„Mąż uważał, że facet nie niańczy dzieci. Ciążę spędziłam sama, bo imprezował. Na poród nie przyjechał, bo leczył kaca”

Mąż okłamał mnie, że chciał mieć dziecko fot. Adobe Stock, Di Studio
„– Co to znaczy: >>chciałaś dziecka<<? – To, co słyszałaś. Chciałaś bachora, to masz, i się nim zajmuj. A mnie daj żyć. Myślałem, że jak urodzisz sobie dzieciaka, to mnie już dasz spokój. A tobie się marzy, żebym robił za drugą mamusię? Sorry, ale prawdziwy facet tak się nie zachowuje”.
/ 05.06.2022 15:00
Mąż okłamał mnie, że chciał mieć dziecko fot. Adobe Stock, Di Studio

Gdy zobaczyłam kreski na teście ciążowym, popłakałam się z radości. Potem próbowałam obudzić męża odsypiającego nocną zmianę i chlipiąc, oznajmiłam mu dobrą nowinę. Nie zareagował, chciał spać. No trudno.

Niestety, to był początek kłopotów między nami

Kiedy tylko doszłam do siebie, zadzwoniłam do koleżanki z prośbą o numer do ginekologa, który prowadził jej ciążę, i od razu się umówiłam na wizytę. Lekarz szybko potwierdził, że zostanę mamą. Słysząc po raz pierwszy podczas badania USG malutkie serce, znowu nie mogłam zapanować nad sobą i poryczałam się ze szczęścia. Marcina jednak ze mną nie było. Przykre.

1,5 roku starań i martwienia się, więc myślałam, że wykrzesze z siebie trochę entuzjazmu, gdy wreszcie się udało. W końcu chodziło też o jego dziecko. Niestety, mecz o mistrzostwo czegoś tam, gdzieś tam okazał się ważniejszy ode mnie i mojej ciąży. No trudno, badań USG będzie jeszcze kilka, a mecz takiej rangi trzeba oglądać na żywo, nie z powtórek, gdy już wynik jest znany. Powtarzałam sobie, co tłumaczył mi Marcin. Będą inne okazje.

Owszem, były, ale mojemu mężowi zawsze wypadało coś pilniejszego i ciekawszego do roboty, niż pojechanie ze mną na badanie, wybranie wózka czy koloru ścian do dziecięcego pokoju. Praca, koledzy, mecze, spotkania integracyjne… Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Więc sama chodziłam na badania, a Marcin nawet mojego brzucha nie chciał dotknąć, by poczuć, jak maluch w środku kopie. Bo faceta takie rzeczy nie biorą. Sama wybierałam wózek, a potem słyszałam, że jakiś taki niemęski. Wózek dla niemowlaka… niemęski? Farba do ścian zbyt nijaka. A ubranka…

– Chcesz zrobić z mojego syna babę? Co to za żółcie i fiolety?

W końcu wylądowałam na patologii ciąży, bo moje ciśnienie rosło jak szalone, a maluch, choć wyznaczony termin porodu minął, jakoś nie palił się do zobaczenia tego pięknego świata.

Może czuł, że pięknie nie będzie

Podpięta do urządzenia mierzącego dziecku puls, słyszałam, jak tętno mojego synka staje się coraz wolniejsze, coraz słabsze, i bałam się przeraźliwie, i chciałam, żeby jego ojciec trzymał mnie za rękę. Ale go nie było. Ani wtedy, ani gdy wieźli mnie w panice na salę operacyjną, ani gdy wybudzili mnie z narkozy, a ja niemal nie mogłam oddychać z bólu po cesarce. Nie odebrał ode mnie telefonu, podobnie jak od przemiłej położnej, która kazała mi się nie martwić, nim odpłynęłam tuż po narkozie. Próbowała ponoć parę razy, ale nie mogła się do niego dodzwonić.

Pojawił się dopiero następnego dnia, kiedy pozbył się kaca po świętowaniu imienin kolegi.

– O rany, no stało się, sorka, skąd mogłem wiedzieć, że będziesz rodzić akurat teraz? – zapytał głupio.

No tak, skąd mógł wiedzieć… Niby prawda, ale znów przykro. Pierwszy rok życia naszego dziecka rejestrowałam dla niego głównie za pomocą aparatu i kamery. Bo znowu musiał zostać dłużej w pracy, bo ktoś potrzebował jego pomocy, bo miał coś do załatwienia na mieście, bo jakaś impreza, na której koniecznie musiał się pojawić… Po przyjęciu urodzinowym Kubusia, kiedy goście już wyszli, znowu zostałam sama z usypianiem dziecka, sprzątaniem i zmywaniem, bo Marcin zasnął, twierdząc, że jest potwornie zmęczony. Za to ja byłam wypoczęta! Świeżutka jak skowronek. Od 4 rano na nogach, między kuchnią, salonem a dziecięcym pokojem. Coś we mnie pękło i rzuciłam w niego mokrą i śmierdzącą ścierką.

– Do cholery, rusz tyłek do kuchni! – krzyknęłam wściekła. – Chociaż wycieraj naczynia, żebym nie padła na pysk, stojąc przy zlewie!

– Chciałaś dziecka, to teraz nie narzekaj! – odwrzasnął.

Aż przestraszony Kuba zaczął płakać.

– Co to znaczy: „chciałaś dziecka”? – spytałam tym razem już cicho, biorąc syna na ręce, by go uspokoić.

– To, co słyszałaś. Chciałaś bachora, to masz, i się nim zajmuj. A mnie daj żyć.

– To znaczy, że ty nie chciałeś Kuby?

Tylko wzruszył ramionami.

– Chryste, przecież rozmawialiśmy o tym. Zgodziłeś się. A potem przez 1,5 roku staraliśmy się o dziecko. Co miesiąc pocieszałeś mnie, że za miesiąc na pewno się uda! Chodziłeś zmartwiony i wkurzony, że się nie udaje.

Naprawdę jesteś taka głupia, czy się zgrywasz? Udawałem. Myślałem, że jak urodzisz sobie dzieciaka, to mnie już dasz spokój. A tobie się marzy, żebym robił za drugą mamusię? Sorry, ale prawdziwy facet tak się nie zachowuje!

– A jak się zachowuje prawdziwy facet? Oświeć mnie z łaski swojej, bo nie wiem. Poluje na dziki i jelenie i znosi do domu ich mięso?

Tamtego dnia skończyło się moje małżeństwo

Człowiek, któremu przysięgałam miłość, wierność i uczciwość, przestał dla mnie w tej chwili istnieć. A cały dotychczasowy świat runął. Marcin stał się kimś obcym, niemal wrogim. Poszłam do pokoiku syna i przepłakałam całą noc, siedząc w fotelu i zasypiając na kilka minut po każdym ataku żalu. Nazajutrz tuż po obudzeniu ujrzałam widok wart każdego poświęcenia. Mój synek, dla którego dałabym się pokroić i posolić, wpatrywał się we mnie z miłością i wiarą, że przeprowadzę go przez kolejny dzień. To dla niego wstałam z uśmiechem.

Nie przestałam w jedną noc kochać męża, ale wiedziałam, że słów, które padły, nigdy nie wymażę z pamięci. Nic już nie będzie tak samo. Nie potrafiłam dłużej udawać, że jesteśmy rodziną. Bo nie byliśmy. Rozejrzałam się po mieszkaniu, które kupiliśmy w kredycie na ćwierć wieku i które traktowałam jak nasze miejsce na świecie. Przestało nim być. Stało się przechowalnią, na dziś, na jutro...

– Mama! Mama! – Kuba podał mi niebieski klocek do budowania kolejnej wieży, którą burzył z radosnym piskiem.

To były takie zwykłe, cudowne momenty. Śmiech szczęśliwego dziecka, które po prostu się bawi, bez trosk i problemów z tyłu głowy. Czekała mnie poważna rozmowa z mężem, a potem formalne rozwiązanie naszego praktycznie nieistniejącego już małżeństwa. Nie chciałam żyć w kłamstwie, nie zamierzałam udawać przed całym światem, że jesteśmy zgodnym stadłem. Kuba nie zasługiwał na taką parodię rodziny.

– Po moim trupie dostaniesz rozwód! – Marcin wrzeszczał tak głośno, że słychać go było pewnie przed blokiem.

– Po twoim trupie nie byłby już potrzebny – zauważyłam. – Postawiłeś sprawę jasno. Nie chciałeś dziecka. Mam się od ciebie odczepić i zająć wychowaniem Kuby. Spełniam tylko twoje życzenie…

– Jesteś nienormalna! – pieklił się. – Żaden sąd na takiej podstawie nie da ci rozwodu! Będziesz skazana na mnie do końca życia.

Nie wiem, czemu tak się uparł, by nas zatrzymać

Może prawdziwy facet musi mieć żonę i dzieciaka, nawet jeśli nie lubi być mężem i ojcem? W każdym razie słowa dotrzymał i uprzykrzał mi życie. Gdy wyprowadziłam się z Kubą do moich rodziców, wystawał pod oknami i krzyczał, że nas kocha i żebym wróciła, bo tęskni. W sądzie płakał, twierdząc, że na pewno mam gacha i że chcę mu ukraść dziecko, które on kocha nad życie. Miesiącami odwlekał rozprawy, żądając mediacji, na które się nie stawiał, badań psychologicznych mających określić, jak bardzo związany jest z synem, co nie poprawiało jego notowań, więc znowu chciał mediacji…

Byłam tym okropnie zmęczona. Chciałam zakończyć ten etap w życiu, by móc iść dalej, i nie mogłam. A wszystkie obowiązki rodzicielskie i tak spadły na mnie, ponieważ, mimo zapewnień o wielkiej miłości do syna, Marcin nawet go nie odwiedzał, nie wspominając już o jakiejkolwiek pomocy przy dziecku. Gdy byłam u kresu sił, poznałam Ingę. Któregoś wieczoru zapukała do moich drzwi, by powiedzieć, że niedawno się wprowadziła i bardzo chciałaby kogoś poznać. Szybko znalazłyśmy wspólny temat. Była w podobnej sytuacji jak ja, z tą różnicą, że niedawno obchodziła 4. rocznicę rozwodu.

Nie myśl, że potem będzie łatwiej… – zgasiła moje nadzieje z taką delikatnością, z jaką palacz gasi niedopałek o mur. – Nie łudź się, że jeśli teraz robi takie cyrki, to później będzie robił mniejsze. Przeciwnie. Będzie zakładał sprawy o zmniejszenie alimentów, a jeśli będziesz potrzebować więcej pieniędzy, zacznie dowodzić, że jesteś pazerną babą, która wydaje wszystko na siebie. Potem zacznie się drugi cyrk: z kontaktami. Albo nie będzie przyjeżdżał, albo przyjedzie z policją. Będzie cię wystawiał i rujnował twoje plany. Wszystko to przerobiłam – mruknęła, sięgając po kolejne ciastko. – Gdyby ci prawdziwi faceci wkładali tyle wysiłku w utrzymanie rodziny w kupie, co wkładają w zatruwanie nam życia, byliby ojcami i mężami roku. Swoją drogą, jak można nie docenić kobiety, która tak piecze? Sama bym się z tobą ożeniła, gdyby to było u nas legalne!

Inga niestety się nie myliła

Mężczyzna, który kiedyś ponoć kochał mnie nad życie, teraz systematycznie próbował mnie zniszczyć. Regularnie, po anonimowym donosie, zjawiała się opieka społeczna. By sprawdzić, czy nie biję dziecka. Albo czy nie zostaje samo w domu. Albo że jest niedożywione, a matka „się pindrzy i szlaja”. Panie z opieki przychodziły tak często, że znałam je już z imienia. Ich wizyty stawały się coraz mniej formalne, a bardziej towarzyskie. Częstowałam je kawą i ciastkami i czułam, że są po mojej stronie.

