Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę, może dlatego, że byłam jedynaczką. Od kiedy pamiętam, sama, tylko z rodzicami. Nigdy nie miałam się z kim bawić ani z kim rozrabiać. W dzieciństwie, a właściwie później również, bardzo zazdrościłam koleżankom rodzeństwa. Wydawało mi się, że dobraliśmy się z Wojtkiem pod tym względem, bo on też chciał mieć co najmniej troje dzieci.
– A może nawet czworo? – śmiał się.
– Nie będę płakała nawet przy piątce – dodawałam.
Myślę, że byłam wtedy strasznie naiwna…
Kiedy urodziłam trzecie dziecko, byłam szczęśliwa, ale bardzo, bardzo zmęczona. Można było urobić ręce po łokcie. Nie powiem, Wojtek mi pomagał, był bardzo dobrym mężem i ojcem. Ale musiał przecież chodzić do pracy i wtedy zostawałam z całą trójką sama.
Czasem wpadała teściowa, lecz nigdy na długo. Pobawiła się ze starszymi dzieciakami, pomogła w prasowaniu i tyle. Moja mama natomiast do pomocy przy dzieciach zupełnie się nie nadawała. Ona wychowała tylko mnie jedną i jak zawsze podkreślała, świadomie miała jedynaczkę.
– Oszaleć u was można – powtarzała i widać było, że wieczny harmider w naszym domu naprawdę ją męczył.
Mama wpadała do nas jak burza, rozdawała dzieciakom prezenty i słodycze, wypijała kawę na stojąco w kuchni i tyle ją widziałam. Kochałam swoje dzieci całym sercem, ale ciągle czułam się zmęczona. Właściwie nie miałam czasu odpocząć.
Nasze czwarte dziecko przyszło na świat, kiedy Maciuś, nasz najstarszy synek, szedł do zerówki. Mama złapała się za głowę, kiedy dowiedziała się, że znowu jestem w ciąży.
Mama załamywała nade mną ręce
– Nie wystarczyło wam troje? – szepnęła i ciężko usiadła na kanapie – Misia, dziecko, przecież ty nie masz nawet czasu, żeby odetchnąć.
Milczałam, bo co miałam jej powiedzieć? Właściwie nie planowaliśmy czwartego dziecka, ale i jakoś specjalnie się nie zabezpieczaliśmy. No i taki był skutek.
– Mamusiu, a kiedy ja będę miał brata? – zapytał Maciek, kiedy wróciłam ze szpitala z Joasią. – Tylko dziewczyny i dziewczyny– skrzywił się.
– Może trochę zaczekajmy, synku – roześmiał się Wojtek. – Niech Joasia troszkę podrośnie, a mama odpocznie.
Odpocznie? – przebiegło mi przez myśl.
Naiwny ten mój Wojtek. Jak niby mam odpocząć przy czwórce dzieci? Zanim jednak zdążyłam choćby otworzyć usta, Maciek znowu się odezwał.
– Ale Paweł ma dwóch braci, a ja to same siostry. Mamo, powiedz, kiedy urodzisz mi brata? – nie odpuszczał.
Na razie nie chciałam rodzić Maćkowi ani braci, ani sióstr. Właściwie byłam pewna, że czworo dzieci w zupełności mi wystarczy. Odkąd starsza trójka zaczęła chodzić do przedszkola, ja zaczęłam się zastanawiać nad podjęciem pracy, wyjściem trochę do ludzi, a tu, niestety, znowu pieluchy.
Joasia była grzeczną dziewczynką, grzeczniejszą niż jej starsze rodzeństwo. Mogłam przy niej wszystko zrobić, a nawet trochę odpocząć. Problem jednak był z odprowadzaniem córek do przedszkola i Maćka do zerówki.
Musieliśmy sobie jakoś z mężem radzić
Musiałabym zabierać ze sobą całe towarzystwo łącznie z Joasią, a to już było bardzo uciążliwe. Dzięki Bogu teściowa, która była już na emeryturze, zaofiarowała się, że będzie ich przyprowadzać po południu. Rano nie chciała przychodzić.
– Nie mam już tyle sił, żeby biegać w tę i z powrotem – stwierdziła kategorycznie.
Mojej mamie żadne z nas nawet nie próbowało proponować, żeby przychodziła odprowadzać dzieciaki. Dziewczynki do przedszkola zabierał Wojtek, wychodząc do pracy, a Maćka odprowadzałam ja, zabierając Joasię w wózku.
Po południu całą trójkę przyprowadzała teściowa i natychmiast się ulatniała, a w domu zaczynał się kocioł, który do powrotu Wojtka musiałam ogarniać sama. Kiedy nasza córeczka skończyła pół roku, dowiedziałam się, że mój mąż pragnąłby mieć jeszcze jednego syna.
– Wojtek, chyba przesadzasz – zaprotestowałam. – Przecież Joasia jest jeszcze malutka. A poza tym nie damy sobie rady. Czwórka dzieci chyba w zupełności nam wystarczy.
– Oj, Miśka, przecież nie mówię, że już teraz. Poczekamy, aż trochę podrosną, i wtedy zrobimy sobie malucha.
Wyglądało na to, że mój mąż ma wszystko zaplanowane. Ale odnosiłam wrażenie, że jest całkiem oderwany od rzeczywistości. W końcu maluchów wciąż mieliśmy w domu czworo…
Nie pamiętam już, jak się odpoczywa
Ciężko było, ale jakoś dawaliśmy radę. Śmiałam się, że właściwie tylko Tośka, moja dawna szkolna koleżanka, idealnie odnajdywała się w naszym pełnym dzieciaków domu, bo sama miała kilkoro rodzeństwa. Tosia niedawno wyszła za mąż, ale dzieci nie miała. Chociaż potrafiła nawiązać z maluchami świetny kontakt, to twardo powtarzała, że w jej przypadku tylko jedno dziecko wchodzi w grę.
– Zobacz, jak fajnie mieć taką dużą rodzinę – zachęcał czasami Marek, jej mąż, kiedy wpadali do nas we dwójkę.
– Ja bardzo dobrze wiem, jak to jest, kiedy nie masz ani chwili spokoju – prychała Tośka. – Podziwiam cię, Michalina, że się zdecydowałaś na tyle dzieci.
– A może my byśmy też coś pomyśleli… – zaczynał Marek, ale Tośka na ogół nie pozwalała mu dokończyć.
– Mamy czas. Nie pali się.
Wtedy już ją rozumiałam. Kochałam swoje dzieci, ale nie pamiętałam już czasów, kiedy nie czułam się zmęczona, nie pamiętałam nocy, którą przespałabym spokojnie w całości, bez zrywania się do któregoś dziecka.
Wiecznie słyszałam: mamo to; mamo tamto; mamo, podaj; mamo, pomóż; mamo, zrób. Zajmowałam się prawie wyłącznie praniem, gotowaniem, sprzątaniem, prasowaniem. Jeśli wychodziłam na zakupy, to do spożywczego lub na pobliski bazarek.
Żebym nie wiem jak się starała i spieszyła, wiecznie w domu było coś do zrobienia i wiecznie z czymś byłam spóźniona. O podjęciu pracy zawodowej mogłam sobie tylko pomarzyć.
Znów ciąża? Byłam załamana
O spotkaniu z koleżankami i spędzaniu czasu na luzie w ogóle już marzyć przestałam. Moje życie kręciło się tylko wokół dzieci, męża i domu. Nawet jak wyjeżdżaliśmy na wakacje, to wszyscy razem.
Żadna z babć nie reflektowała na zajmowanie się całą czwórką, podczas gdy my będziemy odpoczywać. Dlatego na ogół wracałam z wakacji jeszcze bardziej zmęczona.
Kiedy wpadała do mnie Tośka z nową fryzurą, w makijażu i ze świeżo pomalowanymi paznokciami, po prostu zaczynałam jej zazdrościć – spokoju, wolności i tego czasu, który może poświęcać wyłącznie sobie.
Nie mam pojęcia, jakim sposobem udało się Wojtkowi przekonać mnie, że fajnie byłoby mieć jeszcze jedno dziecko, najlepiej syna. Przecież nie chciałam już mieć ani syna, ani córki. Nie wyrabiałam się na zakrętach przy tej czwórce. Kiedy zrobiłam test i okazało się, że znowu jestem w ciąży, Wojtek się ucieszył, a ja rozpłakałam.
Właściwie nie powinnam płakać, tylko liczyć się z tym, że zajdę w ciążę. Przecież już od pewnego czasu się nie zabezpieczaliśmy.
– Będę ci pomagał, nie becz – obiecywał Wojtek, ocierając mi łzy z policzków. – Powinnaś się cieszyć, nie płakać, przecież to nowe życie. Zobaczysz, będziemy mieli drugiego synka.
Wierzyłam w jego zapewnienia o pomocy, bo był naprawdę dobrym ojcem dla naszej czwórki. Jednak czułam się tak zmęczona codziennością, że nie potrafiłam się szczerze cieszyć. A teraz od nowa – pieluchy, zupki, kolki i wstawanie po nocach. Jak dam temu wszystkiemu radę?
Była w szoku, na co się decyduję
Kilka dni później wpadła do mnie rozpromieniona Tośka.
– Michalina, jestem w ciąży! – wystrzeliła prosto od progu.
Widziałam jej ogromną radość, ale za nic nie potrafiłam jej odwzajemnić.
– Ja też – mruknęłam pod nosem.
Tośka jakby w ogóle mnie nie słyszała.
– Jestem pewna, że będę miała córeczkę. Tak bym chciała, żeby to była dziewczynka – nadawała z prędkością karabinu maszynowego. – Ale Marek chciałby syna. Wiesz, tak sobie myślę, że chyba najlepiej byłoby, żebym urodziła bliźnięta. Za jednym zamachem miałabym dwoje i koniec – dodała i dopiero wtedy przyjrzała mi się uważnie. – Dlaczego nic nie mówisz? Zaraz, co ty powiedziałaś? Że też? – chyba dopiero w tym momencie do niej dotarło, co powiedziałam. – Miśka, naprawdę? Powiedz, że sobie ze mnie żartujesz.
– Nie żartuję.
– Ty zwariowałaś – stwierdziła moja przyjaciółka, a ja się po raz kolejny poryczałam. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam się cieszyć z kolejnego dziecka.
Tym razem obie z przyjaciółką szykowałyśmy się na narodziny naszych pociech. Ona z radością i euforią, ja niestety z rezygnacją. Jedynie Maciek zdołał mnie rozweselić swoim stwierdzeniem:
– Nareszcie będę miał brata! – ale tak naprawdę nawet on już nie tęsknił tak bardzo za następnym chłopcem w rodzinie. Miał już jedenaście lat i ochota na malutkiego braciszka zginęła gdzieś w wiecznym rozgardiaszu, jaki panował w domu.
Tośka nie urodziła jednak bliźniaków. Urodziła dziewczynkę, maleńką, kruchą i delikatną, prawie miesiąc przed terminem. Oboje z Markiem rozpływali się nad nią jak nad najdroższym skarbem.
Natomiast my powitaliśmy na świecie Mateusza, dużego, zdrowego chłopca.
Powiedziałam: dosyć, nigdy więcej dzieci
Od czasu urodzenia Mateusza konsekwentnie się zabezpieczam. Nigdy nie zdarzyło mi się, abym zapomniała choćby o jednej tabletce. Nadal cały czas chodzę zmęczona i niewyspana. O innym stanie rzeczy dawno zdążyłam już zapomnieć.
Gdzieś w głębi duszy marzę o czasie, kiedy moje dzieci dorosną, wyprowadzą się z domu, a ja wreszcie zrobię coś tylko dla siebie. Wyśpię się porządnie albo spędzę calutki dzień na leżeniu przed telewizorem i objadaniu się słodyczami.
Nawet nie myślę o żadnych wakacjach albo o wychodzeniu do ludzi. Nie miałabym na to sił. Bardziej zależy mi na zwyczajnym odpoczynku w ciszy i spokoju. Z całego serca kocham wszystkie moje dzieci, oddałabym za nie życie, zrobiłabym dla nich wszystko, ale po prostu nie mam sił na zwykłą, szarą codzienność. Ona mnie przytłoczyła.
Ostatnio usłyszałam od Wojtka, że strasznie się zaniedbałam.
– Zobacz, jak Tośka o siebie dba – dodał jeszcze, a we mnie aż się zagotowało.
Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć. Tośka ma jedno dziecko, do którego przychodzi opiekunka, a ona sama codziennie jeździ do pracy, w której przez lata dorobiła się kierowniczego stanowiska.
A ja co?
Obsługuję w kółko piątkę dzieci i dodatkowo męża, który z czasem przestał pomagać w domowych obowiązkach, tylko zaczął bezustannie podkreślać, jak to on ciężko pracuje na rodzinę.
Naprawdę chciałabym mu to wszystko wygarnąć, ale na to też potrzebowałabym siły. A energii zupełnie mi zabrakło, nawet na kłótnię…
Czytaj także:
„Mąż uważał, że facet nie niańczy dzieci. Ciążę spędziłam sama, bo imprezował. Na poród nie przyjechał, bo leczył kaca”
„Na widok teścia córki, szczęka opadła mi do kolan. To mój dawny kochanek, który sobie poużywał i uciekł do żoneczki”
„Bałem się, że z moim defektem już zawsze będę wiódł życie samotnika. Dziś moje serce jest pełne miłości od żony i córek”