„Moje auto utknęło w rowie na kompletnym odludziu. Ja byłam w ciąży, mój mąż za granicą, a telefon stracił zasięg”

kobieta prowadzi samochód fot. Adobe Stock, : DG PhotoStock
„Zauważyłam leśną ścieżkę ciągnącą się wzdłuż barierek. Zaczęłam w nią wjeżdżać i nagle poczułam, że koła osuwają się w dół i nie panuję już nad autem. Starałam się zahamować, ale nic to nie dało. Wpadłam w rów, który był tak zaśnieżony, że nie było go nawet widać. Tuż przede mną było drzewo. Ogarnęła mnie panika”.
/ 23.08.2022 06:30
kobieta prowadzi samochód fot. Adobe Stock, : DG PhotoStock

– Dzień dobry! Dzwonię w sprawie sukni ślubnej… czy ogłoszenie jest aktualne? – zapytała kobieta.

– Tak, jak najbardziej. Tak, może być dzisiaj o siedemnastej – odpowiedziałam.

O piętnastej miałam wyjść z pracy, więc miałabym spokojnie czas na dojazd i zjedzenie obiadu. Mojego męża akurat nie było, bo wyjechał na kilka dni do Niemiec, a takiej okazji nie chciałam przepuścić. Moja suknia wisiała w szafie od roku i to był pierwszy telefon w jej sprawie. Pogładziłam się po moim wielkim brzuchu. Teraz już na pewno nie zmieściłabym się w tej sukience…

Szefowa wyszła z gabinetu i zastała mnie trochę zamyśloną.

– Pani Kingo, widziała pani, co się dzieje za oknem? – zwróciła się do mnie, a ja odwróciłam się i aż osłupiałam.

Prawdziwa śnieżyca. Taka, jakiej nie było w Polsce od lat. Za oknem było biało.

– Jak ja dojadę do domu… – jęknęłam.

– Nie wiem… Będzie trudno. Mam nadzieję, że nie odwołają mojego pociągu. Na wszelki wypadek proszę powiedzieć kierowcy, żeby został dłużej w pracy, to mnie odwiezie.

– Robi się – odpowiedziałam, ale martwiłam się, jak się przebiję do mojej wioski, do której prowadzą wąskie dróżki.

Dopiero niedawno się tam przeprowadziliśmy, a ja mam marną orientację w terenie, więc obawiałam się tej jazdy. 

Kompletnie straciłam orientację

Kiedy zegar wskazał piętnastą, wyłączyłam komputer, włożyłam płaszcz i wyszłam z biura. Moje auto było przykryte wielką białą czapą śniegu. Całe szczęście kolega z pracy stał tuż obok i wielką szczotą odśnieżał swoje.

– Kinga, wsiadaj do samochodu, odśnieżę ci! – powiedział. – Włącz silnik!

Nie miałam zamiaru odmawiać. Czasem dobrze skorzystać z przywilejów ciężarnej. Damian machnął kilka razy miotłą i mokry puch zsunął się lawiną z dachu i szyb. Podziękowałam mu i ruszyłam przed siebie. Oczywiście całe miasto było zakorkowane. Auta poruszały się powoli i co chwilę któreś wpadało w poślizg. Jechałam spięta i wystraszona. Kiedy w końcu udało mi się wydostać z miasta, ruch był już płynniejszy, lecz drogi jeszcze bardziej zaśnieżone.

To już znany żart, że drogowców zaskakuje zima, ale mnie wcale nie było mi do śmiechu. Jechałam powoli, lecz nie byłam pewna, czy nie pomyliłam drogi. Wiedziałam, że miałam skręcić w jedną z przecznic, wydawało mi się jednak, że mogłam już ją minąć. Większość drogowskazów była tak zaśnieżona, że nie miałam szans czegokolwiek odczytać. „Gdzie ja jestem?” – myślałam przerażona.

Zaczęłam mijać budynki, których z pewnością wcześniej nie widziałam. Restauracji „Pod dębami” też nie kojarzyłam. Teraz byłam już pewna, że źle pojechałam, ale za mną ustawił się już sznur samochodów, więc nie miałam możliwości, żeby zawrócić. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli skręcę w pierwszą uliczkę w lewo i nią jakoś dojadę do równoległej ulicy.

Wszystkie były tak zasypane śniegiem, że trudno było stwierdzić, czy w ogóle są przejezdne, mimo to postanowiłam zaryzykować. Wjechałam w drogę między drzewami prowadzącą przez las. W oddali widziałam auta, więc byłam przekonana, że i ja tam dojadę. Mocniej ścisnęłam kierownicę.

– Trzymaj się, maleństwo – powiedziałam do brzucha. – Teraz będzie jazda bez trzymanki, ale mama da sobie radę.

Ruszyłam naprzód, choć czułam, że droga jest wyboista i nierówna. Byłam więcej niż pewna, że nie jest to asfalt, tylko leśny dukt. Im dalej jechałam, tym robił się węższy. Wiedziałam, że nie ma już odwrotu, bo gdybym zaczęła wykręcać, niechybnie wpakowałabym się w drzewo.

– Jeszcze trochę, zaraz dojedziemy do ulicy – uspokajałam siebie i dziecko.

Światła samochodów w oddali przekonywały mnie o tym, że nie będzie tak źle. Kiedy dojechałam do końca, nie mogłam uwierzyć. Była tam barierka oddzielająca drogę szybkiego ruchu!

– Niech to licho porwie, ale się wpakowałam! – zaklęłam wystraszona. – No nic! Teraz to już muszę jakoś wykręcić.

Zauważyłam szerszą leśną ścieżkę ciągnącą się wzdłuż barierek i uznałam, że to jedyna możliwość odwrotu. Zaczęłam w nią wjeżdżać i nagle poczułam, że koła osuwają się w dół i nie panuję już nad autem. Starałam się zahamować, ale nic to nie dało. Wpadłam w rów, który był tak zaśnieżony, że nie było go nawet widać. A na domiar złego tuż przede mną było drzewo. Teraz już ogarnęła mnie panika.

Wiedziałam, że sama się z tego nie wykaraskam. Wyjęłam telefon, tylko że nie wiedziałam nawet, gdzie zadzwonić. Mój mąż był w Niemczech, więc nic nie mógł zrobić. Nagle przypomniało mi się, że mam numer do jego wujka, który mieszka w niedalekiej okolicy. No ale jak pech, to pech! Mój telefon nie miał w lesie zasięgu. Auto stało pod takim kontem, że z ogromnym trudem udało mi się jakoś z niego wyjść. Pogładziłam się po brzuchu i starałam uspokoić.

Znalazłam się w tragicznym położeniu

Ruszyłam z telefonem w kierunku drogi. Po piętnastu minutach marszu w końcu złapałam zasięg. Najgorsze było to, że nie do końca wiedziałam, jak wujowi wytłumaczyć, gdzie jestem. A poza tym było mi wstyd przyznać się, że wjechałam do lasu i wpakowałam się w rów. Nie było jednak sensu zwlekać z tym telefonem. Zadzwoniłam, wujek na szczęście odebrał od razu, i zaczęłam opowiadać, co się dzieje. Łzy same zaczęły płynąć, gdy uświadomiłam sobie, w jak tragicznym położeniu się znalazłam.

– Kinga, spokojnie. O nic się nie martw. Przyjadę po ciebie. Przypomnij sobie, jaką miejscowość minęłaś jako ostatnią – opanowanym głosem mitygował mnie wujek.

– Nie pamiętam… – przyznałam załamana. – Ale pamiętam, że była tam restauracja, która się nazywała „Pod dębami”.

– To wiem! I zaraz za nią skręciłaś w lewo?

– Tak… chyba w pierwszą w lewo. Wiesz, co? Ja wyjdę do drogi głównej i tam zaczekam. I tak jestem już blisko.

– Może lepiej poczekaj w aucie. Jest zimno.

– Nie. Ono stoi pod taki skosem, że już do niego nie wejdę. Zaczekam tu.

Rozłączyłam się i otarłam łzy. To była wielka ulga, że ktoś jechał mi z pomocą. Wiedziałam doskonale, że sama bym sobie nie poradziła. Czekałam na pomoc niemal pół godziny, przestępując z nogi na nogę. Śnieg sypał tak gęsto, że co chwilę musiałam się otrzepywać. Kiedy zauważyłam volvo zjeżdżające w moim kierunku, zaczęłam machać. Po chwili podjechało do mnie i zza szyby wyjrzał wujek.

Szybciutko wsiadłam do auta i poprowadziłam wujka w kierunku mojej katastrofy. Teraz kiedy już mnie znalazł, zdałam sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec dramatu. Czy uda nam się wyciągnąć auto z rowu?

– Nie chciałbym być złośliwy, ale czemu ty tu w ogóle wjechałaś?

– Myślałam, że dam radę przejechać do ulicy, ale się zawiodłam. I niestety auto jest teraz w totalnych tarapatach…

– No ładnie! – zawołał wujek na widok tkwiącej w śniegu małej toyoty.

Zatrzymał samochód i wyjął z bagażnika linę holowniczą, którą przyczepił do zderzaka mojego auta, po czym wsiadł z powrotem za kółko i zaczął cofać. Czułam, jak koła buksują, ale staliśmy w miejscu. Wtedy wujek wyjął spod naszych nóg gumowe dywaniki, wyskoczył na zewnątrz i wsunął je pod przednie koła mojego samochodu, po czym wgramolił się do środka i ruszył. To faktycznie pomogło.

Usłyszałam dźwięk buksujących kół spod których tryskał śnieg. Coraz głośniejsze warczenie silnika bardzo mnie stresowało, ale starałam się ze wszystkich sił uspokoić.

Wszystko będzie dobrze – powtarzałam sobie, żeby trochę okiełznać emocje.

Dobrze, że mogę liczyć na rodzinę

W pewnym momencie auto się poruszyło i wyjechało z rowu. Nie mogłam uwierzyć. Dał radę! Spojrzałam na ocalałe auto zdumiona. Nie miało nawet najmniejszej ryski! Jakby tego było mało, jakimś cudem wujkowi udało się wykręcić i ustawić je przodem do kierunku jazdy. Dzięki temu i ja, i on mogliśmy spokojnie dojechać do ulicy.

– Jedź za mną. Doprowadzę cię do drogi głównej. A dalej pojedziesz sama, ok? – poinstruował mnie mój wybawiciel, gdy usiadłam za kierownicą toyoty.

– Jasne, że OK! Nie wiem, jak ci dziękować.

– Spoko! Na rodzinę zawsze możesz liczyć! – powiedział i mnie przytulił.

Byłam mu niezmiernie wdzięczna i szczęśliwa, że mogę teraz w równym stopniu liczyć na rodzinę swoją, co i mojego męża. Nagle mnie olśniło. Suknia! Przecież byłam umówiona na sprzedaż. Spojrzałam na ekran telefonu. Nikt nie dzwonił. Miałam piętnaście minut. Kiedy dojechałam, nikogo jeszcze nie było. Weszłam do domu i zmieniłam przemoczone niemal do kolan spodnie, a po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi.

– Dzień dobry! Przepraszam za mały poślizg – powiedziała młoda kobieta z uśmiechem.

– To żaden poślizg, proszę pani. Pani nie widziała poślizgu – zaśmiałam się sama z siebie.

Kobieta weszła do środka i przymierzyła moją suknię, a mnie od razu wróciły wspaniałe wspomnienia z naszego ślubu.

– Jest piękna. Jest pani pewna, że chce ją pani sprzedać? To taka pamiątka.

– Nie potrzebuję pamiątek. Moja pamiątka będzie ze mną, póki nas śmierć nie rozłączy. A niedługo urodzi się kolejna.

Czytaj także:
„Moja żona zachowuje się jak księżniczka. Wydaję fortunę na prezenty dla niej i zawsze słyszę, że brzydkie albo niepotrzebne”
„Kolega ożenił się tylko dla kasy. Do dziś musi się zmuszać do sypiania z żoną. Wyobraża sobie wtedy swoją byłą”
„Mama przez lata ukrywała, kto jest moim ojcem. Wyznała prawdę dopiero, gdy zaczęłam romansować z własnym bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA