Nasza córka od dwóch lat mieszka w Anglii. Przez ten czas kilka razy wpadła do domu, zawsze jak po ogień. W tym roku obiecała spędzić z nami przynajmniej tydzień. Powiedziała, że ma dla nas niespodziankę… W tamten piątkowy wieczór siedziałam więc jak na szpilkach. Czas niemiłosiernie się dłużył. Co chwila spoglądałam na zegar.
– Bożenko – uspokajał mnie mąż – spokojnie. Samolot ma wylądować dopiero kwadrans po jedenastej.
Na lotnisku byliśmy przed czasem. Umówiliśmy się na górze na odlotach. To było trochę bez sensu. Tam można parkować tylko siedem minut. Po przekroczeniu tego czasu trzeba zapłacić trzydzieści złotych. Żeby tego uniknąć, wyjechaliśmy z parkingu, objechaliśmy lotnisko i wjechaliśmy jeszcze raz i jeszcze.
– Mówiłem, żeby tak się nie spieszyć – Tadeusz w końcu się zirytował. – Mogliśmy poczekać na jej telefon. Do lotniska z domu mamy dziesięć minut.
– O, jest! – krzyknęłam, przerywając jego zrzędzenie.
Iga podeszła do samochodu w towarzystwie młodego człowieka. Myślałam, że on jej po prostu pomaga z bagażami.
– Mamo, tato – wzięła chłopaka pod rękę – to jest Maks, mój narzeczony.
– Maksymilian… – zaczął się przedstawiać młodzieniec i wtedy ryk startującego samolotu zagłuszył jego dalsze słowa, więc nie usłyszeliśmy nazwiska.
– Nie uprzedzałaś, że będziemy mieli gościa – byłam trochę speszona perspektywą goszczenia obcego chłopaka.
– Zaraz przyjedzie po mnie dziadek – uspokoił nas chłopak. – Chciałem się tylko z państwem przywitać.
W samochodzie próbowałam wypytywać Igę o szczegóły, ale powiedziała, że o wszystkim porozmawiamy w domu.
To była długa noc
Iga opowiadała o swojej pracy, życiu i znajomych. Maksa poznała na konferencji, którą zorganizowała jego firma. Szef wysłał tam Igę i tak się poznali. Są ze sobą od pięciu miesięcy. Dwa tygodnie temu postanowili się pobrać.
– A jego rodzice, rodzina, czy jest Polakiem – zasypywaliśmy ją pytaniami.
– Rodzice są Polakami – wyjaśniła. – Wyjechali do Wielkiej Brytanii zaraz po studiach. Maks już tam się urodził.
Dochodziła trzecia w nocy. Zarządziłam spanie. Głowa mi pękała od emocji.
– Jest dobra okazja, żeby poznać się z rodzicami Maksa – zaczęła Iga przy śniadaniu. – Jutro rano przylatują do Polski na złote gody dziadków.
– To chyba powinniśmy ich do siebie zaprosić – zaproponowałam.
– Myślę, że na pierwszy raz lepiej spotkać się w restauracji – powiedziała Iga. – Tak będzie mniej zobowiązująco.
– Skoro mamy być rodziną… – protestowałam, acz bez przekonania.
– Po co masz się męczyć szykowaniem przyjęcia – przekonywała moja praktyczna córka. – Jako gospodyni czułabyś się w obowiązku obsługiwać gości. A obiad w restauracji stawia obie rodziny na tej samej pozycji. Będzie swobodniej.
To będzie dla wszystkich mniej krępujące
Po południu Maks przyjechał po Igę. Zabierał ją na to przyjęcie z okazji złotych godów. Bardzo się spieszyli, więc nawet nie było okazji porozmawiać. Umówiliśmy się na obiad w niedzielę. Okazało się, że rodzice Maksa zamówili stolik w Sheratonie, gdzie w każdą niedzielę organizowane są brancze.
Płaci się za wstęp około dwustu złotych od osoby i od godziny trzynastej do siedemnastej można jeść i pić bez ograniczeń. Zgodziliśmy się, pod warunkiem że połowę płacimy my. Kupa forsy. W domu byłoby taniej, ale nie chcieliśmy wyjść na skąpiradła.
