„Przyjaciółka mnie szantażuje. Albo będę kłamać na jej sprawie rozwodowej, albo stracę osobę, którą kocham”

Kobieta, która jest szantażowana fot. Adobe Stock, kleberpicui
„Dzisiejszej nocy znowu nie mogłam zasnąć. Mam problem, który spędza mi sen z powiek. Kompletnie nie wiem, co zrobić i jak się zachować w tej sytuacji. Czuję się zagubiona i rozdarta. Z jednej strony bardzo chciałabym jej pomóc, ale nie chcę kłamać. Jestem w kropce”.
/ 19.03.2022 21:57
Kobieta, która jest szantażowana fot. Adobe Stock, kleberpicui

Nie dalej jak tydzień temu zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Marta. Poprosiła mnie, żebym była świadkiem na jej sprawie rozwodowej. Niby proste, ale nie dla mnie. Nie czuję się na siłach, żeby zeznawać.

Znamy się z Martą nie od dziś. Nasza przyjaźń zaczęła się już w liceum, trwała przez całe studia. Jesteśmy sobie naprawdę bliskie. Wspólnie dorastałyśmy, niemal jednocześnie założyłyśmy rodziny. Tyle tylko, że ja nadal jestem szczęśliwą mężatką, a Marta za chwilę zostanie rozwódką.

Przyszłego męża poznałam jeszcze na uniwersytecie i dopiero po obronie za niego wyszłam. Marta w tym samym czasie spotkała Tomka, przystojnego, towarzyskiego i dowcipnego faceta. Jak sama przyznała, wpadła po uszy. Właściwie od razu ją wzięło. Imponowała jej niezależność Tomka, mieli też wspólną pasję – góry. Byli „wolnymi ptakami”, oboje uwielbiali spontaniczne wyjazdy i życie z dnia na dzień.

Tworzyliśmy zgraną paczkę

Po pewnym czasie Marta zaczęła jednak wspominać o ślubie, ustatkowaniu się i założeniu rodziny. Trochę mnie to zdziwiło, bo moja przyjaciółka była typem rozrywkowym i ceniącym sobie wolność. Wydawało mi się, że nie w głowie jej ślub i stabilizacja. Kiedy z radością wyznałam jej, że jestem w drugiej ciąży, rozpłakała się i wyznała:

– Karola, ja… też jestem w ciąży…

– To cudownie! Gratuluję! Kochana! – krzyknęłam, a ona posmutniała jeszcze bardziej. – No coś ty?! Nie cieszysz się?

– Cieszę, ale czy Tomek się ucieszy? – westchnęła. – Nie wiem, czy tego chce.

– To porozmawiaj z nim, na co czekasz? – poradziłam jej. – Przecież znacie się już od dawna, no i kochacie się…

– Niby tak, ale on ostatnio jakby mniej się stara, ma dla mnie mniej czasu…

– Eee, może po prostu więcej pracuje, wydaje ci się – pocieszyłam ją. – Jedno jest pewne: musisz mu jak najszybciej powiedzieć. Z taką nowiną nie można czekać.

Spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem.

– Ale to wszystko nie tak miało być… – podjęła temat. – Chciałam być panną młodą w długiej białej sukni… A teraz co?

– Teraz robią takie sukienki, które dobrze zasłaniają brzuch. Zresztą ślub możecie też wciąć po porodzie, prawda?

Marta trochę się rozchmurzyła, zaczęłyśmy nawet snuć plany na przyszłość, jak to razem będziemy się prowadzać z wózkami. W końcu powiedziała Tomkowi i dwa miesiące później wzięli ślub, po którym wszyscy bawiliśmy się na bardzo udanym weselu. Dzięki pomocy rodziców udało im się wszystko szybko zorganizować.

Cieszyłam się ich szczęściem. Do czasu...

Ze względu na błogosławiony stan spędzałyśmy ze sobą jeszcze więcej czasu, bo obie byłyśmy już wtedy na zwolnieniach lekarskich. Tomka widywałam rzadko, dużo pracował. Miał zostać ojcem – to jasne, że chciał zarobić na utrzymanie rodziny. Dziwiłam się, jak bardzo wydoroślał. Jeszcze kilka miesięcy temu nigdy bym nie pomyślała, że może być aż tak odpowiedzialny.

Marta jednak często żaliła się, że brakuje jej oparcia męża i chciałaby, aby Tomek był blisko. Tęskniła za nim. Podobno też coraz częściej się kłócili. Na nic się zdały moje tłumaczenia, że jak się prowadzi własny interes, to trzeba go stale pilnować. Ona wiedziała swoje.

Miała nadzieję, że kiedy pojawi się dziecko, coś zmieni się na lepsze. Jednak nic z tego. Dzidziuś się urodził, a Tomek nadal był tylko gościem w domu. Moja przyjaciółka została sama z niemowlęciem, stertą pieluch i „baby bluesem”. Wtedy chwilowo nasze kontakty osłabły, bo ja też doczekałam się rozwiązania.

Dopiero po kilku tygodniach udało nam się spotkać. Wtedy Marta wyznała, że Tomek się wyprowadził. Próbowałam ją jeszcze przekonać, żeby ratowali to małżeństwo; tłumaczyłam, że przecież mają maleńkie dziecko.

– Nie ma mowy. Wspólnie podjęliśmy decyzję. To koniec – powiedziała.

Było mi żal Marty, małej Oliwki i tego, że im się nie udało. Ale co mogłam zrobić? Tak się zdarza. Miesiąc później Marta złożyła pozew o rozwód. A teraz ten telefon…

Nigdy nie stawałam po niczyjej stronie, chociaż Marta zawsze była mi bliższa niż Tomek. Tak naprawdę jednak nie byłam świadkiem żadnej ich kłótni. Więc na czym miałaby polegać moja rola w sądzie?

Z jednej strony bardzo chciałabym jej pomóc, ale z drugiej dla sądu ważne są konkretne dowody. Nie mogę przecież kłamać. O ich związku wiem wiele, lecz tylko z opowieści Marty. Jak więc mogę być świadkiem rozpadu ich związku? Naprawdę nie chcę się do tego mieszać. Zdaję sobie jednak sprawę
z tego, że jeśli odmówię, mogę stracić najlepszą przyjaciółkę… I to boli najbardziej.

Czytaj także:
„Przyłapałam narzeczonego na zdradzie. Jego kochanką była moja siostra, która ma męża. Ten biedak nic nie wie”
„Siostry dostały w spadku nieruchomości, ja – książki. Myślałem, że jestem pokrzywdzony, ale prawda okazała się inna”
„Mój dziadek wyrwał się z biedy, babcia była szlachcianką. Historię tego mezaliansu poznałam dzięki staremu albumowi”

Redakcja poleca

REKLAMA