Małżonek przedobrzył, jak z tymi opiniami psychologicznymi. Kiedy Kuba poszedł do przedszkola, uprawomocnił się mój rozwód. Nie zamierzałam wyprawiać imprezy, czy co tam sobie robią rozwódki, by się lepiej poczuć. Odetchnęłam z ulgą i tyle. Małą, bo przecież Inga ostrzegała, że dalej będę miała pod górkę z byłym już mężem. A jednak wpadła wieczorem z tortem i szampanem bezalkoholowym.

– Zobaczysz, jeszcze nie dziś, nie jutro, ale kiedyś poczujesz się inaczej. Kiedyś zatańczysz boso w trawie pełnej rosy.

– Chyba kleszczy! – zaśmiałam się, wznosząc toast. – Ale masz rację. Kiedyś będę chciała. Kiedyś znowu będę chciała wszystkiego. Wypiję za to! Na Boga, mam dopiero 37 lat!

Na razie jednak musiałam skupić się na tym, by mój syn wiedział, że jest kochany i bezpieczny. I że ma obydwoje rodziców, choć to ostatnie zakrawało na „mission impossible”, gdy kolejny raz słyszałam w słuchawce: „przyjechałbym, ale…”. Znowu więc przekładałam udział w warsztatach, konferencjach, wyznaczałam kogoś innego do udziału w targach, na które wysyłał mnie szef, i szłam na plac zabaw lub do parku rozrywki, gdzie moje dziecko mogło zapomnieć o tym, że tata znowu nie przyjechał. I coraz trudniej było mu wmówić, że tacie naprawdę coś ważnego wypadło.

5-latki rozumieją całkiem sporo

Ja za nic w świecie nie oddałabym tych wspólnych chwil, które są żywe w mojej pamięci; nie muszę odpalać komputera czy telefonu, by je przywołać. Śmiech mojego syna, ciepło słońca na twarzy albo mróz szczypiący w policzki, zapachy, smaki, kolory… Wszystko to jest moje, nasze. Marcin tego nie zna i pewnie nie żałuje, bo nie ma pojęcia, co stracił.

– Wiesz, mamo, chyba najwyższa pora, żebyś znalazła sobie chłopaka! – powiedział stanowczo Kuba, napychając buzię naleśnikiem z twarożkiem.

Omal nie upuściłam patelni, na której podrzucałam kolejny naleśnik.

– Może kiedyś. Gdy sam się znajdzie. Zapuka do drzwi, przyniesie kwiaty… – Zaśmiałam się. – Na razie mam w domu najlepszego chłopaka na świecie, więc po co mam się rozglądać za innym?

Wystarczy mi atrakcji w życiu, dodałam w duchu. Znowu odebrałam z poczty wezwanie do sądu na sprawę o zmniejszenie alimentów. Kolejne w ciągu ostatnich kilku lat. I choć domyślałam się, że będzie to formalność, tak jak poprzednie, niemniej czekała mnie rozprawa, co nigdy miłe nie było. Za to męczące i upokarzające. Jakiś tydzień później usłyszałam pukanie do drzwi. Akurat zmywałam.

– Wchodź, otwarte! – zawołałam z kuchni, zastanawiając się, od kiedy to Inga zawraca sobie głowę pukaniem.

Tymczasem z przedpokoju dobiegło zdecydowanie męsko brzmiące:

– Dzień dobry.

Szybko wytarłam dłonie i ruszyłam sprawdzić, kogo diabli niosą. W korytarzu stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z niewielkim bukietem w dłoni. Drugą rękę trzymał na ramieniu chłopca, którego znałam. Janek był kolegą mojego syna z zerówki. Młody zresztą zaraz wybiegł ze swojego pokoju, by się przywitać.

– Dzień dobry. Podobno zgodziła się pani na to, żeby chłopcy się dzisiaj pobawili. Tak mi przekazała mama Janka.

– Na śmierć zapomniałam, że dziś środa. Jasne, chłopaki, lećcie się bawić.

– To dla pani. Janek powiedział, że koniecznie musimy kupić kwiaty… – zakłopotanie mężczyzny było widoczne gołym okiem. – To ja już pójdę, nie będę przeszkadzał. Janka odbierze jego mama. Dzisiaj miałem go do niej odwieźć, mamy taki system opieki… – tłumaczył się.

Zrozumiałam więcej, niż mówił

Kwiatki zdradziły mi, że to spisek. Smarkacze wymyślili sobie, że nas zeswatają.

– Może zostanie pan na kawę? Właśnie miałam się napić.

– Jeśli nie sprawię problemu…

Żaden problem, zapraszam.

Po latach muszę przyznać, że dwóch 6-latków miało wyjątkowego nosa. Tomek, ojciec Janka, jest raczej nieśmiałym człowiekiem, ale rozkręcił się, ośmielił i zaprosił mnie na prawdziwą randkę. Potem już poszło z górki… Zaiskrzyło, że hej, i mnie, tuż przed 40 rokiem życia, fruwały motyle w brzuchu jak nastolatce. A może to nie od wieku zależy?

Po roku zamieszkaliśmy razem. Może kiedyś weźmiemy ślub, ale nie potrzebujemy papierka. Każde z nas już się sparzyło. Liczy się to, co jest między nami. Liczy się to, że chłopaki traktują się jak bracia. Nie było łatwo pogodzić nasze życia, w których bierzemy udział my i nasze dzieci, a także nasi byli współmałżonkowie, zwłaszcza gdy jeden z nich uwielbia rzucać kłody pod nogi. Ale jakoś udało się nam posklejać wszystko tak, by działo. By wilk był syty i owca cała. By budować, zamiast burzyć.

Taki układ nam odpowiada

Wiadomo, czasem pojawiają się zgrzyty – między nami, chłopakami, między nami i nimi – jak to w rodzinie. Wtedy staramy się nie iść spać bez powiedzenia sobie, że się kochamy. To leczy nawet najbardziej zranione uczucia. Inga wyprowadziła się rok temu do innego miasta, bo musiała zająć się chorą mamą.

Brakuje mi jej jak siostry i z niecierpliwością czekam na telefon z informacją, że może się wyrwać na jeden dzień. Bardzo bym chciała, żeby do niej też uśmiechnęło się szczęście i żeby zatańczyła boso w trawie pełnej rosy. Mój były mąż wyjechał za granicę. Zerwał z nami kontakt całkowicie. I krzyż mu na drogę. Nie szukamy go, nie chcemy jego kasy, niech się nią udławi. Kuba stwierdził, że lepszy ojczym w garści niż ojciec na dachu, co skwitowałam śmiechem przez łzy.

Lata lecą i za chwilę będę świętować 43. urodziny. Kiedy spoglądam w przeszłość, myślę, że tym, co przeżyłam, mogłabym obdarować kilka osób. Myślę też, że ta 30-latka, która płakała z radości, patrząc na test ciążowy z dwiema kreskami, może być ze mnie dumna. Nie rozpadłam się na kawałki. Zakasałam rękawy i wzięłam się za bary z losem.

Znalazłam przyjaciół i codziennie dbam o ludzi, których kocham. Ciekawa jestem, co jeszcze mnie czeka w życiu. Ale potem uznaję, że lepiej nie wiedzieć, co kryje w zanadrzu kolejny tydzień, miesiąc, rok… Niech to będzie niespodzianka. Miła, niemiła, będzie, co ma być. Życie, czekam na ciebie. Nie spiesz się. Chcę, byś mnie zaskakiwało jeszcze długo, długo… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA