Mieliśmy całkiem inne plany na emeryturę. Marzył się nam odpoczynek, spędzanie czasu tylko we dwoje, podróże, wycieczki, ciekawe wyjścia. Przez całe życie zwyczajnie brakowało nam czasu na spokojne pobycie we dwoje i hobby, np. jazdę na rowerze, którą oboje z mężem kiedyś uwielbialiśmy. A teraz mamy w domu syna, synową i wnuczkę, którzy w ogóle się do niczego nie dokładają. My nie tylko płacimy za wszystko, ale też wykonujemy domowe prace bez jakiejkolwiek pomocy z ich strony.
Inwestowaliśmy w dzieci
Ciężko pracowaliśmy, żeby utrzymać rodzinę, kupić działkę i wybudować dom, pospłacać zaciągnięte kredyty i wykształcić dzieci. Staraliśmy się nie oszczędzać na naszych pociechach. Chcieliśmy, żeby Sylwia i Tomek mieli wszystko, czego my nie dostaliśmy od rodziców.
– Kiedyś to sobie odbijemy. Na razie najważniejsze są dzieci, czasy mogą być ciężkie, dlatego trzeba inwestować w ich przyszłość. Niech skończą dobre szkoły i znajdą porządną pracę, to będzie im łatwiej niż nam – często powtarzał Wiesiek i brał kolejne nadgodziny w swojej firmie.
– Tak, my odbijemy sobie to na emeryturze. Wtedy będzie czas tylko dla nas. No, czasami odwiedzą nas wnuczki i będziemy organizować rodzinne spotkania w ogrodzie – marzyłam.
Córka wyjechała do Norwegii
Z naszych planów jednak niewiele wyszło. Sylwia skończyła pielęgniarstwo. Praca w polskim szpitalu jednak ją rozczarowała.
– Zarobki niskie, pracy dużo, a wdzięczności pacjentów żadnej. Ciągle nerwowa atmosfera, wszyscy chodzą skwaszeni. Mamo, ja naprawdę nie chcę tak żyć – żaliła mi się po kolejnych dyżurach. – Wyjeżdżamy z Łukaszem do Norwegii. Tam będziemy mieć o wiele większe szanse na przyszłość – dodała.
Byłam nieco rozczarowana, bo spodziewałam się, że będę mieć dziecko w miarę blisko. W żaden sposób jednak nie odradzałam jej podjętej decyzji, bo doskonale wiedziałam, że córka ma rację.
– Żeby chociaż Tomek został w kraju. Nie chcę kolejnych wnuków mieć daleko od siebie – mówiłam w chwilach tęsknoty do męża, a on jedynie kiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.
Syn założył rodzinę i wziął kredyt
Syn długo jednak nie zakładał rodziny. Dopiero, gdy skończył 31 lat zaczął na poważnie spotykać się z Agatą, której po roku się oświadczył, a potem wzięli ślub. Po weselu zamieszkali w P. Oboje pracowali i radzili sobie na tyle dobrze, że wzięli kredyt na własne M.
– 65 m2 w nowym budownictwie. 3 duże pokoje, jasna kuchnia, fajna łazienka i duży taras – opowiadał mi Tomek. – Wiesz myślimy o przyszłości, niedługo powiększymy rodzinę, dlatego od razu lepiej wziąć większy metraż. Po co potem zmieniać, gdy wszystko urządzimy – przekonywał.
– Masz rację, gdy na świecie pojawią się dzieci, 2 pokoje na pewno wam nie wystarczą – przyznawałam mu rację.
Przez jakiś czas było wszystko w porządku. Agata urodziła śliczna córeczkę, a ja wprost zakochałam się w słodkiej Paulince. Macierzyński był jednak niższy niż pensja, a raty kredytu, podobnie jak koszty życia, zaczęły rosnąć.
– Jakoś damy radę . Gdy mała skończy rok, Agata wróci do pracy, a Paulinkę oddamy do dobrego żłobka. Nie możemy pozwolić sobie na niskie zarobki, bo kredyt zaczyna przerastać nasze możliwości, a u mnie w firmie zamiast obiecanych premii, są cięcia. Wszyscy mówią również o zwolnieniach – opowiadał syn
– W razie czego, postaramy się pomóc ci z ojcem – byłam dobrej myśli.
Raty zaczęły ich przerastać
Okazało się jednak, że synowa nie miała w firmie, do czego wracać. W czasie nieobecności zlikwidowano jej stanowisko pracy.
– To tylko tak oficjalnie. Słyszałam, że na moje miejsce przyjęto młodą siostrzenicę dyrektora – powiedziała przy okazji naszej wizyty u wnusi.
– No cóż, może znajdziesz coś innego – próbowałam ją pocieszyć.
– Nie wiem. Będzie trudno trafić na sensowną ofertę. Byłam na kilku rozmowach i wszędzie, gdy dowiadują się, że mam roczne dziecko, dyskretnie mi dziękują. U nas w branży liczy się dyspozycyjność – żaliła się.
Agata pracowała jako przedstawiciel farmaceutyczny i rzeczywiście zawsze miała nienormowane godziny pracy. Dojazdy i spotkania z klientami trudno było rozplanować w ośmiu godzinach. Tam liczy się przede wszystkim mobilność, dlatego matki maluszków nie są wymarzonymi pracownikami.
Pewnego dnia syn przyjechał do nas z niezapowiedzianą wizytą i poprosił o pomoc.
– Już nie wyrabiamy z ratami. U mnie w pracy były cięcia, mam gołą pensję bez żadnych dodatków. Agata nie może nic sensownego znaleźć – zaczął opowiadać. – Naprawdę już nie wiem, co robić. Nie mogę przecież tylko na kredyt pracować i liczyć na to, że kiedyś będzie lepiej.
– Możemy wam nieco z tatą pożyczyć. Ale niestety nie mamy imponujących oszczędności. Wiesz, że ja jestem już na emeryturze, ojciec też niedługo żegna się z pracą. Nie wiem, jak będziemy radzić sobie z wydatkami – próbowałam przedstawić mu naszą sytuację. – Ale na pewno postaramy się wam jakoś pomóc.
– No właśnie. Długo myśleliśmy nad tym z Agatą i chyba znamy rozwiązanie problemu. Tylko wszystko zależy od tego, czy wy się zgodzicie – wydukał.
To tylko na jakiś czas
Tomek zapytał nas, czy na jakiś czas nie mógłby wprowadzić się z rodziną do naszego domu.
– Macie wolne 2 pokoje, na pewno się pomieścimy. Dzięki temu moglibyśmy wynająć nasze M i zyskać dodatkowe pieniądze na ratę kredytu. Za 2-3 lata może coś się zmieni i będzie nam wtedy łatwiej – mówił z pewnym zażenowaniem.
To rozwiązanie wydało się nam sensowne. U nas w domu są 4 pokoje, do tego duży ogródek i garaż. Powinniśmy spokojnie pomieścić się w piątkę. Dzięki temu dzieci rzeczywiście dużo zaoszczędzą i łatwiej będzie im odbić się od przysłowiowego dna.
– A może przy okazji i my będziemy mieli pomoc. Młodzi pomogą nam w koszeniu trawy i innych pracach przy domu. Koszty ogrzewania też powinny spaść, bo będziemy dzielić je na pół – mój mąż był dobrej myśli.
Odłożyliśmy więc plany drugiej młodości na emeryturze na później i zaprosiliśmy synowa, synową i wnuczkę do swojego domu.
– Dziękujemy mamuś, nie wiem, co byśmy bez was zrobili – Tomek był nam naprawdę wdzięczny.
Początkowo wspólne mieszkanie układało się w miarę dobrze, ponieważ obie strony się starały. Chociaż przyznam, że odzwyczaiłam się już od takiej ilości osób w domu. Tym bardziej, że wnusia zaczęła chodzić i trzeba było mieć oczy dookoła głowy, żeby ją upilnować.
Inaczej to sobie wyobrażałam
Zrobiliśmy jednak duży błąd, ponieważ nie ustaliśmy na początku podziału w wydatkach. W efekcie wszystkie rachunki pokrywaliśmy my. Ani syn, ani synowa ani razu nie zaproponowali zapłacenia prądu, gazu, wody czy śmieci. Przed zimą nikt nie wspomniał również o zakupie opału, dlatego Wiesiek, jak co roku, pokrył cały ten wydatek.
