„Przyjaciółka bez mojej zgody, umówiła mnie na randkę w ciemno. Miałam jej nawrzucać, ale dzięki niej odnalazłam miłość życia”

Kobieta odnalazła miłość fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Najważniejsze, że mogę z nim rozmawiać o wszystkim. Ufamy sobie, dzielimy się swoimi myślami. Przy nim nie muszę ukrywać tego, jaka naprawdę jestem, mogę być po prostu sobą. Z makijażem, czy bez. W ładnych ciuchach, czy w dresie. On kocha mnie tak samo. Tego brakowało mi najbardziej”.
/ 26.07.2022 07:15
Kobieta odnalazła miłość fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

– Viola, to na którą idziesz do tego kina? – spytała przyjaciółka.

Specjalnie zadzwoniła, by upewnić się, że nie spędzę kolejnego wieczoru, siedząc w domu z kotem i książką.

– Na osiemnastą…

– Nie wiem, jakim trzeba być wariatem, żeby iść do kina na operę – niemal widziałam, jak przewraca oczami.

– Cóż, do Paryża na operę sobie nie wyskoczę, a jednak zobaczę, jak zinterpretują Traviatę. Mam nadzieję, że jej nie zepsują.

– Tylko ubierz się jak człowiek – głos mojej przyjaciółki przybrał stanowcze tony.

– To znaczy jak?

Tragedia – pomyślałam

Wiedziałam, że po pracy nie zdążę wrócić do domu, więc zamierzałam iść w tym, w czym byłam w biurze. Ołówkowa spódnica, lejąca się bluzka, kozaki. Szłam na operę, ale jednak do kina, nie do teatru, więc nie musiałam wkładać wieczorowej sukni od Versace, nawet gdybym takową miała. Ludzie szli w dresach i nikt nikomu nie wytykał uchybień w protokole dyplomatycznym ani dress codzie.

– No dobra, żart. Baw się dobrze.

Zamierzałam. Uwielbiałam włoskie opery, a La Traviata była moją ukochaną. Jeśli pojawiała się szansa obejrzeć transmisję z jakiegoś znanego miejsca, zawsze kombinowałam, by móc z niej skorzystać.

Widziałam już transmisję z włoskiej La Scali, z angielskiej opery narodowej, wersję austriacką i z nowojorskiej Metropolitan Opera. Teraz przyszedł czas na Francję. Na sali było raptem… No, można nas było policzyć na palcach obu rąk. Tragedia – pomyślałam. Takie wydarzenie i niemal szczątkowa widownia. Sąsiednia sala, gdzie puszczano jakieś mordobicie, pewnie pękała w szwach. Magda na takie narzekanie znowu przewróciłaby oczami i stwierdziła, że gadam jak staruszka.

W końcu zgasły światła i przenieśliśmy się w świat pięknych kostiumów, cudownych głosów i historii, które już się nie wydarzają. Dziś nikt tak nie kocha jak Violetta – myślałam, ocierając łzę, gdy kobieta obiecywała ukochanemu, że zaczną nowe życie w Paryżu, a on jej wtórował, choć oboje wiedzieli, że to jej ostatnie chwile.

– Podobało się pani? – usłyszałam za sobą ciche pytanie, zadane męskim głosem, gdy już wychodziłam z sali.

Obróciłam się. Za mną stał wysoki mężczyzna; musiałam unieść głowę, żeby mu spojrzeć w oczy.

– Bardzo. A panu?

– Jak zwykle. Nie ma jak Verdi.

– Prawda – uśmiechnęłam się. – Jeszcze nie wszystko stracone, jeśli ktoś oprócz mnie tak uważa.

– A może dałaby się pani namówić na kawę? Moglibyśmy sprawdzić, czy łączy nas coś więcej niż miłość do Verdiego… Jestem Mateusz.

– Viola.

Podałam mu rękę na powitanie i spodobało mi się, że uścisnął ją pewnie, a nie tak, jakbym podawała mu zdechłą rybę. Wahałam się, bo przecież kompletnie nie znałam tego gościa. To, że lubi Verdiego, nie czyni z niego anioła.