Zakładając, że mogą być korki, wyjechaliśmy nieco wcześniej. Ulice były puste i byliśmy na miejscu tuż przed pierwszą. Zarezerwowany stolik stał tuż przy oknie z widokiem na pomnik Witosa. Rozglądałam się po sali i nagle doznałam wstrząsu. Przy wejściu zobaczyłam człowieka, którego miałam nadzieję nigdy już nie spotkać. Że też akurat tutaj musieliśmy dziś przyjść!
Dwanaście lat temu moja firma zamówiła przegląd u brytyjskiego audytora. Tomasz przyjechał jako główny audytor. Z nim asystent i tłumaczka.
– Pani Bożenko, zna pani angielski, więc zajmie się pani naszymi gośćmi – powiedział mój szef z wyraźną ulgą, że to nie on będzie musiał niańczyć gości.
Okazało się jednak, że Tomasz doskonale mówił po polsku, więc obawy szefa były mocno przesadzone. Sprawy służbowe zajmowały nam kilka godzin dziennie. Potem szef zobowiązał mnie do zajęcia się gośćmi.
– Pokaże im pani Warszawę – instruował – pójdziecie gdzieś na kolację.
Tymczasem Tomasz wykręcił się od wycieczki po stolicy.
– Urodziłem się tu i to dla mnie wątpliwa atrakcja – powiedział do mnie szeptem. – Nie da się jakoś z tego wykręcić?
Ostatecznie szef zabrał asystenta i tłumaczkę, przyjmując tłumaczenie Tomasza, że ma coś ważnego do załatwienia.
– Na zwiedzanie Warszawy nie mam ochoty – powiedział, kiedy zostaliśmy sami – ale na spacer po Łazienkach tak.
Zaczęło się od spaceru i chyba żadne z nas nie przypuszczało, dokąd to nas zaprowadzi. Było tak, jakbyśmy znali się od zawsze, rozumieliśmy się w pół słowa. Od tego dnia każdą wolną chwilę spędzaliśmy we dwoje, a kiedy skończył się audyt, Tomasz postanowił przedłużyć swój pobyt w Polsce.
Jakie to szczęście, że mieszkają w Anglii
– Nigdzie mi się nie spieszy – tłumaczył. – Materiały z audytu zabrał George, a do domu nie bardzo mnie ciągnie. Moje małżeństwo od lat jest fikcją – niespodziewanie zaczął się zwierzać. – To raczej przedsiębiorstwo ze wspólnymi kredytami, wydatkami i… nic poza tym.
Moje małżeństwo też przechodziło kryzys. Stawaliśmy się sobie coraz bardziej obcy. To, co kiedyś bawiło, dziś irytowało. Właściwie od kilku miesięcy schodziliśmy sobie z drogi. Gdyby nie Iga, pewnie byśmy się rozwiedli. Nie chcieliśmy jednak robić tego zakochanej w obojgu rodzicach czternastolatce.
Romans z Tomaszem był dla mnie odskocznią od szarego życia. Mój kochanek przyjeżdżał co kilka tygodni na parę dni. Czułam wtedy, że żyję. Zakochałam się. On też mówił, że mnie kocha i chce być ze mną. Obiecywał, że się rozwiedzie. Musi tylko poczekać, aż jego syn skończy 18 lat, to jeszcze tylko dwa lata. Na razie musieliśmy ukrywać nasz związek, bo jego żona oskubałaby go przy rozwodzie.
Wierzyłam, że będziemy razem. Kiedy syn mojego ukochanego skończył 18 lat, powiedziałam mężowi, że chcę odejść. Zadzwoniłam do Tomasza i poinformowałam go, że wkrótce będę wolna i już nic nie stanie nam na drodze.
Może się mylę, ale wydawał się zaskoczony i wcale się nie ucieszył. Miał przyjechać za trzy dni, lecz nagle odwołał przylot do Warszawy. Coraz rzadziej dzwonił, nie odbierał moich telefonów. W końcu przysłał SMS-a, że nasz związek nie ma przyszłości i musimy się rozstać.
Nigdy nie czułam się tak upokorzona
Po tej historii wyjechałam na miesiąc do kuzynki. Kiedy wróciłam, przeprowadziliśmy z mężem długą rozmowę. Okazało się, że kiedy Tadek dowiedział się o moim romansie (choć nie wiedział z kim) zrozumiał, że mu na mnie bardzo zależy. Starał się, ale ja tego nie zauważałam. Postanowiliśmy dać sobie jeszcze jedną szansę. Dobrze zrobiliśmy, bo udało się nam na nowo poukładać nasze małżeństwo.
Od tego czasu minęło dwanaście lat i nigdy już nie wracaliśmy do tamtej sprawy.
– Mamo… – usłyszałam głos Igi. – Poznaj rodziców Maksa.
Nie wierzyłam, że to się dzieje. Przede mną stał Tomasz. Lekko posiwiał, lecz nadal był przystojny. Przełknęłam ślinę i postanowiłam chwycić byka za rogi.
– A my z panem Tomaszem to się znamy! – widząc, jak blednie, poczułam leciutką satysfakcję. – Pamięta pan, byliście u nas kiedyś na audycie – uśmiechałam się jak gdyby nigdy nic.
– A tak, rzeczywiście – otarł z czoła kropelki potu. – Przypominam sobie.
Celowo od razu powiedziałam o tym, że się znamy z Tomaszem, od razu na początku. Byłam pewna, że tylko w ten sposób unikniemy późniejszej wpadki. Na szczęście formuła tego przyjęcia była taka, że co rusz ktoś z nas szedł z talerzykiem na poszukiwanie kolejnych smakołyków.
Nie musieliśmy więc cały czas siedzieć przy stole wszyscy razem. Przez chwilę miałam okazję rozmawiać sama z Krystyną, żoną Tomasza.
– Wyglądacie na bardzo dobre małżeństwo – powiedziałam. – Tomasz to przystojniak. Nie boisz się, że może podobać się kobietom?
– Kochamy się i jesteśmy ze sobą szczęśliwi – uśmiechnęła się. – Mój mąż nigdy by mnie nie zdradził.
Zrobiło mi się gorąco ze złości
A więc oszukiwał mnie, mówiąc, że jego małżeństwo prawie nie istnieje. Ciekawe, ile jeszcze takich romansów miał na sumieniu. Czułam, że za chwilę mnie szlag trafi. Nie dość, że musiałam spotykać tego padalca, to jeszcze wkrótce zostaniemy rodziną.
Maks okazał się przemiłym i zapatrzonym w Igę jak w obrazek chłopakiem. Ślub zaplanowali na lato przyszłego roku. Krystyna zapraszała nas do odwiedzenia ich w Bristolu. Mój mąż nawet był chętny, jednak ja szybko przekonałam go, że to zły pomysł.
– Szkoda kasy – przekonywałam, wiedząc, że ten argument zawsze do Tadka trafi. – Czeka nas wesele i tyle wydatków, że tylko trzymać się za kieszeń.
Szczerze mówiąc, na samą myśl o tym, że mogłabym pojechać w gości do Tomasza, ogarnia mnie szewska pasja. Mam nadzieję, że spotkam się z nim tylko na weselu naszych dzieci. I że będzie to nasz ostatni kontakt. Dzięki Bogu mieszkamy w różnych krajach i nie grożą nam przypadkowe spotkania. Los już chyba wystarczająco sobie ze mnie zakpił.
Czytaj także:
„Osiedlowe plotkary zaglądają mi do łóżka i węszą sensację. Wprawdzie mam 65 lat, ale też mam prawo się zakochać”
„Po 25 latach małżeństwa mąż wyznał mi, że kocha mężczyzn. Płakałam jak dziecko. Jak mogłam tego nie zauważyć?!”
„Córka miała dać mi schronienie na starość, a zrobiła ze mnie służbę. Uciekłam. Wolę dom starców niż to piekło”