Babcia spojrzała na mnie z troską. Mimo że dawno skończyłam osiemnaście lat, dla niej nadal pozostawałam jej małą Kingusią. Nie pozostawało mi nic innego, jak się z tym pogodzić.
– I jak tam twoje sprawy sercowe, Kiniu?
– Co cię będę oszukiwać – westchnęłam. – Nie najlepiej. Ostatni związek rozpadł się z hukiem. Chyba nieprędko doczekasz się prawnuków.
Złe metody
Prawda była taka, że ostatni mężczyzna, z którym się spotykałam, okazał się jeszcze większym draniem od poprzedników. Przez kilka miesięcy „zapomniał” mi wspomnieć, że ma żonę i w dodatku dziecko w drodze… Po takich doświadczeniach odechciewało mi się dalej szukać!
I pewnie dałabym sobie spokój, gdyby nie Grzesiek, kolega z pracy. Poznaliśmy się dwa tygodnie temu, kiedy Grzegorz przywiózł towar do sklepu, w którym pracuję. Nie dało się ukryć, że od razu wpadliśmy sobie w oko. Nie robiłam sobie wielkich nadziei, ale postanowiłam trzymać się zasady, że każdemu daję szansę, więc powiedziałam do babci:
– Jest taki jeden. Grzegorz. Kolega z pracy. Ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie – zastrzegłam się szybko. – Tylu nieudaczników i oszustów kręci się teraz po świecie…
– Bo ty się źle do tego zabierasz, Kingusiu – pouczyła mnie babcia. – W moich czasach kobiety miały swoje sposoby. Przez żołądek do serca. Musisz się trochę postarać, jeśli chcesz zatrzymać przy sobie chłopa!
Na końcu języka miałam uwagę, że do tej pory to mężczyźni raczej niewiele robili, żeby to mnie przy sobie zatrzymać – ale nic nie powiedziałam. Z babcią nie było dyskusji.
Nie miałam nic do stracenia
Po powrocie do domu nie mogłam przestać myśleć o tym, co usłyszałam. Z jednej strony wydawało mi się to śmieszne. Miałam nagotować jak dla plutonu wojska i w ten sposób znaleźć miłość? Przecież to nonsens! Nie prowadzę restauracji! Z drugiej strony… Babcia przeżyła z dziadkiem czterdzieści lat. Do jego śmierci dwa lata temu byli bardzo szczęśliwi. Moi rodzice też nie narzekali. Może starsze kobiety rzeczywiście wiedzą coś, o czym my, współczesne dziewczyny, nie mamy pojęcia?
A co mi szkodzi! – powiedziałam w końcu do siebie. – To tylko jeden wieczór!
Wiedziona impulsem, zadzwoniłam do Grzegorza i zaproponowałam, żebyśmy spotkali się na kolacji u mnie w domu zamiast w kinie, jak początkowo planowaliśmy.
Muszę przyznać, że Grzesiek wydawał się zachwycony propozycją.
– Rozumiem, że chcesz pochwalić się przede mną swoim ukrytym talentem? – słodził mi. – Nie tylko masz nogi do samej ziemi, ale też jesteś wybitną kucharką? No, no. Naprawdę potrafisz zaskoczyć, Kinga! Jestem szczęściarzem.
– To się dopiero okaże – mruknęłam skromnie, choć nie powiem, komplementy kolegi mile połechtały moje ego. Tym bardziej jednak musiałam się postarać, żeby sprostać oczekiwaniom!
Miałam jakie takie pojęcie o gotowaniu, ale co tu się oszukiwać – mistrzynią rondla nie byłam. A przecież kolacja dla Grześka musiała być czymś specjalnym, co przekona go, że jestem tą jedyną.
Kolacja jak z restauracji
Kolejne dni spędziłam na wertowaniu przepisów. Od początku było dla mnie jasne, że planuję ugotować coś niebanalnego, dość trudnego w przygotowaniu, ale łatwego w jedzeniu… Zdecydowanie wysoko postawiłam sobie poprzeczkę. Miałam tylko nadzieję, że było warto!
Dzień przed planowaną kolacją byłam gotowa. Zrobiłam większe zakupy i zabrałam się za pichcenie. Zajęło mi ono troszeczkę więcej czasu, niż planowałam, więc zdążyłam się przebrać dosłownie pięć minut przed tym, jak Grzesiek zadzwonił do drzwi z bukietem kwiatów.
Zaczęliśmy od świeżej sałatki arbuzowej. Z radością patrzyłam, jak mój gość dokłada sobie kolejną porcję.
– Pycha! – stwierdził Grzegorz z pełnymi ustami, patrząc na mnie rozpromienionym wzrokiem. – Już się nie mogę doczekać dalszej części! Naprawdę jesteś mistrzynią!
– To nic wielkiego – powiedziałam skromnie, choć nie powiem, zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Po minie swojego gościa widziałam, że utrafiłam w jego gust.
Przez chwilę bałam się, że większość wieczoru zajmie nam jedzenie. Na szczęście Grzesiek okazał się interesującym i dowcipnym towarzyszem. Momentami czułam się w jego obecności, jakbyśmy znali się od wielu lat. Dawno się tak nie śmiałam! Widziałam, że Grzesiek też czuje się fantastycznie.
Oj, babciu, czyżbyś zdradziła mi sekret poznania ciekawego faceta? – pomyślałam nawet przez ułamek sekundy, patrząc na zaróżowioną twarz swojego gościa.
Chyba w złą godzinę to pomyślałam. Gdybym tylko wiedziała, co stanie się dalej!
Co za dużo, to niezdrowo
Po sałatce arbuzowej podałam własnoręcznie zrobiony makaron z sosem. Otworzyłam do niego kolejną butelkę wina, co sprawiło, że atmosfera stała się jeszcze bardziej rozluźniona. Gwoździem wieczoru miało być ciasto orzechowe.
– Może odłożymy jedzenie tego ciasta na później? – uśmiechnął się Grześ, patrząc na mnie rozanielonym wzrokiem. – No wiesz, jak się trochę lepiej poznamy…
– Oj, nie bądź taki – odpowiedziałam uśmiechem, choć w głowie też już dość mocno zaszumiało mi od wina. – Tylko po kawałeczku. A później… Cóż, później zobaczymy, jak się wieczór potoczy.
Grzegorz sięgnął po ciasto, zjadł kilka kęsów i wylewnie pochwalił mój wypiek.
– Normalnie nie jadam słodyczy. Staram się dbać o wagę – przyznał. – Ale to ciasto tak pięknie wyglądało…
Rozpłynęłam się w blasku jego pochwał niczym trzymana za długo w cieple kostka masła. Tego było mi trzeba!
Przez kilkanaście minut beztrosko żartowaliśmy, gdy nagle zauważyłam, że twarz mojego gościa się zmienia.
– Dobrze się czujesz? – spojrzałam na Grześka uważnie. Był blady i sprawiał wrażenie, jakby brakowało mu powietrza.
– Jakoś gorąco się tu zrobiło – powiedział niepewnym tonem. Moim zdaniem w pokoju było chłodno, ale posłusznie otworzyłam okno. W świetle ulicznej latarni dostrzegłam, że na szyi mojego gościa pojawiły się dziwne, czerwone plamy.
– Grzesiek, coś ci jest – wyjąkałam ze zgrozą. – Na pewno nie potrzebujesz pomocy?
– To… to nic. Czasami tak mam – powiedział Grzegorz z wyraźnym trudem. – Jestem alergikiem. Masz może wapno w domu?
Nie miałam. Nigdy w życiu nie cierpiałam na żadne uczulenie!
A mój gość z minuty na minutę wyglądał coraz gorzej! Miałam wrażenie, że lekko puchną mu usta.
– Na co jesteś uczulony?
– To takie rzadkie alergie – machnął ręką Grzesiek. – Najbardziej na orzechy arachidowe. Ale przecież w cieście ich nie było? To było ciasto truskawkowe?
Spojrzał na mnie pytająco, a ja poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp. Rzeczywiście, ciasto było przełożone truskawkami, ale w składzie samego ciasta była… mąka z orzechów arachidowych!
Wystraszyłam się
– Chciałam, żeby było niezwykłe – wyszeptałam, patrząc z przerażeniem na pogarszający się stan Grześka. – Nie ma na co czekać! Jedziemy do szpitala! – W jednej sekundzie podjęłam decyzję.
Grzegorz nie protestował. Rozumiał, że żarty się skończyły i każda chwila się liczy.
W szpitalu, kiedy powiedzieliśmy, z czym przychodzimy, nie musieliśmy na nic czekać. Natychmiast wezwano lekarzy, który zajęli się Grzegorzem.
– Uczulenie na orzechy arachidowe to nie żarty – stwierdził jeden z nich. – Potrafi nawet zabić. Znany jest przypadek dziewczyny, która nie wiedziała, że ma taką alergię i umarła, bo ktoś otworzył przy niej torebkę z orzechami!
Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co mogło się stać!
Nie wiedziałam, jak mam przepraszać Grześka za tak niefortunny poczęstunek.
– Ależ Kinga, nie rób sobie wyrzutów – zapewniał mnie mężczyzna. – Przecież nie mogłaś wiedzieć, że jestem uczulony. Ja na co dzień też o tym nie pamiętam!
Wiedziałam, że ma rację, ale i tak nie było mi przyjemnie z myślą, że próbowałam… otruć amanta na pierwszej randce!
Lekarze wypuścili Grześka następnego dnia, po podaniu mu leków przeciwhistaminowych i surowym zaleceniu, żeby unikał kontaktu z alergenem. Oczywiście czekałam na niego pod bramą szpitala.
– Nie wiem, jak mam cię przepraszać. To wszystko przez moją babcię i jej mądrości… – zaczęłam nieskładne tłumaczenia, ale Grzegorz nie pozwolił mi skończyć.
Przykrył mi usta długim pocałunkiem.
– Miałem na to ochotę już wtedy, tamtego smacznego wieczora – wyszeptał mi do ucha. – Ale że troszeczkę spuchłem…
Roześmialiśmy się oboje. Ja z ulgą, że Grzesiek najwyraźniej nie żywił do mnie urazy, a Grzegorz – cóż, nie chcę być nieskromna, ale chyba po prostu wpadłam mu w oko!
I tak to się wszystko zaczęło. Dwa tygodnie później zaprosiłam Grześka na obiad do babci. W końcu to jej poradom zawdzięczałam usidlenie takiego wspaniałego mężczyzny! Teraz, rok po tych dramatycznych wydarzeniach, planujemy ślub. Jedno wiemy na pewno. Tort weselny będzie bez dodatku orzeszków – i mąki arachidowej!
Czytaj także: „Wściekle rywalizowałyśmy o tego samego faceta. Parszywiec bawił się naszym kosztem”
„Siostra była ukochaną córeczką rodziców, ja byłam pomiotłem. Gdy potrzebowali pomocy, ona wolała balować w innym mieście”
„Sądziłam, że ciężka pracą zasłużyłam na awans. Przegrałam z długimi nogami kochanki szefa”