Od 6 lat pracuję w agencji reklamowej. Oddałem firmie duszę i serce. Nie tylko dlatego, że bardzo lubię to, co robię, ale głównie ze względu na ludzi, z którymi przyszło mi pracować. Aldona, Magda, Maciek, Patryk, Ewa i inni… Byli dla mnie nie tylko kumplami z firmy, ale też przyjaciółmi.
Miałem nadzieję, że będę z nimi pracował do emerytury
Ale ostatnio stało się coś, co sprawiło, że diametralnie zmieniłem zdanie o moich współpracownikach. Wszystko zaczęło się 2 miesiące temu. Wróciłem do pracy po urlopie w Portugalii. Wypoczęty, zrelaksowany, stęskniony i gotowy na nowe wyzwania. Ledwie jednak przekroczyłem próg firmy, zorientowałem się, że coś jest nie tak. Ludzie zamiast przywitać mnie radosnymi okrzykami i pytaniami, jak było, udawali, że mnie nie widzą. Kiedy mówiłem „cześć”, obrzucali mnie niechętnymi spojrzeniami i odwracali głowy lub zaczynali intensywnie wpatrywać się w ekrany komputerów. Nie rozumiałem, co się dzieje. Gdy szedłem na urlop, wszystko było w porządku. Uśmiechali się, życzyli mi dobrej zabawy. A teraz patrzyli na mnie jak na największego wroga.
– Czy ktoś może mi łaskawie powiedzieć, co się stało? – zdenerwowałem się.
– Nie udawaj, że nie wiesz! Przez ciebie od 2 tygodni nie wychodzimy z firmy, bo robimy wszystko od nowa! Na zbity pysk powinien cię wywalić! – odezwała się wreszcie Aldona.
Zgłupiałem jeszcze bardziej. Jak to przeze mnie z firmy nie wychodzili… Jak to na zbity pysk wywalić… Za co? Przecież przed wyjazdem zrobiłem wszystko, co do mnie należało. Nawet po godzinach zostałem, żeby dopiąć swoje sprawy na ostatni guzik.
– O czym ty, do cholery, mówisz! Do 2 w nocy nad projektem ślęczałem, żeby wam nie dokładać roboty. Ledwie na lotnisko zdążyłem. Żona myślała już, że nie polecimy… – oburzyłem się.
– Taki dobry i uczynny jesteś? Naprawdę? A może omal się nie spóźniłeś na samolot, bo po drodze musiałeś wstąpić do konkurencji? – zaśmiała się złośliwie Aldona.
Inni ochoczo jej zawtórowali
– Co?!
– No co się tak gapisz? Przecież to ty sprzedałeś im nasz pomysł na kampanię reklamową! Opłacało się chociaż? A zresztą to nieważne. Mam nadzieję, że szef zrobi z tobą porządek. Nie chcemy w naszym zespole parszywych zdrajców. Prawda? – zwróciła się do współpracowników.
Pokiwali głowami i posłali mi jeszcze bardziej nienawistne spojrzenia. Byłem w szoku. Wybiegłem na korytarz i próbowałem zebrać kłębiące się w głowie myśli. Ludzie z zespołu zarzucali mi szpiegostwo? Ale dlaczego? Na jakiej podstawie? I kto rzucił to podejrzenie na mnie? Czułem, że muszę natychmiast porozmawiać z szefem. Asystentka próbowała mnie zatrzymać, ale nic sobie z tego nie robiłem. Byłem tak zdesperowany, że nawet gdyby zagrodziła mi drogę, przejechałbym po niej jak czołg.
Wpadłem do gabinetu szefa jak burza. Nawet się nie przywitałem. Już w progu zacząłem pytać, skąd wzięły się te bezpodstawne oskarżenia. Nie prosiłem, ja żądałem wyjaśnień! W zasadzie umiem trzymać nerwy na wodzy, ale wtedy byłem tak wściekły, że chwilami nie przebierałem w słowach.
– Nigdy w życiu nie sprzedałem nikomu firmowej tajemnicy! Jestem lojalnym pracownikiem i nie pozwolę się tak obrażać! – wrzeszczałem.
Szef, o dziwo, zniósł moje wrzaski ze stoickim spokojem. Poczekał, aż się wykrzyczę, a potem podsunął mi krzesło.
– Uspokój się, człowieku, bo mi tu zaraz zawału dostaniesz. Nikt cię o nic nie oskarża. Faktycznie w firmie był przeciek i to prawdopodobnie tuż przed twoim wyjazdem na urlop. Ale to nie oznacza, że jesteś winny! – stwierdził, gdy już trochę ochłonąłem.
– Tak? To dlaczego ludzie od rana patrzą na mnie jak na wroga i wyzywają od zdrajców? – burknąłem.
– Nie wiem… Może ktoś puścił jakąś plotkę? Jedyne, co w tej chwili mogę powiedzieć, to to, że prowadzimy wewnętrzne śledztwo i sprawa wkrótce się wyjaśni. Jeśli więc masz czyste sumienie, może spać spokojnie – odparł.
Wróciłem do działu w nieco lepszym nastroju. Miałem nadzieję, że jak współpracownicy zobaczą, że nie pakuję rzeczy, to zrozumieją, że szef ciągle ma do mnie zaufanie. I wszystko będzie jak dawniej.
Nic z tego!
– Patrzcie, jaki spryciarz… Ciekawe, jakim cudem udało mu się wywinąć? – rzuciła z przekąsem Aldona, kiedy usiadłem za biurkiem i zabrałem się do pracy.
Podniosłem głowę. Wszyscy patrzyli na mnie z nienawiścią. Nawet się nie odezwałem. Czułem, że cokolwiek bym powiedział, i tak nic to nie pomoże. Oni już wiedzieli swoje i nie chcieli słuchać żadnych wyjaśnień. Po powrocie do domu opowiedziałam o wszystkim żonie. Byłem tak przybity, że musiałem się komuś wygadać.
– Uważałam tych ludzi za przyjaciół. A oni co? Wbili mi nóż w plecy. Nie wiem, czy mam ochotę jeszcze z nimi pracować – żaliłem się.
– Chyba nie zamierzasz się zwolnić z agencji? – przeraziła się.
– Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. Ale może to jest jakiś pomysł? Nie będę siedział tam, gdzie mnie nie chcą.
– Ani mi się waż! Jak odejdziesz z pracy, to wyjdzie na to, że jesteś winny, a teraz uciekasz, żeby uniknąć odpowiedzialności. Musisz wytrwać! Jak znajdą winnego, to jeszcze będą cię przepraszać. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – przekonywała mnie.
Postanowiłem jej posłuchać
Przez następne dni normalnie przychodziłem do pracy. Ludzie niby trochę się uspokoili, nikt nie oskarżał mnie już wprost, ale atmosfera wokół mnie była tak gęsta, że siekierę można było powiesić. Koledzy i koleżanki traktowali mnie jak powietrze. Rozmawiali ze mną tylko służbowo i to wtedy, kiedy nie mieli innego wyjścia. Sam wychodziłem na papierosa, sam robiłem sobie kawę, sam też jadłem lunch w bufecie. Czułem się jak trędowaty.
Przy życiu trzymała mnie tylko myśl, że wewnętrzne śledztwo w sprawie przecieku zaraz się skończy i wszyscy przekonają się, że jestem niewinny. Ale mijały kolejne dni i nic się w tej sprawie nie działo. 1,5 miesiąca później miałem dosyć. Nie byłem w stanie pracować dłużej w tak fatalnej atmosferze. Zamiast skupić się na robocie, głównie myślałem o tym, co mnie spotkało. Nawet żona przestała mnie namawiać do wytrwałości i walki. Widziała, jak bardzo to wszystko przeżywam i jak wiele mnie to kosztuje.
– Może rzeczywiście powinieneś odejść? Z twoim doświadczeniem i umiejętnościami raz dwa znajdziesz pracę gdzie indziej – powiedziała, gdy po raz kolejny wróciłem z pracy z miną zbitego psa.
– Chyba tak właśnie zrobię. Szkoda mojego zdrowia i nerwów – odparłem.
Nigdy nie lubiłem przegrywać, ale tym razem naprawdę zamierzałem się poddać. Trudno jest walczyć, gdy ma się przeciwko sobie całą firmę…
Następnego dnia przyjechałem do pracy mocno spóźniony. Rozmawialiśmy z żoną prawie do rana i najzwyczajniej w świecie zaspałem. Nawet specjalnie się tym nie przejąłem. Przecież i tak miałem złożyć wypowiedzenie. Spodziewałem się, że gdy tylko wejdę do firmy, to jak zwykle przywita mnie wymowne milczenie. Tymczasem w dziale aż wrzało.
– Rany boskie, gdzie ty byłeś? Właśnie wyszliśmy ze spotkania z szefem! – zerwał się zza biurka Marcin. Inni też powstawali z krzeseł.
– Tak…? A co się stało? – wykrztusiłem zaskoczony, że się do mnie odezwał.
– Już wiadomo, kto sprzedał pomysł konkurencji! To Aldona! Szkoda, że nie widziałeś, jak ochrona wyprowadzała ją z firmy. Była skrzywiona, jakby kilo cytryn zjadła – włączyła się Magda.
– No! A to łachudra parszywa! Sama sprzedała pomysł, a nam wmówiła, że to ty. Na szczęście wszystko się wyjaśniło – uśmiechnęła się Ewa.
– Tak jest! Dlatego po pracy wszyscy idziemy do pubu. Trzeba to uczcić! – zatarł ręce Patryk.
– Mnie też zapraszacie? – zapytałem.
– No pewnie! Przecież jesteś naszym kumplem i członkiem zespołu! – podszedł i poklepał mnie po plecach. Inni poszli w jego ślady.
– Doprawdy? Bardzo dziwnie to okazywaliście! – zrobiłem trzy kroki w tył.
Zamilkli na dłuższą chwilę.
– O rany, przepraszamy… Aldona była taka przekonująca… I w ogóle… Najważniejsze, że jest już po wszystkim – odezwała się w końcu Ewa.
– Tak, tak, nie ma co rozpamiętywać tego, co było. Pozbyliśmy się czarnej owcy i teraz będzie jak dawniej – uśmiechnął się Marcin.
Chciałem wrzasnąć im prosto w twarz, że to nie jest takie proste, bo przez te 2 miesiące zmienili moje życie w piekło i omal nie doprowadzili do tego, że się zwolniłem, ale ugryzłem się w język. Pomyślałem, że najpierw uczczę z nimi wyrzucenie Aldony, a potem się zastanowię, co dalej.
Od tamtej pory minęły 2 tygodnie. Jeszcze nie złożyłem wypowiedzenia, ale poważnie nad tym myślę. Nawet po cichu rozglądam się za nową pracą. Bo choć w firmie wszyscy są dla mnie mili aż do bólu, nie potrafię zapomnieć o tym, co mi zrobili. Uważałem ich za przyjaciół, a oni… Ech, szkoda słów!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”