Byliśmy małżeństwem przez prawie 15 lat. Mamy dwójkę dzieci i wspólny dom. Tak jak większość par, które decydują się być razem, zawsze wszystko robiliśmy wspólnie. Nawet konto mieliśmy jedno, bo doszliśmy do wniosku, że w ten sposób łatwiej będzie uzyskać różne zniżki i promocje. Dwie pensje dawały niezły wpływ. W domu też wiele rzeczy robiliśmy razem. Jedynie gotowaniem zajmowałam się wyłącznie ja, a rachunkami Maciek. No i to okazało się moim przekleństwem.
Do głowy by mi nie przyszło, że facet, którego kocham i znam tyle lat, potrafi wywinąć taki numer! Żeby jeszcze był jakimś bawidamkiem czy obibokiem, żeby pił albo uprawiał hazard, to może zachowałabym czujność. Ale ja byłam go pewna! Dlatego wiadomość, że odchodzi do innej, uderzyła mnie jak obuchem.
To nie jego, tylko nasze...
– Ale jak to odchodzisz? – nie rozumiałam. – Masz romans?
– To nie jest żaden romans – powiedział, pakując się. – Spotykam się z nią od ponad roku i wiem, co do niej czuję. Może powinienem powiedzieć ci o wszystkim wcześniej, ale chciałem być pewny swoich uczuć.
– Jak to pewny swoich uczuć? – czułam, że zaraz się rozpłaczę, zupełnie nie mogłam ogarnąć tego, co się dzieje. – Co ty opowiadasz? A moje uczucia? A my? A dzieci, dom? Przecież jesteśmy rodziną, to się już nie liczy? Tak po prostu, odchodzisz z dnia na dzień do jakiejś ledwie co poznanej baby?
– Tłumaczę ci, że znam ją ponad rok – powiedział spokojnie, nie przerywając pakowania. – Dobra, po resztę rzeczy jakoś podjadę. Na razie.
Wyszedł, a ja usiadłam, bezradna, na brzegu łóżka. Nic nie rozumiałam. Co on zrobił? Tak po prostu zostawił mnie i dzieci? Właśnie, dzieci! Nawet się nie pofatygował, żeby im to jakoś wytłumaczyć, wyjaśnić. Co ja im powiem? Że ojciec je porzucił? Nie uwierzą mi!
Nie uwierzyły. Starsza córka powiedziała, że pewnie się pokłóciliśmy i tata wieczorem wróci. A syn powiedział, że to jakaś ściema, i on musi pogadać z ojcem. Zadzwonił do niego od razu, ale Maciek nie odbierał. Prawdę mówiąc, przez kilka dni wydawało mi się, że to jakiś żart, albo że śnię. Przecież to nie mogła być prawda! Jednak gdy Maciek przyjechał po resztę swoich rzeczy i zaczął też pakować do wynajętej półciężarówki telewizor i biurko, oprzytomniałam.
– Co ty robisz? – zapytałam, stając w drzwiach, gdy chciał wyjść z komputerem.
– Jak to co? Zabieram swoje rzeczy. Połowę z tego, co jest w tym domu, należy do mnie – powiedział obojętnie i próbował mnie wyminąć.
– O nie, kochany – rozłożyłam ręce. – Proszę bardzo, najpierw rozwód, potem podział majątku, a potem możesz zabrać to, co ustalimy.
– Oszalałaś? – zdziwił się i odstawił komputer. – Przecież to moje.
– Nie, to jest NASZE – wycedziłam. – I tak się składa, że w tym komputerze są też moje prywatne zapiski. Zapomniałeś, że ja też na nim pracuję? Co najwyżej, możesz sobie zgrać swoje rzeczy na pendrive, pod moją kontrolą. A teraz odstaw to wszystko na miejsce albo wezwę policję.
Część oszczędności zniknęła
Chyba był zdziwiony moją stanowczością, zresztą ja też! Sama siebie nie poznawałam. Ale tak mnie wkurzył, że nagle cała moja bezradność gdzieś uleciała. W tamtym momencie bardziej liczyło się to, że ja i dzieci nic dla niego nie znaczymy, że chce zabrać nam nasze rzeczy niż to, że ma inną i mnie porzucił.
Zaraz następnego dnia pobiegłam do adwokata. Doradził mi, jak napisać pozew rozwodowy, kiedy i jak przeprowadzić rozdział majątku. Podpowiedział też, żebym zabezpieczyła wszystkie konta. Miał racje, przecież mamy wspólne! W banku od razu założyłam nowe i podjęłam ze starego wszystkie pieniądze. Zdaje się, że zdążyłam w ostatniej chwili! Bo chociaż to Maciek zajmował się rachunkami, wiedziałam, że powinniśmy mieć co najmniej 20 tysięcy oszczędności. A teraz na koncie zostało tylko 10…
Zadzwonił do mnie wieczorem.
– Zabrałaś pieniądze z konta – powiedział wściekły. – Jakim prawem?
– Były nasze – od razu skoczyło mi ciśnienie. – I ty swoją część już podjąłeś. Ja wzięłam swoją. A jak ci coś nie pasuje, to proszę bardzo, idź z tym na policję.
Kolejne dni upłynęły mi na porządkowaniu rachunków, których kompletnie nie rozumiałam. Ale jedno do mnie dotarło – sama nie dam rady spłacać tego wszystkiego. Mieliśmy kredyt na mieszkanie, a same opłaty miesięczne wynosiły ok. 2500 złotych. Ponad połowa mojej pensji…
Ponownie wybrałam się do adwokata ze wszystkimi papierami. Stwierdził, że mam trzy wyjścia: albo spłacę męża, albo sprzedamy dom i podzielimy się pieniędzmi pozostałymi po spłaceniu kredytu, albo mąż przejmie dom i spłaci mnie. Pomyślałam, że drugie rozwiązanie najbardziej mi odpowiada. Pierwsze nie wchodziło w grę – nie miałam z czego spłacać i męża, i długów. A trzecie… No cóż, zwyczajnie mu już nie ufałam.
Pewnie gdyby nie adwokat, nie dałabym rady przejść przez te wszystkie korowody i niuanse rozwodowe. Tym bardziej, że mój mąż też wziął adwokata i walczył o wszystko. Próbował udowodnić na przykład, że nasze mieszkanie powinno być jego, bo to on głównie spłacał kredyt. Przedstawił rachunki, udowadniając, że zarabiał więcej, i z jego pensji był spłacany dług.
Prawdę mówiąc, jeżeli jeszcze w ogóle coś do niego czułam, to w tym momencie pozostała jedynie nienawiść. Ten człowiek chciał zabrać dach nad głową moim dzieciom! Swoim dzieciom! Boże, z jakim potworem ja żyłam. I nic nie widziałam? A może to ta nowa kobieta coś z nim zrobiła?
Z rozprawy wyszłam wygrana
Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę i słyszę na sali sądowej. Maciek interesował się tylko tym, żeby jak najwięcej rzeczy z naszego wspólnego mieszkania – a najlepiej ono też – zostało przyznane jemu.
Ale sam się wkopał. Udowadniając, że dużo zarabia, tym samym przypieczętował wysokość alimentów. Sędzia chyba była po mojej stronie, bo argumenty mojego męża w ogóle jej nie przekonały. Stwierdziła, że mieszkanie i sprzęty zostały nabyte podczas trwania związku małżeńskiego, w związku z tym powinny zostać podzielone sprawiedliwie. Zaznaczyła, że jeżeli się nie dogadamy, sąd wyznaczy komornika. I powiedziała jeszcze, że bezsprzecznie poza podziałem powinny być rzeczy dzieci. A zatem telewizor i laptop, które mój mąż też chciał zabrać!
W sumie z tej rozprawy wyszłam wygrana. Dzięki adwokatowi nie zostawiłam na mężu suchej nitki. Musiał mi oddać połowę podjętych z konta pieniędzy – bo sędzia uznała, że to ja mam rację i nie miał prawa samowolnie ich wypłacać. I że te pieniądze są potrzebne na wakacje dzieci. Poza tym większość mebli musiał zostawić, bo miałam świadków, że to moje rodzinne, po rodzicach, pamiątka.
Mieszkanie sprzedaliśmy, dług spłaciliśmy, a pozostałą kwotą musieliśmy się podzielić. Z tym, że mnie przypadła w udziale większa część, jako że przy mnie zostały dzieci. Dużo tego nie było, ale dobrałam kredyt i na małe mieszkanie wystarczyło. A o spłatę kredytu nie muszę się martwić – sąd na podstawie przechwałek Maćka o jego zarobkach przyznał mi godziwe alimenty.
I tylko żal mi dzieciaków, bo są na tyle duże, że widzą, co się dzieje. Żadne nie chce z ojcem utrzymywać kontaktu, uważają, że zależy mu tylko na kasie. Po raz kolejny odmówili pojechania do niego na weekend. Co prawda, Maciek chyba się tym za bardzo nie przejmuje, zajęty nową kochanką i odbudową majątku.
Moja koleżanka powiedziała, że widziała ich ostatnio na mieście, strasznie się kłócili o kasę. No tak, teraz Maciek nie jest już tak atrakcyjnym kandydatem; nie ma domu, zabytkowych mebli i oszczędności… Zarabia nieźle, ale musi płacić wysokie alimenty. No cóż, mnie tam go nie żal, zasłużył sobie. Mnie tylko żal tych wszystkich lat z nim spędzonych i cały czas się zastanawiam, czy byłam tak ślepa i naiwna, czy on się nagle zmienił?
Czytaj także:
„Moja dziewczyna uwiodła ordynatora, żebym mógł zrobić karierę medyczną. Miałem 2 wyjścia: rzucić ją albo wziąć ją za żonę”
„Gdy miałam 8 lat, moja mama zniknęła. Cierpiałam nie wiedząc, co się stało. Dziś już wiem i wcale nie jest mi łatwiej”
„Moja babcia to kłamczucha. Wymyśla niestworzone historie ze swojego życia, by rodzina uważała ją za bohaterkę”