Jako dzieci kłóciłyśmy się, wiadomo, jak to rodzeństwo, zwłaszcza że miałyśmy wspólny pokój, ba, spałyśmy w jednym łóżku.
Nigdy nie byłyśmy blisko
Wraz z dorastaniem nasze drogi zaczęły się rozchodzić, a między nami narastała niechęć, która przeszła w jawną wrogość. Unikałyśmy się jak ognia. Wizyty u mamy organizowałyśmy tak, by nie pojawiać się u niej jednocześnie, a jeśli już się spotkałyśmy, starałyśmy się ignorować, by nie sprowokować awantury i otwartej wojny.
Zastanawiałam się czasem, co takiego się zadziało, że nie możemy być normalnymi siostrami, które się sobie zwierzają, chodzą razem na zakupy, wymieniają się ubraniami i plotkami, doradzają sobie w sprawach facetów i dzieci. Dla nas to było nieosiągalne i nawet widząc grymas niechęci na twarzy mojej siostry przy kolejnym spotkaniu u matki, myślałam, że to jednak smutne.
Kiedy mama zmarła, niemal przestałyśmy się do siebie odzywać, choć mieszkałyśmy w tym samym mieście i miałyśmy dzieci w podobnym wieku. Nie liczę życzeń od święta przesyłanych na Facebooku. Poza tym kontakt był niemal zerowy. Aż pewnego dnia na komunikatorze zagadnął mnie jej mąż:
– Hej, szwagierka… Słuchaj, mam sprawę, chciałem kupić coś fajnego Marysi na urodziny. Wiesz, trzydzieści pięć lat. Macie coś ciekawego?
Pracowałam w salonie jubilerskim i często podpowiadałam znajomym, co ciekawego się u nas pojawiło albo zaraz pojawi, jakie mamy promocje, co jest modne w tym sezonie. Dlatego nie zdziwiło mnie to, że Jurek potrzebował porady w kwestii prezentu. Byłam zaskoczona, że chciał jej właśnie ode mnie. No nic, nie bawiąc się w jakieś dziecinne złośliwości, profesjonalnie podpowiedziałam mu, co mógłby kupić.
Trzy dni później zadzwonił mój telefon.
– Widziałam, że rozmawiałaś z Jurkiem! – zaczęła z pretensją w głosie Maryśka.
– Nie wiedziałam, że mam jakiś zakaz… – mruknęłam.
– A żebyś wiedziała! Nie umiałaś utrzymać przy sobie swojego męża, to zostaw cudzych w spokoju – odwarknęła.
– A teraz to przesadziłaś… – wycedziłam zła i urażona.
Fakt, że mój mąż rozwiódł się ze mną, a przy okazji także z naszą córką, bo poznał długonogą blondynkę, nie oznaczał, że w ramach jakieś chorej zemsty poluję na każdego faceta w zasięgu wzroku, zwłaszcza cudzego.
– Tak? To ty przesadziłaś! Masz nas zostawić w spokoju!
Męczyła mnie ta relacja
Rozłączyłam się. Ręce mi się trzęsły i do końca dnia w pracy byłam podenerwowana. Czułam się naprawdę źle i miałam dość takich relacji. Zostałyśmy we dwie, nasi rodzice nie żyli. Tata zmarł kilkanaście lat wcześniej, mama dwa lata temu. Nie miałyśmy bliższej rodziny, a pałałyśmy do siebie nienawiścią, coraz większą i większą. Gdy mnie oskarżyła o podrywanie swojego męża, aż chciałam to zrobić. Należała jej się nauczka.
– Nie rozumiem, dlaczego to takie pokręcone… – skarżyłam się terapeutce, do której chodziłam od półtora roku, czyli od kiedy zostałam samotną matką.
– A może któregoś dnia przyprowadziłabyś ją tutaj? Taka mała terapia grupowa. Może wspólnie uda nam się rozplątać ten supeł? Nie zostaniecie od razu najlepszymi psiapsiółkami, ale będziecie w stanie się tolerować, wyprostujecie te pokręcone relacje… Co ty na to?
Musiałam rzecz przemyśleć. Nie byłam pewna, czy Maryśka w ogóle zechce wziąć udział w czymś takim. Nie miałam pojęcia, czy ja będę zadowolona z efektu. Może lepiej dać sobie spokój? Z drugiej strony od kilku nocy śniła mi się mama, którą martwiły nasze chore stosunki. Wciąż powtarzała: „Oj, dziewczynki, dziewczynki, będziecie mieć tylko siebie, jak mnie zabraknie”.
Stanęłam przed lustrem i spojrzałam sobie w oczy. Lepiej żałować, że się starałam i nie wyszło, niż że w ogóle nic nie zrobiłam. Zadzwoniłam do siostry i przedstawiłam jej propozycję terapeutki. Zareagowała kpiącym prychnięciem i komentarzem, że skoro ja jestem psychiczna, to nie znaczy, że ona również. Okej, nie, to nie. Sumienie mam czyste. Spróbowałam. Nie czułam się na siłach dyskutować o moim stanie psychicznym; wystarczy, że mój był mąż nazywał mnie wariatką.
Chciała iść ze mną na terapię
Jakiś miesiąc później Maryśka zadzwoniła i zapytała:
– Ta terapia jest jeszcze aktualna?
Zdziwiłam się. Była taka stanowcza ostatnio, taka niemiła… Nie sądziłam, że może zmienić zdanie. Tymczasem nagle stała się chętna, choć ton jej głosu zdradzał wojownicze nastawienie. No, nic. Spróbujmy.
– Tak, aktualna. Jeśli masz czas, to w najbliższy czwartek idę tam na szesnastą.
Rzeczywiście się pojawiła. Stała przed wejściem i paliła papierosa.
– Cieszę się, że jesteś – powiedziałam i czułam, że mówię szczerze.
– Dobra, dobra. Zobaczymy, jak długo będziesz się tak cieszyć.
Siedziałyśmy w gabinecie, unikając swojego wzroku. Czułam się dziwnie. Niezręcznie. Maja, moja terapeutka, przyglądała się nam dłuższą chwilę bez słowa.
– Która z was jest starsza?
– Ona! – prychnęła Maryśka, wskazując na mnie głową.
No tak, była całe cztery lata młodsza. Kiedyś to było sporo, kiedyś to czyniło dużą różnicę. Ale teraz? Jednak ona nadal miała się za tę o wiele młodszą, ładniejszą, szczuplejszą. Wygraną.
– No to powiedzcie, co robiłyście jako dzieci. Wspólnie. Kiedy jeszcze nie było tej wrogości między wami.
Zaczęłam opowiadać. Powoli, z oporami, jakbym sama sobie wyrywała zęby, a potem coraz szybciej, jakbym chciała pozbyć się tych bolących wspomnień. O tym, że byłam niańką młodszej siostry, bo mama zajmowała się chorym obłożnie tatą. Że musiałam ją zabawiać, karmić, kłaść spać, ubierać, pilnować jej, kiedy wychodziłyśmy razem na dwór, a to były czasy, kiedy kilkulatki całymi stadami biegały po podwórku.
Miałam osiem lat i byłam aniołem stróżem mojej czteroletniej siostry. Tata leżał, a mama pracowała. Była wiecznie zmęczona, zestresowana i rozdrażniona. I polegała na mnie. Wierzyła, że zajmę się Maryśką, zadbam o smarkulę i ochronię ją, że będę jej małą mamusią. Zrzuciła na mnie swoje obowiązki. Miała sytuację, jaką miała, ale… Boże, byłam zdecydowanie za mała na tak dużą odpowiedzialność.
Zaczęłam więc odpychać od siebie siostrę, żeby pozbyć się ciężaru, który mnie przygniatał. Niestety, nie mogłam, a Maryśka rosła w poczuciu, że może zrobić wszystko albo nie robić nic, bo w razie czego to ja poniosę konsekwencje, to do mnie mama będzie mieć pretensje. Więc dbałam o jej lekcje, o to, by się nauczyła czytać, pisać, żeby wykuła na blachę tabliczkę mnożenia. Ona zaś wiedziała, że jeśli nie napisze wypracowania, to ja na szybko coś naskrobię za nią, przynajmniej na czwórkę, i narysuję obrazek na plastykę, i zrobię makietę wulkanu.
