„Przez 30 lat nie rozmawiałam z siostrą. Gdy wreszcie się spotkałyśmy, na rozmowę nie było już czasu”

kobieta trzyma za rękę chorą leżącą w szpitalu fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Serce waliło mi jak oszalałe, gdy Wiesiek prowadził mnie szpitalnym korytarzem. Wskazał na drugie łóżko po prawej. Wstyd się przyznać, ale nie poznałam Renaty. Jej ciemne włosy przecinały grube pasma siwizny, piegowaty nos okrywała maska tlenowa. Oddychała z wielkim trudem”.
/ 21.02.2022 07:18
kobieta trzyma za rękę chorą leżącą w szpitalu fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Zdarzyło się to trzy lata temu, tuż przed Wielkanocą. Zabrałam się właśnie za przedświąteczne porządki, a potem za przygotowywanie potraw na świąteczny stół. Pomagały mi dwie córki. Zawsze starałam się, by umiały ze sobą rozmawiać, bawić się, snuć wspólne plany, po prostu kochać się, tak jak ja kochałam kiedyś swoją siostrę…

Dziesięcioletnia Kasia próbowała wymóc na starszej o dwa lata Jadzi, żeby ta pozwoliła jej wałkować ciasto. Zanim na dobre się pokłóciły, wtrąciłam się:

– Dziewczynki, proszę, żebyście się podzieliły pracą. Jesteście siostrami, powinnyście się dogadać.

Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Jadzia podbiegła je otworzyć.

– Witaj, czy zastałem w domu twoją mamę? – usłyszałam znajomy głos.

Wyszłam do przedpokoju. Za progiem stał wysoki, postawny mężczyzna o wysokim czole i kręconych ciemnych włosach. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył.

– Dzień dobry, Haniu – ukłonił się.

Dopiero teraz go rozpoznałam.

Trzydzieści lat upłynęło od dnia, gdy moja siostra, tuż po swoim ślubie, wyjechała z Wieśkiem do Krakowa. Miałam wtedy piętnaście lat, Renata była o osiem lat starsza. Nie rozumiałam, dlaczego uciekają, pozostawiając gości weselnych przed kościołem w atmosferze skandalu.

Ciotki i wujkowie przyszli do nas na skromny poczęstunek. Narzekali, ale co mogli zrobić? Renia i Wiesiek byli pełnoletni. Moi rodzice nie akceptowali tego związku. Rodzice Wieśka też, a wszystko dlatego, że obie matki od lat się nienawidziły. Nie potrafiły niczego uzgodnić w sprawie wesela i do końca walczyły, by do ślubu ich dzieci nie doszło.

Jednak Renia była w Wieśku zabujana, że hej! Pamiętam, jak o nim opowiadała. Nigdy źle, zawsze ciepło i serdecznie. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co to takiego miłość. Wpatrywałam się w radosną Renię i zastanawiałam się w duchu, czy poznam kiedyś kogoś, kto mnie tak pokocha.

– Wyjeżdżamy, bo tu nam żyć nie dadzą – usprawiedliwiała się przed ślubem. – Wiesiek rozkręci interes w Krakowie, damy sobie radę.

Kazałam mężowi przyglądać się kobietom

Nagły wyjazd młodej pary stał się dla sąsiadów sensacją. Długo o tym plotkowano. Zastanawiano się, jak nowożeńcy poradzą sobie, z czego będą żyć. Z Krakowa nie napływały żadne wieści. Renia nie telefonowała, nie przysyłała kartek na święta. Nie znaliśmy ich adresu zamieszkania. Martwiłam się tym szczególnie, gdy naszą mamę dopadła choroba.

Płakała, gdy mówiła:

– Nie wiedziałam, że to tak daleko zajdzie. Chciałabym jeszcze przed śmiercią z Renią porozmawiać. Pogodzić się…

Mimo starań, nie udało mi się odszukać siostry. Mama zmarła, a dwa lata później tato. Dałam ogłoszenie do prasy i radia. Wyemitowano komunikat, ale nie wiem, czy Renia go usłyszała. Nie była obecna na pogrzebie rodziców. W ciągu dziesięciu lat pomarli jej teściowie. Wiesiek także nie przyjechał na pogrzeb rodziców.

Bardzo żałowałam, że nie mam z siostrą kontaktu. Brakowało mi rozmów z nią. Szczególnie wtedy, gdy poznałam swojego przyszłego męża. Chciałam usłyszeć, co o nim myśli. Niestety, decyzję musiałam podjąć zupełnie sama. Wreszcie, po ponad rocznej znajomości pobraliśmy się i zamieszkaliśmy w domu po moich rodzicach. Ryszard jest kolejarzem, pracuje jako konduktor. Ilekroć wyruszał w trasę, prosiłam, by przyglądał się kobietom.

– Pamiętaj – szatynka, średniego wzrostu, ma dużo piegów na nosie i zielone oczy. Nad lewą brwią charakterystyczny pieprzyk… Masz przecież jej zdjęcie.

– Haniu, każesz mi patrzeć na inne kobiety? Pieprzyki nad ich brwiami oglądać? – żartował Rysio.

– Nie przekomarzaj się, tylko przyglądaj się uważnie! – upierałam się.

– Tak, będę patrzył uważnie… pod nogi – śmiał się, ale nigdy nie trafił na osobę podobną do Reni.

I oto teraz stał przede mną Wiesiek, mój szwagier. Poznałabym go wszędzie.

– Co z Renią? Przyjechała z tobą? – zapytałam, otrzepując z mąki drżące ręce.

– Nie ma jej tu, ona czuje się… nie najlepiej – powiedział ze smutkiem. – Prosi, żebyś ją odwiedziła. Tutaj napisała kilka słów – podał mi kopertę.

Rozerwałam ją niecierpliwym gestem.

„Haniu kochana, lekarze nie pozostawili mi żadnej nadziei… Mam niewiele czasu. Wiem, że piszę nie w porę i o wiele lat za późno, ale jeśli możesz, odwiedź mnie jeszcze przed świętami”.

– Gdzie ona jest? – zapytałam Wieśka.

– Dwie godziny drogi stąd, wieczorem cię odwiozę. Obiecuję.

Machnęłam ręką. Na wezwanie siostry rzuciłabym wszystko.

– Tylko nie przypalcie ciasta! – uściskałam córki. – Powiedzcie tacie, jak przyjdzie ze sklepu, że wrócę najszybciej jak się da.

Wybiegłam za szwagrem, wsiadłam do samochodu. Gdy ruszył, zapytałam:

– Jak się wam wiodło przez te lata?

– Mieliśmy dom pod Krakowem, ośrodek wypoczynkowy na Mazurach. Kiedy dwa lata temu przyszła choroba, sprzedałem ośrodek, by ratować Renię… Niestety, są przerzuty. Lekarze nie dają jej szans.

– A ty? Przecież są jeszcze zagraniczne kliniki! – podniosłam głos.

– Szukaliśmy ratunku także za granicą. Tamtejsi specjaliści przedłużyli życie Reni o kilka miesięcy.

– Jak ona się czuje? – spytałam przez łzy.

Szwagier pokręcił głową:

– Bardzo źle.

Zostałam przy niej całą noc

Serce waliło mi jak oszalałe, gdy Wiesiek prowadził mnie po szpitalnym korytarzu. Wskazał na drugie łóżko po prawej. Wstyd się przyznać, ale nie poznałam siostry. Jej ciemne włosy przecinały grube pasma siwizny, piegowaty nos okrywała maska tlenowa. Powieki z rzadka unosiły się, odkrywając jej zielone oczy. Oddychała z wielkim trudem…

Rozpłakałam się. Nie mogłam pogodzić się z tym, że dopiero teraz ją widzę. Wiesiek poprosił, żebym się uspokoiła, bo Renia potrzebuje jak najwięcej wsparcia, nadziei. Na łzy przyjdzie jeszcze czas.

Siedziałam przy niej do wieczora. Co jakiś czas Renia mocniej ściskała mi dłoń. Ciągle czekałam, aż przemówi, lecz ilekroć otwierała usta, zaraz je zamykała. Choroba była silniejsza.

– Jeśli przeżyje tę noc, to będzie cud – powiedział mi na korytarzu lekarz po wieczornym obchodzie.

Postanowiłam zostać przy siostrze. Zadzwoniłam do dzieci i uprzedziłam je. Zrozumiały, gdy powiedziałam, że ich ciocia jest umierająca. Mąż zapewnił, że dotrze do mnie nad ranem. Trwałam przy niej przez całą noc. Wsłuchana w jej oddech, uświadamiałam sobie, że oddycha coraz płyciej. 

Traciła świadomość na coraz dłużej. Gasła z każdą godziną. A ja cierpiałam, bo nie mogłam jej pomóc. Mogłam tylko trzymać ją za rękę i płakać. Renia zmarła we śnie, tuż przed świtem w Wielką Sobotę. Patrzyłam na jej bladą twarz, dając upust łzom…

Skonana wracałam z mężem do domu. Córki upiekły dwa ciasta i przygotowały koszyk ze święconką. A ja myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Bliscy doskonale to rozumieli i szanowali. Dwa dni po Wielkanocy odbył się pogrzeb Reni. Zapamiętałam grobowiec, w którym spoczęło jej ciało. Obiecałam sobie, że będę tu często przyjeżdżać.

Los jest okrutny. Dopiero teraz wiem, gdzie jest moja jedyna siostra.

Czytaj także:
„Żonę poślubiłem z powodu ciąży, a nie z miłości. Po 3 latach Patrycja oznajmiła mi, że zostawia nas i wyjeżdża do Niemiec”
„Myślałem, że zakochać się można tylko od pierwszego wejrzenia. Byłem ślepy. Przez 15 lat miałem pod nosem kobietę idealną”
„Tomek to obcesowy burak, który sypał uwagami na temat mojego wyglądu. Gdy mu się odcięłam, szefowa mnie zrugała”

Redakcja poleca

REKLAMA