„Przez zimę przytyłam i postanowiłam zrzucić parę kilo. Chciałam znów poczuć się piękna, ale mąż tego nie doceniał”

kobieta, która chce schudnąć fot. Adobe Stock, pressmaster
„Z dumą przekazałam mężowi, co powiedziała o mojej figurze pani Magda ze sklepu. Ten złośliwiec nie dość, że nie podzielił jej zdania, to jeszcze zaczął poddawać w wątpliwość stan oświetlenia sklepu. Niby panują tam egipskie ciemności i nie wszystko dobrze widać!”.
/ 17.03.2022 05:35
kobieta, która chce schudnąć fot. Adobe Stock, pressmaster

Tamtej wiosny zrobiłam przerzutkę: zimowe ciuchy schowałam do walizek i wrzuciłam na pawlacz, a wyciągnęłam na światło dzienne letnie. Równiutko poukładałam mężowskie i synowskie ubrania, i zabrałam się za własne. Zanim jednak powiesiłam w szafie swoje zwiewne sukieneczki i bluzeczki, postanowiłam je przymierzyć. I ze zdziwieniem stwierdziłam, że właściwie wszystkie jakoś bardzo się do mnie przybliżyły, a niektóre nawet przestały się dopinać.

Pomyślałam, że upchnięte w walizkach po prostu przez zimę się skurczyły, ale teraz, jak je porządnie rozprasuję i powiszą swobodnie na wieszakach, to wszystko będzie dobrze… Nie mogłam przecież aż tak przytyć! Aby jednak do końca uspokoić sumienie, wyciągnęłam z kąta wagę. Weszłam na nią i przeżyłam szok. Wskazywała 75 kilogramów!

No tak – obfite święta jedne i drugie, leczenie zimowej depresji oraz wiosennego przesilenia czekoladkami, a w rezultacie osiem dodatkowych kilo. Przy wzroście 165 centymetrów zdecydowanie za dużo! Pewnie myślicie, że kompletnie się załamałam, zaszyłam w jakimś ciemnym kąciku i ocierając łzy, podgryzałam czekoladkę za czekoladką, by poprawić sobie humor. Nic z tego! 

Postanowiłam wziąć się za siebie i pozbyć się tego nadmiaru bagażu. Bo nie dość, że poczułam się baaardzo ciężka, to przecież wakacje tuż, tuż. I trzeba będzie się pokazać ludziom nie tylko w sukience, ale w bikini. Już następnego dnia zapisałam się na profesjonalne zajęcia w naszym lokalnym centrum urody.

Biegałam na nie codziennie, oprócz weekendów

 Ćwiczyłam dzielnie i sumiennie przez godzinę, mimo że od tego energicznego wymachiwania rękami i nogami potwornie bolały mnie mięśnie i rano miałam duże kłopoty ze wstaniem z łóżka.

To nie był koniec  zmian w moim życiu. Przeszłam na dietę! Moim facetom, genetycznie szczupłym, podawałam na obiad schabowe i żeberka, sama zaś raczyłam się marchewką gotowaną na parze i kawałeczkiem piersi kurczaka z grilla.  Bez soli i ostrych przypraw.

Gotowaniem w domu zajmuję się ja, więc wiadomo, jakie musiałam przeżywać katusze, przygotowując im te wszystkie wspaniałości! Od samego zapachu dostawałam ślinotoku. Nie ukrywam, męczyłam się okropnie, lecz mój wysiłek i kulinarne poświęcenie przyniosły efekty. Schudłam. Może nie tak wiele, jak się spodziewałam, ale byłam lżejszaI bardzo z siebie dumna! Trzymałam się dzielnie prawie od miesiąca. I, podejrzewam, trzymałabym się dalej, gdyby nie pewne, z pozoru niewinne zdarzenie.

Pewnego dnia wracając z treningu do domu, wstąpiłam do osiedlowego sklepiku prowadzonego przez panią Magdę. Byłam wykończona i marzyłam o butelce zimnego napoju z elektrolitami i minerałami. W sklepie, oprócz mnie, nie było ani jednego klienta, więc gdy zaspokoiłam pragnienie, zaczęłyśmy plotkować o tym i owym.

– A czym to się pani tak zmęczyła, pani Iwonko? – zapytała w pewnym momencie sprzedawczyni.

– Od prawie miesiąca chodzę na siłownię – pochwaliłam się. – Przez zimę przytyło mi się tu i tam. Nad morzem wstyd się będzie na plaży pokazać. No więc postanowiłam się odchudzić – odparłam.

– Ale co też pani opowiada, pani Iwonko! Uważam, że nie ma się pani z czego odchudzać! – stwierdziła.

– Jest pani bardzo miła, ale ważę aż 72 kilogramy! Za dużo, pani Magdo, zdecydowanie za dużo – odparłam.

– To niemożliwe! – krzyknęła.

– Ależ możliwe. Waga przecież nie kłamie – przypomniałam jej.

– Coś takiego! A ja dałabym pani najwyżej 60 kilogramów! – upierała się.

– Głupio się przyznać, ale tyle to ja ważyłam w dniu ślubu… A kiedy to było? Prawie 20 lat temu. O, wtedy to wyglądałam! Talia osy, tylko lekko zaokrąglone biodra, zero wałeczków. A teraz, wieloryb – westchnęłam.

– Jaki wieloryb? Nieładnie tak grzeszyć, pani Iwonko, nieładnie – pani Magda pogroziła mi palcem.

– Przecież mam w domu lustro, widzę, jak jest – protestowałam, choć bez przekonania, bo nie ukrywam, że jej słowa sprawiły mi przyjemność.

Nagle do sklepiku ktoś wszedł i musiałyśmy przerwać rozmowę. Do domu wracałam jak na skrzydłach. Po tak miłej i budującej wymianie zdań czułam się lekka jak piórko, młoda i rześka. Pomyślałam, że skoro już teraz wyglądam tak szczupło, to co będzie, gdy schudnę jeszcze bardziej? Może wejdę w swoją sukienkę ślubną, która wciąż wisi w mojej szafie, pieczołowicie opakowana w folię. Ale by się Tadzio zdziwił, jakbym tak kiedyś zasiadła w niej do kolacji!

Postanowiłam, że od następnego dnia jeszcze podwoję wysiłki w walce z kilogramami. Gra zdecydowanie warta była świeczki! A i motywacji mi nie brakowało.

Tym razem mina mi zrzedła

Gdy tylko weszłam do mieszkania, z dumą opowiedziałam o spostrzeżeniach pani Magdy mężowi. Złośliwy padalec! Poprzedniego dnia kazałam mu poprasować koszule, a potem zrobić pranie, więc teraz postanowił się zemścić! Nie dość, że nie podzielił jej zdania na temat mojej wagi, to jeszcze zaczął poddawać w wątpliwość stan oświetlenia sklepu. Niby panują tam egipskie ciemności i nie wszystko dobrze widać.

Spojrzałam na niego z wyższością, dając złośliwcowi wyraźnie do zrozumienia, że mam gdzieś jego opinię, po czym zabrałam się za przygotowywanie kolacji. No i wtedy okazało się, że w lodówce nie ma nawet kawałeczka masła. Normalnie posłałabym po nie do sklepiku któregoś z synów, bo masła moja dieta nie przewidywała, ale tym razem pobiegłam sama.

Pomyślałam, że przyjemnie będzie znaleźć się znowu w miejscu, w którym można usłyszeć coś miłego na temat swojego wyglądu. Do sklepu wpadłam uśmiechnięta od ucha do ucha. Tym razem za ladą stała Dominika, córka pani Magdy, chuda jak patyk siedemnastolatka.

Czasem pomagała mamie wieczorami w prowadzeniu interesu. Sama właścicielka wstawiała akurat do lodówki napoje chłodzące. Na mój widok wyraźnie się ożywiła.

– Wiesz, Dominisiu, że pani Iwonka codziennie chodzi na siłownię? Uwierzysz? Twierdzi, że musi się odchudzić! – rzuciła w stronę córki.

Wciągnęłam brzuch i nastawiłam uszu, gotując się na komplementy.

– Tak? To bardzo dobrze – stwierdziła nastolatka.

Mina mi trochę zrzedła, bo nie do końca zrozumiałam sens jej wypowiedzi. „Dobrze” – bo wyglądam jak wieloryb, czy „dobrze – bo ćwiczenia są korzystne dla zdrowia i lepszego samopoczucia, więc każdy, nawet chudzielec, powinien ćwiczyć.

Pani Magda zauważyła chyba zmianę na mojej twarzy, bo próbowała ratować sytuację.

– A ja tam uważam, że pani Iwonce żadne odchudzanie nie jest potrzebne. Wygląda przecież świetnie! No, przyjrzyj się i zgadnij, ile pani Iwonka może ważyć – zachęciła córkę.

Dominika obrzuciła mnie taksującym spojrzeniem od stóp do głowy.

– Z 80 kilogramów – rzuciła.

Nie muszę chyba mówić, co stało się potem. Powietrze ze mnie uszło, jak z przebitego balona. Kupiłam to nieszczęsne masło i jeszcze dwie eklerki. Spałaszowałam je od razu po wyjściu ze sklepu. Bo nic tak nie poprawia nastroju, jak coś słodkiego…

Czytaj także:
„Przypadkiem odkryłam, że mama działa na dwa fronty. W domu gotuje ojcu obiadki, a na boku obściskuje się z kochankiem”
„Myślałam, że teściowa mnie nie lubi, tymczasem ona zmagała się z poważnym problemem. Prawdę odkryłam przypadkiem”
„Córki mam jak ogień i woda: jedna z niewyparzoną gębą, druga niezaradna. Żadna mi się nie udała”

Redakcja poleca

REKLAMA