Ta diabelska pompa znowu nie działała. Ze złością szarpnęłam jeszcze raz rączkę, ale popłynęło tylko trochę zabrudzonej rdzą wody.
– Ona często się zacina – usłyszałam nagle spokojny męski głos.
– Ale proszę tak nie szarpać, bo się urwie.
– No to się urwie – odwróciłam się gwałtownie, jeszcze bardziej zła, że jakiś obcy facet mnie poucza.
Był wysoki i elegancko ubrany
Stał tuż za mną, wysoki, elegancko ubrany i przyglądał mi się z rozbawieniem, co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
– A to co, pańska pompa, że się pan tak o nią martwi? – dodałam.
– Nie martwię się o pompę – oznajmił. – Złość ponoć urodzie szkodzi – jego oczy wciąż się śmiały.
Pochylił się nad pompą, chociaż ja nie odsunęłam się nawet na krok i delikatnie pociągnął rączkę. Zanim zdążyłam się zorientować, struga wody chlusnęła mi prosto na nogi!
– I co pan zrobił najlepszego – krzyknęłam odskakując. – Całe buty mam mokre!
– Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru – mężczyzna zmieszał się bardzo. – Chciałem tylko pomóc, nie sądziłem…
– A daj mi pan święty spokój – z furią porwałam swój kubełek i ruszyłam w stronę cmentarnej alejki.
Nogawki spodni miałam mokre, buty też
A na dworze było dość chłodno, późna jesień nie była zbyt pogodna. Czułam, jak narasta we mnie złość. Nie dość, że musiałam teraz iść przez cały cmentarz do innej studni, to jeszcze w nogi było mi zimno, no i katar miałam zapewniony. Ale przecież nie wrócę pod tamtą pompę, bo tam wciąż jeszcze jest ten facet. „Nie będę robić z siebie idiotki, już wolę stracić zdrowie i czas”.
– Proszę zaczekać! – dobiegł mnie nagle głos.
Odwróciłam głowę. Alejką szedł za mną facet, który przed chwilą oblał mi nogi. Dźwigał swój kubeł pełen wody i machał do mnie ręką. Przystanęłam więc.
– To moja wina i jeszcze raz przepraszam – szybki krok przyprawił go o zadyszkę. – Pani odeszła tak szybko i bez wody… – wyciągnął w moją stronę swój kubeł. – Proszę, odleję pani połowę.
Właściwie, dlaczego by nie skorzystać
Nogi marzły mi coraz bardziej, do tamtej drugiej studni było daleko. Postawiłam swoje wiaderko na ziemi.
– Proszę bardzo, jeżeli pan chce – powiedziałam już spokojniej, chociaż wciąż byłam na niego zła. – Rzeczywiście, muszę kwiaty włożyć do wazonu.
Mężczyzna odlał połowę wody i uśmiechnął się do mnie tak jakoś ciepło.
– Proszę mi wybaczyć – wzrokiem wskazał moje mokre nogawki.
– Gdybym mógł jakoś zrekompensować…
– Swoich spodni mi pan chyba nie odda – rzuciłam kąśliwie.
– No raczej ciężko by było – roześmiał się, obrzucając moją sylwetkę wzrokiem. – Utopiłaby się pani w nich, jak nic.
– Coś za bardzo chce mnie pan topić – ja też się w końcu uśmiechnęłam, patrząc na jego pokaźny brzuch, widoczny, pomimo płaszcza. – Ale dziękuję.
Poszliśmy w swoją stronę
Po tej krótkiej wymianie zdań każde z nas poszło w swoją stronę.
