Jak większość kolegów z mojej wsi powtarzałem, że ja rolnikiem nie zostanę i jak tylko skończę 18 lat, to uciekam do miasta.
– Tato, ja chcę żyć jak normalni ludzie, chodzić do kina, do knajpy, a nie od rana do nocy babrać się w gnoju, jak ty i mama – wypaliłem kiedyś.
Oj, ale się wtedy mój ojciec wkurzył…
Kocham rodziców, ale wiem, jak ciężko pracują. Odkąd pamiętam, ich najdłuższe wolne trwało… od soboty rano do niedzieli rano – pojechali wtedy na ślub kuzyna do Lublina. Na dłużej nie mają jak wyjechać, bo prowadzą gospodarstwo – kilkanaście hektarów zboża i ziemniaków, do tego kilka krów, kury, jedna koza…
Ja po podstawówce wyjechałem do najbliższego miasteczka do technikum. Innego tu nie było, więc chcąc nie chcąc uczyłem się w „rolniku”. Mieszkałem w internacie, do domu jeździłem na weekendy. Jak większość kolegów.
Raz z kilkoma kumplami umówiliśmy się, że okłamiemy rodziców, że mamy w weekend dzień sportu i nie możemy wrócić do domu. Szlajaliśmy się po miasteczku, poszliśmy na dyskotekę. Upiliśmy się do nieprzytomności. I choć umierałem całą niedzielę, pomyślałem: ale fajne to miejskie życie!
Nie po to szedłem na studia, by wracać na wieś!
Wakacje oczywiście spędzałem w domu. I pomagałem rodzicom i na polu, i przy zwierzętach. Ale ciągle uporczywie powtarzałem, że nie wiążę swojej przyszłości z wsią. A ponieważ jestem jedynakiem, to rodzice powinni już się zastanawiać, co zrobią z ziemią, jak już nie będą mieli siły się nią zajmować.
Mama wtedy popłakiwała, tata kiwał głową. On wierzył, że jeszcze zmienię zdanie. Opowiedział mi, że 30 lat temu zachowywał się tak samo. I że nawet zaczął pracować w fabryce w mieście. A po roku wrócił i już się nigdzie z ojcowizny nie ruszył. „Może ty, ale ja nie. Zresztą mamy inne czasy” – mruczałem pod nosem.
Kiedy powiedziałem, że jadę do Lublina studiować inżynierię, tata tylko westchnął. Zdziwiłem się, że nie protestuje. A on po prostu wiedział, że wrócę… Stało się tak bardzo szybko. Skończyłem trzeci rok, obroniłem licencjat. I zapowiedziałem, że na wieś przyjadę pod koniec sierpnia, bo zamierzam uczcić dyplom wyprawą po Europie. Zdążyliśmy z kumplami przejechać Niemcy, Holandię, Belgię i zmierzaliśmy do Francji.
Wtedy zadzwoniła do mnie mama
– Adam, tata miał wypadek. Spadł z drabiny. Ma uszkodzony kręgosłup, nie wiadomo, czy będzie chodził…
Mama mówiła spokojnie, nie poprosiła, żebym wrócił. Ale przecież nie miałem innego wyjścia… Wsiadłem w pociąg i następnego dnia dotarłem do domu.
– Tatę z powiatowego szpitala zabrali do Lublina. Nie wiem, co to oznacza – mama tylko tyle wydusiła z siebie. Przytuliłem ją.
Rano nakarmiliśmy zwierzęta i pojechaliśmy do szpitala.
– Pan Ryszard nie stracił władzy w nogach – powiedział lekarz. – Musimy zrobić jeszcze mnóstwo badań, ale myślę, że po długiej rehabilitacji stanie na nogach. Proszę być dobrej myśli.
Tata spał. Obudził się na chwilę, uśmiechnął się do mnie.
– Jesteś – powiedział tylko. – To już się nie martwię.
Kazałem mamie zostać w Lublinie, u kuzynki.
– Tata cię potrzebuje. A ja sobie poradzę. Muszę – oznajmiłem krótko.
Oczywiście łatwo było powiedzieć, trudniej wykonać… Rano zacząłem od nakarmienia kur. Ale już po pięciu minutach poślizgnąłem się i wylądowałem w błocie. Wtedy zaczęły się drzeć krowy. Bo już minęła pora, od której powinny być na pastwisku… A ja tak naprawdę dawno powinienem być na polu.
Nie takiego życia chciałem
Zaczęło do mnie docierać, że się porwałem z motyką na słońce. Pomoc nadeszła zza płotu. Dosłownie.
– Adam! Hej! – usłyszałem kobiecy głos.
Rozejrzałem się. Głos dobiegał od sąsiada, ale nikogo nie było widać. Nasze posesje oddzielał dość wysoki płot.
– Halo?
– Adam, to ja, Iza. Wiem, że jesteś zajęty, ale wpadnę na chwilę. Dobrze?
Miałem ręce pełne roboty, ale nie wypadało odmówić, choć to nie był dobry moment na gadki-szmatki i szkolne wspominki. Z Izą chodziłem do podstawówki, potem czasem się widywaliśmy w wakacje. Czasem jechaliśmy z całą paczką na zabawę. Ale dawno jej nie widziałem. Moja mama mówiła, że studiuje weterynarię w Warszawie. Zdążyłem tylko otrzeć twarz z błota, ale dalej wyglądałem jak siedem nieszczęść.
– Wiejskie życie ci służy – uśmiechnęła się Iza.
– Podobno kąpiele błotne są zdrowe. Miło cię widzieć. Przyjechałaś na weekend czy na dłużej?
Choć się mocno spieszyłem, to uznałem, że będę miły.
– Hej, przyjechałam na wakacje, ale wiesz, nie przyszłam na pogaduszki, tylko pomóc. Wygląda na to, że pomoc ci się przyda. To ty zajmij się polem, ja ogarnę krowy i kury. Baśka, to jak widzę, radzi sobie sama – Iza wymownie spojrzała na naszą kozę, która właśnie, nic sobie nie robiąc z jej obecności, obgryzała gałąź gruszki, która z gospodarstwa sąsiadów przewieszała się na naszą stronę. – Wiesz, coś tam wiem o zwierzętach, tak że się nie martw. To co, umowa stoi?
Iza, nie czekając na moją odpowiedź, wyjęła mi z ręki wiadro i zaczęła karmić kury. Stałem jak wryty, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
– No rusz się, jedź na pole. Ja krowy wyprowadzę – Iza popchnęła mnie w stronę traktora.
Wybąkałem jakieś niezgrabne przeprosiny i zabrałem się do pracy.
Przetrwałem tamto lato tylko dzięki pomocy sąsiadów. Nie tylko Izy. Sąsiadki mnie dokarmiały, sąsiedzi pomagali na polu i doradzali. Ludzie u nas na wsi jak wszędzie – ktoś się z kim pokłóci, ktoś kogoś obsmaruje za plecami.
Tata wrócił do domu pod koniec września
Okazało się jednak, że w potrzebie to wszystko idzie na bok. Mama się popłakała, jak jej powiedziałem, że pół pola nam zaorał Mietek M.. Tata i on nie rozmawiali od 20 lat. Jakaś sprzeczka przy wódce, nikt nie pamiętał, o co poszło. Ale też żaden nie umiał ręki wyciągnąć pierwszy. Mama tylko raz spytała, czy wracam w październiku na studia.
– Na razie zostaję. Studia nie uciekną.
– No cześć, synek. Dobrze się spisałeś. Dziękuję – powiedział.
Tata nigdy nie był wylewny. Jak na niego to były bardzo gorące podziękowania…
Kto by pomyślał, że panowie pogodzą się po tylu latach… Jeszcze przed wyjazdem Izy do Warszawy mama wydała wielką kolację dla wszystkich sąsiadów. Przyszedł też Mietek. Patrzyłem na tatę.
– Mietek – odezwał się i zaczął wstawać z fotela. Sąsiad chciał go powstrzymać, ale tata machnął ręką. – Dam radę, nie będę ci dziękował jak jakiś dziad na siedząco. Dziękuję. I przepraszam, sam już nie wiem za co, ale przepraszam.
Panowie podali sobie ręce. A potem się uściskali. Zauważyłem, że mama znowu ocierała łzy.
Wieczorem odprowadziłem Izę do jej bramy.
– Nie dałbym rady sam, dzięki za wszystko. Daj znak, jak będziesz przyjeżdżać do domu. Chyba wiszę ci porządną kolację.
Rolnictwo to nie tylko babranie się w gnoju!
Pożegnaliśmy się, a ja po raz pierwszy pomyślałem, że będę za nią tęsknić… Zimą miałem wreszcie trochę czasu, żeby pomyśleć, co dalej. Było jasne, że tata już się gospodarstwem zajmować nie będzie. Więc albo ziemię trzeba sprzedać, albo… Albo rolnikiem zostanę ja.
Aż sam się zdziwiłem, że wcale tak bardzo mnie ta myśl nie przeraziła. Przez ostatnie miesiące wiele się nauczyłem. Teraz zacząłem sporo czytać o nowoczesnych gospodarstwach. Znalazłem sporo pomysłów, które mogłyby się sprawdzić u nas.
Nie wiem, co na to tata, on nie lubi zmian. Ale może jakoś go przekonam. Na razie o tych pomysłach rozmawiam tylko z Izą, jak wpada do domu. Powiedziała mi, że po studiach wraca na wieś, chce otworzyć swoją klinikę.
– Do najbliższego weterynarza od nas jest 40 kilometrów. Pracy mi nie zabraknie.
Odkąd mi to powiedziała, myśl o zostaniu na wsi na stałe podoba mi się jeszcze bardziej. Na razie jednak powiedziałem rodzicom, że daję sobie czas do kolejnej jesieni i wtedy podejmę decyzję. Nie chcę im robić niepotrzebnej nadziei. Ale tak naprawdę to chyba już podjąłem decyzję…
Czytaj także:
„Całe życie mieszkałem w partyjnej kamienicy. Nie widziałem w tym niczego złego, ojciec zrobił to, aby nam było dobrze”
„Mój mąż to ideał. Kiedy zaczął wyjeżdżać służbowo, bałam się, że ktoś mi go ukradnie. Koleżanki tylko dokładały mi do pieca”
„Przez 32 lata, podstępna choroba odbierała mi radość z życia. Dopiero mój anioł stróż wyrwał mnie z tego piekła na ziemi”