Synowi praktycznie cały dzień schodził na dojazdach do pracy, a Agata zajmowała się jedynie dzieckiem i niewiele domowych obowiązków brała na siebie. Obiady dla całej rodziny od początku gotowałam ja. Zajmowałam się także zakupami i sprzątaniem.
Gdy kiedyś nie posprzątałam łazienki w nadziei, że bałagan zmobilizuje synową do dokładnego wyszorowania wanny, umywalki i płytek, bajzel był do kolejnej soboty. Doszliśmy z mężem do wniosku, że dla syna i jego rodziny nasz dom jest jedynie wygodną poczekalnią, o którą zwyczajnie nie trzeba dbać.
Było im jak w raju
W wolne weekendy Tomek i Agata zwykle spali do południa, zapraszali gości, chodzili na spacery, jeździli do kina, bawialni lub w inne miejsca dla rodzin z dziećmi. Oczywiście, rozrywki same w sobie nie są czymś złym. Jednak dorośli ludzie powinni rozplanować je w taki sposób, aby wyrabiać się również z obowiązkami. Oni o nich zapominali zupełnie.
Wiesiek kiedyś próbował zmobilizować Tomka do wykoszenia trawnika przed domem i sadzenia krzewów, które kupił.
– Tata, daj spokój. Bez przerwy biegasz z tą kosiarką i po co to? Ja po całym tygodniu muszę odpocząć, a nie bawić się w ogrodnika. Przecież ty jesteś na emeryturze i masz dużo czasu. My w sobotę zaplanowaliśmy krótką wycieczkę. Nie chcemy naszej córki trzymać tylko w domu tak jak wy mnie i Sylwię – powiedział.
Mąż bardzo wziął sobie do serca słowa syna. Ciśnienie mu skoczyło i już myślałam, że będę musiała dzwonić po pogotowie.
Młodzi oczywiście pojechali na tę swoją wycieczkę.
– Wrócimy jutro po obiedzie – powiedziała tylko Agata i pobiegła do samochodu.
Ja w tym czasie, jak zwykle, musiałam posprzątać cały dom i pomyć okna, bo przez szyby już niemal nic nie było widać. W ich pokoju było to samo, a przecież on wychodzi na ulicę. Poszłam też tam z miską i płynem do szyb.
Żałujemy naszej decyzji
Przyjęliśmy pod swój dach syna z rodziną w nadziei, że będziemy dzielić się obowiązkami i rachunkami. Tymczasem w całym domu jest syf. Jak nie umyję kuchenki, to cała się klei. Podobnie wanna. Nie ma kto wytrzepać dywanów czy uprać i zawiesić firanek, a ja przecież nie robię się coraz młodsza.
Rodzina syna korzysta ze wszystkich mediów chyba dużo więcej niż my. Ostatnio przyszedł rachunek za prąd na kilkaset złotych, który musiałam w całości opłacić sama. A na wspomnienie o konieczności wymiany rynien, Tomek wpadł w oburzenie i powiedział, że oni muszą odkładać pieniądze na przyszłość, a nie inwestować w nie swój dom.
Naprawdę jestem rozczarowana tą sytuacją, bo nie tak miało to wszystko wyglądać. Tylko co niby mam zrobić? Wyrzucić własne dziecko i wnuczkę z domu? Zmusić ich do ponoszenia kosztów za mieszkanie?
– Rozumiem, że odkładają na nadpłacenie kredytu, ale my jesteśmy teraz emerytami i nasz budżet jest ograniczony. Zwyczajnie nie mamy środków, żeby utrzymywać dodatkowe 3 osoby, podczas, gdy oni w tym czasie wydają pieniądze na jakieś głupoty pod płaszczykiem oszczędzania na spłatę kredytu.
Musimy zrobić z tym porządek – powiedział Wiesiek z determinacją w głosie. Tylko jak to zrobić, żeby nie popsuć wzajemnych stosunków? Nie mam pojęcia.
Czytaj także: „Mąż przez lata straszył mnie śmiercią, ale to po niego przyszła wcześniej. Nie żal mi go ani trochę za to, co zrobił”
„Mąż zrobił ze mnie utrzymankę. Myślał, że w zamian za jego karty kredytowe, będę ślepa na kolejne kurtyzany”
„Uczepiłam się męża jak rzep włosów. Nie pozwolę, by wił gniazdko z kochanką, gdy mnie życie sypie się jak domek z kart”