Znowu spędzałam sobotni wieczór sama w domu. Mimo że od mojego rozstania z Arturem minął prawie rok, nie znalazłam nikogo, z kim mogłabym wyjść do kina, do knajpy czy na spacer. Oczywiście spotykałam się z mężczyznami z portalu randkowego, umówiłam się nawet z jednym kolegą z pracy, jednak każda randka była rozczarowaniem.
– No ale co było nie tak z tym Przemkiem? – spytała Agnieszka, moja przyjaciółka, która kibicowała moim poszukiwaniom partnera. – Wysoki, umie tańczyć, ma własną firmę… Dlaczego go spławiłaś?
– Właśnie: ma firmę – westchnęłam ciężko. – I cały czas o niej mówił. Opowiadał mi, jak się zamawia u ukraińskich producentów jakieś wypełniacze do wędlin i że trzeba zdobywać specjalnie zezwolenia na transport mięsa. Opisywał dokładnie, gdzie się o te zezwolenia stara. Przez dwie godziny!
Aga spojrzała z niedowierzaniem, a potem skinęła głową, wyrażając zrozumienie dla mojej decyzji. A potem dla odmiany opowiedziała mi o Michale, bariście z jej ulubionej kawiarni. Miała go na oku od kilku miesięcy.
– Wyszperałam na Facebooku informację, że idzie na imprezę maskową w Vanilii – wymieniła nazwę modnego klubu. – To party dla singli. I plan jest taki, że my też tam idziemy. Ty i ja. Rozumiesz, zamówimy po drinku, potańczymy, a potem niby przypadkiem ja na niego wpadnę i dalej samo pójdzie.
Skrzywiłam się, bo wcale nie miała ochoty iść jako przyzwoitka, jednak spojrzenie Agi dobitnie uświadomiło mi, że jako jej przyjaciółka mam pewne obowiązki. Okazało się, że już wcześniej kupiła dla nas maski, co trochę mnie zachęciło, bo w mojej wyglądałam intrygująco i seksownie.
Rozstaliśmy się z powodu jego rodziny
Impreza miała się odbyć w połowie stycznia. Uznałam, że pójdę w sukience, której nie włożyłam na sylwestra, bo tę noc spędziłam z siostrą, szwagrem i dwójką ich małych dzieci. Wystarczyły mi więc dżinsy i czarna bluzka, zwłaszcza że jeszcze przed pierwszą zostałam w pokoju sama z włączonym telewizorem i sałatką jarzynową.
– No to na tej imprezce sobie odbijesz straty – pocieszyła mnie Agnieszka.
– Jasne, zwłaszcza, że ty i Michał pewnie gdzieś znikniecie, a ja zostanę sama przy barze – mruknęłam, nie do końca przekonana.
– Daj spokój! Może kogoś poznasz? – zachęcała mnie. – Tam będzie masa wolnych facetów! I pewnie przynajmniej połowa będzie umiała tańczyć. Dziewczyno, musisz sobie wreszcie kogoś znaleźć, bo zmieniasz się w zgorzkniałą starą pannę!
Ugryzłam się w język, żeby nie odpowiedzieć jej czymś złośliwym. Miała rację: działo się ze mną coś niedobrego. Rok wcześniej byłam wesołą, optymistycznie nastawioną do świata dziewczyną, uwielbiałam tańczyć, kilka razy w tygodniu biegałam, jeździłam do schroniska zajmować się psami i kotami jako wolontariuszka.
Artur i ja byliśmy idealną parą, niemal czytaliśmy sobie w myślach, mieliśmy wspólne pasje i nie wyobrażaliśmy bez siebie sobie życia. Tym, co chyba najmocniej nas łączyło, był taniec. Chodziliśmy razem na lekcje salsy, ale potrafiliśmy tańczyć do każdej muzyki. Po prostu on prowadził, a ja podążałam za każdym jego ruchem. Czasami zamykałam oczy i poddawałam się magii chwili. Byliśmy jak jedna osoba w dwóch ciałach. Uwielbiałam, kochałam to, co razem tworzyliśmy…
Tyle że nie wszystkim nasze szczęście było w smak. Nie akceptowała mnie rodzina Artura. Jego matka nieustannie intrygowała. Namawiała go, żeby mnie zostawił i związał się z córką jej koleżanki, która, jej zdaniem, była mu przeznaczona. Jego ojciec obmacywał mnie wzrokiem i częstował niewybrednymi żartami o tym, że muszę wiedzieć, czego potrzeba jego synowi, bo nie tak łatwo go usidlić. Czułam się tym zażenowana. Nic więc chyba dziwnego, że odmówiłam chodzenia z Arturem do jego rodziców.
