„Przyjaciółka podrzucała mi swojego syna jak kukułcze jajo. Ona bawiła się w kinie, a ja niańczyłam rozwrzeszczane dzieci”

Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, JenkoAtaman
„Ta dziewczyna uważała, że pomimo choroby własnego dziecka, mam się zajmować jej synem! Uznała za oczywiste, że nadal będę odbierała Alana z przedszkola, a potem pewnie jeszcze zajmowała się nim do wieczora, żeby ona mogła pozałatwiać swoje sprawy! Niewiarygodne! Jak można być aż tak samolubnym i roszczeniowym?!”.
/ 23.08.2022 14:30
Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, JenkoAtaman

Marta i Grzesiek byli naszymi dobrymi przyjaciółmi, jeszcze zanim zostaliśmy parą. To znaczy ja przyjaźniłam się z Martą, a Bolek z Grześkiem. To oni nas poznali, byli też świadkami na naszym ślubie. Mogłoby się wydawać, że to przyjaźń na całe życie, w końcu mieliśmy tyle wspólnych wspomnień, podobnych zainteresowań, identyczne poglądy na wiele spraw. Marta i ja zaszłyśmy w ciążę w tym samym czasie.

Ja urodziłam Karinkę, a Marta Alana. Wszyscy czworo żartowaliśmy, że te dzieciaki są na siebie skazane, bo będą się wychowywać jak rodzeństwo.

Nie dotrzymywała swojej części umowy

– Asia, może umówimy się tak, że jedna z nas będzie odprowadzać dzieci, a druga przyprowadzać? Będzie wygodniej – zaproponowała Marta, kiedy maluchy poszły do przedszkola.

Mieszkaliśmy bardzo blisko siebie, więc to było oczywiste rozwiązanie. Mnie przypadło odbieranie dzieci, Marta albo Grzesiek mieli je codziennie rano zawozić do placówki. Mieli, bo niestety przynajmniej raz w tygodniu zdarzało się, że o wpół do ósmej dzwoniła spanikowana przyjaciółka, że bardzo przeprasza, ale jest już spóźniona i nie zdąży wstąpić po Karinkę, i czy „wyjątkowo” mogę zaprowadzić ją do przedszkola sama.

– Marta, w przyszłym tygodniu mamy reorganizację biura i muszę codziennie być na siódmą dziesięć w pracy – powiedziałam raz. – Wiem, że czasem zdarza się obsuwa czasowa, ale strasznie cię proszę, do piętnastego musisz zabierać Karinę przed siódmą.

– Jasne, kochana! Nastawię budzik na za pięć szósta! – obiecała.

Niestety, już we wtorek ani Grzesiek ani Marta nie zjawili się po moją córkę o umówionej porze. Bolek jeszcze nie wrócił z nocnego dyżuru, robotnicy z biura wydzwaniali do mnie raz po raz, a ja musiałam biegiem odprowadzać Karinę.

– Co się stało? – dodzwoniłam się do przyjaciółki dopiero koło dziesiątej. – Dlaczego was nie było?

– Och, Alan miał w nocy gorączkę! – zaczęła się tłumaczyć. – Musiałam zostawić go w domu, sama rozumiesz.

– No jasne, że rozumiem, tylko dlaczego mnie nie uprzedziłaś? – starałam się nie brzmieć napastliwie. – Nie mogłaś zadzwonić przed siódmą?

– Oj, no wiesz, przepraszam… Po prostu jak zobaczyłam w nocy, że on nie pójdzie do przedszkola, to wyłączyłam alarm w telefonie, no i obudziliśmy się po ósmej. A wtedy już nie było sensu do ciebie dzwonić… Słuchaj, co ty dajesz Karince na gorączkę? Paracetamol czy ibuprofen?

Zgrzytnęłam zębami, bo jej niefrasobliwość kosztowała mnie pół godziny spóźnienia, przez co musiałam zostać dłużej w pracy. Moja córka kiblowała w przedszkolu, a szef był na mnie zły. No, ale skupiłam się na zdrowiu jej synka. W końcu choroba nie wybiera i trzeba być wyrozumiałym.

Alan wyzdrowiał i Marta na zmianę z Grześkiem znowu odbierali naszą córeczkę rano z domu. Bolek, jako lekarz, zaczynał i kończył pracę w przychodni o bardzo różnych porach, więc zdarzało się, że odbierał dzieciaki godzinę, dwie wcześniej. Zawsze wtedy przyprowadzał do nas Alanka, dawał mu podwieczorek i zapewniał opiekę, aż do chwili, gdy któreś rodziców małego przychodziło po niego po pracy.

M​oja sugestia odniosła odwrotny skutek 

– Słuchaj, do której pracuje Marta? – któregoś wieczoru Bolek był skonany po dyżurze, a Karina z Alanem szaleli po domu jak tornado, mimo że dochodziła dziewiętnasta – dzwoniła może, że się spóźni czy coś?

– Pracuje w salonie meblowym. Zamykają o siedemnastej trzydzieści – rzuciłam okiem na dzieci skaczące po wersalce. – Hej! Przestańcie!

– Hm, Grzesiek wyszedł z pracy o szesnastej – mruknął mąż, patrząc na komórkę. – No to dlaczego nadal nie przychodzą po Alana?

To samo pytanie zadałam Marcie o dwudziestej piętnaście, kiedy wreszcie odebrała ode mnie telefon.

– To był spontaniczna decyzja: Grześ przyjechał po mnie do salonu i porwał mnie do kina. Dzwoniłam, ale miałaś zajęte, a potem… No wiesz, w kinie trzeba wyłączyć telefony. Mam nadzieję, że Alanek nie przeszkadzał?

Przewróciłam oczami, zauważając, że mogła chociaż wysłać esemesa, ale zapewniłam, że Alan był grzeczny. A potem poszłam sprzątać koce zrzucone z sofy, zetrzeć mleko rozlane z potrąconej przez niego kociej miski i odkurzać konfetti, bo dzieci dorwały się do dziurkacza i zrobiły „śnieżek”.

Niestety moja sugestia, że mogła wysłać choćby esemesa o zamiarze późniejszego odebrania synka, odniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Spodziewałam się, że teraz przestanie nadużywać naszej gościnności i dobrej woli, ale zamiast tego coraz częściej wysyłała mi wiadomości.

„Asiu, możecie przetrzymać Alanka do ósmej? Muszę skoczyć na szybkie zakupy. Będę wdzięczna!”.

„Asia, będę dzisiaj koło dziewiątej, bo jadę do mamy. Zajmiesz się Alankiem? Z góry dzięki”.

„Kochana, Alan zostanie u Was do wieczora, okej?”.

„Będę o ósmej trzydzieści”.

Czuliśmy się przez nich wykorzystywani

Jej esemesy stawały się coraz krótsze i coraz bardziej roszczeniowe. Skoro odbierałam Alana ze szkoły, to według Marty i Grześka, było oczywiste, że mogę się potem zajmować dwójką. Nadal jednak zdarzało się, że rano musiałam odprowadzać córkę sama, bo Marta znowu była spóźniona.

– Rozmawiałaś z nią o tym? – Bolek zdawał się być zmęczony tą sytuacją.

– Alan jest u nas już piątą godzinę, a mi po dyżurze głowa pęka… Jedno dziecko potrafi się bawić w spokoju, ale dwójka robi tyle hałasu, co cała grupa. Kiedy ja się wreszcie wyśpię?

Mnie też ten układ nie pasował. Zaczęłam mieć poczucie, że przyjaciele nas wykorzystują, do tego patrzyłam krytycznym okiem na ich „podrzucanie” syna do obcego domu. Kilka razy powiedziałam Marcie, że nie mogę po południu zajmować się jej dzieckiem, ale zawsze odpowiadała coś, co wzbudzało we mnie poczucie winy: „Och, nie ma sprawy, zabiorę go do przychodni. Mam dzisiaj wizytę u ginekologa i pewnie będziemy siedzieli w poczekalni ze dwie godziny, ale spoko. Jak nie możesz, to nie możesz”.

Albo: „Nie ma problemu, muszę jechać do budowlanego, ale zabiorę Alana, skoro nie może zostać u was. Poogląda sobie worki z cementem”.

Zawsze wtedy robiło mi się głupio, a do tego żal mi było dziecka, które nie zasługiwało na to, żeby sterczeć po poczekalniach czy marznąć w hurtowniach budowlanych. Zaciskałam więc zęby i nadal się zgadzałam, by chłopczyk spędzał u nas czas.

Któregoś razu obudziły mnie niepokojące odgłosy z pokoju Kariny. Córeczka była rozpalona i wymiotowała. Do samego rana na przemian sprzątałam wymiociny, podawałam leki przeciwgorączkowe, tuliłam niespokojne dziecko i zanosiłam ją do toalety, bo do objawów dołączyła biegunka. Koło szóstej zadzwoniłam do Marty, żeby nie przychodziła po Karinę.

– Chyba ma jakiegoś wirusa – wyjaśniłam. – Zostawiam ją w domu.

– Aha, no dobra, to jedziemy prosto do przedszkola – chyba się ucieszyła, choć trudno w to uwierzyć. – Na razie!

Jak można być aż tak samolubnym?

Przez cały dzień Karinka przelewała mi się przez ręce. Wymioty, biegunka, znowu wymioty. Do tego gorączka i grożące jej odwodnienie. W przychodni dostałam numerek na szesnastą piętnaście, ale o siedemnastej trzydzieści wciąż siedziałyśmy w poczekalni z innymi chorymi dziećmi. Właśnie miała być nasza kolej, kiedy zadzwoniła moja komórka.

– Co się dzieje, gdzie jesteś? – to była Marta.

– W przychodni, z Kariną – odpowiedziałam lekko zdziwiona wysokim tonem jej głosu.

– Dzwonili z sekretariatu! Alan siedzi w szatni z woźną! – Marta krzyczała, a mnie opadła szczęka. – Przecież ty odbierasz dzieci! Taka jest umowa!

– O czym ty mówisz? – byłam zbyt zszokowana, by się zdenerwować. – Rano ci powiedziałam, że Karina jest chora i nie idzie do przedszkola.

– A ja ci powiedziałam, że Alan idzie! – wpadła mi gniewnie w słowo. – Jeśli nie zamierzałaś go odebrać, mogłaś przynajmniej wysłać esemesa – wyraźnie przedrzeźniała mój głos.

Miałam wielką ochotę powiedzieć jej coś do słuchu, ale w tym momencie pielęgniarka zawołała nas do gabinetu i musiałam się szybko rozłączyć. Ledwie do mnie dotarło to, co powiedziała pediatra, tak byłam poruszona sytuacją z Martą. Ta dziewczyna uważała, że pomimo choroby własnego dziecka, mam się zajmować jej synem!

Uznała za oczywiste, że nadal będę odbierała Alana z przedszkola, a potem pewnie jeszcze zajmowała się nim do wieczora, żeby ona mogła pozałatwiać swoje sprawy! Niewiarygodne! Jak można być aż tak samolubnym i roszczeniowym?!

– To się w głowie nie mieści – orzekł Bolek, kiedy położyliśmy już Karinkę spać. – Wiesz co? Myślę, że ten układ z odwożeniem i przywożeniem dzieci razem z Grześkami przestał się sprawdzać. Lepiej z tym skończmy.

Wiedzieliśmy, że to koniec znajomości

Bałam się powiedzieć o tym Marcie, w końcu znałyśmy się od dwudziestu lat. Nie chciałam stracić znajomych, ale uznałam, że mój mąż dobrze mówi. Przygotowałam uprzejmą, ale stanowczą mowę na temat tego, że sami będziemy zawozić Karinę i odbierać tylko ją, ale nie miałam szansy jej wygłosić. Bo dostałam esemesa.

„Wystawiłaś mnie i moje dziecko do wiatru! Tak się nie robi, Aśka! Nie zamierzamy dłużej wozić waszego dziecka do przedszkola! Sami powinniście zajmować się córką! I daruj sobie przepraszanie mnie, mój syn czekał w zimnej szatni przez czterdzieści minut. Jak się rozchoruje, to wielkie dzięki!”.

Przeczytałam tę wiadomość mężowi i po chwili totalnej konsternacji oboje wybuchliśmy śmiechem. Pretensje Marty były tak absurdalne, że nawet nie dało się ich skomentować.

Wiedzieliśmy, że to koniec znajomości i było nam przykro, ale najwyraźniej ci ludzie nie byli naszymi prawdziwymi przyjaciółmi, więc nie ma co po nich płakać. Co ciekawe, Grzesiek parę razy wpadł na Bolka w przedszkolu i starał się załagodzić sprawę, ale mój mąż nie dał się namówić na ponowne odbieranie Alanka. Marta nie odzywa się do mnie do dziś. Jakoś mnie to nie martwi.

Czytaj także:
„Porzuciłam karierę w korpo, żeby budować szkoły w Afryce. Ledwo starcza mi na chleb, ale mam czas na pasję i miłość”
„Moje auto utknęło w rowie na kompletnym odludziu. Ja byłam w ciąży, mój mąż za granicą, a telefon stracił zasięg”
„Kobieta jak ze snów flirtuje ze mną na całego, a ja jestem skołowany. Nie mam wyglądu ani kasy, czy to jakiś zakład?”

Redakcja poleca

REKLAMA