Doczekawszy się upragnionej przeprowadzki do własnego domku z ogródkiem, oboje z żoną pomyśleliśmy o tym samym – że po raz pierwszy będziemy mogli zaprosić do siebie rodzinę na Boże Narodzenie. Do tej pory spędzaliśmy Wigilię u teściów, a pierwszy dzień świąt u moich rodziców, albo na odwrót… Pamiętam, jak Maja roziskrzonym wzrokiem obejmowała pustą na razie przestrzeń salonu.
– Spokojnie zmieści się stół z krzesłami na dwanaście osób.
– Na dwanaście? Czemu aż tyle? – zaniepokoiłem się.
– Bo chciałabym na te pierwsze święta tutaj zaprosić wszystkich.
– Czyli kogo? – dociekałem, przeczuwając, że proponowany przez nią skład może nie przypaść mi do gustu;
– No, oczywiście twoich rodziców, moich – zaczęła wyliczać.
– To z nami sześć osób – skwitowałem. – Kto jeszcze?
– Myślałam też o cioci Helence, Stefanie, Adzie z dziećmi…
Na myśl o przyjaciółce żony przy świątecznym stole skrzywiłem się w duchu. Nie lubiłem tej kobiety, a jej dzieciaki uważałem za rozwydrzone. Animozję do Ady pielęgnowałem w sobie od czasu, kiedy doniosła Mai, że widziała mnie czulącego się z jakąś laską. Rzeczywiście tak było, ale nie musiała zaraz skarżyć. O ile z Majką wyjaśniliśmy sobie tę sprawę, i to zanim się zaręczyliśmy, o tyle z Adą nigdy nie doszedłem do porozumienia. Coś z tych myśli musiało się odbić na mojej twarzy, bo Maja spochmurniała.
To prawda, ma do mojej mamy cierpliwość...
– Nie psuj mi tego – poprosiła. – Wiesz, że Ada jest samotna i nie wiedzie jej się najlepiej.
– To akurat nie moja wina – burknąłem, czując, jak wizja radosnych, rodzinnych świąt rozwiewa się niczym poranna mgła pod wpływem porywistego wiatru.
– Racja – przyznała Maja – ale jej też nie. Wiem, że za nią nie przepadasz, ale ja ją lubię. Wiele dla mnie znaczy i chcę, by te święta spędziła z nami.
– Całe święta?
Czyli nie kilka godzin przy wspólnym stole, co jeszcze jakoś bym zniósł w imię małżeńskiego kompromisu, ale całe dwa dni z osobą, której nie lubiłem, i z jej wrzeszczącymi, ganiającymi po całym domu dzieciakami? Za dużo jak dla mnie. Zaczynałem się zastanawiać, czy decyzja o ogromnym salonie na parterze była dobrym pomysłem.
– Całe – potwierdziła żona z miną, która wykluczała negocjacje.
Maja upierała się przy czymś jak osioł rzadko, ale jak już coś postanowiła, nie było zmiłuj. Tak jak teraz.
– Teraz ty mi to psujesz – obrzuciłem ją urażonym spojrzeniem. – Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby w tym układzie święta były udane.
– To sobie nie wyobrażaj, tylko dołóż starań, żeby takie były – nieznacznie uniesione kąciki ust wskazywały, że Maja jest pewna wygranej. – Wiesz doskonale, że ja za twoją mamą też nie przepadam, ale nigdy jej tego nie okazuję. Skoro mnie się udaje być miłą wbrew sobie od tylu lat, tobie też korona z głowy nie spadnie, jak na te dwa świąteczne dni ukryjesz swoją niechęć do Ady.
Tym argumentem mnie pogrążyła. Widziałem, że na linii moja matka – moja żona iskrzy nieustannie, za co w głównej mierze winę ponosiła starsza pani. Ja znałem i znosiłem jej apodyktyczny charakter od dziecka, więc zdążyłem się przyzwyczaić.
Nauczyłem się postępować tak, aby pozornie wyglądało, że wszystko idzie po jej myśli. Wychowana w odmiennych warunkach Maja z trudem tolerowała przytyki teściowej i wygłaszane kategorycznym tonem uwagi. Nieraz widziałem, jak zagryza wargi, żeby nie powiedzieć czegoś, co doprowadziłoby do obrazy majestatu. Krytykę i uszczypliwości znosiła ze stoickim spokojem, w dyskusje się nie wdawała. Uosobienie uprzejmości. Dopiero potem odreagowywała stres, szorując podłogi. Czasem płacząc albo klnąc. Dopiero teraz, w obliczu wizyty Ady, uświadomiłem sobie, ile ją to musiało kosztować, i zawstydziłem się.
– Majuś… – przytuliłem ją i musnąłem ustami jej szyję. – Przepraszam. Oczywiście, że będzie, jak sobie wymarzyłaś. Po prostu mnie zaskoczyłaś – niezręcznie próbowałem tłumaczyć swoją reakcję. – No, nie gniewaj się. Lepiej pomyślmy, jak to wszystko zorganizować. – Przyjęcie na dwanaście osób to spore wyzwanie.
– Poradzimy sobie, zobaczysz! – uśmiechnęła się promiennie.
Miała fascynującą umiejętność błyskawicznego przechodzenia z nastroju w nastrój. Zupełnie, jakby ktoś gasił i zapalał światło. Pstryk i jest uśmiech.
– Nie mamy za dużo czasu – przypomniałem. – A musimy kupić ten stół z krzesłami i pewnie wiele innych rzeczy. Trzeba zrobić listę.
– Już ją mam! – pochwaliła się Maja i wyjęła z szuflady kredensu rulon, który mógłby konkurować długością z egipskimi papirusami. – Wypisałam wszystko, czego potrzeba. I pozaznaczałam sklepy, w których to kupimy.
Była blada jak ściana, jej stan się pogarszał
Podała mi spis, a ja po raz kolejny musiałem przyznać, że mam bardzo dobrze zorganizowaną żonę. Dla takiej kobiety warto się trochę poświęcić i pocierpieć, choć… w myślach westchnąłem z żalu za świątecznym rajem utraconym.
Pozostały do Wigilii czas upływał nam bardzo pracowicie. Dopieszczaliśmy wnętrza, przygotowywaliśmy pokój gościnny dla Ady, planowaliśmy potrawy i prezenty. Wszystko szło zgodnie z zaplanowanym przez Majkę harmonogramem, ja pogodziłem się z nieuchronnym i nawet z niejakim zdziwieniem zauważyłem, że podświadomie myślę o jakichś atrakcjach dla dzieci Ady. Czy sprawiała to „magia świąt”, czy unoszący się w powietrzu aromat grzybów i kapusty, w każdym razie przestałem się buntować przeciwko ich uczestnictwu w naszej Gwiazdce.
– Może poproszę sąsiada, żeby wpadł do nas przebrany za gwiazdora, co? – zagadnąłem krzątającą się w kuchni Majkę. – Dzieciaki miałyby frajdę…
– Doskonały pomysł – odwróciła się do mnie znad stolnicy, na której rozwałkowywała ciasto na pierogi.
Postanowiła zrobić je wcześniej i zamrozić, aby mieć już za sobą „brudną robotę”. Czy to przez mąkę jej twarz była taka bledziutka?
– Majuś, dobrze się czujesz? – podszedłem bliżej i dostrzegłem, że jej czoło pokryły kropelki potu.
– Nie bardzo – przyznała, nie patrząc mi w oczy – ale to pewnie tylko zmęczenie… Wiele ostatnio się działo – starała się mrugnąć porozumiewawczo i wtedy zauważyłem, że jej oczy są podejrzanie błyszczące.
Chwyciłem ją za przegub. Tętno było zdecydowanie za szybkie.
– Majka, skarbie, co się dzieje? Coś cię boli? Czemu nie mówiłaś? – zdenerwowałem się.
– Nie chciałam cię martwić… Od wczoraj mnie pobolewa tu – dotknęła dolnej części pleców – ale myślałam, że mi przejdzie. Wzięłam ketonal, tyle że nie pomógł. Chyba nawet jest gorzej… Oj, ojej… – teraz otwarcie skrzywiła się z bólu.
– Majka, zostaw to wszystko! Jedziemy na pogotowie – zarządziłem.
– A święta? – zaprotestowała nieśmiało, ale posłusznie odeszła od blatu i opłukała ręce. Już samo to świadczyło, jak bardzo cierpi. Inaczej nie byłaby tak potulna. – Zaprosiliśmy gości…
– I co z tego? – przerwałem jej. – Twoje zdrowie jest najważniejsze!
Zanim dojechaliśmy do szpitala, wiedziałem, że to nie przelewki. Stan Majki pogarszał się. Gdy czekaliśmy na izbie przyjęć, miała odruchy wymiotne, a jej twarz z bladej zrobiła się zielonkawa. Na szczęście nie było dużej kolejki i wkrótce z gabinetu wyszedł lekarz, aby zabrać ją na badania.
Okazało się, że konieczna jest operacja
Im dłużej czekałem, tym bardziej się denerwowałem. Jeśli z początku jeszcze się łudziłem, że może to jakaś błaha sprawa, teraz straciłem na to nadzieję. W końcu drzwi gabinetu się otworzyły.
– Pan jest mężem chorej? – spytał wielki jak góra lekarz.
Kiwnąłem głową.
– Przekazujemy żonę na oddział. Proszę przywieźć rzeczy – zaordynował.
– Ale co się dzieje, panie doktorze? Co z żoną?
– Duży kamień w nerce. Potrzebny będzie zabieg. Laparoskopowy – udzielał informacji krótkimi zdaniami i beznamiętnym tonem.
Dla niego to była rutynowa sprawa, a ja poczułem, jak miękną mi kolana.
– Mam nadzieję, że obejdzie się bez klasycznego cięcia i operacji – dodał na koniec, chcąc mnie zapewne uspokoić, ale odniosło to odwrotny skutek.
Operacja? O, nie! Biedna Maja. A co ze świętami? Odwołać? Samemu robić? Polegnę jak nic! – panikowałem. Na razie zrobiłem to, co kazał lekarz. Wróciłem do domu i spakowałem kilka niezbędnych moim zdaniem rzeczy, jak ręcznik i kosmetyki, po namyśle dołożyłem ładowarkę do telefonu, i zawiozłem do szpitala. Potem znowu do domu.
Tam stanąłem w kuchni i popatrzyłem z żalem na obsychające ciasto pierogowe. Próbowałem dokończyć rozpoczętą przez Maję pracę, ale wybitnie mi nie szło. Moje pierogi wyglądały jak rozrośnięte bulwy. Krzywe, niedolepione, ogromne. Zniechęcony porzuciłem robotę. W głowie mi się kręciło, chyba z tych emocji, więc postanowiłem się położyć i przez chwilę odpocząć. Myślałem, że nie usnę, ale wrażenia wieczoru zmęczyły mnie na tyle, że zasnąłem, ledwo przymknąłem powieki.
Obudził mnie dzwonek. Na dworze było już jasno. Telefon musiał dzwonić od dłuższego czasu, bo kiedy po niego sięgnąłem, zdążył umilknąć. Spojrzałem na wyświetlacz. Ada. To ona próbowała się ze mną połączyć. A czegóż ta kobieta ode mnie chce? Nieżyczliwa myśl pojawiła się pierwsza, ale zaraz za nią napłynęła następna, rozsądniejsza. Może ma jakieś wieści od Mai?
Oddzwoniłem. Odebrała po pierwszym sygnale i pierwsza się odezwała.
– Cześć. Wiem już o Mai. I dlatego… – urwała, jakby się zawahała. – Rozumiem, że za mną nie przepadasz… – podjęła i znowu się zacięła.
Ona gotowała, ja zająłem się dziećmi
Nie poganiałem jej. Nie byłem w nastroju ani na kłótnie, ani na drwiny.
– Ale nie zaprzeczysz, że oboje kochamy Majkę. I oboje wiemy, jak pragnęła tych rodzinnych świąt we własnym domu. Więc – wzięła głęboki oddech – pomogę ci spełnić jej marzenie. Myślę, że przed Wigilią ją wypiszą, ale prawdopodobnie przez kilka dni będzie zbyt słaba, żeby cokolwiek zrobić…
– Co proponujesz? – przerwałem jej przydługi wywód.
– Będę do ciebie przyjeżdżała po pracy i wszystko przygotuję. Jest tylko jeden problem. Moje dzieci. Muszę je ze sobą zabierać, a przy nich niewiele uda mi się zdziałać. Zatem ty musiałbyś się nimi zająć. Okej?
Nie bardzo mi się uśmiechała opieka nad dwójką bachorków-potworków, ale nie miałem wyjścia.
– Okej – zgodziłem się.
Już od następnego dnia Ada popołudniami obejmowała kuchnię, a ja zajmowałem się dziećmi. Ze zdziwieniem skonstatowałem, że wcale nie są rozwydrzone, a jedynie żywiołowe i rozgadane. Wujku, czy mogę? Wujku, a po co to? Wujku, a popatrz! – słyszałem do wieczora.
Co jeszcze dziwniejsze, spodobała mi się rola mistrza objaśniającego świat juniorom. Chętnie robiłem za guru dla sześciolatków. Razem wybraliśmy się po choinkę, a potem w asyście chłopaków ubrałem drzewko. Widok szeroko otwartych oczu i przejętych twarzyczek był dla mnie nagrodą za trudy, a kiedy usłyszałem: „wujku, fajny jesteś”, normalnie się wzruszyłem. Potarmosiłem ich czuprynki.
– Wy też jesteście fajni. Na pewno przyjdzie do was gwiazdor, z prezentami, nie z rózgą – zapewniłem.
Maja wróciła do domu w Wigilię. Twierdziła, że czuje się już dobrze, ale i tak nie pozwoliłem jej na żadne prace. Zresztą dzięki Adzie nie było już nic do zrobienia.
Z pierwszą gwiazdką rozbłysła nasza choinka. Z uśmiechem patrzyłem na zgromadzone przy stole osoby. Byli wszyscy, tak jak Maja chciała. Spłynął na mnie spokój i przekonanie, że tak właśnie powinno być: rodzina i przyjaciele przy wspólnym stole. Przełamałem się opłatkiem z żoną, rodzicami, teściami i krewnymi. Na koniec podszedłem do Ady. Złożyłem jej życzenia, a potem spontanicznie ucałowałem jej dłoń.
– Dziękuję. Gdyby nie ty, wiesz…
– Wiem – uśmiechnęła się. – Ja też ci dziękuję. Wspaniale opiekowałeś się chłopcami. Ciągle o tobie mówią. Masz własny fanklub.
– Miło mi – pokraśniałem. – Ja też ich polubiłem. Bardzo.
Uroczysty nastrój przerwał nam dźwięk dzwonka.
– Wujku, wujku, gwiazdor! Otwórz prędko, bo się rozmyśli! – bliźniaki szarpały mnie za nogawki spodni.
Choć wiedziałem, że się nie rozmyśli, pobiegłem spełnić ich życzenie.
To były cudowne święta. Czy w tym roku będzie nam dane je powtórzyć?
Czytaj także:
„Żona goniła mnie do przedświątecznych porządków, a ja chciałem pić piwko na kanapie. Za 600 zł kupiłem sobie święty spokój”
„Przy wigilijnym stole wyznałem miłość... szwagierce. Nie było warto. Zrobiłem z siebie idiotę i zniszczyłem święta”
„Świąteczne spotkania doprowadzały mnie do szału. Miałem dzielić się opłatkiem ze żmiją, która zdradziła mnie z... nauczycielem?”