Byłam załamana po śmierci mojego Tofika. Choć długo chorował, a weterynarz nie ukrywał, że jego czas na tym świecie dobiega końca, do ostatniego dnia wierzyłam, że jednak zostanie ze mną. Odkąd zmarł mój mąż, a dzieci wyfrunęły z domu, był najlepszym i najwierniejszym przyjacielem. Lekarstwem na samotność i smutki.
Cud jednak się nie wydarzył. Tofik odszedł, a ja nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Wstawałam rano, a w domu cisza i pustka nie do wytrzymania. Żadnego radosnego szczekania, trącania nosem i patrzenia w stronę drzwi, żadnego szalonego powitania, gdy wracałam do domu, podkradania jedzenia ze stołu, przytulanek na kanapie, patrzenia w oczy, lizania po stopach…
Słowem żadnych powodów do radości i motywacji do działania.
Dzieci początkowo próbowały mnie wspierać. Dzwoniły, pytały, jak się trzymam. Radziły, żebym wzięła kolejnego psa. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Zastanawiałam się, jak mogą myśleć, że jakiś inny zwierzak zastąpi mi Tofika. Przecież łączyła nas bardzo silna więź!
Aby się nie denerwować, zmieniałam temat lub odkładałam słuchawkę. Zniechęcone przestały dzwonić. W końcu ile można użalać się nad matką, której umarł pies? Jedyną, która przy mnie trwała, była moja przyjaciółka Halinka. Wpadała do mnie prawie codziennie i namawiała na różnego rodzaju rozrywki: gry planszowe i ploteczki z koleżankami, spacer z kijkami, kino, gimnastyka na świeżym powietrzu, wyprawa do lasu. Ja jednak zawsze odmawiałam.
– Mam się cieszyć, śmiać? Udawać, że nic się nie stało? Chyba sobie żartujesz! – oburzałam się.
– Wiem, że ci ciężko i smutno, ale nie możesz tylko rozpaczać – przekonywała.
– A kto mi zabroni? Ty? To uprzedzam, że ci się nie uda – ucinałam zniecierpliwiona.
Byłam przekonana, że nigdy już nie odzyskam dawnej energii i radości życia.
Pilnie potrzebują pomocy
Jakiś miesiąc temu Halinka wpadła do mnie, żeby mi opowiedzieć o swoim najnowszym pomyśle wspólnego spędzania czasu.
– Masz rację. Nie miałam prawa proponować ci tych wszystkich bezsensownych rozrywek. Nie w twojej sytuacji – zaczęła.
– Cieszę się, że to w końcu zrozumiałaś – burknęłam.
– To jednak nie oznacza, że pozwolę ci dalej siedzieć w domu. Nie chcesz się bawić, to w takim razie zrobimy coś pożytecznego – ciągnęła.
– Niby co? – spojrzałam podejrzliwie.
– Zgłosimy się jako wolontariuszki do schroniska dla zwierząt. W internecie czytałam, że bardzo pilnie potrzebują pomocy – wypaliła.
Aż podskoczyłam.
– Słucham? Ciągniesz mnie do psów? Chyba serca nie masz! – powiedziałam zdenerwowana.
– A to niby dlaczego? Przecież nie namawiam cię na adopcję. Chcę tylko, żebyśmy zabrały kilka tych biednych piesków na spacer. Twojemu Tofikowi to by się pewnie spodobało…
– Tak myślisz?
– Nie myślę, tylko wiem. Będę u ciebie jutro o siódmej. Bądź gotowa do wyjścia – odparła i nie czekając na odpowiedź, wyszła.
Pewnie bała się, że się rozmyślę. Ja jednak nie zamierzałam protestować. Coś w środku mi mówiło, że mój ukochany Tofik rzeczywiście chciałby, żebym poświęciła trochę czasu i uwagi jego skrzywdzonym przez los i ludzi pobratymcom.
W schronisku rzeczywiście brakowało ludzi do pracy. Kierowniczka stwierdziła, że wszystkiemu winna jest pandemia. Odkąd nastała, ochotnicy się wykruszyli, i nie wiadomo, w co ręce włożyć. Zabrałyśmy więc na spacer pierwszą partię psów, a potem kolejną i jeszcze jedną.
Gdy już opuszczałyśmy obiekt, dostrzegłam w jednym z boksów biało-rudego kundelka. Inne pieski podbiegały do siatki, szczekały. Tymczasem on nawet nie spojrzała w naszą stronę. Leżał zwinięty w kłębek i patrzył w dal wielkimi oczami. Było w nich tyle smutku, że aż mi się serce ścisnęło.
– Co to za piesek? Chyba nie był z nami na spacerze – zagadnęłam kierowniczkę.
– To Kajtek. Trafił do nas dwa lata temu. Nikt go nie chce adoptować, bo ma już około sześciu lat. Nie znamy jego przeszłości, bo straż miejska znalazła go w jakimś opuszczonym budynku, ledwie żywego, ale wiele złego musiało go spotkać, bo nie ma zaufania do ludzi. Do nikogo nie podchodzi, nie przymila się jak one psiaki, nie pozwala się głaskać. A ostatnio właściwie przestał jeść. Leży tylko i patrzy przed siebie. Czasami mam wrażenie, że czeka już tylko na śmierć – westchnęła.
– O Boże, i nic się nie da zrobić?
– Niestety, nie. Z psami jest trochę jak z ludźmi. Jeśli stracą chęć do życia, to choćbyśmy sprowadzali najlepszych lekarzy, tylko bezradnie rozłożą ręce. Jedynie miłość człowieka może go uratować. Takiego, któremu zaufa – popatrzyła na mnie smutno.
Po powrocie do domu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nie potrafiłam zapomnieć o Kajtku. Przez głowę przebiegła mi nawet myśl, żeby go adoptować, ale szybko ją odpędziłam. Uważałam, że nie zdołam go pokochać tak jak mojego zmarłego przyjaciela, że nie będzie ze mną szczęśliwy.
Poza tym przygarniając innego psa, zdradziłabym Tofika! Kiedy więc wieczorem kładłam się spać, obiecałam sobie jedynie, że jak następnym razem pojadę do schroniska, to spróbuję namówić rudzielca choćby na króciutki spacer.
Na nic więcej nie byłam gotowa
W nocy przyśnił mi się Tofik. Spacerowaliśmy po łąkach za osiedlem. Byłam taka szczęśliwa, że znów jesteśmy razem! Nagle zieleń się skończyła i wyrosła przed nami wysoka siatka z żelazną, kutą bramą zabezpieczoną dodatkowo blachą. Identyczna prowadziła do schroniska dla zwierząt.
Nacisnęłam klamkę i ją otworzyłam. Tofik od razu ruszył przed siebie. Pędził jak szalony, mijając kolejne boksy, a ja biegłam za nim. Zatrzymał się przy klatce, w której leżał Kajtek, a potem nagle znalazł się w środku. Spojrzał na mnie i zaczął lizać psiaka.
– Tofik, czy chcesz mi coś powiedzieć? – wyszeptałam.
Mój przyjaciel spojrzał mi głęboko w oczy, jeszcze raz zerknął na Kajtka, ostatni raz go polizał, a potem nagle rozpłynął się jak obłok targnięty silnym podmuchem wiatru. Obudziłam się. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam, czy to jawa czy sen. Minęło kilka sekund, zanim doszłam do siebie i pozbierałam myśli. Ogarnęły mnie wtedy jakiś dziwny spokój i radość. Po raz pierwszy od śmierci mojego czworonożnego pupila. Już wiedziałam, co powinnam zrobić. Spojrzałam w górę.
– Dziękuję ci, Tofiku, za ten znak. Jeszcze dziś pojadę po Kajtka i przywiozę go do domu. Obiecuję – wyszeptałam poruszona.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. O siódmej rano byłam już pod bramą schroniska. Kierowniczka nie kryła radości, kiedy dowiedziała się, że chcę
adoptować Kajtka. Bała się tylko jednego – że kundelek nie będzie chciał nawet do mnie podejść.
– O to proszę się nie martwić. Jestem pewna, że mnie zaakceptuje – odparłam.
– Tak? A mogę wiedzieć skąd? Przecież widziała go pani tylko raz. I to z pewnej odległości – patrzyła na mnie zaciekawiona.
– Tak najogólniej rzecz biorąc? Dostałam wiadomość z psiego nieba. A to pewne źródło. Może mi pani wierzyć – uśmiechnęłam się.
Było tak, jak przypuszczałam
Gdy tylko podeszłyśmy do boksu, Kajtek się ożywił. Nie tylko wstał, ale podbiegł do siatki i zaczął skakać i szczekać jak szalony. Jakby odnalazł go właściciel, któremu kiedyś nierozsądnie uciekł i przez to trafił do schroniska. A gdy kierowniczka otworzyła drzwiczki, wybiegł i zaczął łasić się do moich stóp. Pogłaskałam go delikatnie, a on przyjął pieszczotę z wdzięcznością i ufnością. I bez słowa protestu pozwolił się przypiąć na smycz.
– Gdybym tego nie zobaczyła na własne oczy, to nigdy bym nie uwierzyła. Miała pani rację. To psie niebo to rzeczywiście pewne źródło – pokiwała głową.
Nie jestem pewna na sto procent, ale miałam wrażenie, że gdzieś tam zza chmurki dobiegło radosne szczekanie mojego Tofika. Psiak cieszył się, że znalazłam nowego przyjaciela.
Od tamtej pory nie rozstaję się z Kajtkiem. Choć zawitał do mojego domu zaledwie miesiąc temu, zupełnie odmienił moje życie. Smutek i żal odeszły niczym czarny sen. Dzięki niemu znowu się uśmiecham, wróciła mi dawna energia, chęć na spacery i spotkania ze znajomymi.
Halinka żartuje, że zachowuję się tak, jakby mi wymienili zużyte baterie na nowe. Nie oznacza to oczywiście, że zapomniałam o Tofiku. Ten piesek na zawsze pozostanie w moim sercu. Ale znalazło się w nim też miejsce dla kolejnego psiaka…
Czytaj także:
„Kiedy moja córka przyniosła do nas brudnego kundelka, miałam obawy. Przekonałam się jednak, gdy pies uratował życie wnuczki”
„Upiekłam 2 pieczenie na jednym ogniu. Pomogłam uratować życie potrzebującemu i przywróciłam żar mojemu małżeństwu”
„Wraz z rodzicami przyjęliśmy pod swój dach chłopaka ze Wschodu. Ta decyzja uratowała życie mojej mamy i... nie tylko jej”