„Mąż przez lata straszył mnie śmiercią, ale to po niego przyszła wcześniej. Nie żal mi go ani trochę za to, co zrobił”

poważna kobieta fot. Adobe Stock, michaelheim
„Koniec z groźbami śmierci, koniec ze śledzeniem i anonimowymi telefonami. Nie będzie już czyhał na mnie pod wiatą śmietnikową i syczał mi do ucha, że zginę w męczarniach. Nie zadzwoni w środku nocy z nieznanego numeru, przerażająco dysząc do słuchawki i symulując ostatnie tchnienie”.
/ 15.10.2023 22:00
poważna kobieta fot. Adobe Stock, michaelheim

Patrząc na stos wieńców pokrywających płytę, zastanawiałam się, jakim cudem mój były mąż mógł być tak lubiany. Ja znałam go od innej strony niż wszyscy. Wygrałam, draniu – mruknęłam mściwie, stojąc nad grobem Kryspina.

Dzień wcześniej odbył się jego pogrzeb, ale mnie na nim nie było. W nabożeństwie brali udział ci, dla których Kryspin był ukochanym krewnym, wiernym przyjacielem czy cenionym współpracownikiem. Ja nie miałam ochoty go żegnać. Nie mogłam jednak sobie odpuścić przyjścia na jego grób, wciąż pokryty świeżymi kwiatami i wieńcami.

„Ukochanemu wujkowi – siostrzenice Anna i Weronika” – przeczytałam napis na jednej z połyskujących szarf. „Najlepszemu Przyjacielowi, który był z nami w najtrudniejszych chwilach – Wiesław i Marianna”. „Wspaniałemu koledze i mistrzowi gry w bilard – współpracownicy” – kolejny pean na cześć mojego byłego męża.

Pokręciłam z niedowierzaniem głową.

Miał dwie twarze

Jak to możliwe, żeby człowiek, który przez jedenaście lat robił z mojego życia piekło, a potem w odwecie za to, że odważyłam się odejść, terroryzował mnie i zamieniał każdy mój dzień w koszmar, był przez swoje otoczenie tak lubiany? Chyba po prostu miał dwie twarze, przy czym tę demoniczną pokazywał tylko mnie.

Rozejrzałam się po cmentarzu. Nie dostrzegłam nikogo oprócz młodej kobiety z wózkiem, która przyszła tam chyba po prostu na spacer. Rodzinna kwatera Kryspina była położona w samym rogu, przy kamiennym murze.

Zza muru grób oświecała latarnia, wydobywając tandetne kolory z pogrzebowych wiązanek i rywalizując ze słabiutkim światłem zniczy. Miałam ochotę zdmuchnąć wszystkie świeczki, ale to byłby małostkowy gest. Kryspin nie żył i nic już nie mógł mi zrobić.

Koniec z groźbami śmierci, koniec ze śledzeniem i anonimowymi telefonami. Nie będzie już czyhał na mnie pod wiatą śmietnikową i syczał mi do ucha, że zginę w męczarniach. Nie zadzwoni w środku nocy z nieznanego numeru, przerażająco dysząc do słuchawki i symulując ostatnie tchnienie, które jakoby wydam jeszcze tej samej nocy. Nie zrobi mi więcej makabrycznego żartu, zamieszczając mój nekrolog w gazecie albo przysyłając mi tabliczkę nagrobną z moim zdjęciem w medalionie i datą śmierci z nadchodzącego tygodnia.

– I co teraz sobie myślisz? – kontynuowałam monolog. – Ja nigdy ci nie mówiłam, że umrzesz przede mną, a jednak tak się stało. Pewnie się teraz czujesz jak idiota – uśmiechnęłam się kącikiem ust i zaraz zganiłam samą siebie.

Czuł satysfakcję, gdy mnie straszył

– Cholernie kreatywny ten twój były – powiedziała mi kiedyś siostra, zamalowując napis na ścianie mojego domu ogłaszający, że jest na sprzedaż z powodu śmierci właścicielki. – Ale i monotematyczny.

– Nie wiem, dlaczego zafiksował się na temacie śmierci – przerwałam na moment malowanie elewacji. – To jedyne, co mi komunikuje: umrzesz w bólu. Niby powinnam się przyzwyczaić, jednak wiesz, to ciągle powoduje dreszcze grozy.

Rzeczywiście, mój były już mąż, który w ciągu kilku miesięcy od ślubu z czarującego młodzieńca zmienił się w damskiego boksera, nie terroryzował mnie po rozwodzie za pomocą przemocy fizycznej, podrzucania mi zdechłej ryby na wycieraczkę czy robienia złośliwości w pracy. Nie, on uparł się, że mam ponieść karę śmierci za to, że złamałam przysięgę i go porzuciłam.

Nie groził mi bezpośrednio, co ustaliła policja, do której zwróciłam się o pomoc. Nie, on po prostu wieszczył mój zgon. Codziennie. Bez ustanku. Na tysiące sposobów. Na to jednak prawa nie było.

Może przestanę się bać

Od śmierci Kryspina minął tydzień, a ja czułam się, jakbym wyszła z więzienia. Nie czułam już skurczu żołądka przy otwieraniu skrzynki na listy, ani nie bałam się odebrać telefonu. Ludzka sylwetka na chodniku za mną nie budziła we mnie chęci ucieczki i nie wzdrygałam się ze strachu, wyjmując złożoną ulotkę zza wycieraczki samochodowej… Nie tak dawno machinalnie rozprostowałam jedną i odkryłam, że to przerobione w programie komputerowym zdjęcie zmasakrowanych zwłok, do których doklejono moją twarz.

– Może dasz się zaprosić na kieliszeczek koniaku? – zapytała wieczorem Ala, kiedy wpadłam na nią, parkując samochód. 

– Chętnie – uśmiechnęłam się do mojej młodej sąsiadki.

Lubiłam ją i jej męża. Często grywaliśmy u nich w karty i popijaliśmy dobre alkohole. Maciek jest chirurgiem i często przynosi do domu „dowody wdzięczności” od pacjentów. Małżeństwo chętnie więc zapraszało sąsiadów na osuszanie tych zapasów.

Wieczorem jednak poczułam się strasznie senna i zamiast do rozrywkowych przyjaciół, poszłam prosto do łóżka, i to jeszcze przed dwudziestą drugą. Nie wiem, jak długo spałam, kiedy obudził mnie dzwonek telefonu. Za oknem szalała wichura, po szybach lały się strumienie deszczu. Przez kilka sekund moje serce trzepotało w piersi, lecz zaraz sobie przypomniałam, że to nie może być Kryspin z kolejnym makabrycznym żartem.

A jednak wpadłam w histerię

– Halo? – mruknęłam sennie.

– Grrrrrruuuuuaaaaahhh – rozległo się po drugiej stronie linii.

– Kto mówi? – krzyknęłam zdenerwowana, wiedząc, że to nie może być prawda. Kryspin nie żyje, a martwi nie dzwonią do żywych! – Halo! Kto mówi?

– Grrrrrruuuuua – zawarczało to coś obscenicznie głosem Kryspina, który doskonale znałam z takich numerów.

Zaczęłam histerycznie krzyczeć i nie przestawałam, dopóki bliskie uderzenie pioruna nie wyrwało mnie z tego stanu. Nagle wszystkie te koszmary, które zafundował mi Kryspin, zlały się w jedną całość. Martwy eksmąż dzwoniący do mnie w środku burzowej nocy i wieszczący moją rychłą śmierć! Tego nie wytrzymałaby nawet kobieta o żelaznej psychice, a moja była poważnie nadwerężona przez to, co Kryspin latami ze mną wyprawiał.

Przez okno widziałam, że u Ali i Maćka świeci się w salonie. Widać goście jeszcze nie poszli. No fakt, przecież dopiero pięć po dwunastej. Trzęsąc się z przerażenia, ubrałam się, chwyciłam parasolkę i pobiegłam do sąsiadów, rozbryzgując wodę i błoto. Wichura wyraźnie ustępowała.

– O, Wandziu, jesteś! – Ala ucieszyła się na mój widok. – Zaraz, ale co z tobą? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha!

– Nie zobaczyła, tylko usłyszała – wyjąkałam, szczękając zębami.

W salonie byli jeszcze Maciek i troje gości: dwie znajome Ali i jej szwagier, potężny facet w moim wieku. Były żołnierz z jednostki specjalnej, tyle o nim wiedziałam. Grywaliśmy czasem we czwórkę w brydża. Opowiedziałam im, co mnie spotkało.

– Kryspin gryzie piach, a trupy nie dzwonią – oznajmił, wysłuchawszy historii.

No tak, komandosi z definicji nie wierzą w aktywne życie pozagrobowe. Inaczej zabijanie wrogów nie miałoby dla nich sensu.

To tylko moja wyobraźnia

– Martwi nie wychodzą z grobów – powtórzył Michał stanowczo. – Wiecie co? Ja nie piłem. Zawiozę was na ten cmentarz i Wanda sama upewni się, że jej prześladowca leży dwa metry pod ziemią.

Pomysł był do zaakceptowania tylko, jeśli wcześniej opróżniło się butelkę koniaku, co tłumaczy całe towarzystwo. Mnie nic nie tłumaczy. Chyba oszalałam, że się na to zgodziłam.

– Ależ była wichura – westchnęła znajoma Ali, naciągając kaptur płaszcza. – Patrzcie, poprzewracało nawet drzewa. O, i latarnię!

Spojrzałam we wskazywanym kierunku i zobaczyłam, że latarnia za murem w rogu cmentarza jest przewrócona, a wraz z nią słup wysokiego napięcia, który stał obok.

– To tam jest grób Kryspina… – wyszeptałam.

Wiał już jedynie lekki wiatr i mżył deszcz. Burza ucichła, noc nie wydawała się taka straszna, zwłaszcza z byłym komandosem u boku.
Michał obejrzał się na mnie i wzięłam go pod rękę. Zgrzytnęła furtka cmentarnej bramy…

– O, święta panienko! – westchnęłam na widok kwatery rodziny Kryspina.

Przewracająca się latarnia popchnęła słup wysokiego napięcia, który upadł dokładnie na grób mojego prześladowcy. Musiało być zwarcie, bo wiązanki i wieńce były spalone, a poczerniałe kable oplatały rozbitą płytę, spływając w dół — tam, gdzie dzień wcześniej złożono trumnę.

Nie pamiętam, co dokładnie działo się potem. Wiem, że Michał zawiózł mnie na pogotowie, gdzie dostałam zastrzyk uspokajający. 

– Martwi nie mówią. Ich usta się nie poruszają, a płuca nie tłoczą powietrza – oznajmił, swoim zwyczajem wszystko racjonalizując. – To był przypadek z tym słupem. Gdzieś musiał upaść.

– A głos w słuchawce? – zapytałam.

– Podczas burzy zakłócenia to normalna rzecz… Nie słyszałaś głosu Kryspina, tylko jakieś charczenie, pewnie ktoś słyszał dokładnie to samo z twojej strony. A wyobraźnia dopowiedziała resztę.

Nie kłóciłam się z nim. W końcu chciałam, żeby prawda była tak prosta, tak racjonalna. Faktem jest, że Kryspin nigdy potem mnie już nie prześladował. Ani zza grobu, ani we wspomnieniach. Po prostu zniknął z mojego życia, jakby go nigdy w nim nie było. A mój pielęgnowany latami strach zaczął się w końcu ulatniać.

Czytaj także: „Pozwoliłam mężowi odejść do kochanki, bo nie chciałam być jak własna matka. Ona zrobiła z mego ojca pantoflarza”
„Żyję w strachu, bo ktoś wziął pożyczkę na moje dane. Nie mam zamiaru spłacać długów jakiegoś oszusta”
„Bracia opiekowali się mną po śmierci rodziców, ale nie rozumieli, że chcę mieć swoje życie. Musiałam odciąć pępowinę”

 

Redakcja poleca

REKLAMA