Ceramiczny talerz trzeba pokryć szkliwem. Ciekawe jest to, że szkliwa mają zupełnie inne kolory „na surowo”, a inne – gdy już się je wypali w specjalnym piecu. Zawsze jest efekt zaskoczenia. Bardzo to lubię. Garncarstwo to moja pasja. I odskocznia od pracy w telefonicznym centrum obsługi klienta… Znajomi często się dziwią i pytają, czy ta praca mnie nie nudzi, czy nie mam ambicji zrobienia wielkiej kariery. Nie. Ja już ją kiedyś zrobiłam.
Za ostatnie pieniądze kupiłam bilet lotniczy
Do korporacji telekomunikacyjnej trafiłam na ostatnim roku studiów. Ze względu na dobrą znajomość angielskiego zatrudniono mnie w dziale informatycznym do tłumaczenia instrukcji. Z czasem awansowałam na specjalistę, który ma odpowiadać za wprowadzenie nowego systemu. Dostałam samodzielne stanowisko, wysoką pensję, samochód. Byłam zachwycona. Jeździłam na szkolenia do Niemiec, Singapuru. Trwało to dwa lata.
System informatyczny, nad którym pracowałam, zaczął działać. Byłam szefową zespołu mającego teraz czuwać, żeby wszystko sprawnie funkcjonowało. W firmie pojawił się nowy prezes – biuralista, a wraz z nim zmiany. Jako kierownik musiałam wypełniać harmonogramy pracy – wpisywać, co dokładnie robi każdy z podwładnych i ile czasu mu to zabiera. Codziennie nad rubryczkami spędzałam trzy godziny. Męczyło mnie to. Miałam poczucie, że cała moja energia, entuzjazm fruną w kosmos.
Potem prezes kazał wybudować dla nas boksy – rozmiarów budki telefonicznej. Całe hale pełne maleńkich kubików z zamkniętymi w środku ludźmi… Zaczęłam cierpieć na bezsenność. Pojawiło się kołatanie serca. Psychiatra, do którego mnie skierowano, orzekł depresję. Odeszłam z pracy z dnia na dzień.
Miałam, co prawda, trochę oszczędności, ale zupełnie nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Pracowałam w korporacji sześć lat. Gdy odchodziłam, byłam tuż po 30. Nie założyłam rodziny, nie miałam dzieci, nie miałam nawet partnera. Wszystko dla firmy… Siedziałam w domu i płakałam.
Wtedy zadzwoniła koleżanka, powiedziała, że jej znajomy, pracownik międzynarodowej organizacji charytatywnej, szuka kogoś na wyjazd na półroczny wolontariat w Kenii. Za ostatnie pieniądze opłaciłam czynsz za pół roku i kupiłam bilet lotniczy. Miałam budować szkołę w wiosce na odległej prowincji. To był szok. Te kolory, zapachy, nieznane rośliny…
Najbardziej zdumiało mnie to, że w Afryce przede wszystkim liczy się jakość kontaktów społecznych, to, żeby było uprzejmie i miło. A nie treść. Umówiłam się ze szklarzem na odbiór okien. Wypożyczyłam samochód, cały dzień jechałam do Nairobi. Wcześniej upewniłam się telefonicznie, czy okna będą gotowe. „Tak, madame!” – obwieścił radośnie szklarz. Gdy podjechałam pikapem, kończył oprawiać pierwsze. Dlaczego nie powiedział, że okien nie ma i nie będzie? Bo nie chciał mi sprawić przykrości.
Zamarzyło mi się spokojne życie...
Okazało się, że są miejsca na świecie, w których liczy się coś innego niż termin, umowa, efekt. W których życie toczy się niespiesznie. Zapragnęłam w tym samym tempie funkcjonować po powrocie do Polski. Otworzyć pracownię ceramiki. To było moje marzenie jeszcze z czasów licealnych.
Za pożyczone od mamy pieniądze kupiłam piec, wynajęłam od miasta lokal. Organizowałam zajęcia dla dzieci, warsztaty garncarskie dla dorosłych. Sama wyrabiałam naczynia i je sprzedawałam na pobliskim bazarku. Ale pieniędzy nie starczało nawet na opłacenie rachunków. Stanęłam przed wyborem: albo zrezygnuję z życia, jakie chcę prowadzić, albo znajdę inne wyjście z sytuacji.
W końcu odezwali się z jakiejś firmy i zaproponowali mi posadę w call center. Poniżej kwalifikacji? Teraz połowa bezrobotnych ma dyplomy magistra w kieszeni. Zgodziłam się. Zatrudniłam się na 3/4 etatu. Mam pieniądze na życie, na wynajem pracowni. Mam luz – mogę na warsztaty przyjmować dzieci z biednych rodzin, których nie stać na opłacenie kursu.
Dzięki ceramice poznałam też męża – przyprowadził na zajęcia swoją córkę z pierwszego małżeństwa. Ja nie mogę mieć własnych dzieci, więc cieszę się, że Klaudia wpada do nas na weekendy. Wszystko się ułożyło – po tylu latach! Czasem warto się zdecydować na nagły zwrot w życiu. I nie bać się – nawet jeśli na chwilę wpadnie się do lodowatej wody.
Czytaj także:
„Przyjaciółka wysłała męża za kasą i sama zachłysnęła się bogactwem. Materialistka łzy tęsknoty wyciera banknotami”
„Bezpański kot okazał się bardziej oddany niż mój mąż. Cap tylko leżał na kanapie. To zwierzę pokazało mi, czym jest miłość”
„Narzeczony mojej siostry to cham. We własnym domu wyzywał mnie od prowincjuszek, a sam zachowywał się jak burak”