„Przez zazdrość trafiłam do więzienia. Nie myślałam o tym, co będzie z moimi dziećmi. Zmarnowałam nam wszystkim życie”

Przez zazdrość trafiłam do więzienia fot. Adobe Stock, sakhorn38
„– Mąż alkoholik, pani jest ofiarą przemocy domowej… Coś ty zrobiła, kobieto? – spytał funkcjonariusz i podał mi kubek z wodą. – Po co to było? Dla kogo? Pójdziesz siedzieć, a co stanie się z dziećmi? Zazdrość cię wzięła? O tego pijaczynę? – wyciągnął zdjęcia Jarka i pokiwał z dezaprobatą głową”.
/ 05.07.2022 15:15
Przez zazdrość trafiłam do więzienia fot. Adobe Stock, sakhorn38

Pamiętam, jak wbiegałam po schodach na trzecie piętro. Ledwie mogłam złapać oddech, ale nie chciałam się zatrzymywać. Wreszcie miałam siły i odwagę załatwić tę sprawę raz na zawsze. Stanęłam naprzeciwko jej drzwi i nacisnęłam klamkę. Były zamknięte. Drrryń, drryyyń! – dociskałam dzwonek, aż palec zaczął płonąć z wysiłku.

Czas najwyższy to załatwić

– Zaraz, zaraz, idę. Ktoś się bardzo denerwuje – usłyszałam jej śmiech, a potem szczęk zamka.

Nie zdążyła dotknąć klamki, a z impetem pchnęłam drzwi.

– Ty gnido! Wywłoko! – rzuciłam się na stojącą za nimi kobietę.

– Ale zaraz, Jarek, pomóż… – próbowała mnie odepchnąć.

Nie puszczałam. Odbijając się od ścian i futryn, wpadłyśmy do kuchni. Na mój widok Jarek prawie wbił się w ścianę i chyba wtedy kobieta zrozumiała, kim jestem.

– Jezusie, przestań! – odepchnęła mnie od siebie i zaczęła się śmiać; histerycznie, głośno, dużo za głośno. – Czego tutaj szukasz? Wracaj do domu, do swoich dzieciaków! – parsknęła i rozbawiona aż się zatoczyła.

Zauważyłam, że jest pijana. W kuchni duszno było od odoru wódki, lecz dla mnie nie miało to już znaczenia.

– Nie wyjdę bez niego. Jest moim mężem i ma wracać do domu – powtórzyłam, nie patrząc nawet na Jarka.

Tak naprawdę nie o niego tu chodziło, lecz o mnie. Moje życie. 10 lat gehenny, poświęceń, łez i nadziei… A kiedy już wydawało się, że wszystko, co najgorsze mamy za sobą, że będziemy wreszcie normalnym, wspierającym się małżeństwem, a nasze dzieci zaznają upragnionego przeze mnie spokoju – wtedy właśnie pojawiła się ona. Ta wywłoka, z którą pił i znikał na całe tygodnie mój mąż. Może gdyby zdradził mnie na początku związku, gdy nie było Jacusia i Alinki, gdybym nie była tak zakleszczona w kręgu jego uzależnienia, odeszłabym. Zostawiłabym go, tak po prostu zamykając za sobą ten rozdział. Ale po 10 latach walki o związek nie zamierzałam się łatwo poddać. Niemal tak samo uzależniona od swojego męża, jak on od alkoholu i tej kobiety. I teraz stałam w drzwiach jej kuchni, nie mogąc zapanować nad narastającą we mnie furią. Mąż nieprzytomnym wzrokiem patrzył to na mnie, to na nią, a ona śmiała się. Coraz głośniej i głośniej, aż dźwięczało mi w uszach.

Chciałam tylko, żeby przestała

Niczego więcej. Chciałam ciszy i spokoju… Kątem oka zobaczyłam na stole nóż. Duży, brudny od masła, może chleba, albo pasztetu. Chwyciłam go, a potem nastąpiła ciemność. Gdy się ocknęłam, mąż skulony pod ścianą kiwał się jak dziecko i ocierał łzy z oczu. Nie od razu zrozumiałam, co się stało. Najpierw zobaczyłam rękę. Swoją, a jakby obcą. Wciąż trzymałam w niej nóż. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, po co przyszłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na podłodze, tuż u moich stóp leżała kochanka Jarka. Nie ruszała się, leżała bezwładnie.

Poczułam, że tracę równowagę. Upuściłam nóż i ruszyłam do wyjścia. W korytarzu mieszkania stali już ludzie. Sąsiedzi. Milczący, przerażeni, niektóre kobiety na mój widok zatykały dłońmi usta. Ktoś złapał mnie za przegub i przycisnął do ściany.

