Nie ożeniłem się z Patrycją z wielkiej miłości. Zrobiłem to, bo zaszła w ciążę. Zanim to się stało, spotkaliśmy się zalewie kilka razy. Nie byliśmy nawet parą. Ona była sama, ja akurat też, więc postanowiliśmy spędzić razem trochę czasu.
Gdy wyszła sprawa z tą ciążą, kumple radzili mi, bym zwiewał w siną dal, ale nie potrafiłem. Sumienie i przyzwoitość mi na to nie pozwalały. Mój ojciec zawsze powtarzał, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje czyny. A więc wziąłem. Chciałem, żeby moje dziecko urodziło się w pełnej rodzinie.
W takiej Warszawie to może nikt nie zwraca uwagi na takie rzeczy, ale u nas na pannę z brzuchem ciągle patrzy się krzywo. A i dziecko nie ma potem łatwego życia. Liczyłem też na to, że wszystko jakoś się ułoży. Słyszałem o ludziach, którzy pobrali się z rozsądku lub musu i z czasem zakochiwali się w sobie na zabój. Miałem nadzieję, że z nami będzie podobnie…
Niestety, moje nadzieje okazały się płonne
Kłóciliśmy się od pierwszego dnia małżeństwa. Prowodyrką była zawsze Patrycja. Nie to, żebym się chciał wybielić. Takie były po prostu fakty. Nie było dnia, by nie dała mi popalić.
Dostawało mi się dosłownie za wszystko. Od niedokręconej tubki z pastą do zębów począwszy, przez nierówno ustawione buty i koszulę rzuconą na krzesło, na niskich zarobkach skończywszy. To ostatnie szczególnie mnie bolało, bo harowałem jak wół od świtu do nocy i przynosiłem do domu całkiem niezłe pieniądze.
Na początku trzymałem nerwy na wodzy i starałem się łagodzić nastroje, bo kobiet w ciąży nie wolno denerwować, ale potem odpowiadałem pięknym za nadobne. Nie można przecież wiecznie udawać, że pada deszcz, gdy ktoś pluje ci jadem w twarz.
W tym nietrafionym związku udane było tylko jedno: nasza córeczka, Malwinka. To przez nią odkładałem decyzję o rozstaniu. Jednak gdy skończyła trzy lata, powiedziałem: dość. Przyzwoitość przyzwoitością, sumienie sumieniem, ale są pewne granice.
Poza tym nie chciałem, żeby mała wychowywała się w tak parszywej atmosferze. Córeczka rosła, sporo już rozumiała i często płakała, gdy widziała, jak na siebie wrzeszczymy. Trzeba było to przerwać. O pojednaniu czy nawet dogadaniu się dla dobra dziecka w ogóle nie było mowy, bo dzieliły nas lata świetlne. Pozostało tylko rozstanie.
– Załatwione! Zgadzam się! – usłyszałem
Dokładnie pamiętam dzień, w którym powiedziałem żonie o tym, że zamierzam się z nią rozwieść. Spodziewałem się wielkiej awantury albo histerii. Nawet się na to psychicznie przygotowałem, bo choć byłem przyzwyczajony do wrzasków, to sądziłem, że wybuch będzie gwałtowniejszy niż zwykle. Tymczasem…
– Masz rację, nasze małżeństwo to koszmar. Nie ma sensu, żebyśmy się dłużej męczyli – usłyszałem.
– Mówisz poważnie? – normalnie nie dowierzałem, że przyjęła wiadomość tak spokojnie.
– Oczywiście. Sama chciałam to zaproponować, ale skoro już zacząłeś, to mów dalej. Bo rozumiem, że wszystko sobie dokładnie przemyślałeś…
– Rzeczywiście… Na początek chcę, żebyś wiedziała, że nie zostawię cię samej z dzieckiem. Będę płacił alimenty i kupował Malwince różne potrzebne rzeczy. W zamian oczekuję właściwie tylko jednego: że pozwolisz mi się z nią widywać. I to nie na przykład dwa razy w miesiącu, ale znacznie częściej. Najchętniej wtedy, kiedy będę miał czas i ochotę. Chcę, żeby moja córka wiedziała, że choć nie mieszkam z wami, to bardzo ją kocham i o niej nie zapomniałem. No i moi rodzice liczą na to, że będą mogli zabierać wnusię do siebie. Wiesz, jak…
– Załatwione! Zgadzam się! – przerwała mi Patrycja.
– Naprawdę? – omal mi oczy nie wyszły z orbit, bo już mnie drugi raz mile zaskoczyła w tak krótkim czasie.
– Naprawdę. Ba, zgadzam się nawet na dużo, dużo więcej… – zawiesiła głos i nie wiem, dlaczego, ale w mojej głowie natychmiast zapaliło mi się światełko ostrzegawcze.
– Czyli na co? – spojrzałem na nią podejrzliwie.
– A na to, żebyś widywał Malwinkę codziennie. Chcę, żeby po rozwodzie zamieszkała z tobą! Mój adwokat złoży taki wniosek do sądu – wypaliła jak z armaty.
Zamurowało mnie. Na amen. Przez dłuższą chwilę nie mogłem wydusić z siebie nawet słowa.
Różnych rzeczy się spodziewałem po Patrycji, ale czegoś takiego nigdy!
– Zaraz, zaraz… Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem… Chcesz się pozbyć własnej córki? – wykrztusiłem, gdy już doszedłem do siebie.
– Pozbyć się? O czym ty mówisz? Przecież nie zamierzam oddać Malwinki do domu dziecka tylko pod opiekę kochającego tatusia. Mam rację? – wpatrywała się we mnie.
– Niby masz… Ale tak się nie robi… Co z ciebie za matka! Serca i sumienia nie masz? – zdenerwowałem się.
– No proszę, jaki oburzony! Kto by pomyślał! Jak mężczyzna odchodzi i zostawia dziecko, to wszystko jest w najlepszym porządku. A jak robi to kobieta, to zaraz trzeba ją na stosie spalić, bo to zło chodzące. Ciekawe dlaczego? Przecież rodzice mają wobec dziecka takie same prawa i obowiązki – odparowała.
– Teoretycznie tak, ale w praktyce sądy przyznają opiekę matce. Bo lepiej się zajmie… I w ogóle… – zamilkłem, bo zabrakło mi argumentów.
– Masz rację, przyznają. Ale zwykle wtedy, gdy rodzice walczą o dziecko. A ja nie zamierzam z tobą walczyć. Dobrowolnie oddam ci Malwinkę pod opiekę. Ba, zobowiążę się nawet do płacenia na nią alimentów…
– Tak? Ciekawe z czego? Przecież nawet nie pracujesz!
– Ale to się wkrótce zmieni. Koleżanka może mi załatwić pracę w Niemczech. Praktycznie od zaraz.
– Chcesz wyjechać za granicę?!
– A dlaczego nie? Tam mam przynajmniej szansę na godziwą płacę. Ale się nie martw, przyjadę na sprawę rozwodową. Nie chcę, żeby ciągnęła się miesiącami – odparła, a potem odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni przygotować kolację dla Malwinki.
Ona nie zasługuje, by mieć wpływ na życie córki
Na początku myślałem, że Patrycja tylko mnie straszy, chce się zemścić za to, że zamierzam od niej odejść. W głowie mi się nie mieściło, że chce wyjechać za granicę i zostawić dziecko pod moją opieką.
Kiedy więc poszła gotować tę kolację, nawet nie ruszyłem się z miejsca. Byłem pewien, że zaraz przyjdzie i przyzna, że to był głupi żart i wrócimy do poważnej rozmowy o rozwodzie. Ale skończył się ten dzień, potem minęły kolejne, a ona milczała. W końcu więc nie wytrzymałem.
– Słuchaj… Masz prawo być zła za to, co ostatnio powiedziałem. Ale dość już tych dąsów. Sama musisz przyznać, że nasze małżeństwo to fikcja. Wróćmy więc do rozmowy o rozwodzie… Tym razem na poważnie – zagadnąłem.
– Po co mamy wracać? Przecież wszystko ustaliliśmy! Nasza córka zostaje z tobą, ja zobowiązuję się do płacenia alimentów. Bo rozumiem, że z odwiedzinami nie będzie problemów. Nie będę wpadać zbyt często, bo z Niemiec to kawał drogi, ale raz, dwa razy w miesiącu na pewno się zjawię. Nie chcę, żeby Malwinka o mnie zapomniała – odparła.
Aż podskoczyłem.
– Czyli to nie był żart? – chciałem się jeszcze upewnić.
– Nie – pokręciła głową.
– Zobaczysz! Ludzie ci żyć nie dadzą! Będą cię wytykać palcami i wyzywać od wyrodnych matek! Ze wstydu pod ziemię się zapadniesz! – wrzasnąłem.
– Mam gdzieś ludzkie gadanie. Wytrzymałam, jak szeptali i drwili, że do ślubu z brzuchem idę, to teraz wytrzymam. A zresztą nie będę wysłuchiwać tych bzdur zbyt długo. Wkrótce wyjeżdżam – uśmiechnęła się złośliwie.
Byłem w szoku. Pięć razy szczypałem się w rękę, żeby sprawdzić, czy to nie koszmarny sen. Przecież to wszystko nie tak miało wyglądać! Kocham córeczkę nad życie, ale uważam, że po naszym rozwodzie powinna być z matką. Kiedy więc już nieco ochłonąłem, pojechałem do teściów.
– Wiecie, że Patrycja chce wyjechać do pracy za granicę? I zostawić dziecko? – krzyknąłem w progu.
– Wiemy – pokiwali głowami.
– I co zamierzacie z tym zrobić?
– Nic, bo niewiele możemy zrobić. Próbowaliśmy przemówić jej do rozumu. Tłumaczyliśmy, że nie ma prawa opuszczać Malwinki. Ale ona jest nieugięta – odezwała się teściowa.
– No właśnie… Nie przejęła się nawet wtedy, gdy powiedziałem, że ją wydziedziczę. Taka już jest, uparta. Jak sobie coś postanowi, to musi postawić na swoim. Jedyna nadzieja w tym, że jak już wyjedzie, to zatęskni za dzieckiem i wróci – dodał teść.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Wyprowadziłem się do rodziców, bo nie mogę patrzeć na Patrycję. Nie obchodzi mnie już też, co zamierza zrobić. Jeśli rzeczywiście wyjedzie, zajmę się Malwinką. Ale na rozprawie rozwodowej zażądam, żeby sąd ograniczył albo nawet odebrał jej prawa rodzicielskie. Nie chcę, żeby wtrącała się w wychowanie małej… Moim zdaniem na to nie zasługuje.
Czytaj także:
„Biologiczny ojciec porzucił mnie, gdy miałem 1,5 roku. To obcy człowiek, ale boli mnie, że jestem niechcianym dzieckiem”
„Miał 4 kobiety, które wiedziały o sobie i żadnej to nie przeszkadzało. W walentynki postanowił uwieść i mnie”
„Żonaty szef przez 3 lata wciskał mi kit, że zostawi dla mnie rodzinę. Zapewniał, że nie sypia z żoną. To z kim była w ciąży?”