Nie byłam specjalnie ładna, nie miałam bogatych rodziców, nie nosiłam markowych ubrań. Byłam dziewczynką z tła. Nawet imię miałam zwyczajne – Ania. A jednak wybrała mnie jedna z dziewczyn, na które każdy zwraca uwagę. Miała na imię Sara. Boże, ile ja bym dała, żeby mieć takie oryginalne imię! Nie znałam nikogo innego, kto by się tak nazywał. I pewnego dnia Sara stwierdziła, że od dziś będziemy się przyjaźnić. Jak powiedziała, tak było. Spędzałyśmy ze sobą mnóstwo czasu.
Nosiłam jej plecak ze szkoły, gdy odprowadzałam ją do domu. Odrabiałam prace domowe, a potem ona spisywała je ode mnie, bo przecież nie było sensu, żebyśmy obie męczyły się nad tymi samymi zadaniami. Moja mama kręciła głową.
– Cwaniara, popychadło sobie znalazła, wyrobnika… – mruczała.
Ale ja byłam przeszczęśliwa, że wreszcie ktoś mnie zauważył. Miałam się z kim bawić, nawet jeśli w tej zabawie byłam co najwyżej służką, przyjaciółką czy brzydszą siostrą głównej bohaterki.
Liceum wybrałam oczywiście to samo co Sara. Niezbyt dobre, ale przynajmniej wiedziałam, że będę miała choć jedną przyjaciółkę. Jeżdżenie autobusem przez pół miasta wydawało mi się niską ceną. Podobnie jak ratowanie Sary moimi wypracowaniami, ściągami na klasówkach oraz projektami, które miałyśmy robić wspólnie, a do których tylko się dopisywała.
Nie buntowałam się
Uważałam, że nie ma nic za darmo. Ona błyszczała – kolorowa, uwielbiana, rozchwytywana – a posłusznie robiłam za tło uwydatniające jej zalety. I taka gwiazda nie wstydziła się ze mną pokazywać…
Sara od drugiej klasy bardziej niż podręcznikami interesowała się chłopakami, imprezami i pozaszkolnym życiem towarzyskim, w którym ja już nie uczestniczyłam. W efekcie ona oblała maturę, a ja z moimi wynikami mogłam startować niemal na dowolny kierunków studiów. Gdyby nie rodzice, pewnie zrobiłabym sobie roczną przerwę, czekając, aż Sara poprawi matematykę, albo poszłabym razem z nią do jakiegoś policealnego studium. Jednak tym razem rodzice ostro zainterweniowali.
– Tolerujemy Sarę i ten wasz dziwny układ, ale każda naiwność ma swoje granice – powiedział tata.
– Tu chodzi o twoją przyszłość, córciu – dodała mama. – Nie pozwolimy ci jej zaprzepaścić, bo Sarze nie chciało się uczyć. Bądź rozsądna i tym razem pomyśl o sobie.
No więc byłam egoistką, do tego śmiałą, bo złożyłam papiery na weterynarię – moje ciche marzenie – gdzie bardzo trudno się dostać. A mnie się udało! Sara boczyła się przez kilka tygodni. Nie odbierała ode mnie telefonów, nie odpisywała na SMS-y, nie wpadała do mnie do domu, a kiedy ja ją odwiedzałam, nigdy jej nie było.
– No i świetnie. Nie znoszę tej dziewuchy. Słodko się uśmiecha, przymila, ale mnie nie oszuka. Przemądrzała, zapatrzona w siebie, leniwa… – gderała mama. – Usunęła ci się z drogi i dzięki Bogu. Wiecznie podcinała ci skrzydła, spychała w cień i bezczelnie wykorzystywała. Jesteś za dobra dla kogoś takiego jak ona. Kogoś, kto w ogóle cię nie docenia, nie szanuje za grosz. Pójdziesz na studia, poznasz nowych ludzi, znajdziesz nowych przyjaciół, takich prawdziwych. Może też jakiegoś chłopaka… co?
Wzruszyłam ramionami. Bez Sary życie straciło blask. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przywykłam do tego, że ona spija śmietankę, a ja jestem od roboty. W końcu Sara dała się przeprosić. Wybaczyła mi moją zdradę, jak nazwała fakt, że dostałam się na studia.
– Teraz ja będę cię eskortować – zapowiedziała. – Żebyś mi się wśród tych nerdów i kujonów nie zmarnowała.
– Naprawdę? – ucieszyłam się.
– Jasne – mruknęła. – I tak nie mam co robić, poza uczeniem się tej durnej matmy, bo starzy inaczej każą mi iść do pracy.
Dziwne uczucie – ktoś mnie lubi za to, jaka naprawdę jestem… Gdy zaczął się semestr, czekała na mnie po zajęciach, szłyśmy gdzieś do parku albo pubu, gdzie pozwalała sobie postawić piwo i opowiadała, co też osiągnie, jak już zda tę głupią maturę. A ja ze zdziwieniem odkrywałam, że jej towarzystwo staje się jakby kłopotliwe i coraz bardziej nudne.
Mama miała rację, wieszcząc, że zdobędę nowych znajomych, gdy zacznę studia. Ale nie sądziłam, że… wyrosnę z Sary jak z dziecięcego ubranka, które nagle stało się za ciasne, krępujące. Czułam się z tym dziwnie: trochę nielojalnie, a trochę jak ptak, który pierwszy raz poczuł wiatr pod skrzydłami… Czy to moja wina, że Sara nie umiała latać? Czy powinnam z jej powodu zostać… kurą?
Jako studentka nie stałam się z dnia na dzień najbardziej rozpoznawaną dziewczyną na roku, ale moi koledzy i koleżanki z grupy byli zainteresowani bliższym poznaniem mnie. Przestałam być przezroczysta. Już nie byłam dla nikogo tłem. Stałam się sobą. Anią, Anką, Anną.
Nie szarą, nijaką koleżanką Sary. Ludzie z grupy pamiętali moje imię, znali mój numer telefonu, chcieli się za mną spotykać po zajęciach. Pożyczaliśmy sobie nawzajem notatki, kserowaliśmy książki do kolokwiów i siedzieliśmy razem w bibliotece, wkuwając łacinę i inne przedmioty, które na pierwszym roku wszystkich równo przytłaczały. To było coś nowego i niesamowitego, wręcz ekscytującego – mieć wokół siebie ludzi z podobną pasją, o jakichś poglądach, interesujących się światem, którzy chcą wiedzieć, co myślę o tym czy o tamtym, którzy pytają mnie o zdanie, zamiast oczekiwać, że biernie powtórzę ich opinię. A Sara…
Wpadała w sam środek tego towarzystwa, rzucała coś o nerdach czy robotach, niemających pojęcia o prawdziwym życiu, i „zabierała mnie sobie”, żebym słuchała, jak ciężko wchodzi jej do głowy ta idiotyczna matma, która normalnym ludziom jest do niczego niepotrzebna, albo jakie superciacho wczoraj wyrwała i co z nim robiła w nocy…
Lojalność lojalnością, ale zaczynało mnie to męczyć. I drażnić, szczerze mówiąc. Z ludźmi z grupy czułam się na równi, a kiedy spotykałam się z Sarą, znowu spadałam o kilka stopni niżej niż ona. Tyle że już nie chciałam być jej służką. Próbowałam z nią o tym pogadać, ale wyśmiała mnie.
– Co ty bredzisz? Mówiłam ci, że zgłupiejesz na tych studiach. Nie marudź, tylko lepiej pomóż mi zrozumieć te kretyńskie logarytmy.
Pomagałam, bo czułam się do tego zobowiązana, jako przyjaciółka z… dzieciństwa.
Któregoś dnia Sara przegięła. To były moje urodziny i zaprosiłam kilka osób do klubu. W tym chłopaka, który bardzo mi się podobał, ale nie miałam odwagi mu tego wyznać. Wolałam poczekać na krok z jego strony. Dziewczyny z roku twierdziły, że Artur robi do mnie maślane oczy, a podczas takiej zakrapianej imprezy łatwiej nam będzie się przełamać i ośmielić. Zaprosiłam też Sarę, która wpadła bez prezentu, bo…
– Moje towarzystwo jest przecież najlepszym podarunkiem, ha, ha, czyż nie, Anulko? – powiedziała, składając mi życzenia.
– Czyż tak… – odparłam odruchowo, bo nazywała mnie czule Anulką w wyjątkowych sytuacjach.
Tyle że zaraz potem kiwnęła palcem na Artura i zażądała, by z nią zatańczył.
– Przetestuję go dla ciebie – rzuciła przez ramię.
Czyli nie zapomniała, że mi się podoba…
Wyciągnęła chłopaka na parkiet, gdzie tak się do niego kleiła, że nie tylko ja byłam zażenowana tym popisem. Biedny Artur nie bardzo wiedział, co ma zrobić…
– To naprawdę twoja przyjaciółka? – spytała Monika, dziewczyna o zwyczajnym imieniu i nieoszałamiającej urodzie. Siedziałyśmy razem na zajęciach i wykładach. Miała piękny uśmiech i chętnie dzieliła się ze mną jabłkiem albo batonikiem. A teraz zadała zaskakująco celne pytanie.
No właśnie… Czy Sara to moja prawdziwa przyjaciółka? Jakby opadły mi łuski z oczu. Sara spychała mnie w cień, wykorzystywała, miała gdzieś, co myślę i czuję, o czym marzę. Ona była Słońcem, a ja miałam na wieki krążyć wokół niej, świecąc co najwyżej światłem odbitym. Była głupia czy tak zadufana w sobie, sądząc, że poderwie każdego?
Na dokładkę na moich urodzinach, mojego kolegę z roku, który to mnie wpadł w oko? Chciała mi utrzeć nosa? Coś sobie udowodnić? Miała się za jakiś ósmy cud świata, a mnie za totalną ofermę? I co, już jej nie przeszkadzało, że to nerd w okularkach i będzie „krowy po wymionach macał”? Przegięła. Kiedy piosenka się skończyła, podeszłam do Sary.
– Koniec imprezy.
– No co ty, Anka, dopiero się rozkręcam! – krzyknęła i zaczęła podskakiwać, słysząc pierwsze takty kolejnej piosenki.
– Właśnie widzę. Ale moja impreza się dla ciebie skończyła. Możesz dalej się bawić, ale sama, nie z moim towarzystwem. Tylko mi wstyd robisz. Cześć!
Wyciągnęłam rękę w kierunku Artura, zawieszając ją w powietrzu, jakbym dawała mu czas na podjęcie decyzji, czy wraca na moją imprezę urodzinową, czy woli zostać z Sarą i uprawiać to żenujące „dirty dancing”. Bez wahania ujął moją dłoń, a potem przyciągnął mnie do siebie i lekko pocałował.
– Od jakiegoś czasu miałem wielką ochotę to zrobić… – szepnął mi do ucha.
– Wybrałeś idealny moment – uśmiechnęłam się do niego i teraz ja go pocałowałam.
Przerwał nam wrzask. Skojarzył mi się z dzikim krzykiem wkurzonej mewy, której wróbel ukradł sprzed nosa smaczny kąsek. Nawet się nie obejrzałam. Szczerze, wolałam, by nas nie kojarzono. Sara robiła z siebie pośmiewisko. Poczerwieniałam, nie tylko z powodu fizycznej bliskości Artura.
– Pożałujesz! – rozdarła się Sara. – Jeszcze będziesz się prosić!
Westchnęłam, darowując sobie komentarz, że świnia się prosi. Był dokładnie na jej poziomie. Mocno poniewczasie dotarło do mnie, że wyprzedziłam Sarę nie o kilka stopni, lecz o kilka pięter, i jeśli ktoś tu komuś był potrzebny, to ja jej, a nie ona mnie. Ja sobie bez niej świetnie radzę, ona zaś najwyraźniej nie ma już tylu znajomych, skoro wciąż kręci się wokół mnie.
Kątem oka zobaczyłam, jak wściekła niczym osa wybiega z klubu. Tym razem musiałabym ją długo przepraszać, może nawet rzucić studia, by mi wybaczyła. Aż się roześmiałam na ten absurd.
Zaczynam moje dorosłe życie na nowo
– To śmiech… ulgi? – spytał Artur.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego.
– Dzięki – odparłam.
– Za co? – spytał zdezorientowany.
– Że jesteś.
Roześmiałam się znowu, a Artur pokraśniał z radości. To były moje najlepsze urodziny.
Myślałam, że utrata Sary mocniej mnie zaboli, że w ogóle mnie zaboli, ale faktycznie poczułam głównie ulgę. I niesmak.
Dzięki Monice i Arturowi uświadomiłam sobie, że mam wokół siebie ludzi, dla których jestem ważna, a nie stanowię tylko tło, by mogli błyszczeć. Ludzi, z którymi wspólnie pniemy się w górę, a nie równamy dla nich w dół albo cofamy się przez nich w rozwoju. Zaczynam moje dorosłe życie na nowo.
Bez fałszywej przyjaciółki, która w gruncie rzeczy była raczej moim wrogiem. Kimś w rodzaju sępa czy wampira energetycznego, który podcina mi skrzydła i nie pozwala się rozwijać. Nowe życie, pełne prawdziwej przyjaźni i może też… miłości? Czasem trzeba lat, by rozpoznać, co nam szkodzi. Ważne, by – jak już nas olśni – natychmiast odciąć się od takiego balastu ciągnącego cały statek na dno. I wtedy – żadnych kumpli, żadnych szkodliwych sentymentów.
Czytaj także:
„Ja i moja przyjaciółka chciałyśmy być rodziną, więc postanowiłyśmy wyswatać swoje rodzeństwo”
„Nie zauważyłam, że moja przyjaciółka jest poważnie chora. Przez moje zaniedbanie mogła umrzeć”
„Moja przyjaciółka desperacko chce wyjść za mąż i zawsze udaje przed facetami kogoś, kim nie jest. Nic dziwnego, że ją rzucają”