– Słuchaj, mamo, co ty właściwie chcesz kupić Karolci na urodziny? – zapytała Agnieszka, moja córka.
– Jeszcze nie wiem, bo jej o to nie pytałam. Ale jutro, jak pójdziemy razem na spacer, to na pewno porozmawiam z nią na ten temat – odpowiedziałam, rozpakowując walizkę.
Przyjechałam do córki z wizytą i zamierzałam zostać tydzień, nawet dwa. Nacieszyć się ukochaną wnusią, z którą na co dzień kontaktuję się tylko przez telefon.
Karolinka miała niedługo obchodzić piąte urodziny
– Z dzieckiem będziesz o tym rozmawiać? Po co? Przecież ona dzisiaj chce tego, a jutro czego innego – prychnęła córka, patrząc na mnie z politowaniem. – Lepiej sama coś wybierz. Może jakąś lalkę? Ta jej stara jest już mocno zniszczona. Karolka wszędzie z nią chodzi… Wyrzuciłabym to paskudztwo, bo przed sąsiadkami wstyd. Jeszcze pomyślą, że skąpię pieniędzy na zabawki dla dziecka.
Spojrzałam na nią zdumiona.
„Skoro wnusia wszędzie z nią chodzi, to znaczy, że ta lalka jest jej ulubioną zabawką – pomyślałam, słuchając córki. – I tylko to się liczy, a nie zdanie sąsiadek!”.
Dobrze pamiętam ze swojego dzieciństwa zniszczony niebieski wózeczek… Mój ukochany. Był niepozorny i nie wyglądał dobrze. Mama twierdziła, że dostała go od jakiejś koleżanki, kiedy ta dowiedziała się, że moja mama jest w ciąży i urodzi jej się dziewczynka.
– Wzięłam go, bo wtedy nie mieliśmy z tatą pieniędzy – powiedziała. – I zrobiłam, co mogłam, żeby lepiej wyglądał. Obiłam go nową ceratą, niebieską. Bardzo szybko zaczęłaś się nim bawić. Woziłaś nim misia albo lalkę…
To była prawda
Bez wózeczka nie ruszałam się na żaden spacer. Ciągnęłam go ze sobą wszędzie. Był mały, lekki i wygodny, idealny dla dziecka. Kochałam go! Czasami wybuchały o ten wózek awantury, bo mama mówiła, że nie mogę go zabrać, i wtedy natychmiast zalewałam się łzami. Chyba też wstydziła się przed sąsiadkami… Wieczorem obowiązkowo stawiałam go przy swoim łóżku. Musiałam mieć go blisko.
To się zdarzyło w moje piąte urodziny. Wiedziałam już, co oznacza taki dzień – tort ze świeczkami i gości, którzy przyniosą mi prezenty. Byłam podniecona, ale oczywiście pierwsze, co zrobiłam, to wychyliłam się z łóżka, aby pobujać lalkę w wózeczku. Tylko że niebieskiego wózeczka nie było… Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam go szukać. Kiedy nie znalazłam go w swoim pokoju, pobiegłam na bosaka dalej. Zaniepokojona przetrząsnęłam duży pokój, kuchnię, sypialnię rodziców, przedpokój. Zajrzałam nawet do łazienki… Szukałam po całym mieszkaniu, aż w końcu moja mama zainteresowała się tym, co się dzieje.
– Nie ma wózka! – zawołałam.
– Jak to: nie ma? – zdziwiła się. – Przecież stoi przy twoim łóżeczku! Idź, sprawdź.
– Tak? – podskoczyłam radośnie.
W końcu skoro moja mama tak mówi, to na pewno jest prawda… Pobiegłam z powrotem do siebie i stanęłam rozczarowana w progu pokoju. Mojego wózka nie było!
– A to co? – zapytała mnie mama, wskazując na duży, nowy, czerwony wózek, który widziałam po raz pierwszy w życiu.
– Nie wiem – odparłam.
– To jest właśnie twój wózeczek! Nowy! Wszystkiego najlepszego, kochanie, z okazji urodzin! – usłyszałam i w tym momencie, zamiast ucieszyć się z prezentu i rzucić się mamie na szyję, ja się… rozpłakałam. – Kochanie, co się dzieje? – mama nie mogła zrozumieć, dlaczego płaczę.
A ja wychlipałam przez nos:
– Ja chcę MÓJ wózeczek! Gdzie jest MÓJ wózeczek?! Dlaczego go nie ma?!
Mama usiłowała mnie przekonać, że przecież ten nowy, czerwony, jest śliczny; tata przywiózł go specjalnie dla mnie z bardzo daleka, bo aż z zagranicy. Wygląda jak prawdziwy i jest tak duży, że będę mogła w nim wozić wszystkie swoje lalki naraz.
– Zobacz, jaką piękną kołderkę ci do niego uszyłam. I masz tutaj poduszeczkę, lali będzie na niej wygodnie… – mówiła mama, tuląc mnie, a ja zanosiłam się od płaczu. Kiedy dziś o tym myślę, wiem, że ten prezent na pewno był bardzo drogi i „ekskluzywny”. Podejrzewam, że mógł kosztować równowartość kilku ówczesnych polskich pensji.
W Polsce dzieci mogły o takim tylko pomarzyć
Ale tata przez ostatnie pół roku siedział w Szwecji i to właśnie tam kupił mi czerwony wózeczek. I wcale nie chodziło wtedy o to, że nie podobał mi się, tylko że… nie był mój. Stanowił coś obcego i niechcianego. Ten niebieski, chociaż niepozorny i mocno ziszczony, był mi bliski, przyzwyczaiłam się do niego i nie chciałam się z nim rozstawać. Tylko nikt mnie o to nie zapytał. Wózek został mi odebrany, a ja odczułam to jako dotkliwą stratę. Nigdy nie bawiłam się nowym wózkiem. Niestety, stary zniknął bezpowrotnie. Co prawda mama, kiedy tylko zrozumiała swój błąd, natychmiast pobiegła do śmietnika, żeby go stamtąd wyciągnąć, jednak już go nie było. Ktoś go wziął, komuś się przydał. W tamtych czasach często się to zdarzało.
Bardzo długo za nim tęskniłam. Właściwie na swój sposób tęsknię do dzisiaj. Bo wciąż pamiętam swoją dziecięcą rozpacz… Moja córka nie ma racji, twierdząc, że starą lalkę Karolinki należy zastąpić nową i w ogóle nie pytać mojej wnuczki, co chce dostać na urodziny. Przecież lalkę już ma, w dodatku ukochaną. Spróbuję to Agnieszce wytłumaczyć. Mam nadzieję, że zrozumie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”