Nie wiem, kiedy zacząłem się jąkać. Podobno tę wadę wymowy może spowodować jakiś silnie przeżyty stres. Ktoś zatrzasnął się w windzie, ktoś przeżył pożar, albo wypadek samochodowy, a wstrząs z tym związany zapisał się w mózgu, jak kadr na taśmie filmowej. Ja niczego takiego nie pamiętam, ale kto wie, może przestraszyłem się czegoś we wczesnym dzieciństwie.
Jako małe dziecko nie miałem z tym problemu, ponieważ nie zdawałem sobie sprawy, że z moją mową jest coś nie tak. Rodzice też myśleli, że to samo przejdzie. Kocham ich i staram się nie mieć do nich o to żalu, ale jednak popełnili błąd.
Podobno u małych dzieci z pomocą dobrego logopedy można łatwo usunąć tę wadę. Później sprawa staje się trudniejsza, ponieważ ten defekt „wgryza” się w mózg, powodując kompleksy i zahamowania.
Uświadomiłem sobie, że jestem „inny” dopiero w zerówce. Na jednej z pierwszych lekcji pani zapytała:
– Kto powie wierszyk?
– Ja! – wyrwałem się do odpowiedzi.
– Raz wróbelek Elemelek znalazł w polu ka, ka, ka, ka … – zaciąłem się.
W klasie najpierw zapanowała cisza, a po chwili wszystkie dzieciaki rechotały.
– Proszę o spokój! Dziękuję, Marku. Wracaj na swoje miejsce… – powiedziała nauczycielka trochę zakłopotana.
Wróciłem do ławki czerwony jak burak i już nigdy więcej nie wyrwałem się w szkole sam do odpowiedzi. Potem ta nauczycielka wezwała moją mamę i chyba dopiero wtedy rodzice uświadomili sobie, że sprawa jest poważna i trzeba działać.
Zaczęły się wizyty u specjalistów, w poradniach foniatrycznych i logopedycznych. Zapisywano mi jakieś tabletki, chodziłem na ćwiczenia, do bioenergoterapeuty, raz nawet poddano mnie hipnozie… Wszystko na nic.
To była dla mnie katorga
Największe problemy miałem z wymawianiem głosek „k”, „g” „h” i „p”. Wiedząc o tym, starałem się omijać słowa, które je zawierały. Ale przecież nie zawsze się to udawało.
Moim najbliższym kolegą był Krzysiek. Mieszkał w bloku obok. Gdy szedłem go odwiedzić, a drzwi otwierała jego mama wyglądało to tak:
– Dzień dobry. Czy jest Krzy…, krzy…, krzy…”.
Pół biedy, jeśli ktoś mnie już znał i wiedział o tym. Bałem się jednak nawiązywania nowych kontaktów. Wolałem się nie odzywać niż narażać na śmieszność, bo znów się zatnę. Odczuwałem potworny strach nawet, gdy szedłem do kiosku po gazetę.
Na szczęście było coś, co sprawiło, że lata szkolne upłynęły mi dość przyjemnie. Muzyka. To w niej odnalazłem ukojenie. Stała się całym moim światem. Odkryłem bowiem, że kiedy śpiewam, w ogóle się nie jąkam!
Może to brzmi dziwnie, ale tak właśnie było. Za namową taty zacząłem naukę gry na akordeonie, najpierw prywatnie, a potem w szkole muzycznej.
Potrafiłem zagrać dosłownie na wszystkim – na gitarze, saksofonie, pianinie, a do tego jeszcze całkiem nieźle śpiewałem. To zjednywało mi sympatię otoczenia. W technikum dzięki temu stałem się nawet popularny.
Jednego roku klasa wybrała mnie na przewodniczącego samorządu. Nauczyciele bez problemów zwalniali mnie z lekcji na próby przed występami szkolnej orkiestry, której byłem członkiem.
Niektórzy koledzy mi zazdrościli
W wakacje jeździłem na obozy harcerskie, oczywiście zawsze z gitarą. Na ogniskach czułem się jak prawdziwa gwiazda. Naprawdę! Oczy wszystkich dziewczyn były wpatrzone we mnie, kiedy grałem i śpiewałem przy romantycznym blasku płomieni. A to był właśnie ten okres, kiedy powoli szukało się tej jednej, jedynej, najukochańszej…
Najbardziej podobały mi się oczy Ewy. Miała też śliczne, długie blond włosy. Co tu dużo mówić! Zakochałem się w niej po uszy. Tylko że ona nic o tym nie wiedziała. Po nocach marzyłem o tym, aby dotknąć jej pięknych włosów, ale w dzień nie dawałem nic po sobie poznać i traktowałem jak zwykłą koleżankę.
Paraliżował mnie strach, że jeśli będę próbował umówić się z nią, to zatnę się na amen. Jednego wieczoru postanowiłem jednak, że mimo wszystko muszę zrobić ten pierwszy krok. I niech się wtedy dzieje, co chce.
Na ognisku zaintonowałem kilka romantycznych piosenek, które śpiewałem tylko dla Ewy, patrząc w te jej wielkie zielone oczy. Ale ona wcale nie była zainteresowana tym, że dla niej śpiewam.
Ona zakochanym wzrokiem wpatrywała się w drużynowego. Potem zauważyłem, jak wracali z ogniska do swoich namiotów, trzymając się za ręce… Ten zawód miłosny sporo mnie kosztował. Przestałem wierzyć, że mogę być interesujący dla dziewczyn.
Skończyłem technikum i wtedy dwóch moich kolegów ze szkoły muzycznej wpadło na pomysł, żeby założyć zespół. Szukali gitarzysty i poprosili mnie, abym do nich dołączył. Zawsze marzyłem, żeby grać i śpiewać w kapeli.
Była taka cierpliwa i miła
Tylko jakiś wewnętrzny głos rozsądku podpowiadał mi: „Stary, z czym do ludzi?! Jąkała na scenie?!”. Teraz jednak to koledzy zdecydowali za mnie. Zostałem członkiem tria. Graliśmy popularne przeboje, takie jakich ludzie chcą słuchać na weselach i potańcówkach. Byliśmy dobrzy. Świetnie nam szło i zarabialiśmy zupełnie przyzwoite pieniądze. Doskwierało mi jednak, że wciąż jestem sam…
Gosię poznałem na jednym z wesel, na którym graliśmy z kolegami. To ona zaczęła rozmowę w przerwie między piosenkami. Byłem trochę stremowany, ale szybko mi przeszło. Gosia opowiadała mi o swojej szkole.
Studiowała pedagogikę ze specjalnością – wychowanie muzyczne. Czułem, że ta dziewczyna odnosi się do mnie inaczej niż inni. Kiedy się zacinałem, nie kończyła za mnie słów, których nie mogłem wypowiedzieć, a dla jąkającego się to najgorsze, co może być. Była taka cierpliwa i miła. Wymieniliśmy się telefonami z solennym postanowieniem, że się skontaktujemy po imprezie.
Chciałem do niej dzwonić już następnego dnia rano. Ale jak to zrobić? Wystukam jej numer i co? Powiem: „Cześć Go…, go…, go…”? Czy nie wystraszy się wtedy, nie wycofa? Czy będzie chciała się spotkać z takim jąkałą? Strach mnie sparaliżował i nie byłem w stanie nic zrobić. Ale stał się cud, bo to ona zadzwoniła do mnie i zaproponowała spacer!
Zaraz potem była zabawa sylwestrowa, najpiękniejsza w moim życiu. Przetańczyliśmy ze sobą całą noc. W tańcu nic nie trzeba mówić, a jest się tak blisko. Kiedy już na dobre oswoiłem się z Gosią, zapytałem ją, czy nie przeszkadza jej, że się jąkam. A ona odpowiedziała mi wtedy innym bardzo poważnym pytaniem:
– A czy nie przeszkadza ci, że mam piegi i za długi nos?
– Twoje pie..., pie..., piegi i twój nos po…, po… podobają mi się najbardziej na świecie! – odpowiedziałem i poczułem jakby u ramion wyrastały mi skrzydła.
Nim minął rok, staliśmy na ślubnym kobiercu
Dla mnie ten moment był okropnie stresujący. Bałem się, że cały kościół ryknie śmiechem, gdy zatnę się, wypowiadając słowa przysięgi.
Gosia wiedziała o moich obawach i umówiliśmy się, że kiedy przyjdzie moja kolej, będziemy mocno trzymać się za ręce, patrzeć sobie w oczy i myśleć tylko o tym, jak bardzo się kochamy. Wierzcie lub nie, ale to pomogło! Ani razu się nie zaciąłem.
Dziś Gosia jest nie tylko moją żoną, ale także mamą naszych dwóch córeczek. A ja chociaż jąkam się dalej tak samo jak w zerówce, uważam, że świat jest piękny!
Czytaj także:
„Romantyczny urlop, zamiast uratować, zniszczył moje małżeństwo. Zrozumiałam, że mąż nie ma do mnie za grosz szacunku”
„Wyparłem się jedynego brata. Latami nie mieliśmy kontaktu. Dałbym wiele, by naprawić swój błąd, ale jest już za późno”
„Długo byłam sama i sądziłam, że tak już zostanie. Teraz myślę, że miłość w jesieni życia smakuje najlepiej”