„Przyjaciel ubzdurał sobie, że go kocham. Rozbił moje małżeństwo i mnie zmanipulował, a ja żyję przez niego w strachu”

Uciekłam z randki w ciemno fot. Adobe Stock, Innovated Captures
– Odszedłem z domu. Teraz możemy być razem – i jakby to wyznanie dawało mu jakieś prawa, spróbował mnie objąć. – Co niby zrobiłeś?! – Odszedłem od żony, dla ciebie. Wściekłam się i mało nie wybuchłam. – Ale ja nie chcę być z tobą, draniu!”.
/ 11.11.2022 08:30
Uciekłam z randki w ciemno fot. Adobe Stock, Innovated Captures

Ktoś może powiedzieć, że sama jestem sobie winna, skoro dałam się jak bezwolna kukiełka wmanewrować w tę potworną sytuację. Długo ja też tak myślałam… Widywaliśmy się z Robertem niemal codziennie, zwykle w zakładowej kawiarni, w której ja pracowałam. Lubiłam go – był wesoły, uśmiechnięty i pomocny. Owszem, patrzył na mnie z typowo męskim błyskiem w oku, ale nigdy nie zakładałam, że między nami do czegoś dojdzie.

Robert miał żonę, ja miałam męża

Nawet jeśli moje małżeństwo akurat przeżywało kryzys „roku siódmego” – małe dziecko, problemy finansowe, znużenie sobą, oddalenie emocjonalne i fizyczne – to wciąż próbowaliśmy jakoś poskładać nasz związek. Za to przy Robercie odpoczywałam. Wydawał się zupełnym przeciwieństwem mojego męża. Nie narzekał, nie filozofował i choć był kilkanaście lat starszy, miał w sobie więcej radości życia niż ja i mój mąż razem wzięci. Coraz lepiej czułam się w jego towarzystwie. Żartowaliśmy ze wszystkiego wokół i z nas samych. Nie widziałam w naszym zachowaniu niczego zdrożnego – przecież nie przychodził sam, zwykle wpadał w towarzystwie swoich kolegów i koleżanki.

Nasza znajomość nie miała kontekstu seksualnego. Może i byłam sfrustrowaną żoną, lecz wciąż wierną i oddaną mężowi. Nie szukałam kochanka. Nawet jeśli uchodziłam za osobę swobodną i wesołą, znałam granice i nie pozwalałam sobie na jakąkolwiek zuchwałość czy dwuznaczność w kontaktach z bliższymi i dalszymi znajomymi. Zresztą Robert nie stanowił w moich oczach zagrożenia. Nie widziałam w nim faceta, tylko kolegę. Nazywałam go marzycielem-gawędziarzem, bo wciąż opowiadał o swojej wizji świata idealnego. Tamtego dnia jak zawsze rozprawialiśmy o czymś błahym, kiedy Robert po raz pierwszy mnie zaskoczył.

Kiedyś, jak będziemy sami, coś ci pokażę – powiedział ni z tego, ni z owego.

Towarzystwo skwitowało tę aluzyjną wypowiedź śmiechem. A ja zapytałam:

– Coś fajnego?

– Zobaczysz.

– Trzymam za słowo.

Nie podejrzewałam, że te żarty wcale nie są tak niewinne… Kilka dni później miałam właśnie zamykać kawiarenkę, gdy w drzwiach stanął Robert. Zdziwiła mnie ta wizyta; wiedziałam, że był już po pracy i powinien jechać do domu.

Nie zdążyłam jednak o nic zapytać

Człowiek, o którym myślałam jak o dobrym koledze, niemal przyjacielu, złapał mnie mocno i przycisnął do ściany. Zatkał mi usta dłonią i zaciągnął na zaplecze. Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam, co się dzieje, nie zaprotestowałam. Zaczął mnie namiętnie całować. Nie odwzajemniałam pocałunków, ale chyba traktował to jedynie jako moją flirciarską nieprzystępność. Po wszystkim oświadczył niemal uroczyście, że się we mnie zakochał, i że jest pewien, iż ja odwzajemniam to uczucie. Nawet jeśli będę się wypierać, przed nim i przed sobą samą. Nie wiem, jak to zrobił, ale przerzucił odpowiedzialność za swoje zachowanie na mnie.

