Wychowywanie dziecka to praca na trzy etaty – mówiła mi mama zaraz po moim ślubie z Darkiem.
– Nie spiesz się, korzystaj z życia, póki można. Skończ studia, znajdź pracę, ustatkuj się, a dopiero potem pomyśl o dzieciach.
Czułam się młoda i spełniona
Kierowały nią jej własne doświadczenia: ona marzyła o medycynie. Przygotowywała się do egzaminów na studia, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Źle ją znosiła, prawie cały czas leżała w szpitalu pod kontrolą lekarzy, ale w końcu mnie urodziła.
Mój ojciec ulotnił się, gdy tylko oświadczyła mu, że jest w ciąży. Dawała sobie radę ze wszystkimi problemami, co wcale nie jest łatwe dla samotnej matki. O studiowaniu niestety musiała zapomnieć, medycynę zastąpiła położnictwem. Nie chciała dla mnie takiego życia, pragnęła, bym realizowała swoje marzenia.
Idąc za radą mamy, postanowiłam macierzyństwo odłożyć na jakiś czas. Skończyłam Akademię Ekonomiczną i znalazłam niezłą pracę. Darek prowadził własny warsztat stolarski. Każdy urlop, wszystkie święta i długie weekendy spędzaliśmy w jakimś atrakcyjnym miejscu i często nawiązywaliśmy nowe znajomości.
Przyzwyczaiłam się do tego wygodnego życia, pełnego wciąż nowych wrażeń. Czas mijał, a ja nie wyobrażałam sobie niczego innego. Czułam się młoda i spełniona. I nagle przyszło otrzeźwienie. W dniu trzydziestych piątych urodzin Darka wpadła z życzeniami jego siostra Anka z całą rodziną. Z niedowierzaniem przyglądałam się jej synom bliźniakom.
– Ile wy macie lat? – spytałam zdziwiona. Wciąż myślałam o nich jak o małych berbeciach. Pamiętam przecież Ankę w ciąży na naszym ślubie.
– Za dwa miesiące jedenaście – usłyszałam i zamurowało mnie.
Więc to już jedenaście lat? Dotąd nie zastanawiałam się nad upływem czasu, dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, ile minęło od naszego ślubu. Widok bliźniaków przypomniał mi o niespełnionych planach i uzmysłowił, że to już ostatni dzwonek na bycie mamą.
Przepłakałam prawie całą noc
Czułam się strasznie stara, miałam wrażenie, że już za późno na dziecko.
– Nie dramatyzuj – pocieszała mnie mama, której zwierzyłam się z moich rozterek. – Masz dopiero trzydzieści trzy lata, to idealny wiek na dziecko.
– A jeśli przeze mnie urodzi się chore?
– Będzie zdrowe jak rydz – odparła beztrosko. – Mówię ci to jako doświadczona położna.
Jednak minęło kilka miesięcy starań i nic. Może coś ze mną nie tak, zastanawiałam się.
– Wszystko jest w porządku – stwierdził ginekolog. – Nie ma powodów do obaw, czasami potrzeba po prostu więcej czasu i cierpliwości.
Uzbroiłam się zatem w cierpliwość. Ale wtedy przyszły mi do głowy kolejne troski: a może to znak? Może nie będę dobrą matką i źle wychowam dziecko albo będzie nieszczęśliwe?
Mówiła, że intuicja mnie nie zawiedzie
– Za bardzo się przejmujesz – po raz kolejny wspierała mnie duchowo mama. – Takie myśli wpędzą cię w przygnębienie. A dzieci to sama radość.
– A jeśli ja rzeczywiście nie dam sobie rady? Może powinnam kupić jakąś książkę i czegoś się dowiedzieć o ciąży i wychowywaniu dzieci?
– Jak chcesz – niemal z rezygnacją odparła mama. – Ale ja uważam, że to całkowicie zbędne. Natura dała nam instynkt, który nigdy nie zawodzi, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci.
Nie posłuchałam jej i następnego dnia kupiłam kilka książek o bardzo mądrych tytułach. Wieczorem przystąpiłam do lektury. Zaczęłam od najgrubszej, z której można się było dowiedzieć, jakie choroby genetyczne zagrażają dzieciom i jak z nimi postępować w kolejnych latach życia.
Przeszły mi po plecach ciarki i rzuciłam książkę w kąt. Wzięłam następną opisującą problemy wychowawcze rodziców, którzy nie potrafią odpowiednio postępować ze swymi pociechami.
Przejrzałam trzecią, była o zagrożeniach środowiskowych czyhających na łatwowierne dzieci i naiwną młodzież. Wszystkie te poradniki wylądowały w koszu. Zamiast mi pomóc, wpędziły mnie w jeszcze większe przygnębienie.
Ta ostatnia rozmowa dodała mi otuchy
– Prościej i bezpieczniej jest nie mieć dzieci – stwierdziłam w kolejnej rozmowie z mamą.
– Mówiłam ci już: intuicja cię nie zawiedzie. Myślisz, że któraś z nas ma przepis na wychowywanie dziecka? – uśmiechnęła się. – Będziesz wiedziała, co robić, i dasz sobie ze wszystkim radę. No i masz jeszcze męża, na którego możesz zawsze liczyć. I na mnie też.
Przestałam się przejmować. I dobrze mi to zrobiło – wrócił dobry humor, znów się uśmiechałam. Nie zawracałam sobie głowy specjalistyczną literaturą ani nie oglądałam programów poradnikowych dla rodziców. Jeśli zajdę w ciążę, to świetnie. Jeśli nie – to znaczy, że tak miało być.
Dalej staraliśmy się o potomka, ale jakoś nic z tego nie wychodziło. Podchodziłam do niepowodzeń mniej emocjonalnie, ale przestałam już kupować testy ciążowe.
Ostatnio zaczęłam sprawiać sobie małe przyjemności kulinarne, tak na pocieszenie: ciastka z kremem, lody z polewą, pączki, czekoladki albo coś zupełnie odmiennego – śledzie w słodkawym sosie śmietanowym lub wędzone sardynki. Zaczęłam tyć, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.
Lekarz odesłał mnie do innego
Ostatnio trochę przesadziłam z przekąskami i czułam się okropnie, miałam nudności, zbierało mi się na wymioty. Niestety, dolegliwości powtarzały się, więc postanowiłam przejść na lekkostrawną dietę. Brak efektów wzbudził mój niepokój. Postanowiłam udać się na wizytę do gastrologa.
Zbadał mnie, wypytał o objawy i zerkając zawadiacko znad grubych okularów, stwierdził:
– Z medycznego punktu widzenia jest pani absolutnie zdrowa. Ale lekarz jest niewątpliwie pani potrzebny, niestety nie gastrolog. Ja tutaj nic nie poradzę.
– A kto? – spytałam, gubiąc się w jego potoku słów.
– Ginekolog – stwierdził krótko.
– Ginekolog na zatrucie pokarmowe? – zaczęłam i właśnie wówczas zrozumiałam, jaka byłam ślepa! Nie rozpoznałam u siebie pierwszych objawów ciąży, które są wręcz podręcznikowe i każda kobieta o nich wie!
Zaczęłam się sama z siebie śmiać
Wróciłam do domu mocno podekscytowana. Z początku chciałam od razu wszystko powiedzieć Darkowi, ale potem pomyślałam, że to wyjątkowa wiadomość i należy ją przekazać w szczególny sposób. Poczekałam na jego powrót, razem szykowaliśmy kolację.
Gdy nie patrzył, położyłam koło jego talerza niemowlęce skarpeteczki, które kupiłam wracając do domu. Od razu się domyślił, wycałował mnie i zaczął nosić na rękach po domu. Nie mogliśmy przestać się śmiać, Darek zaczął się wygłupiać i udawał dumnego tatę z synkiem na spacerze.
– A jeśli to będzie córeczka? – spytałam lekko zaniepokojona.
– Co to za różnica? I tak będzie oczkiem w głowie tatusia!
Do późnego wieczora planowaliśmy z Darkiem, jak urządzić pokoik dla maluszka, kogo poprosimy na chrzestnych, nawet jakie wybierzemy imię. W końcu położyliśmy się spać. Ale w nocy obudziło mnie światło biurkowej lampy. Darek nie spał. Ślęczał nad jakimś projektem.
– Co robisz? – spytałam szeptem. – Już późno, kładź się spać.
Zerknęłam na rysunek. Przedstawiał szkice drewnianego łóżeczka niemowlęcego. Było tak ładne, że zabrakło mi słów.
Czułam się inaczej niż zazwyczaj
– Jutro zacznę je robić. To będzie pierwszy prezent dla naszego dziecka.
Wzruszył mnie jego gest. Zrozumiałam, że Darek będzie najwspanialszym ojcem, otoczy malca miłością, jakiej ja w dzieciństwie nie zaznałam. W jednej chwili zrozumiałam też, czego brakowało w życiu mojej mamy i przez co samotnie przechodziła.
Byłam spokojna, wyciszona, pełna nadziei i radości. Miałam wrażenie, że spotkało mnie coś szczególnego. Wszystkie złe myśli gdzieś zniknęły. Nie zawracałam sobie już głowy chorobami genetycznymi, trudnościami wychowawczymi, swoim wiekiem.
Wiedziałam, że będzie dobrze. Nie mogłam się doczekać, kiedy wezmę nasze dziecko na ręce. Darek zaskakiwał mnie swoją troskliwością, dbał o mnie, wyręczał niemal w każdej czynności domowej, towarzyszył podczas wizyt u lekarza, który twierdził, że wszystko jest w porządku.
Byłam szczęśliwa i miałam na kogo liczyć. I po co ja, głupia, tak się przejmowałam?
Czytaj także:„Gdy dowiedziałam się, że będę babcią, odzyskałam chęci do życia. Wcześniej moja samolubna synowa nie chciała być matką”„Stał się cud, NFZ wyznaczył mi szybki termin badania. Był tylko jeden problem - wyjazd z okazji 40 rocznicy ślubu...”„Syn trafił do szpitala ze złamaną kostką. Mąż miał go odebrać, ale... sam miał wypadek. Nieszczęścia jednak chodzą parami”