Czerwiec. Wymarzony miesiąc na ślub. I sobota udała się taka, o jakiej marzą wszystkie pary – słoneczna, ale nie upalna. Pachniały piwonie. Pomyślałam, że też chciałabym kiedyś z Jurkiem wziąć ślub w czerwcu… Mnóstwo kwiatów na bukiety, róże na stołach. Romantycznie. A ślub musi być romantyczny. I w tym wszystkim ja, w długiej, białej sukni. Welon mógłby być krótki, ale za to z przodu musi być woalka. Tylko po to, by ją odchylić, kiedy padną słowa, że pan młody może już pocałować pannę młodą.
Nie można się śmiać i płakać
Z rozmarzenia wyrwał mnie głos Ewy, mojej siostry. To ona brała ślub. Fryzjerka właśnie skończyła ją czesać.
– Marta, no i jak? – spytała zarumieniona z emocji. – Jak wyglądam?
– Cudownie! – zawołałam szczerze. – Ten kok jest idealny. Będziesz najpiękniejszą panną młodą w Polsce. A może i na świecie? – dorzuciłam ze śmiechem.
Ewa była tak wzruszona, że mało się nie popłakała. Na szczęście, przypomniałam jej, że już ma makijaż.
Ewce natychmiast cofnęły się łzy. Osuszyła delikatnie oczy i przejrzała się w lusterku. Odetchnęła z ulgą.
Znów się zaczęłyśmy śmiać.
– Wychodzenie za mąż to ciężki kawałek chleba – skomentowała sytuację, padając na kanapę, na tyle jednak ostrożnie, żeby nie zburzyć misternej fryzury. – Człowiek ani się pośmiać nie może, ani popłakać z radości.
– Żebyś tylko zawsze takie problemy miała… – wtrąciła się mama, która właśnie zajrzała do panieńskiego pokoju – byłabyś najszczęśliwszą osobą na ziemi. Ale teraz ci przecież nie będę opowiadać o życiu, które potrafi dokopać – uśmiechnęła się. – Powiem tylko, żebyś wkładała suknię.
Pan młody czeka już ze swoją świtą przed domem.
– O rany, już?! – Ewa zerwała się jak oparzona. – Gdzie moja sukienka?
– No, przecież jest tutaj – zawołałam, nie mogąc zrozumieć, gdzie podziała się moja logiczna, zawsze przytomna siostra. – Wisi przed tobą.
Ewa w końcu włożyła suknię i buty. Całość robiła piorunujące wrażenie.
Na Adamie też. Kiedy Ewka wyszła z bramy i stanęła w słońcu, normalnie opadła mu szczęka. Mój Jurek też patrzył na nią z podziwem. Cóż, Ewa rzeczywiście jest piękna. Niewysoka brunetka, ale wcale nie jakaś tam drobinka, nie chuchro. Ona i usiąść ma na czym, i czym pooddychać też. I żadnych kompleksów, że nie jest chudzielcem. Wiedziałam, że podoba się mężczyznom. A ja? Chuda, włosy mysie, piegi. Taka trochę Pippi.
Zazdrościłam siostrze seksapilu, który wokół siebie roztaczała…
Ślub był jak marzenie. W kościele tłum i mdlący zapach lilii. Jak ktoś tego nie lubi, to ledwie wytrzymał, ale ja kocham ten zapach, więc się czułam jak w niebie. Przyjęcie też się udało. Obiad na 30 osób, tańce, rozmowy. Wszystko skończyło się tuż przed północą.
Wróciłam do domu tylko w towarzystwie rodziców. Ewa pojechała ze świeżo poślubionym mężem do wynajętej kawalerki. Zaczęli nowe życie.
Moja miłość z Jurkiem kwitła. Tak mi się wydawało...
Dostałam się na socjologię. On był na trzecim roku politechniki. Wkrótce, podobnie jak Ewa z Adamem, wynajęliśmy kawalerkę. Obydwoje uważaliśmy, że powinniśmy się sprawdzić. Jako ludzie, jako partnerzy. I wszystko szło dobrze.
Gdy raz zachorowałam, Jurek z poświęceniem się mną opiekował. Pilnował pór, kiedy miałam dostać antybiotyk, robił herbatki z miodem, ścielił łóżko, układał poduszki, żeby mi było jak najwygodniej. Dbał o to, żebym miała co poczytać. Kupował gazety. A raz nawet poszedł do miejskiej biblioteki i wypożyczył mi kilka książek. Byłam zachwycona, bo na szóstkę zdał ten pierwszy egzamin ze wspólnego życia.
Ja zresztą też się starałam. Nawet zaczęłam mu prasować koszule. Zawsze w piątek chodziliśmy na kolację. Do jakiejś niedrogiej knajpy, bo jako studenci nie opływaliśmy w gotówkę. Albo sami coś pichciliśmy w domu. Jurek po mistrzowsku przyrządzał żeberka, ja świetne tiramisu. Taka sielanka. Aż kiedyś…
Zobaczyłam ich razem
Przechodziłam ulicą i kątem oka, przy kawiarnianym stoliku, zobaczyłam znajomą sylwetkę. Spojrzałam uważniej i z tej jednej znajomej osoby zrobiły się dwie. To byli oni: Ewa i Jurek. Moja siostra i mój narzeczony. Siedzieli blisko, on chyba trzymał ją za rękę. Nie widziałam dokładnie, bo obraz mi się zamazał. Z emocji, paniki.
Na szczęście tuż obok był filar, na którym nalepiano ogłoszenia. Oparłam się o niego. Chwilę stałam bez ruchu, oddychając głęboko. Jakiś mężczyzna się zatrzymał, pytając, czy nie potrzebuję pomocy. Jasne, że potrzebowałam. Natychmiastowej reanimacji. Ale nie chciałam zbiegowiska pod filarem. To mogło zwrócić ich uwagę, a ja nie życzyłam sobie, żeby mnie dostrzegli. Więc powiedziałam, że nic mi nie jest. Podziękowałam.
Kiedy trochę odetchnęłam, spojrzałam w tamtą stronę raz jeszcze. Przecież mogłam się pomylić, prawda? Właśnie wstawali od stolika. Ona trzymała w ręku konwalie. Sama sobie ich na pewno nie kupiła. I choć stałam dość daleko, uchwyciłam jego wzrok: pełen namiętności. Na mnie nigdy tak nie patrzył.
Rozpłakałam się jak dziecko. Poszłam, a raczej powlokłam się, noga za nogą. Jakimś cudem weszłam do parku. Znalazłam pustą ławkę. Od alejki zasłaniały ją krzewy. Mogłam się spokojnie wyryczeć.
Rany, to jakiś koszmar. Zostałam podwójnie zraniona. Przez siostrę i narzeczonego. Obydwoje mnie oszukiwali. Dlaczego on mówił, że mnie kocha, dlaczego Ewa nigdy nawet nie wspomniała, że Jurek się jej podoba?
Dopiero teraz przypomniałam sobie te wszystkie ukradkowe spojrzenia, ich ocieranie się o siebie. Kiedyś, gdy Ewa skaleczyła palec, kiedy zmywała naczynia po rodzinnym obiedzie, to on pierwszy rwał się, żeby go jej opatrzyć. Wtedy myślałam, że jest po prostu miły, rodzinny, czuły. Teraz wiem, że owszem, był czuły. Ale ta czułość wynikała z jego pożądania. Do niej! Do mojej siostry.
Siedziałam na tej ławce dwie godziny. Na zmianę szlochałam i wściekałam się. Zużyłam wszystkie chusteczki. Zrobiło się ciemno. A ja powzięłam decyzję.
Nic nikomu nie powiem. Udam, że nie wiem o niczym
Ale doprowadzę do tego, żeby ich przyłapać na gorącym uczynku. Wróciłam do domu z czerwonymi oczami. Jurek od razu to zauważył. Może dokładnie mi się przyglądał, bo gryzły go wyrzuty sumienia?
– Co ci jest? – spytał. – Płakałaś? Ktoś ci zrobił przykrość?
„Tak! – powiedziałam w myślach. – Ty, padalcu jeden!”
Ale głośno bąknęłam tylko:
– Nie. Miałam mały problem na uczelni. A potem rozbolał mnie ząb. Pojechałam do dentysty.
– Oj, to biedna jesteś… – Jurek pochylił się nade mną, a ja, choć nie chciałam, lekko się uchyliłam. Jakby moje ciało odsunęło się od niego. Samo.
– Przepraszam – dodałam. – Nie jestem teraz w dobrej formie. Położę się już.
– Jasne, połóż się, połóż – przytaknął gorliwie. – Ja jeszcze chwilę popracuję przy kompie – powiedział. – Ale cichutko, żeby ci nie przeszkadzać.
Nic nie powiedziałam, tylko poszłam do łazienki. Długi, chłodny prysznic dobrze mi zrobił. Marzyłam tylko o tym, by zasnąć i o niczym nie pamiętać.
W kuchni, w tajemnicy, zaparzyłam sobie melisę. Dlaczego w tajemnicy? Bo może coś zacząłby podejrzewać? A ja chciałam go przyłapać, udowodnić, jaką jest szują. Ohydnym oszustem.
Wypiłam ziółka, na zmęczone oczy założyłam okulary żelowe i poszłam spać.
A rano nie pojechałam na uczelnię. To znaczy tak, owszem. Pojechałam. Ale nie na swoją. Zaczaiłam się przy politechnice. Wcześniej powłóczyłam się trochę po sklepach, obojętnie oglądając sterty ciuchów. Nie umiałabym się skupić nawet na najpiękniejszej sukience.
Wiedziałam, o której Jurek kończy zajęcia, ale przy bramie byłam już dwie godziny wcześniej. Gdyby mu przyszło do głowy urwać się z wykładów, mogłabym zgubić trop. A czułam, że się dzisiaj z nią spotka. Moja siostra nie studiowała, pracowała jako kelnerka. Wiedziałam, że ten dzień miała mieć wolny.
Z napięciem wpatrywałam się w wyjście. Nagle go zobaczyłam. Zarzucił na ramię plecak i pobiegł, niemal w podskokach.
„Na spotkanie ze swoją ukochaną. Sukinsyn” – pomyślałam z goryczą, a łzy same stanęły mi w oczach.
Śledziłam Jurka
Przez chwilę kluczył ulicami, a ja z duszą na ramieniu podążałam za nim. W końcu stanął na przystanku tramwajowym. Na szczęście był tłum. Wmieszałam się w niego, cały czas uważnie patrząc, do którego tramwaju wsiądzie. Wsiadł do czwórki. Mnie udało się wepchnąć do drugiego wagonu. Wyskoczył na siódmym przystanku, daleko od centrum. Szedł szybko, nie oglądając się za siebie. Na szczęście.
W końcu dotarliśmy do kawiarni idealnie wkomponowanej w starą kamienicę. Szyld głosił, że to „Zielona przystań”. Urocze miejsce, obrośnięte dzikim winem. Kilka stolików stało w podwórku, dając wytchnienie od upału. Gdyby nie powód, dla jakiego się tu znalazłam, mogłabym się tym zakątkiem zachwycać bez końca. Nigdy tu razem nie byliśmy. Dobre miejsce schadzek. Pusto, cicho, zielono.
Ewa już czekała przy stoliku. Znalazłam dobry punkt obserwacyjny w bramie. Widziałam ją jak na dłoni. Jurek podszedł, a ona się rozpromieniła. Pocałowali się. Nie spuszczałam z nich oka. Mijały minuty, powoli sączyli przyniesioną przez kelnerkę mrożoną kawę.
Rozmawiali, on trzymał ją za rękę, patrzył w oczy… Nie wiedziałam, jak to możliwe: bolało mnie serce, ale też moja wściekłość rosła wprost proporcjonalnie. W końcu, gdy zobaczyłam ich namiętny pocałunek, sięgnęła zenitu. Nie myślałam, nie kalkulowałam. Po prostu wyszłam z bramy i stanęłam przed nimi. Nie od razu się od siebie oderwali. Pewnie myśleli, że to kelnerka niosąca szarlotkę.
– Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie? – zapytałam, siląc się na sarkazm, choć w środku połykałam łzy.
Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Ewa zrobiła się purpurowa. Jurek zresztą też. Patrzyli na mnie jak na egzotyczny okaz.
Jurek poderwał się z miejsca.
– Kochanie, ja ci wszystko wytłumaczę! – zawołał. – To nie jest tak, jak myślisz.
– Słaby cytat – rzuciłam chłodno, mając na myśli film, na którym byliśmy w kinie.
Ewa odezwała się cicho:
– Marta, ja… Nie wiem, co powiedzieć, jak cię przeprosić – wyszeptała. – Naprawdę nie wiem, jak to się stało. Trochę mnie… trochę nas poniosło…
– Adam wie? – spytałam chłodno.
Ich milczenie wszystko wyjaśniało.
– Między nami koniec – rzuciłam do Jurka. – To chyba jasne. Dziś zabiorę rzeczy. Dobrze, że zobaczyłam, jaki jesteś naprawdę teraz, a nie dopiero po ślubie. Od dziś nie mam też siostry – dodałam, a po policzku pociekły mi łzy. – Myślałam, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Od tamtej chwili nigdy już nie spotkałam się z Jurkiem, choć prosił, wydzwaniał i pisał e-maile. Nie chciałam też rozmawiać z Ewą.
Nic im nie powiedziałam. Adamowi też. Teraz, kiedy to piszę, mijają prawie dwa lata. Wreszcie zgodziłam się spotkać z Ewą. To już jutro.
Przecież nie mogę z nią nie rozmawiać całe życie, jest moją siostrą. Tylko czy będę umiała jej naprawdę wybaczyć?
Czytaj także:
Po ponad 20 latach odkryłem, że mam brata
Jestem samotnym kurduplem, chociaż mam kasy jak lodu
Wyszłam za Bogdana z rozsądku, bo zazdrościły mi koleżanki
Dzieci wyjechały na studia, więc chciałbym rozpalić nasz związek
Zdradzałam męża z jego bratem i jestem w ciąży