Gdy po długich poszukiwaniach wreszcie udało mi się znaleźć stałą pracę, byłam wniebowzięta. Jednak już pierwszego dnia w biurze mina mi zrzedła. I to nie dlatego, że brakowało mi kwalifikacji, bo byłam po ekonomii i świetnie znałam się na rachunkowości, ale dlatego, że przy dziewczynach, z którymi przyszło mi pracować, wyglądałam jak jakaś biedaczka. W sfatygowanej marynarce i spódnicy przeszytej niedawno ze starej sukienki czułam się fatalnie.
Moje biurowe koleżanki wyglądały, jakby nie pracowały w małym biurze rachunkowym, lecz w jakimś czasopiśmie o modzie. Anka nosiła się z elegancką nonszalancją, do wąskich spodni wkładała wzorzyste bluzki, które podkreślała zabawnymi gawroszkami. Dorota miała bardziej sportowy styl, ale nigdy nie rezygnowała z kobiecych akcentów: oryginalnych kolczyków, korali i butów na wysokim obcasie. A Marzena to już była prawdziwą znawczynią mody. Ubierała się w jedwabne tuniki i pięknie skrojone ołówkowe spódnice.
Próbowały wciągnąć mnie do swoich rozmów
Patrzyłam na nie z zazdrością i zachodziłam w głowę, ile trzeba zarabiać, żeby tak wyglądać. Ja ze swojej skromnej pensji stażystki na niezbyt wiele mogłam sobie pozwolić. A mówiąc wprost, po opłaceniu mieszkania ledwie wiązałam koniec z końcem. O zakupach mogłam tylko pomarzyć i chociaż dwoiłam się i troiłam, przerabiałam stare spódnice, zwężałam spodnie wyczarowując, z nich piękne cygaretki, to i tak przy dziewczynach z mojego biura wyglądałam jak szara myszka.
W dodatku ulubionym tematem rozmów moich nowych koleżanek były ciuchy. Wciąż szczebiotały o tym, co fajnego ostatnio sobie kupiły.
– Pamiętacie tę bluzkę, którą widziałyśmy ostatnio? Kupiłam ją! – chwaliła się Anka.
A Dorota zaraz weszła jej w słowo, że upatrzyła sobie kilka par spodni i wszystkie wrzuciła do koszyka. „Kilka par?” – byłam w szoku. Zastanawiałam się gorączkowo, ile musi kosztować kilka par spodni i doszłam do wniosku, że co najmniej tyle, ile wynosi moja pensja!
Dziewczyny kilka razy próbowały wciągnąć mnie w swoje rozmowy o ubraniach, ale zawsze ucinałam je szybko i zdecydowanie, mówiąc, że mnie ten temat nie interesuje. To nie była prawda, ale za nic nie chciałam się przyznać, że zwyczajnie nie stać mnie na takie ekstrawagancje, a jedno, na co mogę sobie pozwolić od czasu do czasu, to zwykły ciuch z sieciówki.
– Widziałam ostatnio świetną bluzkę, idealną dla ciebie, jedwabną we wzory – zaczęła pewnego razu Anka, wpatrując się we mnie uparcie.
Chciałam jak zwykle uciąć temat, ale zamiast tego wyrwało mi się:
– Nie zapłacę dwustu złotych za bluzkę, a jedwabna tyle kosztuje!
Ładne ubranie nie musi kosztować majątku
Poniosły mnie nerwy. Wyrzuciłam to z siebie takim tonem, że Anka aż skuliła się w sobie, jednak cicho, jakby dla wyjaśnienia, dodała:
– Żadna z nas nie zarabia tyle, żeby pozwalać sobie na takie szaleństwa.
To dało mi do myślenia. Chyba faktycznie wyobrażałam sobie nie wiadomo co o ich zarobkach. To, co powiedziała Anka, jasno dawało mi do zrozumienia, że dziewczyny, tak jak ja, nie zarabiają tu kokosów.
– Gdyby nie butik dwie przecznice dalej, mogłybyśmy tylko pomarzyć o czymś szałowym – powiedziała zagadkowo Dorota.
Tym razem postanowiłam drążyć temat. Paliła mnie ciekawość, co to za butik, w którym są takie ekstra ciuchy na skromną kieszeń.
– Raz w tygodniu jest dostawa. Wtedy wszystkie idziemy na wielkie łowy – Marzena uchyliła rąbka tajemnicy, a ja w mig zrozumiałam, że dziewczyny mają ulubiony second hand, w którym wyszukują ciuchy.
– Myślałam, że wydajecie fortunę na te swoje jedwabie i kaszmiry – przyznałam wprost. – Zabierzecie mnie kiedyś ze sobą? – spytałam.
– Zrobiłybyśmy to już wcześniej – uśmiechnęła się Dorota. – Ale ilekroć zaczynałyśmy temat, ty mówiłaś, że ciuchy cię nie obchodzą.
Kiedy pewnego dnia weszłyśmy do butiku, jak moje koleżanki elegancko nazywały pobliski sklep za grosik, od razu znalazłam dla siebie parę fajnych ciuszków: turkusowe legginsy, tunikę z etnicznym wzorem... Odkąd się tam ubieram, nie odstaję już strojem od swoich koleżanek. Powiem więcej, wyglądam jak z żurnala! Ale nie rujnuję kieszeni. Okazuje się, że ekstra ciuch wcale nie musi kosztować majątku.
Czytaj także:
„Przez rosnące raty kredytu, ledwo wiążę koniec z końcem. Nie stać mnie na dziecko, a mam 35 lat i mój zegar biologiczny tyka”
„Mój 16-letni syn zasuwa w fast-foodzie, żeby zarobić na obóz. Czuję się jak nieudacznik, bo nie stać mnie, by mu go opłacić”
„Pracuję na kasie za marne grosze i ciągle zazdroszczę innym. Moją obsesją jest życie na lepszym poziomie”