– Nigdzie stąd nie wyjdziesz, dopóki nie przyjedzie policja – usłyszałam i po raz drugi straciłam przytomność.

Ocknęłam się w komisariacie. Policjanci wiedzieli już, kim jestem, wyciągnęli moją teczkę.

– Mąż alkoholik, ofiara przemocy domowej… Coś ty zrobiła, kobieto? – spytał funkcjonariusz i podał mi kubek z wodą. – Po co? Dla kogo? Pójdziesz siedzieć, a co stanie się z dziećmi? O chłopa ci poszło? O tego pijaczynę? – wyciągnął zdjęcia Jarka i pokiwał z dezaprobatą głową.

Miał rację. Nie myślałam, co stanie się z Jacusiem i Alinką.

Kto ich weźmie? Czy trafią do domu dziecka?

Czy ulitują się nad nimi nasi rodzice? A ja?

– Co ze mną będzie, proszę pana? – zapytałam, jakbym nie słyszała jego tyrady.

Policjant tylko pokiwał głową i zaczął przesłuchanie. Potem był areszt, rozprawa w sądzie. Jedna, druga, trzecia i wyrok

10 lat więzienia za zabójstwo w afekcie.

Załamałam się. Chciałam umrzeć na tej sali.

– Wysoki sądzie, przecież kiedy wyjdę z więzienia, moje dzieci będą już dorosłe – krzyczałam, płacząc. Płakały i one, i moi rodzice, i matka Jarka.

Jego samego nie było. W ciężkim stanie trafił do zakładu psychiatrycznego. W jednej chwili więc nasze dzieci straciły ojca i matkę. Na szczęście obie babcie stanęły na wysokości zadania i natychmiast zaopiekowały się wnukami. Ale mój własny ojciec się mnie wyrzekł.

– Nie tak cię wychowywałem – powiedział podczas swojej ostatniej wizyty. – Miałaś być przede wszystkim matką i dbać o dzieci, jak dbała o ciebie twoja matka. A ty zostałaś morderczynią. Rozumiesz, co zrobiłaś? Odebrałaś komuś życie, a nie masz do tego prawa! Wstydzę się za ciebie. Ludzie wytykają mnie na ulicy palcami. Nie chcę cię znać.

I nigdy więcej go nie zobaczyłam. Zmarł 7 lat później na rozległy zawał. Przez ten czas ani razu nie rozmawiał z mamą o mnie, nie wspominał wnukom o rodzicach. A jakie miałam życie w więzieniu? Nie było mi łatwo, chociaż jako zabójczyni wzbudzałam szacunek wśród innych kobiet. Ale za kratami życie przypomina ul, nie da się uciec przed ludźmi, odizolować, odpokutować w spokoju. Trzeba walczyć o swoje, pokazać, że się nie jest najgorszą, bo inaczej można skończyć jako czyjaś dziewczyna albo sprzątaczka w celi.

Nieraz musiałam się postawić

I nieraz krzyczałam jak prawdziwa zołza, nigdy jednak na nikogo nie podniosłam ręki i nikt mnie nie uderzył. Musiałam tylko zapomnieć, że kobieta powinna być cicha, wyrozumiała i uczynna. Tutaj byłam twarda, skryta, zamknięta w sobie, ale nie zalękniona. Umiałam walnąć pięścią w stół czy postraszyć, zwłaszcza nowe więźniarki, które próbowały wprowadzać swoje zwyczaje. W więzieniu poszłam na terapię, uspokoiłam się wewnętrznie. Zrozumiałam, że i tamta kobieta była ofiarą mojego męża, że to przez niego sypało się nasze życie. Zaczęłam pracować w naszym radiowęźle i pomagać innym kobietom, które doświadczyły tego samego co ja. Ale najgorsza była tęsknota. Za światem i dziećmi. Za domem, który miałam, i za normalnością. Jacek i Alinka tak szybko rośli, zmieniali się, dojrzewali…

Na początku dzieci nie mogły zrozumieć, dlaczego muszą widywać mamę w takim dziwnym miejscu. Jeździć z babcią przez pół Polski raz w miesiącu, po to, by następnego dnia, po nocy w obskurnym hotelu wyruszyć na widzenie do szpitala, do ojca. Żyły w potrzasku między więzieniem, psychiatrykiem a domem moich rodziców. Tam dziadek wprowadził zakaz rozmów o rodzicach, a w szkole były stałym obiektem kpin i „problemem wychowawczym”. A najgorsze, że nic nie mogłam z tym zrobić. Słuchałam opowieści mamy i serce pękało mi z rozpaczy. W takich chwilach czułam się jak najgorsza z matek. Zamiast ratować dzieci poświęciłam je w imię chorej miłości do męża. Płaciłam za to wysoką cenę, ale czemu na nich też mścił się świat? Byłam bezsilna i bardzo obolała.

Syn wpadł w złe towarzystwo

Zwłaszcza syn, Jacek nie mógł mi wybaczyć. Buntował się przeciwko dziadkom. Pyskował babci, kpił z mojego ojca, zaczął wagarować, zadawał się z dziwnym towarzystwem, które nie stroniło od używek i alkoholu. Kiedy próbowałam przemówić mu do rozumu, śmiał się i szydził z mojej głupoty. Chociaż wiedziałam, że przed kolegami chwali się matką więźniarką i wymyśla na mój temat niestworzone historie, to podczas odwiedzin nigdy nie powiedział mi nic miłego. Odpychał mnie, gdy próbowałam go przytulić, groził, że więcej nie przyjedzie. I dotrzymał słowa, bo po śmierci dziadka więcej go nie zobaczyłam.

Nie pomagały telefony i błagalne SMS-y, ani nawet listy, których podobno nawet nie otwierał. Mój syn się staczał, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Zrozpaczona chwyciłam się ostatniej deski ratunku – napisałam do męża. Długi, szczery list, w którym wyznałam wszystko, co czułam przez ostatnie lata i poprosiłam o pomoc, o to, by zajął się dziećmi. Podobno to wtedy właśnie nastąpił w jego życiu przełom. Odstawił leki, zapisał się na grupę wsparcia i zaczął nad sobą pracować.

Wyszedł z zakładu rok przede mną

Wrócił do naszego miasteczka. Znalazł pracę, wynajął jakieś mieszkanie i wtedy dopiero zapukał do drzwi mojej matki. To była długa wizyta. Przepełniona oczyszczającymi łzami i słowami przebaczenia. Po niej Jarek zaczął szukać naszego syna i znalazł – pijanego gdzieś w bramach. Gdy ja wyszłam na wolność, czekał na mnie pod murami z Alinką. Podszedł do mnie bez słowa, pocałował w policzek, wziął ode mnie torbę z rzeczami i wycofał się za plecy córki. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona.

Moja mała, dorosła już córeczka i ja, jej stara, zniszczona więzieniem matka. Niczym pochód cieni ruszyliśmy na dworzec autobusowy, a potem po wielu godzinach i przesiadkach dotarliśmy pod dom mojej mamy. Podchodząc pod kamienicę, podniosłam głowę i spojrzałam w jej kuchenne okno. Krzątała się jak zwykle, szykując coś dla nas. Przywitała mnie łzami i potokiem słów. Poczęstowała pysznym obiadem i upieczonym przez siebie ciastem.

I co teraz? – zapytała, gdy skończyliśmy posiłek.

Spojrzałam na nią, na Alinę, Jarka.

– Nie wiem – powiedziałam szczerze tej mojej rozbitej rodzinie.

Przytuliłam do siebie mocno córkę, marząc o tym, że kiedyś tak samo przygarnę swojego syna…

Od tamtej pory minęło kilka lat

Pracuję, jestem sprzątaczką w biurowcach. Zarabiam niewiele, ale niewiele też potrzebuję. Mieszkam u mamy z Alinką, z którą na nowo uczę się żyć. Do męża chyba nie wrócę. Nie tęskniłam za nim. Musiałam sobie wybaczyć, że nie odeszłam wcześniej. Kochałam go, ale tamto uczucie skończyło się wraz ze śmiercią jego kochanki. Chciałabym powiedzieć, że jestem szczęśliwa, ale brakuje mi Jacka. Jakiś czas temu widywałam go na mieście, ale potem znikł. Podobno wyjechał do Trójmiasta.

Każdego dnia modlę się o niego, każdego dnia rozliczam się ze swojego czynu, który zniszczył moją rodzinę. Gdybym wtedy odeszła, wciąż miałabym dzieci. Mogłabym uczynić je szczęśliwymi, a tak straciłam ich dzieciństwo, a być może i życie syna. Koleżanki z pracy, które nie znają mojej przeszłości, próbowały mnie swatać z jednym z ochroniarzy, ale mnie nie w głowie amory. Jedynym mężczyzną, o którym myślę, jest syn. Pisząc te słowa, mam nadzieję, że przeczyta je i odezwie się do swojej starej matki, bo ona wciąż czeka. Zawsze będę na niego czekać.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA