„Przygruchałem sobie młodą żonkę, żeby się nią chwalić. Wydawała tylko moją kasę i zostawiła mnie samego po zawale”

Mężczyzna niezadowolony ze swojego małżeństwa fot. Adobe Stock
„Ona była uroczą ozdobą mojego życia, a ja źródłem finansowania jej kolejnych zachcianek. Gdybym odszedł, Matylda tęskniłaby tylko i wyłącznie za moimi pieniędzmi. W pewnym momencie ten układ przestał mi odpowiadać i z nostalgią pomyślałem o byłej żonie”.
/ 18.04.2022 16:00
Mężczyzna niezadowolony ze swojego małżeństwa fot. Adobe Stock

Kiedy poznałem Matyldę, od razu wiedziałem, że ta dziewczyna nie tylko zawróci mi w głowie, ale też przewróci moje życie do góry nogami.

Siedziała w korytarzu mojej firmy, czekając na rozmowę kwalifikacyjną. Ze mną. Inne kandydatki miały co prawda o wiele bardziej imponujące CV, za to Matylda… Czyste piękno. Długie, blond włosy, sarnie oczy, pełne usta. Do tego lekko tajemniczy uśmiech i nogi do nieba. Spódniczkę co prawda miała regulaminową, tuż za kolano, ale ślepy nie byłem. Te nogi musiały być boskie.

Była piękna i... głupiutka

Zaprosiłem ją do siebie po odsłuchaniu pięciu innych kandydatek i poprosiłem, żeby usiadła. Posłała mi uśmiech i rzuciła jakiś banał w stylu „długo marzyłam o pracy w tej firmie”. Zadałem jej kilka pytań dotyczących naszej branży, niestety odpowiedzi, które usłyszałem, były, delikatnie mówiąc, głupiutkie. Za to ona wydawała mi się coraz piękniejsza… Niechętnie zakończyłem rozmowę, obiecując, że będziemy z nią w kontakcie, a kiedy wyszła, wpisałem sobie numer jej komórki do swojego telefonu.

Zadzwoniłem do niej jeszcze tego samego wieczoru.
– Niestety pani kandydatura nie odpowiada naszym oczekiwaniom, ale może dałaby się pani zaprosić na kawę? – zaproponowałem, wciskając jej kit, że może znalazłbym dla niej pracę u któregoś ze znajomych. Tak naprawdę zamierzałem zrobić z Matyldy swoją kochankę.

Poszło gładko. Kilka kolacyjek w droższych lokalach, parę prezentów z wyższej półki, kwiaty, komplementy i była moja. Oczywiście fakt, że posługiwałem się tytułem prezesa jednej z większych spółek finansowych i miałem kilka złotych kart kredytowych bardzo mi pomógł.

Zresztą Matylda nawet nie kryła tego, że leci na moją kasę.
– Zobacz, jaki piękny naszyjnik – mówiła na przykład, zatrzymując się przed witryną jubilera, a ja wchodziłem do środka i kupowałem jej każde cacko, które sobie upatrzyła. Miesiąc po tym, jak zabrałem ją na weekend do Francji i pierwszy raz się z nią przespałem, poprosiła, żebym wynajął jej mieszkanie.
– Mam już dość mojej współlokatorki, poza tym mógłbyś wpadać o każdej porze – zarzuciła mi ręce na szyję, dodając, że wreszcie przestalibyśmy się włóczyć po hotelach.
– Przecież nie zabieram cię do jakichś obskurnych moteli, tylko do najlepszych miejsc – mruknąłem urażony.
– Chodzi o intymność, kochanie – wyszeptała, przygryzając płatek mojego ucha. I znowu mnie przegadała…

Mieszkanie było duże, położone na jednym ze strzeżonych osiedli. Matylda przez kilka tygodni nie kryła uwielbienia dla nowego miejsca, szybko jednak sięgnęła po więcej.
– Wiesz… Ostatnio mój samochód stale się psuje – zaczęła któregoś wieczoru, masując mój kark. Nie musiała kończyć. Pojąłem aluzję i kilka dni później została właścicielką srebrnej toyoty.
– Dziękuję, jesteś cudowny! – cieszyła się jak dziecko, biegając dookoła samochodu. Przechodzący obok młody facet obrzucił ją pełnym podziwu spojrzeniem, więc podszedłem i objąłem Matyldę dumnym gestem prawowitego posiadacza. Tego, że ona też przez kilkanaście sekund z wymownym uśmiechem gapiła się na przechodzącego przystojniaczka, wolałem nie komentować. „Może mi się wydawało” – pocieszałem się.

Nic nas nie łączyło

Czas mijał. Dawniej żyłem głównie pracą, teraz część wieczorów poświęcałem Matyldzie. Oczywiście szybko pojawiły się zgrzyty – ja lubiłem operę, teatr i spokojne kolacje przy świecach, ona kochała szaleć na parkiecie modnych klubów.
– Nie możemy chociaż jednego sobotniego wieczoru spędzić w domu?! – wybuchłem któregoś dnia.
– Żartujesz? Umówiłam się ze znajomymi w Gorączce. Idziesz czy nie? – mruknęła Matylda, wskakując w wysadzaną cekinami kieckę. Poszedłem, chociaż bolała mnie głowa i coś mnie łupało w krzyżu. Wolałem iść, niż wyobrażać sobie, jak ona tańczy z jakimś młodym macho. Usiadłem w kącie lokalu i piłem whisky, podczas gdy Matylda tańczyła wolny, koci taniec wytrawnej kusicielki. Kiedy zdałem sobie sprawę, że gapi się na nią większość facetów, ściągnąłem ją z parkietu i zabrałem do domu.
– Nie układa nam się chyba najlepiej – powiedziałem rano.

W jej oczach zobaczyłem panikę i dokładnie o to mi chodziło. Nie łudziłem się już zbytnio – wiedziałem, że gdybym odszedł, Matylda tęskniłaby tylko i wyłącznie za moimi pieniędzmi, ale i tak chciałem ją zatrzymać. A najpierw trochę postraszyć. Usiadła obok. Dziecinna i głupiutka, jak zawsze. Usteczka w ciup, oczęta załzawione…
– Romek, o czym ty mówisz? – wyszeptała, przysuwając się bliżej. Poczułem cytrusową nutkę jej ulubionych perfum i najchętniej chwyciłbym ją w ramiona, ale wiedziałem, że aby wygrać muszę grać ostro. A przynajmniej dobrze udawać.
– Nie jesteśmy dla siebie stworzeni, skarbie. Było miło, ale chyba powiemy sobie już do widzenia – rzuciłem grobowym tonem, dla lepszego efektu zapalając papierosa.
– Romek, no co ty? Przecież ty już nie palisz – Matylda wyrwała mi z ręki paczkę marlboro i zaczęła tę swoją zwyczajową komedię. Łzy, łamiący się głos, przeprosiny.
– Miałeś rację, zbyt mało czasu razem spędzamy, misiu – chlipnęła, dodając, że od tej pory ograniczy sobotnie szaleństwa w klubach i skupi się na mnie.
– A tak w ogóle powinniśmy się pobrać – dodała, czym mnie zaskoczyła, nie powiem.

Myślałem, że ona traktuje mnie jak jednorazową wygraną, a nie lokatę długoterminową, ale w końcu uznałem, że pomysł zasługuje na rozpatrzenie. Byłem rozwodnikiem, tuż przed pięćdziesiątymi szóstymi urodzinami. Piastowałem wysokie stanowisko i często spotykałem się w interesach z ludźmi, na których mi zależało, a co lepiej poprawi mój wizerunek, jeśli nie młoda żonka? Oczywiście taka opcja uszczupli też mój portfel, ale tym się jakoś nie przejąłem. Mam, to wydaję, stać mnie.

Myślałam, że po ślubie się zmieni

Ślub był huczny. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby cały świat zobaczył moją młodą żonkę. A że po kątach nazywali mnie starym idiotą? „I co z tego? Zazdroszczą mi i tyle” – myślałem. Po ślubie Matylda rzuciła się w szał zakupów, a ja cieszyłem się z nowego życia. Niestety mijały tygodnie i z każdym dniem moja żona robiła się coraz bardziej pewna swego. Myślała chyba, że owinęła mnie już sobie skutecznie wokół palca i nie musi się starać. Seks, który jeszcze niedawno był boski, stał się rzadką przyjemnością. O domowych obiadach nie miałem nawet co marzyć.
– No coś ty, Romek? Ja mam obierać warzywa na zupę? Przecież to mi zrujnuje ręce! Stać nas na gosposię, to o co chodzi? – oznajmiła mi, gdy zapytałem, czy w końcu ugotuje coś jadalnego.

Potem wybuchła afera z kartami kredytowymi. Przeanalizowałem wyciągi z moich kont i okazało się, że sumy, które roztrwoniła Matylda, są astronomiczne. Kiedy jej wygarnąłem, nie okazała nawet cienia skruchy.
– O co ci chodzi? Przecież wiedziałeś, że dziewczyna taka jak ja kosztuje sporo – wydęła usteczka, dodając, że chyba nie będę jej żałował na lepsze ciuchy. – Muszę jakoś wyglądać, prawda? – syknęła. Potem zaserwowała mi kupione w chińskiej restauracji danie, po którym zazwyczaj miałem zgagę i dodała, że wieczorem wychodzi.
– A dokąd, jeśli można wiedzieć? – zapytałem.
– Do pubu z przyjaciółką – usłyszałem.

Kiedy wyszła, zaległem na kanapie z gazetą, ale coraz gorzej się czułem. W przełyku paliło mnie żywym ogniem, do tego jakoś mi tak rękę usztywniło i kłuło pod łopatką… Po karetkę zadzwoniłem, kiedy już prawie traciłem oddech z bólu. Okazało się, że to zawał. Do żony udało mi się dodzwonić dopiero rano.

Przyjechała do szpitala chyba prosto z pubu, ciągle w tej samej kusej kiecce, w której wyszła z domu.
– Romek, co ty za numery odstawiasz, skarbie? – nachyliła się nade mną, ale w jej oczach nie dostrzegłem ani cienia współczucia. Wręcz przeciwnie. Wydała mi się nawet… dziwnie poirytowana.
– Cuchniesz papierosami i alkoholem – mruknąłem i dodałem, żeby pojechała najpierw do domu się przebrać. Wkurzał mnie widok młodych lekarzy gapiących się otwarcie na jej odważnie wyeksponowane nogi. Matylda wzruszyła tylko ramionami, mówiąc, że wpadnie po południu.

Nie przejmowała się moim zdrowiem

Kilka godzin późnej pojawiła się, niosąc jakieś gazety i butelkę coli. Z rosnącą nostalgią wspominałem moją byłą żonę, która, gdy kiedyś wylądowałem w szpitalu, zawsze znosiła mi domowe obiadki, świeże piżamy, ręczniki…
– A pomyślałaś, w co niby mam się przebrać?! Leżę tutaj od wczoraj i nawet własnego kubka nie mam – warknąłem.
– Trzeba było mówić, nie jestem jasnowidząca – syknęła Matylda, uśmiechając się przy okazji do młodego faceta leżącego po mojej prawej. Chwilę potem zapytała go, co mu jest i zagłębiła się z nim w rozmowę. Z minuty na minutę coraz bardziej frywolną! „Czy ja właśnie przyglądam się ze szpitalnego łóżka, jak moja żona flirtuje z jakimś fagasem?” – pomyślałem i nagle naszła mnie ochota, żeby udusić Matyldę gołymi rękoma.

„Z kim ja się ożeniłem?” – zastanawiałem się w duchu, kiedy moja żona ze śmiechem opowiadała pacjentowi obok o naszych ostatnich wakacjach w Maroku. Poczułem taką złość, że aż mną zatrzęsło, a chwilę później podjąłem decyzję. Rozwód. To jest to, co zrobię, jak tylko mnie stąd wypuszczą. Ale na razie zatrzymam tę decyzję dla siebie, nie zamierzam się Matyldzie zwierzać. Jeszcze by mi przed moim powrotem do domu skutecznie wyczyściła konto…
– Poprawisz mi poduszkę, kochanie? – zwróciłem się do niej głosem stetryczałego dziada, za jakiego niewątpliwie mnie miała.
– Oczywiście, skarbie – uśmiechnęła się kącikami ust, chociaż jej oczy były lodowato zimne i poczułem już nie tylko niechęć, ale wręcz nienawiść.

Coś czuję, że drogo mnie będzie kosztowała ta pomyłka, ale do diabła, lepiej temu zaradzić już teraz, niż brnąć głębiej w ten chory układ. A swoją drogą, nie myślałem, że taki ze mnie idiota. Trochę młodego ciała, głupiutkie teksty, uwielbienie w tych cielęcych oczętach i wpadłem jak śliwka w kompot. Teraz mam za swoje – wydojony z kasy, odarty z resztek męskiej dumy, chory, wściekły i co tu kryć, cholernie samotny.

„Ale nie czas się nad sobą użalać, trzeba działać” – pomyślałem, decydując się od razu zadzwonić do zaprzyjaźnionego prawnika. „Niech ma oko na tę moją, pożal się Boże, ślubną, zanim mnie stąd w cholerę wypuszczą!” – westchnąłem. 

Czytaj także:
Mój mąż miał raka płuc, więc zostałam z nim z obowiązku
Dobrze nam się układało, ale po 15 latach małżeństwa stałam się nagle tylko... kumplem
Zabiłam męża dla pieniędzy z ubezpieczenia, bo chciałam opłacać młodego kochanka

Redakcja poleca

REKLAMA