Znałem Marka od przedszkola. Wylądowaliśmy razem w grupie maluchów i obaj rozrabialiśmy na leżakowaniu. Próbowaliśmy też zwiać kilka razy i potem obaj staliśmy za to w kącie.
Nasza przyjaźń trwałą wiele lat, jednak została wystawiona na poważną próbę.
Byliśmy wręcz nierozłączni
Gdy w szkole trafiliśmy do różnych klas, tak wyliśmy, że nasze matki dla świętego spokoju ubłagały dyrekcję, żebyśmy mogli chodzić razem – nawet pozwolili nam siedzieć w jednej ławce. Gdyby nie to, że Marek miał ciemne włosy, a ja wtedy byłem blondynem (z wiekiem włosy mi ściemniały), ludzie braliby nas za bliźniaki.
Jedliśmy to samo, chcieliśmy się podobnie ubierać, razem odrabialiśmy lekcje w świetlicy, a po lekcjach biegaliśmy po podwórku. Kopaliśmy piłkę, łaziliśmy tam, gdzie teoretycznie nie wolno, ale jak się chce, to można, zimą chodziliśmy na sanki. No i przesiadywaliśmy u siebie na chacie, bez względu na porę. Naszym rodzicom chyba to odpowiadało. Zmieniali się przy nas, co oznaczało, że zawsze jedni mieli chwilę dla siebie.
Kiedy podrośliśmy, nic się nie zmieniło. Byliśmy pewni, że pójdziemy do tego samego liceum. Takiego pośrodku stawki. Marek musiał się trochę podciągnąć, ja miałem lepsze stopnie, ale spuściłem z tonu, byśmy nadal mogli być razem. Tylko klasy wybraliśmy inne. Ja bez problemu, z pierwszą lokatą, dostałem się do biol-chemu. Marek wiedział, że tam sobie nie poradzi, więc wybrał babską humanistyczną, mniejsze zło.
Mieliśmy różne plany zajęć, ale na przerwach znowu byliśmy nierozłączni, co wywołało plotki, że jesteśmy… parą. Plotki szybko ucichły, bo Marek bardziej był zainteresowany całowaniem koleżanek za salą gimnastyczną niż wkuwaniem dat na historię. Najważniejsze, że głupie gadanie nie zniszczyło naszej przyjaźni. Nadal sobie pomagaliśmy. Ja jemu głównie w nauce, bo Marek miał ważniejsze rzeczy na głowie niż pisanie wypracowań i rozprawek, a on pomagał mi podrywać dziewczyny.
Byłem w tym kiepski. Kiedy jakaś panna mi się podobała, traciłem rezon, brakowało mi języka w gębie… Więc to Marek je zagadywał, a potem sprytnie pomagał mi przejąć inicjatywę, dzięki czemu… no, dorosłem też w tym aspekcie.
Pomógł mi znaleźć miłość
Studia… Tu nasze drogi mocniej się rozeszły. Ja chciałem iść na medycynę, więc zakuwałem ostro, żeby zdobyć odpowiednią ilość punktów, brałem udział w olimpiadzie z biologii, zdawałem egzamin wstępny… Marek tymczasem poszedł po linii najmniejszego oporu i wybrał studium ochroniarskie. Uznał, że szybko zdobędzie zawód, będzie miał kasę i dziewczyny, bo wszak za mundurem panny sznurem. Nieważne jakim. On więc hulał po imprezach, a ja kułem na pamięć podręczniki grube jak cegły.
Raz poszedłem z nim na balangę. To było tuż po pierwszym roku. Marek zainteresował się śliczną blondynką, stojącą w grupie koleżanek, ale nieco na uboczu. Zawsze miał dobre oko. Nie zdziwiłem się, że Edyta dała mu się wyciągnąć na parkiet, ale kiedy usiedli przy naszym stoliku, żeby odpocząć, rozmowa im się nie kleiła…
I tu nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji, bo Edyta zwróciła się w moją stronę. Studiowała weterynarię, więc mieliśmy sporo wspólnych tematów. Dziewczyna była oczytana, inteligentna, bystra i dowcipna. Marek nie nadążał za naszą rozmową, więc w końcu machnął ręką na Edytę i poszedł szukać nowej zdobyczy.
A my z Edytą po studiach wzięliśmy ślub. Marek był drużbą. I ojcem chrzestnym naszej córki, która urodziła się trzy lata później. Ja zakładałem rodzinę, pracowałem w szpitalu, myślałem o tym, by kupić jakieś mieszkanie, może nawet domek do remontu… Marek zaś chodził w czarnej kamizelce po galerii handlowej, pilnował porządku, a przy okazji wyławiał kolejną fajną dziewczynę…
– Znalazłbyś taką na dłużej niż na jedną noc, taką na poważnie – truła mu Edyta, gdy wpadał do nas w niedzielę na obiad albo w odwiedziny do chrześnicy.
– Najlepsza jest już zajęta! – śmiał się i całował moją żonę w rękę.
Dalej trzymaliśmy się razem, na dobre i na złe, jak za dzieciaka. Tyle że teraz ratowaliśmy się z trochę bardziej dorosłych opałów niż wybite okno czy zaległa praca domowa. Pożyczaliśmy sobie nawzajem kasę albo żyrowaliśmy kredyty. A kiedy wyjeżdżaliśmy osobno, ten, który zostawał, zajmował się rybkami, kwiatkami i ogólnie pilnowaniem domu, w czym Marek, jako zawodowy ochroniarz, był świetny. No i ufałem mu jak sobie samemu.
Coś było nie tak
Kiedy otworzyłem prywatną praktykę i zacząłem wreszcie zarabiać przyzwoite pieniądze, Marek wpadał jakby rzadziej. Opuszczał niedzielne obiady, nie odwiedzał Emilki, by zabrać ją na plac zabaw czy na rower. To było dziwne, zupełnie do niego niepodobne. Uwielbiał być wujkiem, a Emilka uważała go za skrzyżowanie Supermena ze Świętym Mikołajem. A teraz na dokładkę nie mogłem się do niego dodzwonić.
– Daj mu spokój – powiedziała moja żona. – Może w końcu kogoś znalazł, potrzebuje więcej czasu dla siebie.
– Zapewniam cię, że gdyby znalazł sobie kobietę na stałe, od razu by mi się tym pochwalił. To coś innego… – kręciłem głową. – Na twoje obiadki nie wpada, Emi zaniedbuje, mnie unika… – wymieniałem. – Mówię ci, że coś jest nie tak.
Edyta nie miała czasu głębiej się nad tym zastanawiać. Zmieniała pracę, była w drugiej ciąży, miała na głowie dom i Emilkę, choć starałem się na równi z nią dzielić wszystkimi obowiązkami. Ja myślałem o Marku cały czas. Od kilku dni w ogóle nie odbierał moich telefonów i nie odpisał na żadną z wiadomości.
Tak długiej przerwy nie mieliśmy nigdy, więc w końcu pojechałem do jego mieszkania. Zamknięte, nikt nie otwiera, w oknach ciemno. Zniknęła jego stara, pordzewiała beemka, którą dojeżdżał do pracy, pomyślałem więc, że może ma dziś wieczorną zmianę. Ale w galerii też go nie mogłem namierzyć.
– Przepraszam, Marek jest dziś w pracy? – zagadnąłem jednego z ochroniarzy.
Spojrzał na mnie jak na kosmitę, więc czym prędzej uściśliłem:
– Pracuje tutaj też jako ochroniarz, takiego wzrostu, blondyn…
– Nie znam żadnego Marka, ale jestem w robocie dopiero trzeci dzień – facet rozłożył bezradnie ręce. – Pan pójdzie do biura ochrony, to panu powiedzą.
No to poszedłem.
– Pan Marek już od dwóch tygodni tutaj nie pracuje – usłyszałem w odpowiedzi.
– Jak to? Ale dlaczego?
– Panie kochany, a pan jesteś jego żona czy co, żebym musiał się panu tłumaczyć? Proszę zapytać Marka, skoro się znacie. To są poufne sprawy.
Nie rozumiałem, co się z nim stało
Niczego więcej nie wskórałem. Wróciłem do domu, przybity i zdenerwowany. O co chodzi? Od kilku lat pracował w galerii, lubił to, jak mówił. Sam zrezygnował czy go zwolnili? Za co? Boże, co on nawywijał? Nie mogłem tak tego zostawić.
Objechałem kilku jego znajomków. Żaden z nich nie widział Marka od tygodnia albo i dłużej. Już miałem iść na policję, kiedy go znalazłem. Zupełnym przypadkiem. Zauważyłem go na ulicy, jak idzie chwiejnym krokiem. Pijany? Zaparkowałem i podszedłem do niego.
– Co się z tobą dzieje? Szukam cię od kilku dni, nie odbierasz, nie odpisujesz… Co ty wyprawiasz? Czemu się tak schlałeś? Dlaczego nie pracujesz już w galerii? – zarzuciłem go pytaniami.
– Daj mi spokój, nie chcę o tym gadać… – wybełkotał i odepchnął moją rękę, gdy chciałem go podtrzymać.
Bezceremonialnie złapałem go za kołnierz i zaciągnąłem do samochodu.
– Co? No co? Co ty robisz? Zostaw mnie! – bełkotał płaczliwym tonem. – Już mnie nie chcesz znać, takiego…
– Jasne – zakpiłem. – Dlatego właśnie szukam cię po całym mieście, objeżdżam dom, pracę i znajomych… Dlatego zgarniam cię pijanego z ulicy, żeby cię ktoś nie obrobił i nie pobił na do widzenia. Jak ja bym to Emilce wytłumaczył, co?
– O, Boże, Emilka… Kochana dziewczynka – westchnął i zakrył oczy. – Nie mów jej, że byłem… taki… taki…
– Nie zamierzam. Raczej nie ma się czym chwalić. Jedziemy do mnie. Umyjesz się, wyśpisz, a potem pogadamy.
Gdy tylko Edyta zobaczyła, w jakim stanie jest mój przyjaciel, bez słowa pościeliła łóżko w pokoju gościnnym. Kochałem ją również za takie gesty: że nie zrobiła nam obu karczemnej awantury, a zrozumiała. Wsadziłem Marka do wanny, napoiłem ciepłą herbatą z miodem i cytryną, położyłem do łóżka. Coś jeszcze bełkotał, ale cicho i niewyraźnie, jakby zawstydzony.
Rano zaś wstał, przeprosił nas z taką miną, jakby co najmniej wieś nam spalił, i zaczął się pospiesznie zbierać do wyjścia.
– Chcę zniknąć, zanim Emilka wstanie.
– Siadaj – warknąłem – bo ci przyłożę porządnie w ten durny łeb.
Klapnął przy stole w kuchni, acz z pewnym ociąganiem. Wziąłem dwa kubki, napełniłem kawą i podałem mu jeden.
– Musimy pogadać, po męsku. Chcę poznać powód, dla którego mój najlepszy przyjaciel, którego znam od czasów, kiedy obaj sikaliśmy do nocnika, nagle nie chce ze mną rozmawiać.
Myślał, że jest nikim
Wyszliśmy do ogródka z tyłu domu i usiedliśmy na ławce pod wierzbą.
– No? – pogoniłem go.
– No, co?
– Nie wkurzaj mnie. Gadaj, o co chodzi? Po pierwsze: dlaczego nie pracujesz w galerii? Po drugie: dlaczego nie odzywasz się do mnie? Po tylu latach chyba zasługuję na jakieś słowo wyjaśnienia. A już na pewno zasługuje na nie Emilka, która płacze za ukochanym wujkiem.
Marek zaklął.
– Potrafisz, brachu, dobić człowieka. No więc… Nie pracuję, bo mnie zwolnili. Cięcia etatów, w galerii jest spokój, nie potrzeba tak wielu ochroniarzy. Polecieli ci, co byli na umowach o pracę. Zatrudnili jakichś szczawików na śmieciówkach i tyle – zeznał i zamilkł.
– A reszta? – nie dawałem za wygraną.
Marek przez dłuższą chwilę milczał. W końcu wstał z ławki i zaczął nerwowo krążyć po trawniku.
– Jaka reszta? Tu chodzi o całokształt! Wreszcie do mnie dotarło, jakim zerem jestem w porównaniu z tobą.
– Słucham? Co ty bredzisz? – tak mnie zaskoczył tym oświadczeniem, że niechcący przechyliłem kubek i polałem się kawą. – Cholera, patrz, co narobiłeś.
