Dla mojej przyjaciółki jej mąż Marcin jest wszystkim. Są razem od liceum. Byli najpiękniejszą, najszczęśliwszą i najradośniejszą parą pod słońcem. Od kiedy Łucja choruje, już nie są ani radośni, ani szczęśliwi.
To Marcin wyczuł guzek w jej piersi. Kazał jej natychmiast iść na badania kontrolne. Śmiała się, że przesadza, nie ma się czym przejmować, jest przed miesiączką, więc cały organizm wariuje, ale Marcin nie dał się zbyć. Prawie ją zaciągnął do lekarza i pilnował, żeby stamtąd nie uciekła.
Po histopatologii operacja odbyła się prawie natychmiast. Łucja przeszła obustronną mastektomię, potem dwumiesięczną radioterapię, na którą reagowała bardzo źle i wymagała ciągłej, starannej opieki.
Marcin wtedy dbał o wszystko…
Smarował naświetlane miejsca specjalnymi oliwkami i płynami, kupił łagodzący puder, szukał najdelikatniejszej bielizny osobistej i pościelowej, pilnował regularnych godzin posiłków gotowanych na parze, z właściwym bilansem witamin i minerałów. Wmuszał w nią niegazowaną wodę mineralną, bo się dowiedział, że to dla Łucji zdrowe i konieczne.
Nie poddawał się złym myślom, nie pozwalał Łucji na rozpacz, co nie było łatwe, bo ona ma naturę depresyjną i podatną na dołki. Kiedyś powiedziała, że gdyby nie Marcin, skończyłaby z sobą… Słyszała to także mama Łucji i odtąd zięć stał się jej oczkiem w głowie.
– Mnie ta choroba Łucji całkowicie rozwala psychicznie! Tylko bym płakała, a przy niej przecież nie można się rozklejać. Marcin bierze na siebie również moje żale… Nie wiem, skąd on ma tyle siły… – mówiła.
Myśleliśmy, że to żarliwa wiara pomaga Marcinowi, bo był on katolikiem nie tylko z nazwy czy deklaracji, ale też z przekonań. Podziwialiśmy go, szanowaliśmy, stawialiśmy za przykład. Był wzorem faceta nawet dla mnie, a ja mężczyznom nie wierzę, bo zbyt wiele razy się sparzyłam.
Tym większy szok przeżyłam w tej ciemnej ulicy, gdy niespodziewanie zobaczyłam męża mojej serdecznej przyjaciółki. Siedział w swoim aucie, a na jego kolanach, oparta plecami o kierownicę, podskakiwała młoda dziewczyna. Uprawiali seks, to było oczywiste. Zaparkował w ciemnej uliczce, ale i tak widziałam wyraźnie naklejkę na tylnej szybie: to był mały aniołek w srebrnej sukience. Pamiętam, że moja gorąco wierząca przyjaciółka sama go tam umieściła, „żeby bronił i osłaniał Marcina”.
„A to drań! – pomyślałam. – Udaje kochającego mężusia, a jest zwyczajnym łachudrą zdradzającym chorą żonę.”
Nie mogłam nic powiedzieć Łucji, choć zaglądałam do niej prawie codziennie, ale ona znowu psychicznie była w złej formie. Bała się, że coś paskudnego zostało w jej węzłach chłonnych i lada moment da o sobie znać, więc dobijanie biedaczki takimi wiadomościami byłoby wręcz zbrodnią. Nie wiedziałam, czemu mi tak zależy, by ściągnąć Marcina z piedestału, dopóki nie zrozumiałam, że czuję się, jakby i mnie oszukał, ponieważ tak bardzo mu ufałam.
Postanowiłam prosto w oczy mu wywalić, że wiem o jego świństwach. Czekałam na parkingu, wracał z pracy punktualnie, więc nie było problemu… Już miał wysiadać z auta, kiedy zapukałam w szybę.
– Co jest? – zapytał. – Coś z Łucją?
– Z Łucją, ale nie to, co myślisz – odpowiedziałam. – O ciebie chodzi…
– To szybko, bo ona nie lubi, jak się spóźniam.
– Niech będzie szybko. Kto jej powie: ty czy ja? – spytałam.
– O czym?
– Że ją ordynarnie zdradzasz. Widziałam cię. Żadne wykręty nie pomogą!
Trzasnął drzwiami auta
– Kto mówi, że chcę się wykręcać? Ja ciebie też widziałem. Gapiłaś się jak na telewizor. Pojęcia nie miałem, że taka z ciebie podglądaczka!
– Jeszcze sobie kpiny robisz? – zezłościłam się. – To naprawdę bezczelność!
– Bezczelna to ty jesteś! – wycedził. – Jakim prawem wtrącasz się w nasze życie? Co o nas wiesz? Za kogo się uważasz?
– Jestem przyjaciółką Łucji! – oświadczyłam.
– Tak? Uważasz się za przyjaciółkę, bo popłakałaś przy jej łóżku? Zrobiłaś pedikiur i przyniosłaś perukę do przymierzenia? Kupiłaś ulubione ciastka i kwiatki?
– No, wiesz… – zaczęłam
– Wiem. Byłaś przy niej w najgorszych chwilach? Trzymałaś jej głowę, kiedy rzygała całe godziny, zmieniałaś pościel po biegunce? Kiedy pluła i rzucała jedzeniem? Gdy mówiła, że wszystkich nienawidzi, i odganiała od siebie, klnąc najgorszymi słowami? Trzymałaś, gdy chciała skakać z balkonu? Nie byłaś, nie zmieniałaś, nie trzymałaś. A dlaczego? Bo niby jesteś na to za wrażliwa! Twierdziłaś, że nie wiesz, jak się masz zachować, serce ci pęka z żalu, brakuje ci tchu, żeby z nią rozmawiać, łzy ci same lecą… Tak było?
– Tak było. Wszystko prawda. Umierałam z żalu, ale byłam jak sparaliżowana. Czułam, że nie wytrzymam tego napięcia. Co w tym złego?
– A to, że gadałaś i myślałaś tylko o sobie. Ona była przyczyną twojego smutku, przez nią nie mogłaś spać. Bardzo sobie współczułaś. Przez nią byłaś przygnębiona i musiałaś brać pigułki na uspokojenie, zanim do niej przyszłaś. Bez tego byś nie dała rady, to twoje słowa!
– Jeszcze raz pytam: co w tym złego?
– Jesteś głupia czy tylko nieczuła? – zapytał. – Nic nie kumasz?
– Nie – odparłam.
– To szkoda czasu na rozmowy. Po co mnie zaczepiasz?
– Masz się przyznać, że ją okłamujesz, bo inaczej…
– Ty to zrobisz? Proszę. Droga wolna.
Nagle straciłam odwagę
Otworzył przede mną drzwi do klatki schodowej, ale stałam jak wryta, więc mnie odsunął i sam wszedł do środka. Jeszcze się na chwilę odwrócił i twardo powiedział:
– Ja też muszę mieć jakieś wspomagacze. Jakieś leki na uspokojenie, wódkę, narkotyk zażywany od czasu do czasu. Coś, co mi pomoże przy niej trwać i nie uciec. Inaczej nie dam rady. Kocham ją nieodmiennie, ale czasami mam dosyć i chciałbym, aby ona zniknęła albo żeby mnie nie było. Poza tym jestem zdrowy, dorosły, mam swoje potrzeby, a Łucja się wstydzi i boi seksu, każe mi czekać, więc czekam i nic nie mówię. Muszę mieć siłę konia pociągowego, żeby dać ze wszystkim radę, tym bardziej że nikt mi nie pomaga. Jej mamusia też się okazała za delikatna na chorobę córki, ale ona przynajmniej nie wydziwia. Wie, co robię, ale jest dyskretna, to już coś!
– Znalazłeś sobie wymówkę – zaczęłam.
– Nie będę cię słuchał i z niczego się tłumaczył. Sypiam z innymi kobietami i nie przestanę. To mnie wycisza, rozluźnia…
– Nie boisz się, że to się wyda? Jak nie ja, to ktoś inny jej powie, w końcu wpadniesz!
– Żyję tym, co dzisiaj i teraz. Nie obchodzi mnie przyszłość. Będzie, co ma być!
– A twój Pan Bóg? Uważasz, że on też ci wybaczy?
Zatrzymał się na chwilę na półpiętrze, wychylił przez poręcz i zawołał:
– To sprawa między nami. I ostatnie, czym się powinnaś przejmować. A teraz decyduj: albo idziesz i przy mnie mówisz wszystko Łucji, albo milkniesz na wieki, bo jeśli kiedyś odezwie ci się czułe sumienie i spróbujesz zburzyć jej spokój, urwę ci łeb. Nie żartuję. No, co stoisz jak słup? Zabrakło ci odwagi?
Wbiegł wyżej, usłyszałam trzaśnięcie drzwi i głos Łucji:
– Boże, nareszcie… Co tak późno. Bałam się, że coś ci się stało!
Co miałam robić?
Nadal miałam żal do Marcina i uważałam go za drania, ale cała sprawa już nie wydawała mi się tak jednoznaczna. Między jego i moją racją istniała Łucja – chora, zdana tylko na niego, ufna, słaba, potrzebująca pomocy. Tak łatwo było ją złamać na zawsze. Po co? W imię czego? Prawdy? Jakiej, czyjej, komu i do czego potrzebnej?
Poczułam, że nie mam prawa rozwalać tego ich kruchego świata. Nie wolno mi odbierać Łucji nadziei, że chociaż miłość męża jest czymś stałym w chaosie, który ich ogarnął. Ale z drugiej strony, milcząc, świadomie wezmę udział w oszukiwaniu mojej przyjaciółki. Kiedyś na pewno się dowie, że jej mąż ma kochanki, i zapyta: „Ty wiedziałaś? Czemu nic nie mówiłaś? Jesteś tak samo winna…”.
Czytaj także:
„Dzięki młodemu kochankowi wreszcie czuję się szczęśliwa. Odwdzięczam mu się drogimi zakupami, za które płaci mój mąż”
„Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi. Jak to? Że mężczyzna niańczy? To niepojęte!”
„Mój mąż miał kochankę, ale tkwiłam przy nim dla dobra dzieci. Rzuciłam go, ale wrócił jak zbity pies i błagał o wybaczenie"