„Moja rodzina adopcyjna zwróciła mnie jak niechcianego psa, bo miałam zły wpływ na ich biologiczne dziecko. Jak oni mogli?!”

smutna dziewczynka bez rodziny fot. Adobe Stock, Aleksey
„– Długo byłam cierpliwa. Ile można? Ona nie da się zresocjalizować. Ma nieprzystosowanie zapisane w genach, po matce! – każde słowo Ewy raniło do żywego. – Jest z nami sześć lat, a ja nie mam z nią żadnego kontaktu. Nie, trzeba rozwiązać tę adopcję, zanim ta dziewczyna rozwali naszą rodzinę. Popełniliśmy błąd i czas się do tego przyznać!”.
/ 13.09.2022 12:30
smutna dziewczynka bez rodziny fot. Adobe Stock, Aleksey

Poczułam się silna. Tak, po raz pierwszy w życiu poczułam się silna i ważna. Byłam matką. Patrzyłam na moje maleństwo, na moją ukochaną Oliwkę śpiącą słodko w łóżeczku, i czułam wewnętrzną siłę. Wiedziałam, że teraz moje życie się zmieni, bo odnalazłam w nim sens i cel – muszę uchronić moje maleństwo przed tym wszystkim, co spotkało mnie.

Byłam dzieckiem nieznanego ojca i matki alkoholiczki

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam tylko jeden wielki chaos w domu, który bardziej przypominał melinę: smród wódki, odór dymu papierosowego i kolejnych „wujków”, coraz to nowych przyjaciół mamy. Byłam dzieckiem niechcianym. Ubocznym produktem jednej z wielu zakrapianych imprez. Matka była wtedy tak pijana, że nie potrafiła nawet powiedzieć, kto był moim ojcem. W papierach mam wpisane: „ojciec nieznany”.

Pamiętam też uczucie głodu, ćmiące, nieprzyjemne, niepozwalające spać. I strach przed „wujkami”, którzy potrafili mi nieźle przyłożyć, kiedy im się coś nie spodobało. To miała być tajemnica rodziny, ale wszyscy o tym wiedzieli. Trudno jest przecież ukryć przed sąsiadami podbite, sine oczy. Tylko że nikogo to nie obchodziło. Nikt nie reagował. Zresztą wokół było pełno podobnych historii… Kiedyś jeszcze, jako bardzo małe dziecko, dużo płakałam. Przychodziło mi to łatwo, bo płacz mnie uspokajał i przynosił ulgę. I choć bardzo szybko przestałam wierzyć, że ten płacz do kogoś dotrze, kogoś wzruszy albo komuś coś powie, to i tak płakałam.

– Znowu się drze, gówniara! – słyszałam matkę albo wujka i zawsze kończyło się to laniem.

Dlatego przestałam płakać, a raczej nauczyłam się łkać wewnątrz, bezgłośnie. Bałam się bicia i obelg konkubentów matki. Nawet kiedy na chwilę trzeźwieli, nie wstydzili się swojego zachowania. Przeciwnie! Twierdzili, że to dla mojego dobra, bo taką rozwydrzoną gówniarę trzeba wychowywać. No więc mnie wychowywali. A moja mama patrzyła i prawie nigdy nie stawała w mojej obronie. Czasem tylko po wszystkim dawała mi zimny kompres, żebym przyłożyła go sobie na rozbitą wargę.

Któregoś dnia, miałam wtedy może z osiem lat, jeden wujek przesadził z wychowywaniem mnie i trafiłam do szpitala ze złamaną ręką i krwiakami na całym ciele.

Interweniował prokurator i sąd rodzinny

Odbył się proces, w efekcie czego mama została pozbawiona praw rodzicielskich. „Postawa i zachowanie pozwanej nie rokują nadziei, że potrafi ona samodzielnie sprawować opiekę i wychowywać dziecko w sposób odpowiedzialny…” – czytam na wyblakłym już dziś świstku urzędowego papieru.

Patrzę na niego bez emocji, bo wszelkie emocje dawno już we mnie zgasły. Ale w tamtym czasie zawalił się cały mój świat. To nie był dobry świat, ale jedyny, jaki znałam… Ta moja smutna rzeczywistość była jednak w jakiś sposób oswojona, a to, co miało mnie czekać – całkiem nowe i wcale nie mniej straszne. No i zabrakło mamy, która kiedy była akurat trzeźwa, potrafiła nawet czasem okazać mi, że mnie kocha. Na swój pokrętny sposób i nieudolnie, ale ja to widziałam… a może tylko bardzo chciałam widzieć.

Sama już nie wiem. A później był dom dziecka przy rynku. Zimne koszary dla niechcianych dzieci, podobnych do mnie. Sterylny, zadbany gmach, w którym dostałam własne łóżko i nocną szafkę z lampką, a nawet kilka zabawek na własność. Najbardziej lubiłam Zuzię, moją ukochaną lalkę z długimi, jasnymi włosami, które rozczesywałam co wieczór małą metalową szczotką. Marzyłam, że kiedyś zostanę fryzjerką. Tęskniłam tam za mamą, rysowałam dla niej obrazki i czekałam, kiedy po mnie przyjdzie.

Oczywiście nie przychodziła…

Ale ja wszystkim mówiłam, że na pewno przyjdzie, tylko teraz nie może. Aż do momentu, kiedy Olka, moja starsza koleżanka z pokoju, powiedziała brutalnie:

– Nie bądź głupia. Twoja matka nie przyjdzie. One nigdy nie przychodzą. Mają nas gdzieś…

Wtedy przestałam czekać. Ból powoli stępiał i przygasał. Za to rosła moja wściekłość. Nie prosiłam się przecież na ten świat, a skoro już się na nim zjawiłam, to ktoś powinien tu chyba na mnie czekać, prawda? Ktoś powinien mnie kochać. A tymczasem nie było nikogo – wszyscy wokół wydawali się źli i obojętni na mój los. Byłam wyrzutkiem, nikim. Czym sobie zasłużyłam na swój los? Musiałam być bardzo zła, skoro nikt mnie nie chciał…

Miałam zaledwie dziesięć lat, gdy po raz pierwszy poczułam tę złość, gdy zbuntowałam się przeciwko światu. Zamiast do szkoły poszłam wtedy razem ze starszymi koleżankami na miasto i pomogłam im ukraść coś ze sklepu. To było przyjemne, bo zrobiłam dokładnie to, na co miałam ochotę, zamiast tego, czego ode mnie oczekiwano. W dodatku zyskałam dzięki temu uznanie.

– Dobra robota – Kaśka poklepała mnie po plecach i była to chyba pierwsza pochwała w moim życiu.

Odtąd coś w środku, jakaś wewnętrzna siła kazała mi nie akceptować norm narzuconych przez społeczeństwo. Łamać je, kiedy tylko pojawi się taka okazja. Bo dlaczego miałabym działać po czyjejś myśli, skoro ludzie wokół mnie byli dla mnie jedynie źródłem cierpienia? Nie dbali o mnie, nie interesowali się moimi problemami, więc co mnie mogły obchodzić jakieś ich głupie zasady?

Pewnego dnia w domu dziecka pojawili się Janusz i Ewa. O dziwo, przyszli tam, żeby mnie poznać! Byłam nieufna, patrzyłam na nich spode łba. Na pewno nie sprawiałam wrażenia grzecznej dziewczynki. Mimo to odwiedzili mnie potem jeszcze wielokrotnie, zabierali na spacery, a potem nawet do swojego domu.

Byli bardzo mili, więc i ja się starałam

Mieli córkę w wieku podobnym do mojego. Natalia, bo tak miała na imię dziewczynka, bardzo chciała mieć siostrę. Powoli lody między nami topniały, zaczęło mi się to wszystko podobać. Uwierzyłam, że wreszcie będę miała rodzinę.

– Kochanie, jeżeli chcesz, możesz zamieszkać razem z nami – powiedziała któregoś dnia Ewa. – Chcemy cię adoptować. Co ty na to? Czy chcesz być naszą córeczką?

Nie musieli mnie pytać dwa razy… Kiedy zabierali mnie z domu dziecka, cieszyłam się jak głupia, a jednocześnie już wtedy był we mnie dziwny lęk. Bałam się, czy mnie do końca zaakceptują, czy nie odrzucą, gdy okaże się, że nie jestem taka, jak to sobie wymarzyli. Bo że się tak okaże, nie miałam wątpliwości. Nie potrafiłam im zaufać, choć bardzo tego chciałam, a oni naprawdę się starali zdobyć moje zaufanie. Nie biegłam do mojej adopcyjnej mamy, gdy się uderzyłam, nie zwierzałam jej się, gdy miałam problemy w szkole, nie przytulałam się, gdy przyśnił mi się koszmar. Nie wiedziałam dlaczego, nie rozumiałam swojego zachowania. Z jednej strony bardzo chciałam być dobrą córką, z drugiej zaś nieustannie prowokowałam moich rodziców, igrałam sobie z ich cierpliwością.

Może dlatego, że byłam zazdrosna o Natalię. Wydawało mi się, że traktują ją lepiej niż mnie, że to ona dostaje więcej miłości. Może rzeczywiście tak było, a może po prostu nie mogłam jej wybaczyć, że była ich biologiczną córką. Tak czy inaczej był to częsty powód kłótni. Niszczyłam jej rzeczy, robiłam jej na złość, wyzywałam ją, kiedyś nawet się z nią pobiłam.

Była zupełnie inna niż ja…

Ładniejsza, mądrzejsza, bardziej elokwentna. Lepiej się uczyła, miała mnóstwo talentów, potrafiła grać na pianinie i recytować poezję, wszystko robiła lepiej ode mnie. W pewnym momencie wywiązała się między nami rywalizacja o uczucia rodziców. A ponieważ Natalia była grzeczna i ułożona, a ja krzyczałam i przeklinałam, nietrudno się domyślić, kto w tej rywalizacji zwyciężał. Gdy mama z tatą tłumaczyli mi, że nie wolno używać brzydkich słów, tym bardziej to robiłam. Kiedy próbowali wpoić mi jakieś zasady, specjalnie je łamałam. Czułam smutną satysfakcję, kiedy udało mi się ich sprowokować do złości i krzyku. Jakby potwierdzało się to, co i tak już wcześniej wiedziałam – że jestem zła. Poza tym to właśnie w tych chwilach miałam ich uwagę tylko dla siebie…

Było jeszcze coś, nad czym zupełnie nie potrafiłam zapanować. Z jakiegoś powodu cały czas kradłam ze sklepu słodycze, mimo że w domu zawsze było ich pod dostatkiem. Choć nie było już koło mnie nikogo, kto by mnie za to pochwalił, tak jak kiedyś zrobiła to Kaśka, to było silniejsze ode mnie. W szkole też kilka razy coś ukradłam i skończyło się to wizytami policji w naszym domu. Rodzice przestali zabierać mnie do znajomych, bo lubiłam opowiadać, jaka to jestem nieszczęśliwa i jak mama na mnie krzyczała. Chciałam być w centrum zainteresowania. Jadłam na takich wizytach wszystko, jak leci, łapczywie, jakbym przez tydzień była głodzona. Do tego nie uczyłam się, stale byłam zagrożona z kilku przedmiotów. Nie lubiłam nauki, bo nie przychodziła mi ona tak łatwo jak Natalii. Bardzo mnie to stresowało i tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że jestem gorsza od innych i skazana na porażkę.

Wciąż marzyłam, że kiedyś zostanę fryzjerką, ale jednocześnie nie bardzo wierzyłam, że to mi się kiedykolwiek uda. Z powodu moich złych wyników w nauce i konfliktów z rodzicami kilka razy uciekałam z domu. Robiłam to, żeby uniknąć kolejnych rozmów, wyrzutów i napominania mnie.

Wiem, że zawiodłam ich nadzieje

Chciałam, żeby kochali mnie za to, że jestem, a nie za to, jaka jestem. Żeby moje postępy w szkole czy zachowanie nie miały dla nich aż tak dużego znaczenia… Pewnego dnia wróciłam wcześniej niż zwykle ze szkoły i usłyszałam w kuchni ich podniesione głosy.

Ja już tego dłużej nie wytrzymam! To jest ponad moje siły! – krzyczała Ewa.

– Kochanie, wiedzieliśmy, jakim jest dzieckiem i jaką ma przeszłość. Ona nie jest zła, tylko życie ją tak pokaleczyło. Cierpliwości. Przecież to żywy człowiek, a nie przedmiot, żeby ją tak sobie zwracać – usłyszałam Janusza i od razu wiedziałam, że nie czeka mnie nic dobrego.

– Długo byłam cierpliwa. Bardzo długo. Ile można? Nic z tego nie będzie. Ona nie da się zresocjalizować. Ma nieprzystosowanie zapisane w genach, po matce! – każde słowo Ewy raniło mnie do żywego. – Jest z nami sześć lat, a ja nie mam z nią żadnego kontaktu. Czasem mam wrażenie, że mnie nienawidzi… Ale tu już nawet nie chodzi o mnie. Zobacz, jaki ma wpływ na Natalkę. Ostatnio ona też zaczęła przeklinać, zrywać się z lekcji. Bierze z Gośki przykład. Nie, trzeba rozwiązać tę adopcję, zanim ta dziewczyna rozwali naszą rodzinę. Popełniliśmy błąd i czas się do tego przyznać!

W końcu Janusz uległ, bo w ich małżeństwie to zawsze on ulegał. Wróciłam do domu dziecka. Po raz kolejny ktoś mnie porzucił. Czemu tak się stało? Zastanawiałam się nad tym wielokrotnie i przychodziła mi do głowy tylko jedna myśl – to oczywiście moja wina. Byłam złą córką i nie potrafiłam być inna. Nikt nie nauczył mnie, gdzie są granice, więc przekraczałam je na każdym kroku. Kiedy Ewa z Januszem rozwiązali adopcję, to było trochę tak, jakby moja mama umarła po raz drugi. Bo mama cztery lata wcześniej podczas kolejnej libacji wypiła jakiś wynalazek i już się po nim nie obudziła. Wtedy bardzo to przeżyłam, ale teraz… Teraz miałam 17 lat i z przerażeniem myślałam o przyszłości. Zaczęłam nadużywać alkoholu, kolejna kradzież skończyła się wyrokiem w zawieszeniu. Zdawałam sobie sprawę, że powielam drogę swojej matki, i czułam, że jeśli coś się nie zmieni, skończę jak ona. I wtedy nagle, niczym anioł stróż, na mojej drodze pojawił się Krzysztof. Starszy ode mnie o siedem lat, świeżo upieczony magister resocjalizacji.

Został naszym nowym pedagogiem

Był zupełnie inny niż moi dotychczasowi opiekunowie. Ciepły, otwarty na wszystko, co mówimy, nadludzko wprost cierpliwy, nieoceniający i bardzo zaangażowany. Ta praca była jego misją, powołaniem, a nie zwykłą robotą, do której idzie się na ileś godzin, odbębnia swoje i wraca do domu. Poświęcał mi bardzo dużo czasu. Nie trzymał się sztywno swojej roli pedagoga. Był po prostu sobą, a z czasem został moim przyjacielem. Sama nie wiem, jak to zrobił, ale udało mu się do mnie dotrzeć, przebić się przez moją skorupę nieufności. Sprawił, że po raz pierwszy w życiu naprawdę otworzyłam się na drugą osobę, zaczęłam mówić o sobie i swoich uczuciach całą prawdę, bez żadnego udawania czy grania ról.

Przestałam się bronić, prowokować do agresji, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że jestem gorsza, niechciana, nieakceptowana. Uwierzyłam, że tak nie jest, nie musi być. Polubiłam siebie. On przekonał mnie, że muszę się dalej uczyć, muszę skończyć jakąś szkołę. Był moim dobrym duchem, korepetytorem i opiekunem. Bez niego nie wydarzyłoby się nic z dobrych rzeczy w moim życiu. Dzięki Krzysztofowi przekonałam się, że jednak potrafię kochać…

Dziś jesteśmy już dwa lata po ślubie

Przed rokiem na świecie pojawiła się Oliwka. A ja właśnie zaczęłam naukę w wieczorowym studium fryzjerstwa. Zamierzam spełnić swoje dziecięce marzenie. Kiedy urodziła się moja córka, dużo myślałam o Januszu i Ewie. O tym, co by powiedzieli, gdyby zobaczyli Oliwkę, w końcu w pewnym sensie była to ich wnuczka. Chciałam opowiedzieć im o wszystkim, co wydarzyło się od chwili, gdy opuściłam ich dom. Chciałam, by zobaczyli, że nie jestem taka zła, że ułożyłam sobie życie. Nie miałam zamiaru ich karać. Nie! Ja po prostu nadal za nimi tęskniłam. Jakkolwiek by patrzeć, tylko oni w całym moim życiu byli dla mnie rodzicami. Pewnej niedzieli w końcu przełamałam się i zapukałam do ich drzwi.

– Dzień dobry – powiedziałam, widząc w drzwiach Ewę. – Pomyślałam, że może chcielibyście poznać swoją wnuczkę Oliwkę – pokazałam jej małą, którą trzymałam na rękach.

Byłam gotowa na każdą reakcję, ale nie na taką. Oczy Ewy napełniły się łzami.

– Boże! Wybacz mi, dziecko! Nie mogłam o tobie zapomnieć. Jakaś ty piękna! Jaki śliczny dzidziuś!

Ucieszyli się. Po chwili przybiegł rozpromieniony Janusz. Od kilku już lat mieszkali sami, Natalia wyjechała na stałe na Wyspy i tam założyła rodzinę. Rzadko ich odwiedzała, dzwoniła jedynie na święta i imieniny. Musieli czuć się bardzo samotni. To było dziwne, ale też piękne i wzruszające spotkanie. Oni mnie przepraszali za to, że nie starczyło im cierpliwości, ja ich za to, że byłam taka okropna. Wszyscy mieliśmy rację. To skrzywdzone dziecko, które nadal gdzieś tam we mnie siedziało, wreszcie mogło zapłakać i przytulić się do swoich rodziców. Kiedy wychodziłam, Ewa ucałowała mnie serdecznie.

– Odwiedzaj nas częściej… córeczko.

To wtedy naprawdę poczułam, że moja przeszłość to naprawdę przeszłość. Że wprawdzie nigdy nie zapomnę wszystkich okropnych rzeczy, które mi się przydarzyły, ale nie będę też ich rozpamiętywać ani się nimi zadręczać. Bo to już nieważne. Weszłam w całkiem nowy etap. Mam cudownego męża, kochaną córkę i odzyskanych po latach rodziców. Nie jestem już sama. Nie jestem już zła.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA