Myślałam, że z obecnym facetem łączy mnie spokojna, serdeczna zażyłość. Trzeba było wizyty tej baby na mojej działce, by wybuchły we mnie całe pokłady namiętności.
– Mamo, jesteś naprawdę super – stwierdziła z przekonaniem moja nastoletnia córka. – Świat naprawdę byłby lepszy, gdyby kobiety umiały się bić o swoje. Tak trzymaj!
To był jej komentarz w związku z pewną historią, która zdarzyła się na mojej działce... Na punkcie działki mam hopla. Spędzam tam każdą wolną chwilę. Od wczesnej wiosny do zimy sadzę, kopię, uprawiam, zbieram i robię przetwory. Już jako dziecko byłam zapaloną ogrodniczką. Mam to po tacie, który mnie wszystkiego nauczył.
Ten mój azyl znajduje się dwadzieścia kilometrów od miasta. Duży trawnik, na którym trawa rośnie jak oszalała i trzeba ją w kółko kosić. Grządki z warzywami, które uprawiam bez dodatku chemii. Rabaty zaplanowane tak, żeby coś kwitło w każdym miesiącu. Jest też kilka drzewek owocowych. Wśród nich śliwki – takie, jakich już dziś prawie nikt nie hoduje: prawdziwe węgierki, słodkie jak miód i pokryte srebrzystym meszkiem.
Drzewka są niewielkie, lecz rodzą obficie. Znam każdą ich nową gałązkę, każde pękniecie kory. Są mi bliskie jak człowiek; może dlatego, że sadził je jeszcze mój tata. Zakwitają wcześniej niż jabłonie i od razu stroją cały ogród. Owoce też mają wcześniej, lecz nie należy ich zrywać. Jak to mówią, pierwsze śliwki – robaczywki, w każdej chowa się robaczek z czarną główką. Zostawiam je więc na gałęziach, niech same spadną!
Natychmiast trafił mnie szlag
Mam nastoletnią córkę i przyjaciela, z którym żyję od kilku lat. Mąż wkrótce po naszym ślubie zostawił mnie z malutkim dzieckiem i przepadł gdzieś w świecie. Pojawił się dopiero, gdy Basia szła do liceum. Chciał nawet do nas wrócić i zacząć wszystko od nowa, ale go pogoniłam. Jego zdrada wciąż bolała. Lepiej niech płaci alimenty. Grzegorz, mój facet, jest fajny, choć dość długo mi doskwierało, że nie ma między nami namiętności jak z filmowego romansu. Jednak w sumie na ten związek specjalnie nie narzekałam. Lepsze to niż samotność.
Różnimy się w paru sprawach. Na przykład moja działka w ogóle go nie kręci. Grzegorz nie lubi babrać się w ziemi, narzeka na osy, komary i wszystko, co pełza i fruwa. Dorosły facet, a czasem zachowuje się jak dziecko. Jednego nie można mu odmówić: jest przystojny. Rysy trochę w typie George’a Clooneya, miodowe oczy, piękny uśmiech. Podoba się kobietom i dobrze o tym wie. Umie z nimi rozmawiać, zajrzeć w oczy, rzucić komplement. Odkąd zamieszkaliśmy razem, czasem mnie to drażni.
Na mojej działce zazwyczaj jest pełno gości. Zwykle ktoś znajomy przyprowadza swojego znajomego i po jakimś czasie ten nowy ktoś dołącza na stałe. Często też do córki przyjeżdża jej towarzystwo i wtedy jest ciasno, głośno, ale bardzo wesoło. Tylko raz wyprosiłam kogoś z działki – i nie żałuję. Do dziś złość mnie trzęsie, kiedy sobie przypomnę całą tę sytuację, a jednocześnie chce mi się śmiać.
Plewiłam właśnie rabatkę kwiatową, która tego gwałtownie potrzebowała: zwłaszcza nasturcje zarosły perzem i szczawikiem zajęczym. Byłam nieumalowana, miałam na sobie powyciągane spodnie od dresu i starą bawełnianą bluzkę. Nie spodziewałam się gości tak wcześnie, bo dochodziła zaledwie dziewiąta rano (najlepiej się plewi, zanim nastanie skwar). Jednak moja kuzynka najwyraźniej uznała, że szkoda letniej soboty i postanowiła nas odwiedzić z samego rana. Niestety, nie przyjechała sama: przywiozła koleżankę. Natychmiast trafił mnie szlag.
Przede mną stała wysoka, zgrabna blondynka zrobiona na Marilyn Monroe – w białej plisowanej sukience z gołymi plecami, w stylu tej słynnej z filmu „Słomiany wdowiec”. Miałam wrażenie, że wręcz czeka, aż zawieje wiatr i odsłoni jej opalone nogi. Była umalowana jak Marilyn, śmiała się, szczebiotała i trzepotała rzęsami tak jak ona. Czułam się przy niej jak Kopciuszek
Grzegorz natychmiast pognał do domku po fotele ogrodowe. Potem rozkładał je i mościł wygodnie na nich obie panie, a zwłaszcza tę jedną, jakby rzeczywiście była gwiazdą filmową. Poprawiał parasol, podtykał poduszki, podawał drinki, pytał, czy jej nie za gorąco... Szczyt wszystkiego! Skakał wokół niej jak jakiś cholerny pasikonik! A ja? W tym starym upapranym dresie, cała umorusana, bez makijażu – wyglądałam okropnie i tak też się czułam.
Grzegorz, moja kuzynka i ta blondyna siedzieli w miłym cieniu, popijali zimne napoje, gadali i opowiadali sobie dowcipy. Z dużymi oporami i dyżurnym uśmiechem na ustach dołączyłam do nich na chwilę: w końcu byłam tu gospodynią!
Koło południa, wciąż z zaciśniętymi zębami, zajęłam się obiadem. Młode ziemniaki z koperkiem, kefir, sałata, mięso z rusztu i szarlotka z herbatą. Mało?! Myślę, że nie. Jak na nieproszonego gościa ta Marilyn powinna w rękę mnie pocałować za taki poczęstunek i siedzieć cicho. Ale gdzie tam! Zachciało się jej owoców. Niezbyt serdecznie wyjaśniłam, że na jabłka, gruszki i morele jeszcze za wcześnie, więc musi się obejść smakiem. Zebrałam talerze na tacę i poszłam do kuchenki, żeby pozmywać. Jednak zerkałam, co się dzieje w ogrodzie. Nawet odsunęłam firaneczkę, żeby mieć na wszystko oko.
W pewnej chwili zobaczyłam, jak blondyna wstaje z fotela i maszeruje do mojej ukochanej śliwy węgierki, ciągnąc ze sobą Grzegorza. Najwyraźniej kusiły ją owoce – były rzeczywiście dorodne, ale dopiero nabierały koloru jasnego granatu. Te najbardziej apetyczne rosły wysoko; należało się wspiąć na drabinkę, żeby ich dosięgnąć.
Tymczasem wredna baba coś zaszczebiotała tonem rozkapryszonej dziewczynki i zaczęła podskakiwać, symulując wdzięczne ruchy. Usłyszałam, jak woła cienkim głosikiem:
– Podsadź mnie, bo nie dosięgnę! A tam są najpiękniejsze!
Grzegorz skwapliwie chwycił ją w talii i podniósł na tyle, że chwyciła główną gałąź drzewka i przygięła je prawie do ziemi.
Wszyscy byli w szoku!
Natychmiast rzuciłam ścierkę i wybiegłam z kuchenki. Za późno! Podrabiana gwiazda zdążyła złamać gałąź i próbowała owoców, odrzucając jeden po drugim z pogardliwym komentarzem:
– Fuj, same robale, tego nie da się jeść! Co to za śliwki?!
Trzy razy w życiu wpadłam w prawdziwą złość, ale taki szał, jaki mnie wówczas opanował, zdarzył mi się po raz pierwszy. Byłam autentycznie wyprowadzona z równowagi.
Oprzytomniałam, kiedy w rękach zostały mi sztuczne loki z głowy blondynki, bo okazało się, że jej misterna fryzura przynajmniej w części była falsyfikatem. Reszta urody podrabianej Marilyn spłynęła z niej w sensie dosłownym, bo chlusnęłam na nią wodą z konewki, która – specjalnie przygotowywana do podlewania rabatek – cuchnęła niemiłosiernie podgniłymi skorupkami jajek. Miało to dobrze wpłynąć na uprawy. Na blond bóstwo podziałało nie najlepiej.
Kiedy fałszywa gwiazda uciekła z krzykiem, kuzynce kazałam zabierać jej torebkę, papierosy oraz żakiet i nigdy więcej nie przyprowadzać takich gości. Była wściekła, ale nazajutrz, gdy ochłonęła, przyznała mi rację.
– Dobrze zrobiłaś – powiedziała. – Bezwstydnie kleiła się do Grzegorza. Bezczelna baba!
– Co ty powiesz? – zakpiłam. – Sama przywiozłaś tę żmiję na moją działkę, a teraz udajesz, że jesteś po mojej stronie?!
Jednak najbardziej zdziwił mnie Grzegorz. Gdy przypuściłam atak na tę... już nie powiem kogo, stał z otwartymi ustami i wyglądał, jakby go całkowicie sparaliżowało.
– Leć sobie za nią, jeśli chcesz – krzyknęłam wtedy. – Nie będę po tobie płakała.
Patrzył na mnie, jakby mnie widział po raz pierwszy w życiu.
– Wiem, że masz temperament i lepiej cię nie wkurzać, ale dziś przeszłaś samą siebie – powiedział tonem, w którym potępienie mieszało się z uznaniem. – Tylko o co ci właściwie chodzi? O drzewko czy o mnie?
– Domyśl się – warknęłam.
– Domyślam się, że tak naprawdę sama tego nie wiesz.
– Możliwe. Za to wiem jedno: każdego wrednego szkodnika przegonię z mojego domu i z działki. Ciebie to też dotyczy!
Pogodziliśmy się dopiero następnego dnia. Przyznał, że było mu miło, kiedy ta gwiazda go tak nachalnie podrywała. I że ja jestem zazdrosna!
– Zachowałem się jak głupek. Nie pomyślałem, że jest ci przykro. Dopiero gdy się dorwała do tej śliwki, pomyślałem, że jest beznadziejna, ale było za późno!
Opatrzyliśmy naszą biedną węgierkę. Płakała żywicznymi łzami przez parę dni, ale w końcu rana się zasklepiła. Ja natomiast pilnuję się, żeby nie wyglądać, nawet w ogrodzie, jak strach na wróble. Dbam o siebie, żeby przy żadnej lasce nie poczuć się jak ostatni kopciuch. Grzegorz jest czuły i słodki jak miód. Mówi o mnie „kocica”.
– Jesteś aksamitna, miękka i przymilna, ale skoczysz z pazurami, jeśli ktoś ci zagrozi – podkreśla nie bez podziwu.
To prawda. I lepiej będzie dla niego, żeby o tym pamiętał!
Czytaj także:
„Oddałam bratu duszę i serce, a on podle mnie oszukał. 8 lat prowadził podwójne życie i nie pisnął słowa, że mam bratanka”
„Wraz z rodzicami przyjęliśmy pod swój dach chłopaka ze Wschodu. Ta decyzja uratowała życie mojej mamy i... nie tylko jej”
„Za ścianą leżał sparaliżowany kumpel, a ja zabawiałem się z jego żoną w salonie. Kochaliśmy się jak para nastolatków”