Ja udałam się w kierunku grobowca, w którym od pięciu lat spoczywał mój mąż. Przeżyłam z nim prawie trzydzieści lat. Wcześnie wyszłam za tego wiecznie roześmianego, uwodzicielskiego chłopaka w lotniczym mundurze. Nie powiem, żeby to były złe lata, chociaż i sporo przykrych, upokarzających chwil przeżyłam przy moim Witku. Bo jakoś nie umiał odgonić się od damskiego towarzystwa. Wiedziałam, że mnie zdradzał, nie raz i nie dwa, ale cóż… Dom, trójka dzieci, ja właściwie bez zawodu… Miałam przecież siedemnaście lat, gdy się pobraliśmy. I potem jakoś nigdy nie mogłam zdobyć się na radykalne kroki, na podjęcie ostatecznych decyzji. Kochałam Witka mimo wszystko i potrafiłam wiele mu wybaczyć. Zresztą nie był złym mężem, dbał o mnie i o dzieci, tylko te kobiety w jego życiu…
Zwłaszcza jedna, z powodu której do dzisiaj zadra tkwiła w moim sercu, chociaż mąż nie żył już od kilku lat. Ta Olga opętała Witka straszliwie. Ich romans trwał kilka miesięcy i właściwie gotowa byłam wtedy odejść od niego, mimo że dzieci były jeszcze małe. Ale potem nagle to się skończyło, mąż wrócił skruszony, błagał o wybaczenie, a ja jak zwykle uległam. Jakiś czas później, przez przypadek dowiedziałam się, że ona po prostu nudziła się sama w domu, bo jej mąż był na zagranicznych kontraktach.
Dlaczego ta kobieta przyszła mi teraz na myśl?
Porządkowałam nagrobek, przetarłam szmatką płytę, wypolerowałam zdjęcie męża. Przez moment patrzyłam na jego podobiznę w mundurze. Był taki przystojny...
– Ach, Witek, wciąż jeszcze czarujesz, nawet z zaświatów – westchnęłam.
A potem musiałam się już bardzo spieszyć. Autobus odchodził spod cmentarza co godzinę, jeżeli się na niego spóźnię, to będę musiała długo czekać. A przez tą pompę zmitrężyłam tyle czasu.
Dobiegłam w ostatniej chwili, gdy kierowca zapuszczał już silnik. Autobus był jak zwykle zatłoczony, ledwie udało mi się wejść i przecisnąć do kasownika. I wtedy usłyszałam znajomy głos…
– Proszę tutaj – to ten mężczyzna spod pompy właśnie podnosił się z fotela, ustępując mi miejsca.
Chętnie skorzystałam z jego uprzejmości, bo czekała mnie ponad półgodzinna podróż.
– Widziałem, jak pani biegła – powiedział mężczyzna, pochylając się nade mną. – Prosiłem nawet kierowcę, żeby poczekał minutkę.
– Bardzo panu dziękuję – uśmiechnęłam się. – Rzeczywiście, gdyby mi przyszło czekać godzinę…
– Tak właśnie sobie pomyślałem – odparł i jakby się zmieszał. – Czuję się winny, marznie pani w mokrych butach.
– Nie jest tak źle – potrząsnęłam głową, widziałam, że naprawdę było mu przykro.
Rozmowa jakoś się nie kleiła
Zresztą, o czym miałabym gadać z obcym przecież facetem, który do tego zrobił mi zimny prysznic. On coś tam mówił, że co tydzień tu przyjeżdża, właśnie w soboty, że żona bardzo lubiła chryzantemy i on jej świeże przynosi. A potem rzucił, że właściwie to mieszka w śródmieściu, ale wysiądzie na następnym przystanku, bo tam jest taki bar z pierogami, które on uwielbia i specjalnie do niego wstępuje.
– Mój mąż też lubił pierogi – odparłam, żeby coś powiedzieć. – Więc często robiłam i do tej pory mi to zostało. Dzieci się zjeżdżają do mnie co dwa tygodnie jak do pierogarni.
– A moja żona nie lubiła gotować – pokręcił głową. – Mówiła, że nie ma do tego talentu. A zresztą ja całe lata na eksporcie byłem, to przywykłem do barowego jedzenia.
Coś tam jeszcze mówił, ale ja już go nie słuchałam. Bo co mnie to w końcu obchodziło – jego żona i pierogi z baru. Czułam, jak mokre buty wyziębiają mi stopy, przeszył mnie dreszcz. No, grypę miałam jak nic zapewnioną, i to dzięki temu facetowi, który mi tu teraz ględził nad uchem. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu wysiadł, uprzejmie mnie przed tym żegnając.
No i wyleciał mi ten mężczyzna z pamięci, aż do następnej soboty. Podchodząc alejką do pompy, już z daleka zobaczyłam jego charakterystyczną postać w długim płaszczu. Na mój widok radośnie zamachał do mnie ręką.
– Tak myślałem, że pani przyjdzie – uśmiechnął się.
– Chce mi pan znowu zafundować zimny prysznic? – spytałam uszczypliwie.
– A gdzież bym śmiał, droga pani – wyciągnął w moją stronę dłoń, z jakimś podłużnym pakunkiem. – Przyniosłem dla pani na przeprosiny i na zdrowie.
– Co to jest? – spojrzałam podejrzliwie.
– Sok malinowy – jego oczy patrzyły na mnie z takim ciepłym wyrazem, że mimowolnie wyciągnęłam rękę. – Sam robiłem, z leśnych malin. No, bo przecież mogła się pani zaziębić.
– Trochę późno na antidotum – roześmiałam się, biorąc od niego butelkę.
– Ale dziękuję.
– Wie pani, jak mi było głupio – pokręcił głową. – Dziękuję za wyrozumiałość.
– Nie ma o czym mówić – schowałam butelkę do torby i nachyliłam się nad pompą. – Ale teraz to muszę się spieszyć, bo znowu będę gonić za autobusem.
– Ja pani pomogę – mężczyzna chwycił za pompę, a ja natychmiast odskoczyłam, pomna tego, co stało się przed tygodniem.
Spojrzeliśmy na siebie i roześmialiśmy się
A potem nieznajomy spod pompy przedstawił się. Miał na imię Sławomir. Znowu wracaliśmy razem. Ja jak zwykle zdążyłam w ostatniej chwili, ale pan Sławomir był taki uprzejmy, że zajął mi miejsce obok siebie. I tym razem wysiadł przy barze z pierogami. Gdy patrzyłam za nim przez okno autobusu, pomyślałam, że gdy w tym tygodniu będę robić pierogi dla dzieci, ulepię ich więcej i w przyszłą sobotę zaniosę je pod pompę panu Sławkowi. W podzięce za ten sok.
Gdy tydzień później szłam cmentarną alejką w stronę pompy, już tam był.
– Miło mi panią widzieć – zawołał.
– Czekałem, żeby pomóc z wodą, pompa znowu się zacina.
– Przyniosłam coś panu – wyciągnęłam w jego stronę pakunek. – Spróbuje pan moich pierogów?
– Z wielką przyjemnością – z galanterią pochylił się nad moją dłonią i ucałował ją.
– A pana sok bardzo się przydał dla wnuczka – uśmiechnęłam się.
– Był zaziębiony, a po tym soku jak ręką odjął.
– No to się cieszę – rozpromienił się.
– W takim razie przyniosę w następnym tygodniu jeszcze jedną butelkę.
– Handel wymienny pan proponuje?
– Za pierogi oddam wszystko – zażartował.
Pan Sławomir nalał wodę do mojego kubełka, a potem zapytał, czy może mnie odprowadzić. „Czemu nie” – pomyślałam. „Nie mam się czego wstydzić”. Pomnik z pięknego, czarnego marmuru, elegancki, z daleka rzucał się w oczy. Pan Sławek chyba musiał być pod wrażeniem, bo podszedł do niego, postawił wiaderko i stał tak chwilę bez ruchu, wpatrując się w płytę. Ja krzątałam się przy kwiatach, a on tak stał i stał, zamyślony…
– To pani mąż? – spytał po chwili, wskazując na zdjęcie Witka.
– No tak, był zawodowym wojskowym – odparłam z dumą.
– Widzę właśnie – w jego tonie było coś takiego, że mimowolnie spojrzałam w jego twarz.
Miał taką dziwną minę…
Po chwili spojrzał znowu na mnie, a w jego oczach dostrzegłam, czy ja wiem, jakby współczucie? I już nic nie mówił, tylko szybko się pożegnał i odszedł. Nie bardzo wiedziałam, co mam o tym myśleć. Tak nagle się zmienił... „Dziwak jakiś. Co mu się nie podobało w zdjęciu Witka, że taki się zrobił oschły? A może po prostu zazdrościł mu urody? Diabli go wiedzą!”.
Tym razem pana Sławka nie było w autobusie. Pomyślałam, że pewnie dłużej mu się zeszło przy grobie żony. Sądziłam, że spotkamy się w następnym tygodniu, ale trzy dni później zwichnęłam nogę. Już po tygodniu siedzenia w domu miałam dość. A potem okazało się, że są jakieś komplikacje i założono mi szynę. To oznaczało następne dwa tygodnie domowego aresztu.
Dlatego gdy tamtego popołudnia usłyszałam niespodziewany dzwonek do drzwi, bardzo się ucieszyłam. Nuda i brak możliwości wyjścia z domu sprawiały, że każdego, kto stałby w tej chwili za drzwiami, powitałabym jak honorowego gościa.
Pokuśtykałam do przedpokoju, otworzyłam drzwi i zamarłam ze zdumienia. Na progu stał pan Sławomir, z kwiatami.
– Przepraszam, że panią nachodzę – uśmiechnął się nieśmiało. – Niepokoiłem się, bo już dwa tygodnie nie było pani na cmentarzu.
– Proszę, proszę bardzo – otworzyłam szerzej drzwi. – Niech pan wejdzie.
Tak byłam zaskoczona w tamtej chwili, że nawet do głowy mi nie przyszło, żeby zapytać, skąd on zna mój adres. Przyjęłam kwiaty i zaprosiłam go na kawę, którą on sam zaoferował się zaparzyć, widząc moją nogę w szynie i kule w rękach.
Rozmawialiśmy, jak starzy znajomi
Pan Sławek obiecał przynieść mi nalewkę z propolisu, która powinna ulżyć moim cierpieniom. I wtedy naszła mnie myśl, która początkowo mi umknęła. „Skąd on wie, gdzie ja mieszkam, przecież ani słowem mu o tym nie wspomniałam”. Gdy zapytałam go to, przez chwilę patrzył na mnie zmieszany.
– Wspominała pani przypadkiem, że mieszka na tej pięknej ulicy – powiedział.
– Nic takiego nie mówiłam – odparłam.
– Na pewno? Chyba jednak wspominała pani, tylko nie pamięta.
– Niech mi pan tu nie wciska ciemnoty – zdenerwowałam się w końcu. – Nie podaję obcym ludziom swojego adresu.
– No tak, rzeczywiście – skapitulował wreszcie. – Jestem pani winien wyjaśnienie – jego wzrok powędrował jakby mimochodem na duży portret mojego męża, stojący na komodzie.
Znałem pani męża – powiedział cicho. – Kiedyś, przed laty… Gdy zobaczyłem ten medalion na jego grobowcu, zorientowałem się, że to on i że pani była jego żoną.
– No, ale skąd wyście się znali? – patrzyłam na niego z ciekawością.
– Znali, to za dużo powiedziane – uśmiechnął się z przekąsem. – Był raczej znajomym i to dobrym, mojej żony, Olgi – zamilkł i spojrzał mi w oczy.
Na moment zabrakło mi tchu
I chociaż to wszystko zdarzyło się tak dawno, chociaż Witek nie żył już od kilku lat, a ta Olga, jak teraz wiedziałam, też, to wszystko do mnie wróciło. Z taką siłą, że aż w gardle zaczęły dławić łzy.
– Nie chciałem pani urazić – pan Sławek podszedł do mnie.
– Nie uraził pan – wyszeptałam. – Przepraszam, to wszystko do mnie wróciło.
Milczeliśmy oboje, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć w takiej sytuacji.
– Pójdę już – pan Sławek wstał z fotela. – Pani pewnie chce zostać sama…
– Nie, proszę nie odchodzić – potrząsnęłam głową. – W końcu okazaliśmy się być towarzyszami tej samej niedoli – uśmiechnęłam się, ocierając łzy.
– Dobrze to pani ujęła – roześmiał się i nagle to straszne napięcie opadło.
A następnego dnia Sławek znów zadzwonił do moich drzwi. Przyniósł eliksir z propolisu i butelkę soku malinowego. Rozmawialiśmy długo, a czas z nim płynął szybko. I wcale się nie zdziwiłam, gdy dwa dni później znowu zapukał do drzwi mojego mieszkania, tym razem rano, przynosząc świeże bułeczki…
Czytaj także:
„Moja siostrzenica jest dorosłą babą, a ciągle żeruje na swoich rodzicach. Bo »ma wygórowane ambicje«!”
„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”
„Mój mąż nie żyje. Zostałam sama z 4 dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym umysłowo”