– No widzę… – mruknął ponuro. – Ty skończyłeś studia, jesteś lekarzem, wielkim panem doktorem, kardiologiem. Otworzyłeś własny gabinet i… jeszcze robisz doktorat!
– No i co z tego? – dalej nie rozumiałem, w czym ma problem.
– A ja? Ja ledwie skończyłem szkołę policealną! Zarabiałem marne grosze, spacerując po galerii, dając sobą pomiatać. Jaka kobieta chciałaby wyjść za takiego nieudacznika? Więc nie mam rodziny, żony, dzieci… Pracy też już nie mam i zaraz mnie wyrzucą z tej klitki, którą wynajmuję, bo nie będę miał na czynsz.
Było mi autentycznie przykro słuchać jego wywodów, a one nie miały końca.
– A ty… ty masz dom, do cholery! Gdzie mi do tego? Tylko ci wstyd przynoszę, taki śmieciowy przyjaciel… Wolę zniknąć z twojego życia, niż patrzeć i zazdrościć. Z czasem cię znienawidzę, a siebie jeszcze bardziej…
– Pogrzało cię?! – ryknąłem, bo już nie mogłem tego słuchać.
Rozumiałem, że mógł mieć doła po utracie pracy, to nigdy nie jest nic przyjemnego. Rozumiałem, że mógł bać się o przyszłość, o to, czy znajdzie nowe zajęcie, czy będzie miał płynność finansową. Rozumiałem też, że może czuć się samotny, facet koło czterdziestki, sam, bez ukochanej kobiety, bez dzieci, prawdziwego domu... Ale głowie mi się nie mieściło, że uważa siebie za kogoś niegodnego mnie, bo nie zrobił kariery!
– Czy ja ci kiedykolwiek dałem odczuć, że jesteś w czymkolwiek gorszy ode mnie? Zwariowałeś?! Wybrałem cię na ojca chrzestnego mojej pierworodnej, bo tylko tobie bym ją powierzył, gdyby coś miało mi się stać. Ok, ja poszedłem na studia, a ty nie. No i co? Jakie to ma znaczenie?
Tak mnie zdenerwował swoim gadaniem, że postanowiłem wyrzucić wszystko, co we mnie siedziało.
– Kretynie jeden, tyle razy się sobie zwierzaliśmy, tyle razy ratowaliśmy sobie nawzajem dupę, więc powiedz mi, jakim cudem doszedłeś do takich idiotycznych wniosków? Ciesz się, że Emi już wstała, bo inaczej naprawdę walnąłbym cię w ten głupi łeb, żeby ci się klepki poustawiały jak należy – mruknąłem na koniec, bo Emilka już biegła przez trawnik, żeby rzucić się w objęcia ulubionego wujka. Okręcił się wraz z nią, chowając wzruszoną twarz w jej jasne, miękkie włosy…
Chciałem mu pomóc stanąć na nogi
Po śniadaniu zamknęliśmy się w gabinecie, żeby na spokojnie przeanalizować sytuację Marka. Nie była najlepsza, ale też nie bez wyjścia. Nie wiedziałem o kilku małych kredytach i pożyczkach, które wziął na remont tego swojego grata, na nowy telefon i telewizor. Nie wiedziałem, że oszczędności gdzieś mu się rozpłynęły. Nadal jednak miał dwie ręce, dwie nogi, parę oczu i zdrowie, więc mógł pracować.
– Zatrudnię cię. Zamknij się – usadziłem go, gdy próbował mi przerwać. – Tylko do czasu, póki nie znajdziesz czegoś, co ci będzie bardziej odpowiadało. I tak potrzebuję kogoś do prowadzenia biura, odbierania telefonów, rejestracji pacjentów, katalogowania, takie tam…
– Stary, ja jestem prostym ochroniarzem, a nie sekretarką pana doktora – zaczął protestować.
– Znasz alfabet, umiesz korzystać z telefonu i komputera. Niczego więcej nie musisz umieć. Ewentualne problemy będziemy rozwiązywać na bieżąco. Zgódź się, przynajmniej nie będę musiał zatrudnić jakiejś koszmarnie brzydkiej recepcjonistki, z którą będę spędzał długie godziny w gabinecie… – powiedziałem na użytek żony. Właśnie zajrzała do pokoju, pytając, czy nie mamy ochoty na ciasto.
– To akurat prawda – potwierdziła. – Jestem piekielnie zazdrosna. Więc albo facet, albo brzydula – uśmiechnęła się. – To co, panowie, po ciasteczku?
Marek odprowadził ją wzrokiem.
– Ech, miałeś szczęście z Edytką. Gdybym wtedy nie odpuścił…
– Ale odpuściłeś. Teraz bądź mądrzejszy. Nie szukaj łatwego celu, tylko się postaraj. Nie spotykaj się ze smarkulami, które mogłyby do ciebie mówić „wujku”, tylko rozejrzyj się za kobietą w swoim wieku. Taką, którą będziesz cenił i szanował, a nie tylko ciągnął do łóżka. Wszystko powoli się ułoży. Marek, przed nami jeszcze kawał życia. Nie jesteśmy nawet w połowie. Nawet jak spieprzyłeś parę rzeczy, to masz kupę czasu, by to naprawić. Tylko się zepnij, zamiast rozłazić w szwach.
Marek od trzech lat prowadzi mój gabinet. Zresztą nie tylko mój, w międzyczasie zaczęliśmy pracować z dwoma innymi specjalistami. Choć miała być to praca na chwilę, spodobała mu się na tyle, że został. Spłacił długi, znowu ma oszczędności, wynajął lepsze mieszkanie. Większe, bo musiały się w nim pomieścić rzeczy boskiej Dagmary, jak ją nazywa, którą poznał półtora roku temu. Właściwie to poznała ich ze sobą moja żona.
Kiedy zauważyła błysk w oku Marka i malowniczy pąs na twarz swojej koleżanki z pracy, pochyliła się do Marka i powiedziała:
– No, to jesteśmy kwita. Odwdzięczam się za poznanie mnie z miłością mojego życia. Teraz twoja kolej.
Co roku w grudniu – bo właśnie wtedy pobiliśmy się o zabawkę i pogodziliśmy – świętowaliśmy kolejną rocznicę naszej przyjaźni. W tym roku też o tym nie zapomnieliśmy. Wyszliśmy po pracy na piwo.
– Nawet nie chcę liczyć, ile to już lat, bo poczujemy się staro… – mruknąłem.
– Po prostu wypijmy za to, że wciąż nie mamy siebie dość, i chodźmy do domu.
– W tym roku chciałbym wypić za ciebie. Boże, jak to brzmi… – skrzywił się.
– Patetycznie. Ale taka prawda. Gdyby nie ty… Gdybyś mnie wtedy nie szukał, nie zawlókł do samochodu, nie ustawił do pionu, nie zatrudnił, to nie wiem, co by ze mną było. Rozpiłbym się, zamieszkał na ulicy i zamarzł gdzieś pod mostem.
– Już mi tak nie kadź, stary. Mogłeś rzucić tę robotę po tygodniu i rozpić się tak czy siak, a ty wciągnąłeś się w prowadzenie biura, stosujesz własne innowacyjne procedury, które są na tyle skuteczne, że Edyta zaczęła przemycać twoje rozwiązania do swojej kliniki.
– Może i tak, ale wiesz… Naprawdę cieszę się, że cię mam, stary.
– Zaraz się popłaczę – zażartowałem, by pokryć wzruszenie. – Wiesz, co mówią mądrzy ludzie, przyjacielem się jest, a nie bywa. Więc… nasze zdrowie! – podniosłem kufel z piwem w toaście.
Nie mam cienia wątpliwości, że cokolwiek by się działo, będziemy trwać u swego boku jak bracia syjamscy. Bo prawdziwa przyjaźń jest bezwarunkowa, wyrozumiała, sprawdzona, tolerancyjna i wesoła. Dokładnie taka jak nasza.
Czytaj także:
„Najpierw straciłam dzieci, potem męża, a na końcu najlepszego przyjaciela. Jeśli tak wygląda starość, to ja się wypisuję”
„Przyjaźń damsko-męska? Nie, dziękuję. Wypłakiwałam się przyjacielowi, a on chciał zniszczyć mój związek i mnie zaliczyć”
„Moi przyjaciele są ekstrawaganccy, ale żeby tak się urządzić? Szczęka mi opadła, gdy weszłam do ich nowego domu”