„Przyjaciółka widziała mojego męża, jak ślini się do kochanki. Detektyw potwierdził, że drań zdradza mnie z... zakonnicą”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Czarę goryczy przelała wieść od pewnej psiapsióły, która ponoć widziała na mieście Patryka z jakąś kobietą. Mogło to być spotkanie zawodowe, ale nie musiało".
/ 25.11.2022 12:30
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Jeszcze przed ślubem ustaliliśmy, że nie będziemy mieć dzieci. I dla mnie, i dla Patryka wydawało się to naturalną konsekwencją wielu czynników. Po prostu ludzi jest za dużo, co gorsza, bezrefleksyjnie niszczą środowisko dla własnej wygody i zysku, zaś ten, kto się rodzi, głównie cierpi, a na końcu i tak umiera. No może się odechcieć sprowadzać dzieci na świat z takimi perspektywami.

Ponadto przykłady różnych naszych kuzynek i pociotków, którzy płodzili dzieciaki na potęgę, by potem zwalać opiekę nad nimi na głowy swoich rodziców czy dziadków, utwierdzały nas w przekonaniu, że nie chcemy iść tą drogą. Co prawda oboje mieliśmy raczej szczęśliwe dzieciństwo, lecz uważaliśmy, że już nam – w czasach, kiedy gonitwa za pieniądzem i nowe technologie przesłaniały właściwie wszystko – nie uda się stworzyć takiego domu, jaki byśmy chcieli dać swoim dzieciom.

Dwanaście lat robienia skromnych karier, w miarę spokojne życie bez kredytów, bo Patryk uważał, że lepiej spróbować odłożyć, niż pożyczać cudze, a oddawać własne pieniądze. Rodzinie i znajomym, zadłużającym się na domy i samochody, których potem nie umieli utrzymać, tłumaczył ironicznie, że raty są dla bogatych, bo mają z czego je spłacać, a biedota jak my musi odkładać.

– Łatwo wam mówić, bo nie macie dzieci – padał koronny argument z dowolnym rozmówcą obarczonym przychówkiem. – Nie wiecie, ile to kosztuje.

No tak, on dojrzał, a mnie ma za egoistyczną zołzę!

Po tych dwunastych latach w Patryku zaszła jednak pewna zmiana. Zwykle wspólnie żartowaliśmy, kiedy ktoś serwował nam aluzje o instynktach rodzicielskich, zegarach biologicznych i tym podobnych sprawach. A teraz Patryk sam zaczął przebąkiwać o dziecku i o tym, że to już być może ostatni dzwonek. I tak doszło do naszej pierwszej od niepamiętnych czasów poważniej kłótni.

– Czy ty w kiepsko zawoalowany sposób chcesz mi przekazać, że jestem stara? – pytałam zjadliwie. – W sumie racja, lada moment czterdziestka mi stuknie.

– Justyna, co ty za brednie wygadujesz? – spytał.

– To są według ciebie brednie? Lepiej się przyznaj, że masz już jakąś młodszą kandydatkę na matkę twoich bachorów! 

Westchnął i pokręcił głową.

– Przestań świrować. Przecież mnie chodzi tylko o to, żeby jeszcze raz na spokojnie to przemyśleć i przeanalizować.

– No pewnie, ty będziesz analizował, a ja będę nosić w brzuchu pasożyta, a potem się zmuszać, żeby go pokochać, i hodować sobie depresję poporodową!

– Kochanie, czemu ty od razu uderzasz w taki wielki dzwon?

Teraz ja westchnęłam.

– Bo już nie wiem, czy ty się oglądasz za wózkami z dziećmi czy za tymi gówniarami, które je pchają. Z presji na dzieci zawsze się śmiałeś, a teraz nagle pieluszki, kaszki i smoczki ci w głowie?

– Może po prostu dojrzałem.

– Pięknie! Tylko ja zostałam niedojrzałą, egoistyczną zołzą, której na starość nikt szklanki wody nie poda, bla, bla, bla…

Po tej wymianie zdań mieliśmy pierwsze prawdziwe ciche dni, czyli coś, co wcześniej było dla nas nie do pomyślenia. Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować je na wyniosłe milczenie we dwoje po małżeńskim konflikcie. Przy muzyce, na filmie, na spacerze to co innego. Teraz było inaczej.

Czarę goryczy przelała wieść od pewnej psiapsióły, która ponoć widziała na mieście Patryka z jakąś kobietą. Mogło to być spotkanie zawodowe – choć branża mojego małżonka była specyficznie męska, przecież trafiały się wyjątki potwierdzające regułę. Tak, to mogły być sprawy zawodowe, ale nie musiały. Czyli prawdopodobnie miałam rację… i Patryk szuka albo już znalazł sobie kogoś, kto mu te nagle upragnione dzieci urodzi.

Sama nie ruszyłam tematu. Czekałam, ale nie bezczynnie. Postanowiłam wynająć detektywa. W końcu jeśli mąż faktycznie mnie zdradza, to mimo mojej wielkiej miłości i przywiązania puszczę go z torbami!

Przestudiowałam anonse firm świadczących usługi detektywistyczne. Nawet nie wiedziałam, że tylu ludzi zawodowo trudni się w Polsce taką działalnością. Wszyscy wszystkich o wszystko podejrzewają i nakazują śledzić? Żony mężów, rodzice dzieci, wspólnicy wspólników? Cóż, nie mnie krytykować i osądzać, skoro też wpisywałam się w ów trend. Niestety, podejrzliwość jest jak kornik, który drąży i zjada.

Przez telefon nie mógł mnie raczej skojarzyć

Imię i nazwisko jednego z reklamujących się detektywów nawet coś mi mówiło. Przypadkowa zbieżność? W liceum był w mojej klasie chłopak, który się we mnie podkochiwał, ale w swej nieśmiałości nigdy osobiście się nie ujawnił. Wiedziałam o jego jednostronnej miłości od kolegów i koleżanek. Nie byłam na żadnym zlocie absolwentów, gdyż szkołę średnią wspominałam niezbyt miło, więc okazja do spotkania się nie nadarzyła. Mógł wyjechać, a szanse przypadkowego wpadnięcia na siebie w wielkim mieście też były minimalne.

Przypomniało mi się tylko, że kiedy przed maturą nagrywaliśmy w klasie materiał, który miał być potem dołączony do filmiku ze studniówki, i każdy mówił, kim chciałby być w przyszłości, Szymon napomknął o pracy w policji albo innej służbie. Czyli chyba mu się udało, spełnił marzenia.
Telefonicznie umówiłam się z panem detektywem na spotkanie w jego biurze. Tak, to był Szymon. Nieco wyłysiał, ale za to zmężniał przez te dwadzieścia lat.

Ale gdy tylko weszłam do gabinetu, rozpoznał mnie. Nie zerwał się z okrzykiem „Justyna, to ty?!”. Zachował spokój i profesjonalizm, zauważyłam jednak rumieniec i lekko drżące ręce. Aż takie emocje wzbudzałam w nim po tylu latach? Nie ukrywam, że połechtało to moje ego, ale najpierw obowiązki, potem wspominki ze starych czasów.

– Myślałeś o mnie? – zapytałam ciut kokieteryjnie, gdy odbębniliśmy formalności.

– Codziennie – ładnie skłamał, dolewając mi kawy. – Kiedyś nawet spróbowałem odszukać cię w necie, ale…

– Ale nic nie znalazłeś. Cenię sobie prywatność. Nie epatuję w sieci tym, co zjadłam, czym jeżdżę, gdzie mieszkam i z kim.

– Mimo to nie tylko wiem już, gdzie mieszkasz i z kim, ale jeszcze będę za nim jeździł.

– Tak się złożyło…

– Specjalnie wybrałaś moją agencję? Liczyłaś, że to będę ja?

– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – zmusiłam się do uśmiechu, bo przypomniałam sobie, z jaką sprawą tutaj przyszłam. – Liczę na to, że rzetelnie wykonasz swoją pracę.

Zanim wróciłam do domu, jeszcze chwilkę porozmawialiśmy. Szymon miał żonę i dwójkę dzieci. Klasyczne małżeństwo po wpadce, nieprzygotowani, niedobrani, duszący się ze sobą dla dobra dzieci. Słyszałam już bardziej łzawe historie, więc zbytnio się nie wzruszyłam. Totalna klisza, jak życie większości ludzi. Moje i Patryka też. Miłość, zdrada, rozwód. Banał do sześcianu, chociaż smutny.

Nie rozumiem. Mam więcej niż jedną rywalkę?

Po dwóch tygodniach Szymon przedstawił mi pierwsze wyniki śledztwa. Zarejestrował, co Patryk robił po wyjściu z biurowca, w którym miała siedzibę jego firma. Dziewięć spotkań raczej służbowych, bo z mężczyznami, z wymianą dokumentów, prospektów, folderów i tak dalej. Cztery spotkania po pracy z dwiema kobietami. A więc miałam więcej niż jedną rywalkę?

Oglądałam wywołane w dużym formacie zdjęcia, które Szymon i jego współpracownicy zrobili z ukrycia. Jedna z kobiet też wręczyła Patrykowi jakieś papiery w teczce, coś pokazywała na laptopie, ale ekran urządzenia odwrócony był do ściany, więc nijak nie dało się podejrzeć, co oglądali. Pole do domysłów ogromne.

– Mogła mu wręczyć efekty swoich sesji fotograficznych – zasugerował Szymon.

– Jest atrakcyjną kobietą… Hm, może to modelka?

Ja jakoś tej atrakcyjności nie dostrzegłam. Brunetka do podlotków raczej nie należała, o jej kreacji wiele można by powiedzieć, ale na pewno nie to, że była seksowna czy modna.

– Pocałowali się chociaż? Poszli do hotelu? – spytałam.

– No nie, ale kto wie, co się wydarzy? Następnym razem spróbujemy z nasłuchem i filmowaniem.

Zapłaciłam niemałe pieniądze, a Szymon i jego ludzie odstawiali jakąś partaninęNie mogli od razu zacząć od filmów i podsłuchów? Poszukałam w domu teczki, którą widziałam na fotografii, ale nie znalazłam. Widocznie Patryk zabrał ją do pracy. Nawet nieźle się maskowałam i udawałam fajną żonę, choć moja dusza wyła, że dałam draniowi wszystko, a on emabluje w restauracjach i kawiarniach jakieś obce baby!

Wciąż nie było jednak twardych dowodów. Przy następnej wizycie w agencji nie dostałam żadnych konkretnych postępów pracy ekipy Szymona. Nasłuch kolejnej rozmowy z rzekomo atrakcyjną brunetką podobno był tak zakłócony, że nie dało się go rozszyfrować. Zabrakło filmów. Kolejne zdjęcia nic nie wniosły.

– Ale całowali się w aucie – poinformował mnie Szymon.

Wcześniej byłam bliska wybuchu z powodu ich partaniny, ale naraz poczułam się jak balon, z którego uszło całe powietrze. Opadłam na krzesło.

– Nie mam zdjęć, ale podszedłem na tyle blisko…

– Nic już nie mów – szepnęłam. – Następnym razem ma być wszystko. Zdjęcia, nagrania, podsłuchy.

– Zrobimy, co w naszej mocy. Justyna, ja…

– Co?

– Pozwolisz zaprosić się na kawę? W imię dawnej znajomości. I mojej… miłości.

– Człowieku, nawet mnie nie znasz! – wściekłam się na niego. Oberwał rykoszetem, jako posłannik złych wieści. – Tyle, co pamiętasz z ogólniaka. Czyli głupią dziewczynę z warkoczem i w czarnych sztruksach, w której się za smarkacza bujałeś. I bujałeś się po cichu, zamiast zagadać i zaprosić na tanie wino.

– Pomyślałem, że to dobrze ci zrobi. Skoro twój mąż cię zdradza…

Więc ja mam się puścić z tobą?

– A jeśli nawet? Wciąż robisz na mnie ogromne wrażenie…

– Niech pan wraca do pracy, panie detektywie – wycedziłam, wstając. – Oczekuję konkretów, bo więcej nie zapłacę.

Chwilę postałam na korytarzu, wzburzona jak nigdy

Miał tupet ten niegdyś nieśmiały człowiek! Moment też wybrał idealny. Chciał mnie pocieszyć i samemu poużywać. Przez moment przemknęła mi przez głowę myśl, że taki romans z zemsty mógłby słodko smakować. Kiedy w końcu Patryk poinformuje mnie, że kogoś ma, i zaproponuje, żebyśmy „zostali przyjaciółmi”, jak gdyby nigdy nic powiem, że ja też urozmaicam sobie nudne życie. Z kolegą z liceum. Właściwie Patryk swoim zachowaniem wręcz zmuszał mnie do takiego odwetu.

– Przepraszam panią…

Zdałam sobie sprawę, że blokuję drzwi do gabinetu Szymona. Jeden z jego pracowników niósł mu właśnie do biura pękatą kopertę i usiłował mnie wyminąć.

– To zdjęcia do pani sprawy – powiedział z ręką na klamce. – Niech pani wejdzie. Może wniosą coś nowego?

Czerwony na twarzy, siedział ze splecionymi nerwowo dłońmi. Chyba też myślał o naszej rozmowie sprzed kilku minut.

– Z ostatniego spotkania, świeżo wywołane – współpracownik Szymona wręczył mu kopertę.
Szymon wyciągnął zdjęcia i zaczerwienił się jeszcze bardziej.