Bardzo długo żyłam w przekonaniu, że gdybym traktowała go z większą rezerwą, nic by się nie stało. Wtedy po równi nienawidziłam jego i siebie. Bo jak mogłam być taka głupia! Powinnam zorientować się wcześniej, że jego zamiary są dalekie od przyjacielskich, ale niczego nie zauważyłam. No i dostałam nauczkę. Dzięki takiemu myśleniu może nie było mi łatwiej żyć, ale na pewno łatwiej było udawać, że nic się nie stało. Miałam dwa wyjścia: albo spróbować zapomnieć, albo wyjawić prawdę i zniszczyć życie czwórce ludzi. Oboje byliśmy przecież w związkach.

Moja decyzja mogła być jedna

A przynajmniej tak wtedy sądziłam. Wróciłam do pracy z postanowieniem odseparowania się od Roberta. Niestety, nie zamierzał dać mi spokoju. Już nie próbował mnie dotykać, ale osaczał mnie swoją obecnością, swoim ciągłym zainteresowaniem. Gdybym była w lepszej sytuacji finansowej, rzuciłabym tę pracę w diabły… Ale nie mogłam. Robert był wciąż blisko mnie. Przepraszał, błagał o szansę, nadskakiwał, aż wreszcie oznajmił z dumnym uśmiechem:

– Odszedłem z domu. Teraz możemy być razem – i jakby to wyznanie dawało mu jakieś prawa, spróbował mnie objąć.

Odsunęłam się na bezpieczną odległość.

– Co niby zrobiłeś?! – zapytałam.

Odszedłem od żony, dla ciebie. Wyprowadziłem się, bo chcę być z tobą.

Wściekłam się i mało nie wybuchłam. Opanowałam się ze względu na klientów.

– Ale ja nie chcę być z tobą, draniu – wycedziłam. – Już zapomniałeś? Rzuciłeś się na mnie! – wykrzyczałam szeptem.

Nie wiedziałam, że tak można, póki po raz pierwszy nie rzuciłam mu w twarz tego oskarżenia. Dla mnie temat był zakazany, nie chciałam pamiętać, co mi zrobił, a tym bardziej o tym rozmawiać. Milczał i tylko patrzył ze smutkiem, jakbym to ja go zraniła. W jego wzroku czytałam: owszem, popełniłem błąd, ale z miłości. Więc co? Więc się nie liczy?! Odszedł, ale nazajutrz wrócił. Z tym swoim niesłabnącym uczuciem, z nieustającymi przeprosinami, z błaganiem, niemal na kolanach, bym spróbowała go zrozumieć i mu wybaczyć.

Trudno opisać, co czułam, co myślałam, jak to zadziałało, że dałam mu się zmanipulować, omamić, ale w jakiś sposób zaczął mnie do siebie przekonywać. Do dziś nie potrafię wytłumaczyć, co się ze mną stało – czy uległam sprytnemu szantażowi emocjonalnemu, czy poddałam się, bo czułam, że nie mam innego wyjścia. Nie kochałam go. Nie wierzyłam też, że on kocha mnie. A na pewno nie dobrą, szczerą miłością. Pokonał mnie swoim pożądaniem, swoim pragnieniem, jakby beze mnie umierał.

Jakbym była ostatnią studnią wody na pustyni

Nigdy wcześniej nie czułam się aż tak kobieca, tak atrakcyjna, tak wielbiona, przynajmniej fizycznie. Robert wciągnął mnie w związek bez przyszłości, bez uczuć, za to z ciągłym poczuciem winy. Gdy jego rozstanie z żoną stało się faktem, zaczął mnie osaczać jeszcze bardziej. Przychodził pod moje mieszkanie, wydzwaniał, wreszcie zagroził, że powie mojemu mężowi o naszym romansie. Każdego dnia modliłam się, by wrócił do domu, do rodziny. Nie byłam dość silna, by definitywnie zakończyć tę chorą znajomość. W końcu dość miałam strachu i niepewności, że się wyda, i sama przyznałam się do wszystkiego mężowi. Odszedł kilka dni później. Płakałam, bo naprawdę go kochałam. Czułam się winna, przerażona manipulacjami Roberta. Rozbił moją rodzinę, zabrał mojej córce ojca. Niektórzy powiedzą, że sama przecież podejmowałam decyzję o wplątaniu się z nim w ten diabelski romans. Ale... czy na pewno? 

Boję się. Jest zdolny do wszystkiego. Jeśli był w stanie pociągać sznurkami, aby rozbić moje małżeństwo, do czego jeszcze się posunie? Chcę mu powiedzieć, że to koniec, skoro nie ma już na mnie żadnych haków, ale czy uda mi się od niego uciec?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA