„Mój mąż to zdrajca, a do tego idiota. Wybrał sobie kochankę, której okna wychodzą na nasz dom. Myślał chyba, że jestem ślepa”

Kochanka powiedziała o nas mojej żonie fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Regularnie rozmawialiśmy z kamerką, ale tym razem jego telefon leżał pod innym kątem niż zwykle i mogłam podziwiać kolekcję kosmetyków stojących na półce. Butelka perfum, jakaś wściekle różowa gąbka, pudełko z farbą do włosów. Nie wyglądało mi to na standardowe wyposażenie męskiej łazienki. Zaczęła mi się zapalać czerwona lampka”.
/ 31.10.2022 22:00
Kochanka powiedziała o nas mojej żonie fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

– Rany, ile to jeszcze potrwa? A co ważniejsze, jak długo będę w stanie wytrzymać zamknięta w czterech ścianach z dwójką dzieciaków, które z nudów już orbitują?

– Nie histeryzuj, proszę – Mateusz próbował postawić mnie do pionu w kolejnej rozmowie telefonicznej. – Mnie też nie jest łatwo. Wierz mi, chciałbym już być w domu.

Mąż wyjechał do Niemiec, gdy epidemia wydawała się jeszcze zwykłą grypką grasującą na obrzeżach cywilizowanego świata.

Rzeczywistość przerosła nasze wyobrażenia

I rozdzieliła na Bóg wie, jak długo. Gdy zrobił się tłok na granicach, zdecydowaliśmy, że lepiej poczekać, aż zrobi się luźniej.

– Póki co – relacjonował Mateusz – jestem zdrowy. Czekając kilkanaście godzin w kolejce, niepotrzebnie bym się narażał, ty wiesz, co tam się dzieje? Lepiej zostanę dłużej, przynajmniej więcej zarobię.

Logiczne; nie przypuszczałam jednak, że w międzyczasie wprowadzą tyle ograniczeń, diametralnie zmieniających codzienność. Już po tygodniu przymusowego siedzenia w domu, wiedziałam, że nie będzie lekko. Dzieciaki, do tej pory preferujące wirtualną rzeczywistość, nagle zaczęły stronić od komputera i domagać się, bym organizowała im wolny czas. Próbowałam, ale sama już się dusiłam i pragnęłam odmiany. Umysł miałam jak wyżęty.

– Daj Huberta do telefonu – poprosił brat, kiedy mu się żaliłam przez telefon. – Przecież on uwielbiał obserwować ze mną ptaki.

– Wujku… – syn nadął policzki. – Przecież my mieszkamy w bloku. Co tu można obserwować? U ciebie w lesie to co innego!

Pokiwałam smętnie głową, słysząc ten znudzony głos. Marne szanse, by młody zapalił się do pomysłu wujka. Wciąż jednak nie odkładał telefonu.

Naprawdę, zabierzesz mnie na spływ kajakowy? – zapytał, a oczy mu rozbłysły.

– Nie, chyba nie myślisz poważnie, że Alicja wypatrzy więcej ptaków ode mnie? Jasne, nie będę oszukiwał i pożyczę jej mój atlas, ale i tak nie ma szans. Dobra, pa.

Rozłączył się i spytał:

– Gdzie jest lornetka taty?

Wskazałam na szafkę w przedpokoju.

Będziesz obserwował ptaki? – nie wierzyłam własnym zmysłom. – Naprawdę?

– Tak – przytaknął. – Wujek mówi, że nawet w mieście można zobaczyć ciekawe gatunki, a tego, kto zaobserwuje największą liczbę, zabierze latem na spływ kajakowy.

– Rozumiem, że głównym konkurentem jest twoja siostra?

Skinął głową.

Ona nie ma szans – stwierdził – ale obiecałem wujkowi dopuścić ją do zawodów.

Jakimś cudem ten projekt ich wciągnął

Rozsiedli się przy oknie, rozłożyli atlas ptaków, przynieśli lornetkę i zeszyty, w których notowali obserwacje.

– O, tak! – usłyszałam triumfalny okrzyk – To chyba pustułka! Za taki rzadki gatunek powinienem dostać dodatkowe punkty.

– Na pewno nie – zaprotestowała Alicja. – I to raczej nie jest pustułka, tylko kawka. Jak nie mamy pewności, to się nie liczy.

Byłam pod wrażeniem. Już dawno nie było w tym domu takiej twórczej aktywności. Jakoś od razu zrobiło się milej, a na dodatek wieczorem zadzwonił mąż.

– Wracam do kraju, Magda – powiedział. – Zamknęli hurtownie z materiałami budowlanymi, więc nie mam roboty.

– Super!– wykrzyknęłam uradowana. – Kiedy możemy się ciebie spodziewać?

– Hm… – Mateusz ostudził mój entuzjazm. – Nie mogę was narażać, bo nie wiadomo, czy jednak nie złapałem tego cholernego wirusa. Postanowiłem zrobić sobie przepisową kwarantannę. Kolega, z którym pracuję, udostępnił mi swój garaż. Nie, nie przejmuj się, to pomieszczenie jest ogrzewane i ma nawet łazienkę. Lepszy standard niż klitka, w której się gnietliśmy przez ostatnie tygodnie. Kolega mieszka w Słubicach, tuż przy granicy. To jedyne bezpieczne rozwiązanie, jakie przychodzi mi do głowy. Co o tym myślisz, kochanie?

Wolałabym, by wracał jak najszybciej do domu, ale zdawałam sobie sprawę z tego, jak egoistyczne jest to pragnienie.

– To super pomysł – powiedziałam ze ściśniętym gardłem. – Tęsknimy za tobą, ale wytrzymamy jeszcze te kilkanaście dni.

– A ja jak tęsknię, Jezu! – jęknął. – Ale już niedługo, no i będziemy w częstszym kontakcie. Zadzwonię, gdy się już urządzę w nowym miejscu. Pa!

Cholera, jak wszystko się skomplikowało

Dzieliło nas od siebie tylko parę godzin jazdy samochodem, śmieszny dystans, a jednak niemożliwy do pokonania. Tak jak obiecał, Mateusz skontaktował się z nami przez internet dzień później. Z podkrążonymi oczyma i dwudniowym zarostem.

– Hej – uśmiechnął się. – Już jestem na miejscu. Jestem zdrowy, tylko zmęczony.

– Pokaż, jak wygląda ten garaż, w którym mieszkasz – poprosiłam.

Oj, chyba nie dam rady – pokręcił z powątpiewaniem głową. – Strasznie słaby mam tu zasięg i praktycznie tylko z jednego miejsca w łazience mogę się połączyć. Strach ruszać telefonem…

Faktycznie, za jego plecami widać było ścianę wyłożoną błękitnymi kafelkami. O takich właśnie marzyłam, ale były trochę za drogie na naszą kieszeń. No, jeżeli kolega Mateusza inwestuje taką kasę w łazienkę przy garażu, to musi być nieźle dziany. Przynajmniej nie muszę się martwić, że mąż koczuje w komórce na narzędzia. Pogadaliśmy trochę, pożartowaliśmy i Mateusz się odmeldował. Obiecał dłuższą rozmowę, jak już odeśpi swoje.

– Jasne – powiedziałam. – Odpoczywaj, byś był w pełni sił, kiedy zawitasz do mojego łóżka. Kocham cię, pa.

– Jeszcze będziesz tęskniła do samotnych nocy – zniżył głos do szeptu. – Nie wiesz chyba, jak mi ciebie brakowało...

Pierwszy dzień jego kwarantanny. Podeszłam do ściennego kalendarza i skreśliłam jeden kwadracik.

Pozostało 13 dni, cała wieczność

Obserwacja ptaków powoli przestała pasjonować dzieciaki i po dwóch dniach znowu zaczęło się marudzenie i prośby o pozwolenie na wyjście z domu.

– Chociaż przed klatkę schodową – Hubert nie widział żadnego zagrożenia. – Chłopaki tam stoją i jakoś nic się nie dzieje.

– Nie – ucięłam. – To nie jest zabawa w chowanego. Dzielnicowy was może przeoczy, ale wirus niekoniecznie. Chcesz narazić całą rodzinę, żeby sobie pogadać z kolegami? Twój ojciec koczuje w obskurnym garażu, żeby zminimalizować ryzyko przywleczenia do domu zarazy, a ty nie potrafisz usiedzieć kilku dni w swoim pokoju?

– Tata, tata przyjechał! – usłyszeliśmy nagle krzyk Alicji.

Oboje z synem pobiegliśmy do kuchni. Przy oknie siedziała Alicja z lornetką przytkniętą do oczu.

Gdzie, gdzie tata? – Hubert wyrwał siostrze lornetkę.

– Już zniknął – jęknęła rozczarowana. – Gdzie on poszedł?

– A gdzie go widziałaś? – spytałam.

– Tam, za śmietnikiem – wskazała palcem. – Wysiadł z tego czerwonego samochodu i zniknął za blokiem.

– Tamten parking należy do tych z naprzeciwka, głupolu – Hubert odłożył lornetkę na parapet. – Pomyliłaś tatę z jakimś gościem z drugiego bloku.

– Hubert, przeproś siostrę, ale już – zareagowałam machinalnie. – Nie widzę powodu, by jej ubliżać.

Wymamrotał pod nosem coś, co od biedy mogło oznaczać przeprosiny, i  od nowa zaczął wyśmiewać teorię Alicji. W końcu dała się przekonać, że to pomyłka. Wiedziałam, że syn ma rację, ale i tak wzięłam do ręki lornetkę, by przyjrzeć się czerwonemu samochodowi. Miał tutejszą rejestrację, więc można było założyć, że należy do kogoś z sąsiedniego bloku. Szkoda, bo łudziłam się już, że Mateusz jednak zrezygnował z kwarantanny w garażu, a  jakiś kolega podrzucił go pod dom. Wzruszyłam ramionami.

Zgromiłam sama siebie w myślach

I gdzie bym go ulokowała, żeby uniknąć kontaktowania się? Dzieciaki zapomniały już o kłótni i w pełnej zgodzie poszły do pokoju oglądać film o zombi, a ja stałam przy oknie i bezmyślnie gapiłam się ludziom w okna. Zmierzchało i w niektórych mieszkaniach były pozapalane światła, ale nie we wszystkich pozaciągano już zasłony. Przez szkła lornetki doskonale widziałam wnętrza obcych mieszkań, w których toczyło się życie. Jacyś tatusiowie z dziećmi na rękach, czuli kochankowie obściskujący swoje wybranki, starsze małżeństwo oglądające wspólnie telewizję. Wszędzie szczęśliwe, pełne rodziny… Chociaż nie, trochę mitologizowałam – w jednym oknie dostrzegłam kłócącą się parę. Różnica zdań musiała być naprawdę duża, bo w którymś momencie on nie wytrzymał i mało co jej nie uderzył. Kobieta wybiegła z płaczem, a on sięgnął po papierosa.

Cholera, wszystkim odbijało. Przesunęłam szkła lornetki w lewo. Parę okien ciemnych, kilka zasłoniętych, a w kolejnym zobaczyłam znajomą postać. Trzydziestokilkulatka o kształtach, których ja nigdy nie osiągnę, z wielkim biustem i falą kasztanowych włosów. Parę miesięcy wcześniej zauważyłam ją na ulicy.

– Ale laska – westchnęłam wtedy, ściskając dłoń Mateusza.

– No wiesz – prychnął z lekceważeniem. – Strasznie wulgarna uroda. Nie wiem, co cię tak zachwyciło.

– Co cię razi w tej kobiecie? – spytałam.

– A to, że eksponuje fizyczne atrybuty, jakby były jej jedynymi zaletami.

– Ale piersi ma ładne – upierałam się przy swoim – więc po co je ukrywać?

– Wygląda to trochę tak – mruknął – jakby sama była tylko dodatkiem do cycków.

W sumie miło mi się zrobiło, bo zawsze miałam kompleksy przez mały biust. Najwyraźniej jednak nie wszyscy faceci podzielali zdanie mego męża, bo teraz ruda całowała się namiętnie z jakimś przystojniakiem pośrodku kuchni i wyglądało tak, jakby na pocałunku miało się nie skończyć. Było naprawdę gorąco i złapałam się na tym, że jej zazdroszczę, tym bardziej że facet wyglądał na niezłe ciacho.

No cóż, z takim wyglądem mogła mieć każdego…

– Co robisz, mamo? – spytała Alicja, zapalając światło za moimi plecami.

Do tej pory w kuchni było ciemno, czego nawet nie zauważyłam.

– Podglądasz ludzi? – moje dziecko nie mogło uwierzyć w to, co widzi.

– Nie – zaprzeczyłam, szybko odkładając lornetkę na parapet. – Patrzyłam na koty przy śmietniku.

Chyba mi nie uwierzyła, ale nie ciągnęła tematu. Z wdzięczności zaproponowałam, że zrobię na kolację gofry.

– Super! – krzyknęła i wróciła do oglądania filmu z bratem.

Ale wstyd, własne dziecko nakryło mnie na podglądactwie! Nigdy nie myślałam, że upadnę tak nisko, by z ukrycia obserwować cudze życie. Na dodatek zorientowałam się, że odnajdywałam w tym przyjemność! Przez następne dwa dni unikałam podchodzenia do kuchennego okna, ale w końcu mieszkanie mam na tyle małe, że nie da się wykluczyć żadnej przestrzeni, i znów wróciłam do karygodnego procederu. Pilnowałam się tylko, by nie brać do ręki lornetki, która od czasu do czasu służyła jeszcze dzieciakom do obserwacji ptaków. Niewiele się działo na ulicy. Miasto zamarło, czasami tylko przejechał samochód lub przeszedł człowiek, najczęściej z psem na smyczy.

Moją uwagę przykuł wjeżdżający na parking czerwony samochód. Ten sam, z którego, zdaniem Alicji, wysiadał jej ojciec. Z ciekawości zerknęłam, kto tym razem nim przyjechał i czy faktycznie jest podobny do Mateusza. Nie, z całą pewnością nie, bo z auta wysiadła ruda z naprzeciwka. Z bagażnika wyciągnęła torby z zakupami. Sporo tego miała, ale ludzie robili teraz dużo większe zakupy niż zwykle, więc w sumie nie było w tym nic dziwnego. Zdziwił mnie raczej jej upór, by zabrać wszystko za jednym razem. Trzy pękate reklamówki z Lidla, na ramieniu sporej wielkości torba i ciągle wysuwająca się spod pachy zgrzewka piwa. Zakładałam, że piwo niosła dla swojego księcia, tylko czemu gnojek nie wyszedł jej pomóc? Nie ma go w domu? Spojrzałam w okna mieszkania rudej. Za zasuniętą nagle firanką mignęła męska twarz. Czyżbym spłoszyła podglądacza? Może nie tylko ja padłam ofiarą wstydliwego nałogu?

Dość! Nie powinno mnie obchodzić ani to, z kim sypia ruda, ani co pija jej amant. Naprawdę człowiek nie powinien siedzieć tak długo w zamknięciu. Wieczorem zadzwoniłam do Mateusza. Był poza zasięgiem albo miał wyłączony telefon. Szkoda, straszną miałam chęć pogadać z kimś, kto ma więcej niż dwanaście lat. Oddzwonił na drugi dzień.

– Rozładował mi się telefon – wytłumaczył na wstępie. – Co tam u was nowego?

Wyglądał wspaniale, uśmiechnięty i wyluzowany. Musiał przytargać do garażowej łazienki jakiś fotel, bo prawie leżał, oparty o wysoki zagłówek. W ręku trzymał puszkę piwa, z której co jakiś czas pociągał łyk.

– Przecież nie znosisz tego piwa – zdziwiłam się, widząc etykietę.

– Jak się nie ma, co się lubi… – powiedział, przyglądając się puszce – to się lubi, co się ma. Aprowizacją zajmuje się żona kolegi, nie mogę wybrzydzać. I tak jestem wdzięczny, że pomyślała o kupnie piwka.

Jego telefon leżał pod innym kątem niż zwykle i mogłam podziwiać kolekcję kosmetyków stojących na półce. Butelka perfum, szampon, płyn do higieny intymnej, jakaś wściekle różowa gąbka, pudełko z farbą do włosów. Nie wyglądało mi to na standardowe wyposażenie męskiej łazienki. Skupiłam się na opakowaniu z farbą. Napisu nie mogłam odczytać, ale na etykiecie widniało zdjęcie kobiety z rudymi włosami. Coś mi nie pasowało w tym wszystkim, ale nie wiedziałam co. „Kasztan” odczytałam w końcu napis na pudełku i oczami wyobraźni ujrzałam kobietę z czerwonego samochodu. Miała dokładnie ten sam odcień na włosach, do tego zgrzewka piwa, którą usiłowała utrzymać pod pachą… Marka, której mój mąż nie cierpiał i ta sama, którą właśnie popijał.

W mojej głowie zapaliła się mała czerwona lampka

Kilka dni wcześniej Alicja była pewna, że widzi tatusia wysiadającego z czerwonego auta. Auta należącego do rudej sąsiadki z naprzeciwka. Tej samej, której wyzywająca ekspozycja piersi budziła niesmak w moim mężu… 

Mati, jaki kolor włosów ma żona twojego kolegi? – spytałam, wchodząc Mateuszowi w słowo.

– Chyba blond – wzruszył ramionami. – A czemu pytasz?

Nie, to niczego nie dowodziło. Kolor włosów jest po to, by go zmieniać. Co ja chciałam udowodnić? Mimo tylu wątpliwości słyszałam w swojej głowie syrenę alarmową. Zupełnie jak policyjny sygnał.

– Proszę państwa – przez uchylone okno wdarł się dźwięk z policyjnego głośnika. – Z powodu ogłoszonej epidemii zaleca się pozostawanie w domu. Nieuzasadnione wyjście będzie karane…

Cholera, to nie był dźwięk syreny w mojej głowie, tylko autentyczny sygnał z policyjnego wozu. Podeszłam do okna, by je przymknąć, bo nie dało się rozmawiać w tym hałasie. O dziwo, po zamknięciu okna dalej słyszałam komunikat nadawany z radiowozu. Oderwałam ucho od telefonu, cicho. Przytknęłam je na powrót, znów usłyszałam „szczekaczkę”.

– Hej – rzuciłam niepewnie do telefonu – co się dzieje?

– Nic się nie dzieje – uspokoił mnie Mateusz. – To tylko policja straszy ludzi. Poczekaj, przymknę okno.

Bezwiednie spojrzałam w stronę okien po drugiej stronie. Doskonale wiedziałam, które należą do mieszkania rudej. W małym, łazienkowym oknie pojawił się mężczyzna. Sięgnął do klamki i nasze spojrzenia się zetknęły. Nie potrzebowałam lornetki, by rozpoznać, kim jest ten przystojniak. Przez chwilę oboje staliśmy nieruchomo.

– Chyba wrócę już do domu, Magda – usłyszałam w telefonie. – Nie ma sensu siedzieć tu dłużej.

– Sama nie wiem – powiedziałam, patrząc na stojącego w oknie Mateusza. – Właściwie, po co chcesz wracać?

– No wiesz, dzieci…

Możesz im machać na dzień dobry z balkonu. Świetnie widać.

– Nie żartuj sobie – podniósł głos. – Przecież nie mogę tu zostać na stałe.

– Śmiesznie wyszło – powiedziałam lodowatym tonem – ale w domu raczej też nie. Musisz sobie znaleźć coś innego. Może przyjmie cię inny kolega?

Rozłączyłam się, a potem zaciągnęłam zasłony we wszystkich oknach. Nie było sensu prowadzić dalszych obserwacji – z takim wynikiem miałam już chyba kajakowy spływ w kieszeni.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA