Silnik chodził tak cichutko, że prawie go nie słyszałem. Przyzwyczajony do warkotu mojego wysłużonego samochodu przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy ten tutaj nie zgasł. Ale nie – wskazówka obrotomierza stała na kilkuset obrotach. Z ciekawości otworzyłem maskę i wysiadłem. Gdy stałem nad komorą silnika, oczywiście było go słychać bardziej, ale i tak okazał się niesamowicie cichy. Sprzedawca stał spokojnie z boku i czekał, aż obejrzę dokładnie pojazd.
– Czyli ile pan woła? – zapytałem pro forma, bo przecież w ogłoszeniu było jasno napisane, że cena nie jest do znaczącej negocjacji.
– Tyle, ile pan widział – mężczyzna wzruszył lekko ramionami. – Doskonała sztuka, świetny stan, trudno, żebym zjeżdżał z ceny. Chyba że pan znajdzie jakąś usterkę.
Nie znalazłem. Obejrzałem nawet podwozie, ale prezentowało się znakomicie, nie widać było śladów rdzy. W dodatku sprzedający nie próbował mi zachwalać towaru sławetnym „Niemiec płakał, jak sprzedawał”. Uczciwie powiedział, że auto miało stłuczkę i trzeba było wymieniać przednią klapę oraz chłodnicę. Ale robotę wykonano bardzo starannie. Gdyby mi nie powiedział o awarii, w życiu bym się nie domyślił.
– Jeśli pan chce, mogę dać miernik, żeby sprawdził pan, czy nie ma gdzieś szpachli – zaproponował mężczyzna.
Potrząsnąłem przecząco głową. I tak bym nie wiedział, jak się tego używa, a skoro sam zachęcał, to przecież nie mógł mieć nic na sumieniu.
– Jeśli opuści pan dwa tysiące, wezmę – powiedziałem. – Po prostu mam, ile mam, i więcej nie wygrzebię.
Wahał się przez dłuższą chwilę, a ja czekałem z niepokojem. Bardzo mi się ten samochód podobał
A cichutki silnik… Cudo! Wreszcie handlarz się skrzywił i pokiwał głową.
– Niech będzie moja strata. Możemy iść do garażu podpisać papiery. Fakturę VAT wystawiam na kwotę o połowę niższą – uprzedził mężczyzna. – Wie pan, sprawy podatkowe… Z fakturą pan nie płaci podatku za wózek, a ja poniosę niższe koszty.
Machnąłem na to oczywiście ręką. Gość wypełnił sprawnie umowę i podsunął ją w moją stronę. Rzuciłem okiem na standardowy wydruk, wpisałem, co trzeba, i złożyłem podpis. Potem pieniądze przeszły z ręki do ręki.
Zabrałem żonę i dzieciaki na przejażdżkę nowym wozem. Wszyscy byli zachwyceni
– Ale cichy! – zachwycała się żona.
– Prawda? Zupełnie jak elektryczny! – odpowiedziałem.
Pojechaliśmy kilkanaście kilometrów za miasto, a potem wróciliśmy do domu. Z dumą zaparkowałem na swoim stałym miejscu pod blokiem, myśląc o tym, że teraz paru sąsiadów wygląda zza firanek i zielenieje z zazdrości. I na pewno jeden z drugim mówi do żony o tym, jaki to sobie sprawiłem wózek i że na pewno jest zdrowo naszpachlowany, z cofniętym licznikiem i takie rzeczy. Na zdrowie, zawistnicy!
Ta awaria to na pewno nic poważnego…
Dwa dni później jechałem do pracy, kiedy nagle pod maską rozległ się cichy stuk i usłyszałem, że silnik pracuje nieco głośniej. Zmarszczyłem brwi, ale jechałem dalej. Kiedy dotarłem pod biuro, wóz chodził już jak traktor.
– Brzmi jak uszczelka pod głowicą – powiedział Mirek, który parkował obok. – Po robocie jedź od razu do mechanika, z tym lepiej nie zwlekać.
Tak zrobiłem. A zanim dojechałem, hałas jeszcze się nasilił. Mój niezawodny pan Zygmunt posłuchał, popatrzył na bagnet, odkręcił korek wlewu oleju, a potem zawyrokował:
– Faktycznie to może być uszczelka. Ale nie ma piany na korku ani na bagnecie. To oczywiście nic nie znaczy, ale też trzeba brać pod uwagę inne usterki. Kiedy pan go kupił?
– Trzy dni temu. Silniczek chodził ciszej niż nowy kołowrotek na wędce.
– Obejrzymy, obstukamy, może to jakiś drobiazg… Zadzwonię do pana, jak będę już wiedział, co i jak. W razie czego odda pan samochód sprzedawcy w ramach rękojmi.
Zadzwonił już po dwóch godzinach.
– Panie Marku! Pan kupił ostatni złom! Może pan do mnie wpaść?
Pewnie, że poleciałem czym prędzej. Jaki złom? Wóz spod igły…
Ale rzeczywistość okazała się brutalna.
– Ten oszust zabezpieczył panewki tłoków specjalną substancją, stąd taka cicha praca – poinformował mnie mechanik. – Ale wypełnienie się zużyło, a tłoki wyjechane są tak, że w luzy palec można wetknąć. Dawniej różni tacy dawali skórę w te miejsca i silnik też cicho chodził, a po jakimś czasie skóra się wycierała, przepalała i było to, co spotkało pana. Tylko że technika poszła do przodu, więc teraz jeszcze łatwiej kogoś nabrać.
Zbladłem i pomyślałem, że chyba zabiję tego handlarza, ale to nie był koniec rewelacji.
– Szpachli na tym wózku jest więcej niż w dobrym sklepie motoryzacyjnym. Samochód był chyba zmiażdżony! I jeszcze jedno. Niech pan zejdzie do kanału.
Kiedy stanąłem obok mechanika, zaświecił mocną lampą i pokazał mi palcem długi ślad.
– Podwozie spawane – poinformował. – Ładna robota, nie powiem, starannie zeszlifowane i pociągnięte maścią maskującą. Gdybym nie szukał dokładnie, sam bym nie zauważył. Ten samochód nie powinien w ogóle poruszać się po drogach… Radzę panu, niech go pan zwraca temu, kto go sprzedał, i to jak najszybciej – westchnął i dorzucił: – A następnym razem, jak będzie pan chciał coś kupić, niechże pan odżałuje pięć dych i weźmie mnie ze sobą, żeby obejrzeć wózek. Taniej pana wyjdzie niż takie niespodzianki.
Handlarz był na szczęście w domu, a konkretnie w warsztacie, kiedy wpadłem jak bomba.
– Niech pan zabiera ten złom z powrotem i odda mi pieniądze!
– A co się stało? – mężczyzna uniósł brew w udawanym zdziwieniu.
– Już pan wie, co się stało! – krzyknąłem. – Ja napchałem jakiegoś świństwa do silnika? Ja położyłem pół tony szpachli?! W ramach gwarancji czy tam rękojmi…
Uniósł dłonie, żeby mnie uciszyć. Faktycznie zamknąłem usta, żeby posłuchać, co ma do powiedzenia.
– Panie, jakiej rękojmi, jakiej gwarancji? – roześmiał się bezczelnie. – Przecież podpisał pan w umowie, że zrzeka się wszelkich roszczeń związanych ze stanem technicznym pojazdu i bierze na siebie konsekwencje ewentualnych ujawnionych usterek.
Zatkało mnie. Przecież ta umowa była najzupełniej typowa!
Kiedy zacząłem protestować, handlarz westchnął ciężko, wyjął z szuflady swój egzemplarz i pokazał mi palcem coś, co wyglądało jak przypis na dole strony. Taki w stylu „niepotrzebne skreślić, wypełniać drukowanymi literami”. Jednak to było coś innego. Krótka formułka zawierała właśnie to, co powiedział oszust.
– Trzeba czytać dokładnie – pouczył mnie bezczelnie.
– Policję wezwę! Przecież sprzedał mi pan wybrakowany towar! I niebezpieczny! Ciekawe, co powiedzą, jak pokażę im spaw na podwoziu.
Teraz facet skrzywił się z niechęcią. Chyba się nie spodziewał, że mój mechanik wypatrzy też ten obrzydliwy przekręt. Jednak nie zamierzał się poddawać. W końcu podpisałem, co podpisałem.
– Możemy pójść na ugodę – oznajmił handlarz. – Uwzględnię tę reklamację i zwrócę panu kwotę z faktury, oczywiście pomniejszoną o koszty manipulacyjnie.
W pierwszej chwili bardzo się ucieszyłem, bo przecież pal licho jakiś tam procent, skoro mogę odzyskać wkład. Już miałem wyrazić zgodę, kiedy przyszło otrzeźwienie.
– Zaraz, przecież faktura opiewa na połowę sumy, którą panu dałem! – warknąłem wściekle.
– Podpisał pan fakturę właśnie na taką kwotę i ona jest obowiązująca – usłyszałem w odpowiedzi.
Skurczybyk był bardzo spokojny, chyba nie pierwszy raz odbywał podobną rozmowę.
– Może mnie pan podać na policję, do sądu i co tylko. Ja przecież jestem gotów przyjąć tę reklamację, wziąć samochód i zwrócić pieniądze…
To była niezła nauczka na przyszłość
Następnego dnia poszedłem do prawnika, ale usłyszałem to samo, co powiedział handlarz. Mogłem odzyskać tylko połowę pieniędzy. Co prawda to zrzeczenie się roszczeń w związku ze stanem technicznym auta było oczywistą bzdurą. Po prostu oszust miał nadzieję, że ofiara zwyczajnie odpuści i nie będzie dochodzić swoich racji. Jednak według prawa tak czy inaczej obowiązywała go rękojmia.
– Ale rzeczywiście z fakturą jest klops – oznajmił prawnik. – Musiałby się pan zresztą przyznać do udziału w nielegalnych praktykach, bo przecież takie działanie jest przestępstwem karno-skarbowym. No i trzeba by to jeszcze udowodnić, bo mamy tylko słowo przeciwko słowu.
– A on ten samochód i tak wciśnie następnemu frajerowi – zauważyłem gorzko.
Prawnik tylko rozłożył ręce. Nie miałem wyjścia, zgodziłem się na warunki handlarza. Tyle wynegocjowałem, że oddał mi kwotę faktury bez idiotycznych kosztów manipulacyjnych, do których nie miał prawa. I w taki sposób zostałem z połową pieniędzy na samochód oraz nauczką na przyszłość.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii