumiałam, że wbijanie jej w poczucie winy w niczym nie pomoże. Ona już czuła się winna, nieustannie obwiniała się, że była złą matką. Przecież o tym wiedziałam. Dlatego się zamknęłam i po prostu usiadłam na leżaku obok niej. W końcu przerwała milczenie.
– Bałam się, że coś im zrobię – powiedziała cicho. – Nie rozumiesz… Wtedy, kiedy uciekłam, prawie skrzywdziłam Irenkę. Wieszała się na mnie, marudziła, rozlała kakao… Wiedziałam, że albo stamtąd wyjdę albo stanie się coś strasznego…
Mówiła jeszcze długo. O tym, że nie mogła sobie pozwolić na chwilę oddechu, że każda rzecz, którą robiła dla siebie, wydawała jej się skrajnym egoizmem i zaniedbywaniem rodziny.
Dlatego nie była w stanie spotkać się ze mną bez dzieci
Bo przecież dzieci miały prawo do jej czasu i obecności, i ona nie mogła ich tego pozbawiać – tłumaczyła swój stan umysłu. Ale równocześnie czuła się coraz bardziej dociśnięta do ściany. Dzieci stały się dla niej ciężarem nie do udźwignięcia, łapała się na myśli, że ją dręczą, drenują z sił i energii, że jej nie kochają, tylko chcą wykorzystywać jak pijawki.
– Złapałam się na tym, że fantazjuję o życiu bez nich – wyznała. – Że rozważam, co by było, gdyby wszystkie zniknęły. A potem, kiedy zdałam sobie sprawę, o czym ja myślę, dotarło do mnie, że nie wytrzymam. Że puszczą mi nerwy, wezmę je na spacer i zostawię w środku miasta…
Weronika otrzymała profesjonalną pomoc. Jej myśli – zdaniem psychiatry – były wynikiem potwornego napięcia i narastającej depresji, z którą sobie nie radziła. W szpitalu psychiatrycznym nikt jej nie osądzał, po prostu się nią zaopiekowano, zaczęto ją leczyć. Jutro po nią jadę, wypisują ją. Mówi, że jest gotowa, ale bardzo się o nią boję. Wiem już, jak krucha jest ludzka psychika. Robert był przerażony stanem emocjonalnym żony, ale zrozumiał, że wiele musi się w ich życiu zmienić, aby wyzdrowiała.
– Myślałem, że tylko ja byłem przemęczony – zwierzył mi się. – Nie miałem pojęcia, co się działo w jej głowie. Zawsze mnie pocieszała i wspierała, nigdy nie mówiła, że źle się czuła.
Oczywiście – pomyślałam. Bo bała się, że jeśli to powie na głos, wyjdzie na to, że nie jest dobrą, kochającą matką i żoną. Na szczęście leki i terapia przynoszą efekty. Na pewno pomogło też to, że obie babcie zaoferowały pomoc przy dzieciach. Lekarz zalecił, by Weronika miała jeden dzień w tygodniu całkowicie dla siebie. Przyjęłam tutaj na siebie dobrowolnie rolę strażnika. W każdy czwartek wychodzę wcześniej z pracy, żeby zabrać gdzieś przyjaciółkę. Nie zawsze to jest kino czy masaż. Najczęściej po prostu idziemy na spacer, kawę, ciastko w kawiarnianym ogródku. Rozmawiamy, śmiejemy się, słuchamy się nawzajem.
Weronika nie ma już wyrzutów sumienia, że spędza czas bez dzieci. Zrozumiała, że tak naprawdę wcale nie ma pod opieką 4 osób, czyli męża i potomstwa. Musi zadbać o 5 osób. I tą najważniejszą jest ona sama. Bo jeśli znowu to zaniedba, wszystko inne się posypie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”