„Przygarnęłam pod swój dach syna z rodziną. Robiłam za kucharkę, sprzątaczkę i nianię, a synowa i tak ciągle się czepiała”

smutna starsza kobieta fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez Inc
„Wnuki były naprawdę wymagające, a pomoc ze strony Wojtka i Beaty była minimalna. Rozumiałam to jednak — oni rozwijali swoje kariery, pracowali. W końcu mogli, skoro ja zajmowałam się prowadzeniem domu. Byłam zmęczona, ale się nie skarżyłam”.
/ 15.12.2023 22:00
smutna starsza kobieta fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez Inc

Poświęciłam całe swoje życie dla rodziny, którą przygarnęłam pod własny dach. Tymczasem moja synowa, sprzątała tylko od wielkiego dzwonu, a i gotowanie nie było jej mocną stroną.

Zamieszkaliśmy razem w moim domu

Dom w którym mieszkałam był pusty i robił przygnębiające wrażenie. To był właściwie grobowiec. Czy już na zawsze tak zostanie? Czy mam tu siedzieć sama i czekać aż ktoś raczy mnie odwiedzić? Czułam, jakbym nie była nikomu potrzebna. Przechodziłam przez puste pokoje domu, spędzałam chwilę w ogrodzie, a następnie szłam do kuchni. Nie miałam apetytu. Jaki jest sens w przygotowywaniu posiłku tylko dla siebie? W końcu usiadłam na krześle przy kuchennym stole i nie mogłam powstrzymać łez.

Gdy skończyłam 73 lata, miałam wrażenie, że moje życie się skończyło. Jeszcze miesiąc wcześniej nic tego nie zapowiadało. Dom tętnił życiem – mój syn, Wojtek, korzystał z gabinetu na górnym piętrze i często rozmawiał głośno na Skype z kolegami z biura. Beata, żona mojego syna, również często pracowała zdalnie – pełniła funkcję projektantki w renomowanej firmie odzieżowej. Ja natomiast byłam zawsze zajęta opieką nad wnukami – dwuletnimi bliźniakami, nie wspominając o psie Beaty i Wojtka, imponującym golden retrieverze.

Wszyscy zamieszkaliśmy w moim małym domu na obrzeżach miasta. Przeniosłam się tu po ślubie ze Stanisławem. Wówczas to był dom jego rodziców, ale po ich śmierci nieruchomość przeszła na nas. Staszek odszedł dziesięć lat po ślubie, od tego momentu w moim życiu był tylko Wojtek. No i oczywiście teściowie, którymi musiałam się zająć. Zmarli osiem lat temu, jeden po drugim w ciągu jednego miesiąca.

Najpierw zmarła moja teściowa - zdiagnozowano u niej nowotwór trzustki (na szczęście nie cierpiała zbyt długo). Teść, który przez całe swoje życie obwiniał ją za każde niepowodzenie i wydawałoby się, zwyczajnie jej nie kochał - od jej pogrzebu, dosłownie nikł na naszych oczach. Zmarł miesiąc później. W efekcie ja i Wojtek zamieszkaliśmy sami w domu z ogrodem.

Trzy lata temu, kiedy mój syn wziął ślub, zasugerowałam im, że nie ma sensu, aby wynajmowali mieszkanie, skoro nasz dom stoi pusty. Dodatkowo taka decyzja odciąży nas finansowo. Wojtek, mój syn, bardzo się ucieszył. Moja synowa nie wydawała się szczęśliwa takim obrotem sprawy.

– Kiedy odejdę – mówiłam – cały ten dom przypadnie wam.

– Mamo... – Wojtek krzywił się na te słowa, nie znosił, kiedy wspominałam o mojej śmierci.

Ale tak wygląda życie. Moja matka odeszła mając 68 lat, a babka zmarła w wieku 65 lat. Załóżmy, że ja dożyję 70. To już niedługo. Wojtek i Beata powinni się już na to przygotować. Tak czy owak, nie doświadczyłam na szczęście syndromu pustego gniazda, ponieważ mój jedyny syn zamieszkał ze mną.

Stali się całym moim światem...

Troszczyłam się o niego i jego małżonkę, która była całkiem przyzwoitą synową. Tak, czasami miałam do niej pewien żal, że unika kuchni, ale skoro robią zakupy, nie miałam nic przeciwko temu, że to ja jestem jedyną gotującą osobą. Zainwestowali nawet w zmywarkę, jednak urządzenie to nie jest w stanie umyć naczyń tak dokładnie, jak człowiek. Dodatkowo zużywa energię elektryczną.

– Mamo – starał się przekonać mnie Wojtek – zmywarka zużywa tak niewielką ilość wody, że nawet gdy weźmiemy pod uwagę koszty proszków i energii, i tak okaże się to bardziej ekonomiczne. Do tego nie musisz zmywać sama.

– Co za bzdura – odparłam z irytacją. – I tak muszę wszystko po niej przemywać.

– Serio? Ja nie czuję takiej konieczności – wtrąciła Beata.

– Ponieważ ciebie w ogóle nic nie obchodzi – odparłam szczerze.

– Mamo! – Wojtek znowu się skrzywił. Ale co, miałam rację.

Beata nie zajmowała się zmywaniem naczyń. Uważała, że skoro mamy zmywarkę, to wystarczy wrzucić tam naczynia i jest z głowy. Nie prasowała, próbując mi wmówić, że ubrania i pościel nie potrzebują prasowania. Twierdziła, że teraz mamy do czynienia z innymi tkaninami. Pomagała w sprzątaniu tylko od czasu do czasu, bo miała ważniejsze zadania do wykonania niż codzienne ścieranie kurzu. Więc wszystko robiłam ja.

Oni ciężko pracowali przez cały dzień, a ja siedziałam w domu i przynajmniej miałam czym się zająć. Gdy na świat przyszły bliźniaki – Patryk i Bartek – miałam pełne ręce roboty od rana do nocy. Tylko raz na tydzień udawało mi się odwiedzić Bożenę, moją przyjaciółkę, na filiżance kawy. Próbowała mnie namówić na różne spotkania, jednak po prostu nie miałam na to czasu.

Wnuki były naprawdę wymagające, a pomoc ze strony Wojtka i Beaty była minimalna. Rozumiałam to jednak - oni rozwijali swoje kariery, pracowali. W końcu mogli, skoro ja zajmowałam się prowadzeniem domu. Byłam zmęczona, ale się nie skarżyłam.

To było jak grom z jasnego nieba

Cieszyłam się swoją rodziną. Często współczułam Bożenie, która jako wdowa została sama. Jej dzieci wyjechały za granicę, pozostawiając ją w samą w trzech pokojach. Nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że mnie może spotkać to samo. Tydzień po świętach Bożego Narodzenia, kiedy położyłam dzieci do łóżka i szykowałam się do posprzątania kuchni (ponownie musiałam wyciągać brudne naczynia ze zmywarki, które synowa uparcie tam wkładała), Wojtek pojawił się w salonie i powiedział:

– Mamo, czy możesz na chwilę do nas przyjść?

Coś w jego tonie sprawiło, że zdecydowałam się przełożyć sprzątanie na później. Weszłam do pokoju. Wojtek i Beata siedzieli na kanapie obok siebie, patrząc na mnie nieco dziwnie. Usiadłam na fotelu.

– Coś się dzieje? – zapytałam. Syn przełknął ślinę, a potem rzucił:

– Mamo, nadszedł czas, abyśmy zaczęli żyć na własną rękę. Znaleźliśmy mieszkanie na wynajem od 1 stycznia i od jutra zaczniemy wyprowadzkę

To było jak uderzenie pioruna! Naprawdę – poczułam, jak moje serce na chwilę przestaje bić.

– Dlaczego? – zapytałam.

–Nadszedł moment, abyśmy skupili się na swojej rodzinie – oznajmiła Beata.

– Czy ja nie dbałam o waszą rodzinę? – czułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

– Nie, mamusiu – Wojtek położył dłoń na kolanie Beaty, a ona zacisnęła usta. – Jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni za wsparcie, za te lata poświęcenia i wyrzeczeń. Ale teraz, kiedy dostaliśmy podwyżki i awanse, możemy pozwolić sobie na własne mieszkanie. A ty będziesz mogła w końcu żyć własnym życiem.

O co mu chodziło? Nie mogłam zrozumieć tego, co do mnie mówi.

– Moje życie to wy – oznajmiłam. – Ty i twoje dzieci. A ty... – rzuciłam spojrzenie na synową, mimo że jej mina nie była zbyt przyjacielska.

Przez ostatnie cztery lata starałam się, aby czuła się dobrze w moim mieszkaniu, a ona jest obrażona?

– Jeżeli odejdziecie, ja... ja nie będę miała po co żyć.

– Niech matka nie przesadza – rzekła Beata, a Wojtek mocniej zacisnął dłoń na jej udzie. Tym razem to nie pomogło. – Przestań próbować mnie uspokajać. Robimy to dla siebie, ponieważ chcemy w końcu żyć na własnych zasadach...

– A czy ja wam zabraniam?

– Robimy to również dla mamy. Być może teraz mama przestanie narzekać, skarżyć się na wszystko – machnęła ręką w jakiś dziwny sposób. – Teraz nie możemy żyć jak chcemy, wychowywać dzieci po swojemu ani nic, ponieważ mama przejęła pełną kontrolę nad wszystkim...

– Ponieważ wam ciągle brakuje czasu – wtrąciłam swoje trzy grosze.

– Nie, to dlatego, że mama przejęła kontrolę nad wszystkim…

– Mamo, Beatko, błagam – wycedził z siebie Wojtek. – Dajcie spokój. Kluczowe jest to, że musimy skupić się na swoim życiu, a mama na swoim. Tylko to.

A potem się wyprowadzili. Moje apele i prośby nie przyniosły skutku. Zarówno te oparte na emocjach, jak i na kwestiach finansowych.

Ktoś musiał mi to uświadomić

Siedząc przy kuchennym stole, nie mogłam powstrzymać łez. Wtedy niespodziewanie przyszły Bożena i Jadźka, stare przyjaciółki, które zaniedbałam na przestrzeni ostatnich lat. Przy filiżance kawy, opowiedziałam im o wszystkim.

– Och, kochana – zaczęła Bożena.

Masz mądre dzieci, nawet synową, którą tak często krytykowałaś – Jadźka dorzuciła.

– Wcale jej nie krytykowałam – odpowiedziałam ze łzami w oczach.

– Twoja obecność była dla nich przytłaczająca. Ciężko mi uwierzyć, że zdołali z tobą wytrzymać cztery lata. Dlaczego tak na mnie patrzysz?

Jadźka zawsze mówiła prosto z mostu. Przed przejściem na emeryturę pracowała jako księgowa w dużym zakładzie produkcyjnym, gdzie bezlitośnie zarządzała finansami. Jej niewyparzony język i złośliwość sprawiały, że nawet szefowie się jej obawiali. Dodatkowo była specjalistką w swojej dziedzinie i wiedziała, co mówi.

– Przygniotłaś ich swoją troską i miłością. Nie dałaś im swobody w podejmowaniu decyzji. Sama mówiłaś, jak zabierałaś Beacie pranie z rąk, bo byłaś przekonana, że ty poradzisz sobie lepiej, a ona najpewniej jest zmęczona po pracy. Nawet nie chcę wspominać o naczyniach wyjmowanych ze zmywarki, bo to jest po prostu śmieszne. Nie mów nic –  podniosła rękę, zamykając mi usta. – Jeśli chciałaś mieć dom pełen ludzi, powinnaś to zrobić mądrze. Teraz jest za późno.

– Więc co powinnam teraz zrobić??

– Żyć – odpowiedziała Bożena. – Dla siebie.

Nie do końca wiedziałam, o co im chodziło, ale kazały mi obiecać, że przez następny miesiąc, będę robić, to co mi każą. Inaczej groziły, że się do mnie obie wprowadzą. Możliwe, że Bożena tylko blefowała, ale Jadźka... Wiedziałam, że ona jest do tego zdolna. Zaczęłam uczęszczać do klubu seniora. Na zajęcia z ceramiki. Na ćwiczenia dla starszych ludzi. Bożena wyciągnęła mnie do sklepu i zmusiła do zakupu kilku nowych ciuchów.  Obcięła mi włosy (jest fryzjerką z zawodu), i zmieniła ich kolor. Po upływie miesiąca nie potrzebowałam już ich wsparcia.

Zrezygnowałam z zajęć garncarskich na rzecz rysunku, który bardziej mi odpowiada. Zostałam członkiem klubu literackiego. Odwiedziłam salon kosmetyczny. Regularnie odwiedzam klub seniora, gdzie gram w karty i rozmawiam ze znajomymi. Zdecydowałam się na studia na uniwersytecie trzeciego wieku. Co jakiś czas odwiedzam mojego syna, aby spędzić czas z wnukami. Czasami odbieram je z przedszkola, gdy nie może tego zrobić niania. Ponownie mam zapełniony kalendarz zajęciami. Czuję w sobie pewną nową, odświeżającą energię. Pierwszy raz od... czterdziestu lat?

Gdy podsumowałam swoje życie, doszłam do wniosku, że od momentu, kiedy przyszło na świat moje dziecko, Wojtek, nie znalazłam ani chwili dla siebie, cały czas poświęcałam się dla innych... Utraciłam świadomość własnych potrzeb! To jest największy błąd, jaki można zrobić.

Czytaj także:
„Rozwiodłam się z mężem, bo nie utrzymywał porządku w domu. Dosyć miałam bycia jego praczką, sprzątaczką i pomywaczką”
„Narzeczona syna jest wojującą weganką. Musiałam kupić specjalny majonez, by zaszczyciła nas obecnością na Wigilii”
„Czułem, że żona miała kochanka, bo wyglądała na podejrzanie szczęśliwą. Prawda zwaliła mnie z nóg”

Redakcja poleca

REKLAMA