„W wieku 6 lat rodzice zostawili mnie z nawiedzoną babcią. Pojechali za chlebem, ale myślałam, że już nigdy nie wrócą”

Młoda kobieta fot. iStock by GettyImages, mediaphotos
„Zostawili mnie u babci, dopóki się nie urządzą. Nie wiedziałam, co to znaczy, miałam sześć lat i nie potrafiłam cierpliwie czekać. Wydawało mi się, że na zawsze mnie opuścili”.
/ 02.12.2023 11:15
Młoda kobieta fot. iStock by GettyImages, mediaphotos

Pchnęłam skrzypiącą furtkę i weszłam na zaniedbane podwórko. Od lat nikt tu nie zaglądał, pustostan, oto czym stał się dom babci. Za jej życia wszystko inaczej wyglądało, po podwórku chodziły kury, pod oknami kwitły wielkie georginie, stary drewniany dom skrzypiał przy lada podmuchu wiatru i przepuszczał do wnętrza trochę deszczówki, ale był czysty i pachnący naleśnikami. Takim go zapamiętałam.

Idylliczny obrazek, prawda? A mimo to ogarnął mnie strach, gdy rodzice zastanawiali się nad powrotem do kraju i zamieszkaniem w tym miejscu. Za nic nie chciałam wracać.

Złe dzieci nie idą do nieba

To właśnie tutaj spotkałam panią Hannę, która uwielbiała dzieci, i opowiadała mi o tajemniczej dróżce, na którą obiecała mnie wpuścić, gdy na to zasłużę. Miałam tylko wypełniać jej polecenia, bo jedynie grzeczne dziewczynki mogły liczyć na zainteresowanie dorosłych.

Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać, doskonale wiedziałam, jak łatwo stracić rodziców. Moi nie umarli, a wyjechali do Irlandii. Zostawili mnie u babci, dopóki się nie urządzą. Nie wiedziałam, co to znaczy, miałam sześć lat i nie potrafiłam cierpliwie czekać. Wydawało mi się, że na zawsze mnie opuścili.

Dlaczego? Bo byłam niegrzeczna. Babcia często mi tak powtarzała.

– Złe dzieci nie idą do nieba, będę się za ciebie modlić, wnusiu.

– Twoje modlitwy mnie nie ochroniły – pomyślałam, patrząc na dom. Wahałam się – wejść czy zostawić to wszystko i uciec? Wspomnienia wciąż były żywe, lęk podnosił łeb.

A jeśli ona wciąż tam jest?

Przemogłam się i otworzyłam drzwi. Owionął mnie piwniczny zaduch dawno niewietrzonego pomieszczenia. Otworzyłam kuchenne okno.

Przyjechałam zabrać pamiątki po babci i oczyścić dom z mebli i pamiątek. Rodzice zdecydowali się wyburzyć ruderę, sprzedać działkę i zainwestować pieniądze w nową przyszłość na Zielonej Wyspie. Mnie wysłali, żebym wszystkiego dopilnowała. Nie paliłam się do tego, choć minął szmat czasu od chwili, gdy o mało nie wstąpiłam na zakazaną ścieżkę.

Pamiętam dokładnie rozstanie z rodzicami i to, co wydarzyło się później.

– Przyjedziemy i zabierzemy cię do Irlandii, najszybciej jak się da – obiecywała mama, tuląc mnie do siebie.
A ja płakałam, drąc się wniebogłosy, wpędzając ją w poczucie winy.

– Oby tak było, wychowanie dziecka to już nie na moje lata – babcia podniosła oczy do sufitu, przekonana, że przyjdzie jej wziąć odpowiedzialność za wnuczkę, aż ta dorośnie. Mało to we wsi było eurosierot wychowywanych przez dziadków?

– Niech mama się nie obawia, zabierzemy Melę – warknął tata, zdenerwowany moją rozpaczą.

W końcu wyjechali i zostałyśmy we dwie, babcia i ja. Najlepiej czułam się w pokoiku na poddaszu, który ojciec przed wyjazdem przystosował do moich potrzeb. Pierwszy raz w życiu miałam własny pokój, ale szybko przestał mi wystarczać. Tęskniłam za rodzicami i naszym domem, miejscem, którego miałam już nigdy nie zobaczyć.

– Potrzeba ci towarzystwa – zdecydowała babcia – pobawisz się z dziećmi, pobiegasz, to prędzej zapomnisz.

Babcia była kochana, ale zupełnie nie rozumiała, co przeżywam, a ja nie umiałam jej tego wytłumaczyć.
Wspólne zabawy z dziećmi, które w większości przesiedziałam w kącie, zaowocowały grypą. Wylądowałam w łóżku z wysoką gorączką. Patrzyłam w sufit, a świat wirował, kołysząc mnie jak morska fala.

Możesz polecieć do nieba

Wtedy przyszła pani Hanna. 

– Posiedzę przy tobie, robaczku – powiedziała, sadowiąc się na łóżku, aż sprężyny jęknęły pod jej ciężarem. – Uwielbiam opiekować się dziećmi.

Była chyba starsza od babci, ale mimo to się kolegowały. Babcia poprosiła ją o pomoc przy mnie zawsze, gdy chorowałam. Ale też wspierały się, bo pani Hania nie miała męża ani dzieci. 

– Co tak mi się przyglądasz? Podoba ci się mój fartuch?

Dotknęłam palcem płóciennej tkaniny. Była sztywna i szorstka w dotyku. 

– Wystarczy tego, niegrzecznie tak się na kogoś gapić – zakomenderowała. – Jeśli będziesz się tak zachowywać, nie pójdziesz do nieba.

Zaciekawiona uniosłam się na łokciu, aż zakręciło mi się w głowie.

– Ale ja bym chciała kiedyś pójść do nieba.

– Pójdziesz w swoim czasie. Jak będziesz grzeczna, to pokażę ci, jak tam trafić.

Pokiwałam głową, ale wcale nie byłam pewna. Hanna oczekiwała potwierdzenia, nie chciałam jej zawieść.

– To się da załatwić, musisz tylko mnie słuchać – roześmiała się. – A teraz śpij, zaraz przyjdzie babcia.
Przymknęłam oczy. Dzięki pani Hani, od wyjazdu rodziców czułam, że mam przy sobie kogoś, kto nie odstąpi mnie na krok. I nie myliłam się.

Kiedy gorączka spadła, pani Hanna zaczęła mnie zabawiać. Opowiadała urocze historyjki o dzieciach, które miałam poznać. Wszystkie były grzeczne i poszły do nieba. Bardzo chciałam im dorównać. Zastanawiałam się, jak tam trafić, ale pani Hania nie chciała powiedzieć. Utrzymywała za to, że można stamtąd wrócić.

– Zobaczysz – śmiała się tylko.

Pewnego dnia wyglądałyśmy z panią Hanną przez okno. W dole szumiał stary sad, zasadzony ręką dziadka, a w oddali rozpościerały się pola.

– Zobacz, jaki piękny widok. Z góry byłby jeszcze ładniejszy, gdybyś pofrunęła, zobaczyłabyś znacznie więcej – powiedziała pani Hanna. – Wystarczy otworzyć okno i rozłożyć ręce, o tak – pokazała, co mam robić.

Ludzie nie potrafią latać – uświadomiłam ją. Byłam tylko sześciolatką, ale wiedziałam o tym.

– Dorośli tak, ale dzieci to co innego. Nie chcesz się przekonać?

Tak naciskała, że wyglądanie przez okno nagle przestało mi sprawiać przyjemność. Pokręciłam głową.

– Jesteś uparta – pani Halinka przyjrzała mi się uważnie. – A uparte dzieci nie wkraczają…

– …do nieba – dokończyłam, powtarzając ulubione powiedzonko babci.

Obrażona odwróciła się ode mnie.

Chciałam ją ugłaskać, więc postanowiłam być posłuszna. Otworzyłam okno i stanęłam na parapecie. Wiedziała dokładnie, co robię.

– Śmiało, przekonasz się, że to nietrudne – zachęcała mnie, nie ruszając się z ciemnego kąta.

Drzwi, które otworzyły się z impetem, całkiem ją przysłoniły.

– Zobaczyłam cię z podwórka, boże dziecko – do pokoju weszła babcia i od razu zrobiła porządek z marzeniami o lataniu. – Hanka, co ty robisz?! Miałaś jej pilnować!

– I pilnuję. Mała potrzebowała powietrza. Nic by się jej nie stało – odpowiedziała pewnie. 

Babcia zmierzyła ją podejrzliwie wzrokiem, i wyszła z pokoju. 

Ja natomiast postanowiłam jednak przemyśleć kwestię latania. Następnego dnia, dopingowana przez opiekunkę stanęłam na parapecie i spojrzałam w dół. Aż zakręciło mi się w głowie.

– Nie zastanawiaj się, kruszynko, tylko skacz – krzyknęła kobieta.

W ułamku sekundy dotarło do mnie, że źle robię, ale było już za późno. Straciłam równowagę i poleciałam w dół.

Ocknęłam się w szpitalu. Pochylała się nade mną zapłakana babcia.

– Nie opuszczę cię, maleńka – powiedziała bezgłośnie.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. Złapałam rękę babci.

– Miałam lecieć do nieba – szepnęłam.

– Obudziłaś się, Boże, co za szczęście – załkała babcia. – Zawiadomiłam mamę i tatę, już jadą na lotnisko w Dublinie. Jutro będą na miejscu.

O mało nie padłam jej ofiarą

Panią Hannę właściwie od razu zabrała policja. Okazało się, że cierpi na jakąś psychozę, bo kiedyś poroniła. Z wiekiem jej się pogarszało i chyba sobie uroiła, że ja też muszę odejść, żeby ona zaznała spokoju. 

Jak mogła wpaść na taki szatański pomysł? Przecież znała mnie całe moje życie!

Ale były też dobre strony tego szaleństwa. Mama i tata nie chcieli ryzykować, zabrali mnie do Irlandii, co przyjęłam z zachwytem i olbrzymią ulgą.

Wreszcie byliśmy razem. Nieważne, że w niezbyt dobrych warunkach, ale nie potrzebowałam wiele. Spałam na rozkładanym łóżku, na wyciągnięcie ręki mając mamę i tatę, czułam się szczęśliwa i bezpieczna.

Pani Hanna przychodziła do mnie jeszcze czasem we śnie. Nie odzywała się ani słowem, tylko patrzyła niezadowolona.

„Nie spisałaś się, dziecko, nie pójdziesz do nieba”, mówił jej wzrok. Budziłam się z krzykiem, cała zlana potem.

Może gdyby nie ta szalona kobieta, nigdy nie dorastałabym przy rodzicach? Nie wiem, ale mam nadzieję, że zaznała spokoju, gdziekolwiek się znalazła po tamtych wydarzeniach.

Czytaj także:
„W stolicy miałam znaleźć bogatego męża. Pech chciał, że zakochałam się w zwykłym parobku bez szkoły i zaszłam w ciążę”
„Miałam 100 zł w portfelu, adres ciotki i ważny paszport. Wolałam żebrać na ulicy niż żyć z damskim bokserem”
„Kocham żonę, ale w kuchni ma dwie lewe ręce. Po kryjomu jeżdżę dokarmiać się u mamy”

Redakcja poleca

REKLAMA