To pytanie obudziło we mnie czujność

Z drugiej strony… to było miłe i rzadkie móc porozmawiać z kimś, kto dzieli tę samą pasję. Nawet jeśli mielibyśmy się więcej nie spotkać. A jak zyskam dobrego znajomego, tym lepiej. Nie myślałam o niczym więcej. Kilka tygodni wcześniej rozstałam się z chłopakiem i nie ciągnęło mnie do kolejnych uczuciowych perturbacji. Chciałam pobyć sama. Przez bliżej nieokreślony czas.

Z Mateuszem rozmawiało mi się dobrze, nie tylko o operze. Sporo podróżował, czytał mnóstwo książek. Nie mogliśmy się nagadać. Niby poszliśmy tylko na kawę, ale skończyliśmy na kolacji po kawie i spacerze po kolacji… Na pożegnanie wymieniliśmy się numerami telefonów.

– I jak było, jak było? Fajnie? – mój telefon zadzwonił, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania.

– Bardzo fajnie. Niesamowita jest ta paryska opera… – odparłam zdziwiona takim entuzjazmem przyjaciółki.

– No a potem? Po prostu wróciłaś do domu, czy gdzieś jeszcze byłaś?

W odpowiedzi usłyszałam pisk szczęścia

Hmm… To pytanie obudziło we mnie czujność. Czyżby Magdusia maczała palce w tym niby przypadkowym spotkaniu z Mateuszem? Teoretycznie oczywiście to mógł być szczęśliwy zbieg okoliczności, że na sali pojawił się facet w podobnym wieku, kochający operę, któremu spodobałam się na tyle, by zaprosić mnie na kawę i kolację. Ale wtedy spryciula Madziula nie dzwoniłaby do mnie pięć minut po naszym pożegnaniu.

Gdyby faktycznie ciekawiło ją, czy dobrze się bawiłam w kinie na operze, zadzwoniłaby dużo wcześniej, zaraz po tym, jak skończyła się trzygodzinna transmisja, a nie po następnych trzech godzinach.

– No dobra, dość tego. Masz mi coś do powiedzenia? Tylko nie kręć.

Westchnęła i przyznała się. Do umówienia mnie na randkę w ciemno. Tyle że tylko ja byłam tą „ciemną”. Mateusz widział moje zdjęcie i nasłuchał się tyle dobrego na mój temat, że zapragnął się ze mną spotkać. Czemu w ogóle słuchał peanów na moją cześć?

Bo Magda już od dawna „wiedziała”, że idealnie byśmy do siebie pasowali. Ale ja najpierw byłam zajęta, a potem ogłosiłam moratorium na randki, chcąc odpocząć po ostatnim związku, zanim wskoczę w kolejny. O ile w ogóle. Bo nic na siłę.

No więc Magda postanowiła spiknąć nas niby przypadkiem.

– Jeszcze nie wiem, czy jestem na ciebie obrażona – burknęłam. – Zapytaj mnie o to, jeśli Mateusz nie zadzwoni.

Magda doskonale wiedziała, że nie jestem na nią zła. Wszak dzięki niej spędziłam miły wieczór i nawet gdyby się nie powtórzył, nie będę go żałować. Ale Mateusz zadzwonił, i to już następnego dnia.

Umówiliśmy się na sobotę. A potem na kolejne spotkanie. Wreszcie miałam z kim pójść do filharmonii. Każdy mój były wolałby zostać zamknięty w sali tortur, niż udać się ze mną na koncert orkiestry czy na spektakl do teatru. Teraz nie dość, że nie musiałam chodzić sama, to jeszcze prowadziliśmy z Mateuszem długie rozmowy na temat wykonania… i planowaliśmy kolejne wyjścia.

Rzeczywiście. Trafiła w samo sedno

– Dwoje wariatów – podsumowała Magda. – Zakochani w operze.

– I chyba w sobie nawzajem… – westchnęłam w przypływie szczerości.

– Nie gadaj! Czyli jednak trafiłam z tą randką w ciemno? – moja przyjaciółka niemal zaczęła skakać pod sufit.

– Trafiłaś, ale więcej tak nie rób.

– Mam nadzieję, że nie będę musiała – mrugnęła do mnie.

Znalazła mi dokładnie takiego samego wariata, jakim sama jestem. Najważniejsze, że mogę z nim rozmawiać o wszystkim. Ufamy sobie, dzielimy się swoimi myślami. Przy nim nie muszę ukrywać tego, jaka naprawdę jestem, mogę być po prostu sobą. Tego brakowało mi najbardziej w dotychczasowych związkach.

Nie czekaliśmy długo, żeby wyznać, co do siebie czujemy. Trafiło nas mocno i liczyłam na to, że na długo. Po niespełna pół roku podjęliśmy decyzję o wspólnym zamieszkaniu. Przyznam, że trochę się tego obawiałam. Co innego wpadać do siebie na kolację ze śniadaniem, a co innego dzielić z kimś swoją przestrzeń, dzień po dniu. To bywa trudne.

Nie uciekniesz nigdzie, gdy masz gorszy dzień, zły nastrój, gdy choróbsko cię łapie. Mateusz też się zastanawiał, czy to dobry pomysł na tak wczesnym etapie, ale… Raz kozie śmierć. Wynajęliśmy wspólnie większe mieszkanie.

Nie obyło się bez sprzeczek. Musieliśmy się dotrzeć, zmienić niektóre nasze przyzwyczajenia albo dostroić się do przyzwyczajeń drugiej osoby. Takie łączenie dwóch światów nigdy nie obywa się bez strat. W naszym wypadku to był mój ukochany wazonik, który przywiozłam z Walencji, i jego dwie winylowe płyty, które podrapał mój kot. Na szczęście obyło się bez strat w ludziach i zwierzętach.

Rok później poprosił mnie o rękę

Dzięki Bogu, nie klękał i nie zrobił tego publicznie, bo z zażenowania zapadłabym się pod ziemię. Wystarczy, że jego przemowa odebrała mi głos ze wzruszenia. Byłam w stanie tylko skinąć głową na znak, że oczywiście, że wyjdę za niego choćby jutro.

Słuchałam jego pięknych oświadczyn, w tle sączyła się aria z La Traviaty, a ja nie miałam cienia wątpliwości – to z nim chcę przeżyć resztę życia. Trzymając go za rękę, słuchając z nim oper i mając nadzieję, że jeszcze bardzo dużo wspólnego czasu przed nami.

Miałam szczęście, że moja przyjaciółka mnie nie słuchała. Czasem tak trzeba, zrobić coś wbrew życzeniu bliskiej osoby, jeśli naprawdę dobrze się tę osobę zna i wie, co może być dla niej dobre.

A ja nie zmarnowałam tego szczęścia, uciekając przed obcym facetem, który zaczepił mnie w kinie i zaprosił na randkę-nie-randkę. Gdybym posłuchała pierwszego odruchu, pewnie dalej wracałabym do pustego domu, w którym czekają na mnie tylko kot Stefan i książka na nocnym stoliku. Teraz widzę, jak smutne było moje wcześniejsze życie. Bo teraz jest pełne radości i obecności kogoś, kogo kocham.

Zerkam na pierścionek na mojej dłoni, który błyska do mnie brylantowym oczkiem, i uśmiecham się. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, przypominam sobie, jaką jestem szczęściarą. Wybieramy ślubne stroje, ustalamy menu, wzór zaproszeń i kombinujemy, jak wpleść motyw opery do naszego wesela. Bez opery nie byłoby przecież nas i naszego ślubu!

Czytaj także:
„Moja córka zupełnie nie wierzy w swoje dziecko. Wiecznie gnębi, osądza i podcina skrzydła mojemu biednemu wnuczkowi”
„Spadek po rodzicach, zniszczył moją rodzinę. Przez głupią działkę i trochę kasy, skakaliśmy sobie z bratem do gardeł”
„Narzeczony zmienił zdanie i ulotnił się tuż przed ślubem. Plastrem na złamane serce okazał się... kolega z pracy”

Redakcja poleca

REKLAMA