– I co? Mam iść tam sam i powiedzieć, że moja dziewczyna się na nich obraziła? – zdenerwował się przed śniadaniem wielkanocnym. – Jesteś niepoważna! To moi rodzice! Nie mogę tak po prostu zerwać z nimi kontaktów, bo się nie dogadujecie!
– Możesz im powiedzieć, co chcesz! – podniosłam głos.
To była tylko jedna z wielu kłótni na ten temat. On miał mi za złe, że nie chcę „dać im kolejnej szansy”, a ja obwiniałam go o to, że mnie w ogóle nie broni. Uważałam, że bez trudu w każdej chwili mógł zamknąć swojej matce usta, a z ojcem poważnie porozmawiać o jego niestosownych aluzjach. Potem zaczęliśmy się kłócić o inne rzeczy, drobiazgi urosły do rangi problemów i kilka dni po trzeciej rocznicy naszej pierwszej randki podjęliśmy decyzję o rozstaniu.
– Znajdziesz sobie lepszego od Artura – pocieszały mnie koleżanki, a ja przez jakiś czas nawet w to wierzyłam.
A potem zrozumiałam, że znalezienie kogoś, z kim czuje się magię jedności, kto kończy za nas zdania i przy kim możemy być sobą, wcale nie jest takie łatwe. Chyba dlatego pozwalałam Adze umawiać mnie z jakimiś mężczyznami, no i zgodziłam się iść z nią na tę imprezę dla singli. Tyle że los miał inne plany.
– Aga, nie dam rady… Od wczoraj mam grypę żołądkową… – rzuciłam do słuchawki, zadzwoniwszy do przyjaciółki w dniu imprezy maskowej. – Nie mogę dojść nawet trzech metrów do toalety, a co dopiero do klubu…
To była prawda. Cierpiałam straszliwie, przez dwa dni właściwie nie wiedziałam, co się ze mną działo. Trzeciego dnia przyszła Agnieszka. To był dzień nazajutrz po tej imprezie dla singli. Czułam się już na tyle dobrze, że mogłam się skupić na jej opowieści.
– Spotkaliśmy się przy barze, on był sam, miał czerwoną opaskę, że jest do wzięcia, powiedziałam „Cześć”, spytał, co piję...
Chyba naprawdę straciła dla niego głowę
Nawijała tak szybko, że ledwie nadążałam. W każdym razie skończyło się na tym, że ona i Michał bawili się razem przez całą noc, świetnie im się rozmawiało, ale na koniec on nie poprosił jej o numer telefonu.
– No i nie wiem teraz, na czym stoję – zakończyła nieco chaotyczną opowieść. – Nie całowaliśmy się, ale była chemia! Wiem, że on też to poczuł! Co mi radzisz? Iść do kawiarni jak gdyby nigdy nic i zobaczyć, co zrobi? A może wysłać mu zaproszenie do znajomych na fejsie?
Radziłam, by poszła na cappuccino i ładnie się uśmiechała, gdy będzie je przygotowywał.
– A pójdziesz ze mną? – zapytała natychmiast. – No wiesz, żebym nie wyszła na desperatkę, co się za nim ugania.
– Przecież się nie uganiasz, tylko zawsze wstępujesz tam na kawę, gdy czekasz na angielski – przypomniałam jej. – Robisz tak w każdy wtorek i czwartek, więc nie ma powodu, żebyś nagle przychodziła z koleżanką.
Zastanowiła się chwilę, po czym uznała, że faktycznie nie potrzebuje przyzwoitki.
Zadzwoniła do mnie następnego wieczoru, zaczynając rozmowę od „Zgadnij, co się stało!”. Po jej absolutnie rozanielonym tonie domyśliłam się, że cokolwiek się wydarzyło, miało to związek z Michałem.
– Tak! – wykrzyknęła. – Po angielskim czekał na mnie pod szkołą i poszliśmy na spacer. Było cudownie!
Pomyślałam, że Agnieszka chyba naprawdę straciła głowę dla tego faceta, bo poprzedniego dnia było minus dziesięć stopni, a nasze miasto wieczorami nie należy na najprzyjemniejszych. W każdym razie mimo tego spaceru Michał wciąż się jednoznacznie nie deklarował i Aga codziennie prowadziła ze mną telekonferencje, co powinna zrobić, żeby go ośmielić. Kiedy wreszcie doniosła mi, że ją pocałował, miałam ochotę wykrzyknąć „Alleluja!”.
– Chodzi o to, że on ma wolny rozbieg – tłumaczyła. – Z niczym się nie spieszy. I chyba ciągle jakoś tak trochę się mnie wstydzi. Kurczę, za nic nie mogę go spłoszyć!
Tymczasem zbliżały się walentynki i Agę zaczęło korcić, by wymusić na Michale romantyczną kolację. Bała się jednak, że jeśli o tym wspomni, on zwyczajnie czmychnie. No i wpadła na „genialny” pomysł:
– Pójdziemy na tę kolację we czwórkę. On, ja, ty i jakiś jego kumpel. Powiem mu, że nie możesz w walentynki siedzieć sama, bo wpadniesz w depresję, więc żeby ci zorganizował jakiegoś przystojniaka. W ten sposób on nie będzie się czuł osaczony, a ty…
– … może kogoś poznam, tak, wiem! – uniosłam ręce w geście poddania się.
Właściwie to nie miałam nic przeciwko walentynkom w towarzystwie telewizora, wina i deski serów, ale Agnieszka oznajmiła mi kategorycznie, że jeśli i tym razem ją wystawię, to zerwie naszą przyjaźń.
– Ej, nie wystawiłam cię ostatnio, tylko dopadł mnie wirus żołądkowy – zaprotestowałam, ale nie miałam z nią szans.
Kolacja walentynkowa już została w jej głowie zaplanowana, nie było od niej odwołania.
Każdy z nas czuł się zażenowany
Czternastego lutego ubrałam się w najbardziej seksowną sukienkę, jaką miałam, w kolorze krwistej czerwieni, a do niej włożyłam czarne bolerko. Z lekkim ukłuciem tęsknoty pomyślałam o dniu, w którym ostatni raz byłam tak ubrana. To była nasza rocznica, moja i Artura. Tańczyliśmy wtedy w restauracji, zamknęłam oczy i wdychałam jego zapach…
Musiałam szybko otrząsnąć się z tych wspomnień, bo w lokalu czekał na mnie przecież kolega Michała. Podobno był w połowie Brazylijczykiem, więc byłam go bardzo ciekawa, zwłaszcza że na zdjęciu, które przesłała mi Agnieszka, zobaczyłam prawdziwe ciacho. Przy takim Latynosie można się zapomnieć, a ja nie zamierzałam sobie niczego żałować. Przynajmniej tego wieczoru...
Na miejscu jednak moje nadzieje na brazylijskie ciacho okazały się płonne.
– Nie mógł przyjść, jakaś sprawa rodzinna – lakonicznie wytłumaczył kolegę barista Agnieszki. – Ale spokojnie, mój inny kumpel już tu jedzie. Bardzo fajny gość, naprawdę!
Niestety, kumpel Michała nie mógł znaleźć miejsca do parkowania i przez czterdzieści minut siedziałam tam, czując się jak intruz, i próbując nie przeszkadzać Agnieszce i Michałowi. Prawdę mówiąc, miałam ochotę stamtąd uciec… Już pomału sięgałam po torebkę, kiedy odezwał się sygnał SMS-a.
– No, mój kumpel wreszcie jest – oznajmił mi Michał, puszczając na moment dłoń Agi. – O, Artur właśnie wchodzi, widzę go!
Nie zdążyłam nawet pomyśleć, że ma tak samo na imię jak mój eks, kiedy w drzwiach restauracji zobaczyłam… mojego Artura we własnej osobie. Niemożliwe!
– Poznajcie się, to jest Artek. Artek, to… – zaczął nas sobie przedstawiać Michał, a ja poczułam, że chyba właśnie mam stan przedzawałowy.
– To Karina – wpadł mu w słowo mój były. – Znamy się. Bardzo dobrze się znamy…
Później Agnieszka powiedziała mi, że byłam blada jak obrus na naszym stoliku. A za to Artur był czerwony jak moja sukienka. Opowiadała też, że jak w transie równocześnie wyciągnęliśmy prawe dłonie, a kiedy zetknęły się powietrzu, każde z nas drgnęło, jakby przeszył nas prąd.
Resztę sama pamiętam. Przypominam sobie pełne niedowierzania zerknięcia, którymi się obrzucaliśmy, absolutną konsternację na twarzy Michała i niepokój w oczach Agi. Pamiętam też składanie zamówienia, kiedy Artur odruchowo zamówił dla mnie moje ulubione wino. Naszą piosenkę, która nagle zaczęła sączyć się z głośników, i to odruchowe, błyskawiczne spojrzenie, które posłałam Arturowi i natknęłam się na jego wzrok.
– Tam jest parkiet… Zatańczymy? – zaproponował, a ja znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że choć mówi to spokojnym tonem, to w środku cały drży.
Podałam mu rękę i przeszliśmy przez salę.
To była najlepsza decyzja w moim życiu
Dwie minuty później zamknęłam oczy i poczułam, że płynę…
– Brakowało mi tego – szepnęłam, chociaż wcale nie zamierzałam.
– Mnie też – usłyszałam tchnienie tuż obok mojego ucha. – Brakowało mi wszystkiego… Tego, ciebie, nas…
Kiedy się rozstawaliśmy, nasza rzeka niosła mnóstwo brudu i spienionej, gniewnej wody, jednak czas sprawił, że wzburzona toń opadła. Po rocznej przerwie wiedziałam już, że nie obchodzi mnie, co o mnie myśli rodzina Artura. Co więcej, jego też interesowało to teraz o wiele mniej. Oboje dojrzeliśmy do tego, by skupić się wyłącznie na nas. Na tym, co on do mnie czuje i co ja czuję do niego. Dlatego zdecydowaliśmy się do siebie wrócić.
Już wkrótce miało się okazać, że to była najlepsza decyzja w moim życiu. Przynajmniej z tych dotychczas podjętych...
– W tym roku Wielkanoc wypada w kwietniu – rzuciłam niedawno, przytulając się do niego na łóżku i głaszcząc kota, którego wzięliśmy ze schroniska, gdy ponownie zamieszkaliśmy razem. – Mamy jakieś plany?
– Ja bym chętnie wyjechał w góry – mruknął leniwie, odgarniając mi włosy z czoła. – I jak będzie trzeba, to będziemy wyjeżdżać na każde święta. Co ty na to?
Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej. Kot zaczął nieśmiało mruczeć, w radiu grała muzyka, a ja pomyślałam, że na pewno jeszcze kiedyś wpadniemy do rodziców Artura na święta. Bo jest dla mnie oczywiste, że już niedługo staniemy się rodziną.
Po prostu nie może być inaczej!
Czytaj także:
„W ciężkich warunkach harowałem przez 40 lat i… nie należy mi się emerytura. Urzędnicy drwiąco śmieją mi się w twarz”
„Żyłem w trójkącie z dziewczyną i jej natrętną mamą. Bałem się, że otworzę lodówkę i znajdę w niej przyszła teściową”
„Macierzyństwo odłożyłam w kąt. Chciałam szaleć i zdobywać świat. Ocknęłam się po 11 latach, gdy było już prawie za późno”