– To inna sprawa – bąknął. – Co ty mi tu przynosisz…?

– Przecież to mąż tej pani! – obruszył się mężczyzna. – Jaka inna sprawa? Nie rób ze mnie idioty…

– Pomyłka! – Szymon zaczął upychać zdjęcia z powrotem do koperty. – Zwykła pomył…

Nie dokończył, bo doskoczyłam do niego i wyrwałam mu fotografie z ręki. Rzucił się do mnie, ale wspólnik zagrodził mu drogę.

– Szymon, co ty, do cholery, wyprawiasz?! – krzyknął.

Tymczasem ja usiadłam na krześle i zaczęłam przeglądać zawartość koperty. Zdjęcia zrobione w jakimś holu. Na ścianach krzyż i święte obrazki. Przy małym stoliku Patryk z kobietą. Starszą i w habicie. Zakonnica uśmiechała się do niego, mocno gestykulując, bo ręce na każdym zdjęciu miała w innej pozycji.

Niech mi powie, o co w tym wszystkim chodzi!

– Tę też pocałował? – warknęłam. – Nie wiedziałam, że ma nowy fetysz. Zakonnice w podeszłym wieku…

Ruszyłam ku wyjściu. Szymon złapał mnie za rękę. Wyrwałam się.

– Justyna, wszystko ci wyjaśnię!

Po raz drugi w ciągu kwadransa opuściłam biuro Szymona. Nie potrzebowałam wyjaśnień od niego, ale od Patryka jak najbardziej. Nie owijałam w bawełnę. Powiedziałam mu, że wiem o jego spotkaniach z zakonnicą i dwiema innymi kobietami. Patryk pokiwał głową, ciężko powzdychał, wreszcie przemówił.

– Dowiadywałem się o szczegóły adopcji na odległość. Pomagają przy tym i zgromadzenia zakonne, i świeckie organizacje. Chciałem poznać detale, czegoś się dowiedzieć. Żeby z tobą o tym porozmawiać. Chciałem mieć jakieś argumenty.

– Nie mogłeś powiedzieć od razu? Moglibyśmy dowiadywać się we dwoje.

– Przepraszam… Tak może byłoby lepiej.

Nie może, ale na pewno. Nie wydałabym pieniędzy na tego cholernego detektywa!

– Serio mnie podejrzewałaś?

– A jak myślisz? – spytałam. – W końcu w tajemnicy przede mną spotykałeś się z innymi kobietami.

– Z mężczyznami też.

– Przysięgnij teraz, że żadnej z nich nie pocałowałeś.

– Że co?!

– To, co słyszałeś.

– Tylko tę zakonnicę – Patryk zaśmiał się przekornie. – W rękę. Nie wiem, co mi do głowy strzeliło – chichotał jak dzieciak.

Od tych wydarzeń minęło parę lat

Dzieci własnych nadal nie mamy, na adopcję na odległość też się nie zdecydowaliśmy. Za to współpracujemy z dwoma rodzinnymi domami dziecka. Czasem zabieramy dzieciaki to tu, to tam. Skromnie dofinansowujemy też obie placówki. Dzieci mają z nami trochę radości, nie muszą być nasze własne, liczy się ich uśmiech, którego los im skąpił.

Czasem tylko myślę, co by się stało, gdyby przypadek nie sprawił, że zobaczyłam zdjęcia Patryka z przełożoną urszulanek. Przecież ten stuknięty Szymon na pewno zataiłby to przede mną. A gdyby się bardziej postarał? Gdyby sfałszował rozmowy, zmontował jakąś sekstaśmę, na której może niewiele byłoby widać, ale wielka jest siła sugestii… A ja, biedna, zdradzana żona, ostatecznie pozwoliłabym się pocieszyć i w efekcie rozwaliłabym całkiem sympatyczne, acz bezdzietne małżeństwo. Pozostaje mi się pocieszać, że to nie był przypadek. To był znak.

Czytaj także:
„Moja córka traktowała dziecko jak lalkę bez uczuć. Decydowała nawet, czym powinna się bawić, nie pytała jej o zdanie”
„Sąsiad dbał o mój dom… w tajemnicy. Myślał, że mnie podrywa, a ja chciałam dzwonić po policję, że mam prześladowcę!”
„Przed laty sprzątnęłam Agnieszce faceta sprzed nosa. Teraz ona wróciła, żeby mi go odebrać. Tak przynajmniej myślałam...”

Redakcja poleca

REKLAMA