Dawno już tak się nie cieszyłam na czyjś ślub, jak tamtego dnia. Za mąż wychodziła bowiem moja najlepsza przyjaciółka, Grażynka, której z całego serca życzyłam szczęścia! Był już najwyższy czas na to, aby została panną młodą, skończyła trzydzieści pięć lat. A jak wiadomo, wtedy zaczyna się równia pochyła ku czterdziestce, kiedy to rzadko która kobieta ma jeszcze szansę zostać żoną i matką. A ona marzyła o dzieciach. Zawsze mi powtarzała, ile to mam szczęścia, że swoją drugą połówkę znalazłam już w liceum.
Ona miała jakiegoś pecha do facetów!
Ciągle jej się trafiali dranie i nieudacznicy, niewarci jej miłości. Inwestowała w nich uczucia, a nierzadko i pieniądze, tymczasem nic z tego nie wychodziło. Naprawdę nie było miło patrzeć na to, jak bardzo Grażynka przeżywa swoją samotność.
– Gdybym tylko mogła ją z kimś poznać! – mówiłam do męża. – Chciałabym jej znaleźć jakiegoś porządnego faceta! Nie masz w pracy jakiegoś fajnego kolegi? – nagabywałam go.
– Ty się lepiej nie baw w swatkę, bo to delikatna materia – przestrzegał mnie ze śmiechem.
Czas leciał i pewnego dnia Grażyna przyszła do mnie załamana.
– Słuchaj, odkryłam na głowie pierwsze siwe włosy! – powiedziała z rozpaczą w głosie.
– Oj, wielkie mi mecyje! Ja także z pewnością je mam, tylko farbuję włosy, to nie widać! – próbowałam zlekceważyć problem, ale moja przyjaciółka była wyraźnie przejęta.
– Teraz to już żaden mnie nie zechce! – histeryzowała. – Wokół jest tyle młodszych kobiet, które nie potrzebują farbowania!
– Może i nie potrzebują, ale niszczą sobie włosy domowymi sposobami, a ciebie stać na dobrego fryzjera! – zastopowałam ją, aby się zanadto nie rozkleiła. – Masz tutaj telefon do mojego, a gwarantuję, że tak ci położy balejaż, że zapomnisz o siwiźnie.
I tak, dając Grażynce telefon do Roberta, przypadkowo zostałam jednak… swatką. Kiedy bowiem wychodziła od fryzjera, zaczął padać deszcz. Klnąc w duchu na czym świat stoi, ukryła się więc w jakiejś bramie. I gdy tak stała tam i modliła się, aby ulewa już się skończyła i przestała zagrażać jej nowej fryzurze, minął ją jakiś facet. Obejrzał się na nią i poszedł dalej. Ale po chwili wrócił z… damską parasolką w kwiaty w ręce.
– Wolałbym ofiarować pani prawdziwy bukiet, ale w tej sytuacji chyba parasolka jest bardziej na miejscu – podał ją osłupiałej Grażynce.
I chociaż parasolka była ze sklepu na rogu z serii „wszystko po 5 złotych”, to w tym momencie liczył się przecież gest i intencje. A te były jednoznaczne. Norbert zachwycił się moją przyjaciółką, blaskiem jej słonecznych refleksów we włosach widocznych nawet w tamten pochmurny dzień.
To było przeszło rok temu…
Przyznam, że kiedy poznałam Norberta, nie potrafiłam go rozgryźć do końca, czy jest właściwym facetem dla mojej przyjaciółki. Owszem, był miły, czasami nawet zbyt miły. I uczynny, czasami aż nadto uczynny. Chodzi mi o to, że wydawał się taki sztucznie układny, aż człowiek po prostu czekał na to, kiedy się czymś zdradzi i wyjdzie z niego świnia. Ale jakoś nie wychodziła.
Mało tego, podczas ubiegłorocznego lata Norbert stał się dla nas prawdziwym bohaterem. Uchronił nas bowiem przed poważną kradzieżą i z narażeniem zdrowia próbował odzyskać aparat mojego męża. A było to tak… Mój Rafał jest zapalonym fotografem. Wprawdzie nie kończył żadnej szkoły, ale jestem pewna, że nikt by go już nie nazwał amatorem. Tym bardziej, że wygrał kilka konkursów i miał nawet wystawę w naszym miejskim domu kultury.
Mój mąż zawsze powtarza, że dobre zdjęcie można zrobić i telefonem, wystarczy mieć trochę umiejętności i sporo szczęścia, aby „złapać” jakieś ciekawe ujęcie i zamknąć je w kadrze. Tym niemniej sam od lat inwestuje w sprzęt, marząc o tym, że może kiedyś uda mu się zostać profesjonalnym fotografem i żyć ze sprzedaży zdjęć. Tamtego lata wziął ze sobą na Mazury doskonały i drogi aparat ze specjalistycznym obiektywem, bo miał zamiar robić nocą zdjęcia ptaków.
Oczywiście, nie afiszował się z nim i idąc za radą swojego starszego kolegi nie nosił sprzętu w charakterystycznej torbie fotografa, tylko owijał go w folię bąbelkową i wkładał do zwyczajnego plecaka. Skąd więc złodziej wiedział, czego szukać w naszym domku?
– Prawdopodobnie nie wiedział, wybrał państwa „na czuja”. Zobaczył dobre samochody, markowe ubrania i zakradł się w nadziei na cenny łup – usłyszeliśmy od policjanta.
I obłowiłby się całkiem nieźle, gdyby nie Norbert!
To było prawdziwe szczęście, że wrócił wcześniej z łódki i spłoszył złodzieja, przyłapując go na gorącym uczynku. Dlatego ten zdążył niewiele zabrać, ale niestety jego łupem padł aparat męża. Norbert rzucił się w pościg za złodziejem, jednak ten dobrze znał teren i umknął mu z łatwością.
Strata aparatu bardzo zmartwiła Rafała. Nie tylko dlatego, że kupił go na raty i jeszcze go spłacał… Dla mnie to była strata dziesięciu tysięcy złotych, dla niego rzeczy, którą zdążył pokochać. Policja wprawdzie dawała nadzieję na to, że aparat może się znaleźć, jednak niewielką i żadne z nas tak naprawdę w to nie wierzyło.
Jedyna korzyść z tego całego zajścia była taka, że Norbert do końca stał się „jednym z nas”. I dlatego, gdy po kilku miesiącach usłyszałam, że latem następnego roku postanowili się z Grażyną pobrać, byłam naprawdę z tego zadowolona.
Kiedy w końcu nadszedł upragniony dzień, wystrojeni odświętnie pojechaliśmy do domu Grażyny. Byłam druhną, a jakże! Poznałam przemiłych rodziców pana młodego i jego młodszego brata, Dominika.
– Będziesz miała fajną nową rodzinę – szepnęłam przyjaciółce. Tylko się uśmiechnęła i było widać, że chociaż jest zdenerwowana, to tak naprawdę unosi się nad ziemią ze szczęścia.
Nigdy bym sobie nie darowała tego, jeśliby coś zepsuło ten najpiękniejszy dzień w życiu mojej przyjaciółki. A już do głowy by mi nie przyszło, że… możemy to być my z Rafałem. Chociaż gdyby na wszystko spojrzeć z właściwej perspektywy, to ten dzień zniszczył właściwie sam pan młody, czyli Norbert!
Oczywiście, mimo że państwo młodzi mieli zamówionego fotografa, mój mąż jednak sobie nie mógł darować, aby nie robić zdjęć. Miał swój stary aparat, zdecydowanie nie tak dobry jak ten, który stracił latem, ale wiadomo, że liczy się nie tylko sprzęt, lecz także oko fotografa.
Jeszcze przed wyjazdem do kościoła mąż odkrył, że brat Norberta ma tę samą pasję. Panowie znaleźli wspólny temat, co mnie bardzo ucieszyło, bo wyglądało na to, że mój średnio towarzyski mąż znalazł bratnią duszę i nie będzie się przynajmniej nudził na weselu.
Ślub był piękny!
Mój mąż szalał z aparatem i widziałam błysk w oku Dominika, który stojąc jako drużba, wyraźnie chętnie by się z nim zamienił i też popstrykał. Zresztą, kiedy tylko wypełnił swoje obowiązki świadka i po części oficjalnej zaczęły się tańce, ruszył także między gości ze swoim aparatem. W pewnym momencie podszedł do mnie mąż i dziwnie blady wyciągnął mnie „na papierosa” na zewnątrz…
– Słuchaj, on ma mój aparat! – usłyszałam i w pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co chodzi. Że taki sam?… – Nie! On robi zdjęcia moim skradzionym aparatem! – wyrzucił z siebie Rafał na przydechu.
– Ależ kochanie… jak to możliwe? – byłam oszołomiona.
– Do głowy przychodzą mi różne rzeczy. Dominik mi powiedział, że dostał ten aparat od brata! Na 21. urodziny, które… zgadnij, kiedy były?
– W ubiegłym roku – wymamrotałam nieprzytomnie.
– Dokładnie! – wykrzyknął Rafał, a ja poczułam, że robi mi się słabo.
– Słuchaj, jesteś tego pewny?… – zapytałam cicho.
– Owszem. Pamiętasz tę durną nalepkę z Gumisiami, którą nakleił mi na aparat twój rozkoszny bratanek i której nie mogłem się pozbyć? Wtedy byłem o nią wściekły, a teraz najchętniej bym ją całował, bo dzięki niej rozpoznałem swój własny sprzęt.
– Ale co na to policja? Jak to udowodnisz? – byłam sceptyczna.
– Kochanie, zapominasz, że aparat jest oznakowany! – wykrzyknął.
Nie mogłam uwierzyć, że Grażynka znowu ma pecha
Rafał był zapobiegliwy i kiedy kupił sobie kosztowny sprzęt, poszedł natychmiast na policję, aby go oznakować. Takie oznaczenia są już coraz bardziej popularne. Początkowo stosowano je tylko na rowerach, ale kiedy okazało się, że zdają egzamin, ludzie zaczęli przychodzić na komendę z rozmaitym sprzętem. Laptopami, aparatami fotograficznymi, a nawet… kosiarkami do trawy, które podobno masowo giną latem!
Policjant w miejscu znanym tylko właścicielowi nanosi na przedmiot tak zwanym tajnopisem indywidualne oznaczenie, kombinację cyfr i liter, która wpisywana jest do policyjnej bazy razem z danymi właściciela.
Widziałam ten tajnopis. To takie urządzenie, które pozwala na wygrawerowanie oznaczenia, dlatego nie można go zmazać, nawet jeśli złodziej będzie próbował to zrobić. Jeśli aparat fotograficzny Dominika faktycznie należał do mojego męża, to łatwo było to udowodnić. Ale wiedziałam, jakie to przyniesie ze sobą skutki! Interwencję policji, nieprzyjemną sytuację na weselu Grażynki… Jak wiele bym dała za to, aby Rafał odzyskał swój sprzęt w taki sposób, aby nie zakłóciło to uroczystości.
– Słuchaj, porozmawiam na boku z Dominikiem, przedstawię mu sprawę. Jestem przekonany, że chłopak jest uczciwy i zareaguje jak prawdziwy pasjonat fotografii. Każdy z nas przecież wie, jaki to ból stracić aparat – przyrzekł jednak mój mąż.
Dominik podobno zbladł, ale co najważniejsze, od razu uwierzył.
– Ja podejrzewałem, że coś musi być nie tak z tym aparatem, bo to naprawdę drogi sprzęt. Ale brat mnie zapewnił, że kupił okazyjnie.
Dominik od razu zawiadomił swoich rodziców, którzy zdruzgotani chcieli natychmiast jechać na policję. I tu mój mąż pokazał swoją klasę, bo zgodził się, aby ze wszystkim poczekać do następnego dnia.
– Mam do państwa zaufanie, więc nie róbmy zamieszania na weselu – zaznaczył, że przecież Grażyna nic nie wie o kradzieży i będzie pewnie dla niej szokiem, że kilka godzin wcześniej poślubiła człowieka, który okradł jej najbliższych przyjaciół.
Długo będzie musiał odzyskiwać zaufanie
Ale kiedyś musiała się o tym dowiedzieć. Wizyta na policji potwierdziła bowiem wersję Rafała. Rodzina Norberta najadła się wstydu. Naprawdę żal mi było i jego brata i jego rodziców, którzy powtarzali, że nigdy nie przeżyli większego upokorzenia. Teść Grażyny chciał nam dać w ramach zadośćuczynienia dwa miejsca na wycieczkę do Tunezji, która miała być niespodzianką dla młodych, dodatkiem do ślubnego prezentu.
– Moja przyjaciółka sobie nie zasłużyła na taką karę, bo ona przecież nic nie zrobiła – powiedziałam.
Nie wiem tylko, czy ten wyjazd był dla Grażyny przyjemnością, bo przecież pojechała tam z mężczyzną, do którego straciła zaufanie. Norbert przepraszał bardzo i nas, i ją za tę kradzież aparatu. Wydawało się, że mówił szczerze, iż naprawdę nie wie, co mu wtedy odbiło. Wyrwał go bowiem tamtego lata złodziejowi, a przed wszystkimi udał, że mu się to nie udało. Odzyskany aparat ukrył w swoim samochodzie.
Nie tylko Grażyna musi sobie poradzić ze świadomością, że ma męża-złodzieja, ale i my, że nam się trafił taki przyjaciel. Długo będzie musiał odzyskiwać zaufanie nas wszystkich, a czy mu się to uda? Nie wiadomo.
Czytaj także:
„Partner zarzuca mi, że żyję jak staruszka. A dla mnie imprezy są dla imbecyli, a przyjaciółki w moim wieku to bezmózgie lale”
„Wybuchy złości mojej żony doprowadzają rodzinę do ruiny. Pomiata mną i dziećmi, stale nas obraża. Każdy inny dawno by odszedł”
„Mój mąż to zdrajca, a do tego idiota. Wybrał sobie kochankę, której okna wychodzą na nasz dom. Myślał chyba, że jestem ślepa”