Kiedy odmawiałam, zawsze leciała na skargę do matki. Słowa „powiem mamie” wywoływały we mnie nerwowe tiki.
– Powiedz po prostu, że ci się nie chciało mną zajmować! Że mnie nienawidziłaś! Że chciałaś, żebym umarła! Sama mi to kiedyś powiedziałaś. Nigdy tego nie zapomnę!
Chciałam stamtąd uciec
Słysząc te zarzuty, mało się nie rozpłakałam. Miałam ochotę wyjść. To był jednak głupi pomysł. Będzie jeszcze gorzej, niż było. Teraz dałam mojej siostrze broń do ręki, broń w postaci mojej szczerości, uczuć, które wylały się ze mnie po tak długim czasie, które wyraziłam na głos.
– Masz syna, prawda? – spytała Maja.
Moja siostra potwierdziła tylko skinieniem głowy.
– Czy kazałabyś mu zajmować się młodszym bratem najpierw w domu, a potem przez pół dnia na podwórku, tak żeby wrócili dopiero na kolację?
– Nie, ja…! – Maryśka niemal zachłysnęła się powietrzem. – Jeszcze nie zwariowałam!
– A ona musiała to robić. Nie miała wyboru. Nim skończyła dziesięć lat, musiała być dorosła. Ty mogłaś się bawić, ona nie. Ty mogłaś celowo zapomnieć o pracy domowej, bo wiedziałaś, że ona ją zrobi, by nie zawieść matki i ojca. A ty…
Nagle maja zwróćiła się do mnie.
– Już rozumiesz, dlaczego nie wymagałaś od męża zbyt wiele? Dlaczego wzięłaś na siebie wszystkie obowiązki w domu, traktując go niejako jak drugie dziecko? Bo zostałaś tak wytresowana od małego. Ty byłaś tą odpowiedzialną, ty za wszystko ponosiłaś konsekwencje. Kiedy ona rozbiła kolano, ty dostałaś klapsa, że jej nie dopilnowałaś. Kiedy on wydał pół pensji na swoje przyjemności, to ty brałaś nadgodziny, żeby nie zabrakło na rachunki. Masz to wdrukowane. Do teraz.
– Ale… – Maryśka patrzyła na mnie niemal ze zgrozą. – Przecież od lat nie musi mnie tak pilnować! Wcale tego nie oczekuję.
– Tak, ale trudno się pozbyć wdrukowanych zachowań. A z drugiej strony zawsze chciała od tego uciec. I od ciebie. Powiedzieć: „Rób sobie, gówniaro, co chcesz, nie jestem twoją matką”. Bo nie miała beztroskiego dzieciństwa. Nie miała żadnych wakacji, nie mogła spokojnie wyjść do koleżanek czy zaprosić ich do siebie, bo wszędzie towarzyszył jej cień.
Terapeutka na chwilę zawiesiła głos, aby dotarło do nas to, co mówi.
– Ty też ją odpychasz, bo choć to wygodne mieć kogoś, na kogo zawsze możesz zrzucić winę i odpowiedzialność, to złości cię, że nie możesz sobie przypisać wszystkich zasług, gorzej, że powinnaś być nieustająco wdzięczna swojej siostrze za to, że tak naprawdę to ona cię wychowała. Podświadomie czujesz, że jest lepsza, silniejsza, mądrzejsza, że jest zagrożeniem dla ciebie, twojego małżeństwa, macierzyństwa…
Wyszłyśmy z gabinetu terapeutki, milcząc. I w milczeniu się rozstałyśmy. Musiałyśmy wiele przemyśleć, poukładać sobie w głowie to, co usłyszałyśmy.
Chciałam ją poznać
Nigdy nie uważałam, że w moim dzieciństwie i wczesnej młodości działo się coś niewłaściwego, i że mogłoby to tak bardzo rzutować na moje przyszłe, już dorosłe życie, na moje związki. Jako dziecku i nastolatce nie było mi lekko, ale nie śmiałabym protestować. To chyba normalne, że starsze rodzeństwo pomaga rodzicom w opiece nad młodszym.
Owszem, czułam się obciążona ponad siły, ale niewiele mogłam z tym zrobić. Bo niby co? Widziałam moją mamę, która po powrocie z pracy musiała zajmować się ciężko chorym mężem i domem, widziałam, jak przysypia w kuchni, robiąc obiad na następny dzień. Miałam jej dokładać zmartwień, buntując się? Nie miałam odwagi. Ani prawa, jak sądziłam. Byłam z moimi problemami sama. I teraz musiałam sama to wszystko przemyśleć.
Zajęło mi kilka tygodni, zanim sięgnęłam po telefon i wybrałam numer mojej siostry. Kiedy słuchałam sygnału, jeszcze nie wiedziałam, co jej powiem.
Kiedy odebrała, milczałam. Ona też. I tak siedziałyśmy, słuchając swoich oddechów. Po raz pierwszy od dawna nie przekrzykiwałyśmy się, nie kłóciłyśmy się, nie dogadywałyśmy sobie.
– Nie wiedziałam, że tak to wyglądało z twojej perspektywy – powiedziała w końcu cicho.
– Ja też nie wiedziałam, że tak to wyglądało z twojej.
– Mam wyrzuty sumienia, że to wpłynęło też na twoje małżeństwo…
– Niepotrzebnie. Do tanga trzeba dwojga. Ja się starałam za bardzo, on wcale.
To była pierwsza rozmowa, której nie zakończyłyśmy, wydzierając się na siebie. To jeszcze nie była przyjaźń… To na razie była jedynie jakaś nitka porozumienia, cieniutka i niezbyt mocna… Taki zaczątek więzi.
Poszłyśmy do Mai jeszcze raz, potem drugi, kolejny… Płakałyśmy i krzyczałyśmy, ale pojawiały się też uśmiechy. Zazwyczaj dopiero po burzy przychodzi cisza.
W tym roku po raz pierwszy spędziłyśmy razem święta. Choć moment łamania się opłatkiem był dziwny i niezręczny, to wtedy właśnie moja siostra wykonała pierwszy krok i przytuliła mnie mocno do siebie. Nie musiałyśmy nic więcej mówić. Wystarczył ten gest, dotyk, poczucie, że mamy siebie, że razem jesteśmy silniejsze.
Będziemy kontynuować terapię. Może nie regularnie, ale jeśli będziemy potrzebowały pomocy w wyjaśnieniu sobie niektórych rzeczy, na pewno odwiedzimy Maję.
Staramy się dużo rozmawiać, choćby na błahe tematy. Liczy się wymiana słów, myśli, wrażeń. Staramy się mówić o rodzicach tylko dobrze. Co nam da obwinianie ich za to, jak ułożyły się nasze relacje? Zwłaszcza że nie żyją i nie mogą się bronić ani przeprosić. Było, jak było. Przeszłości nie zmienimy…
Możemy natomiast kształtować naszą teraźniejszość i przyszłość. Nie wiem, jaka będzie ta przyszłość. Tego nie wie nikt. Mam nadzieję, że krok po kroku zbudujemy naszą relację od nowa.
Chciałabym poznać kobietę, którą jest moja siostra. Chcę mieć kontakt z jej dziećmi, bo w międzyczasie urodziła córeczkę, z jej mężem, który jest dobrym ojcem i sympatycznym szwagrem, i który swoim telefonem w sprawie prezentu przyczynił się do naszego pojednania. Chciałabym poznać ich z mężczyzną, który staje się dla mnie ważny. Planujemy wspólny wyjazd na wakacje, razem z dzieciakami i zwierzakami. Chcemy odpocząć i poznać się lepiej. To niezwykłe doświadczenie poznawać swoją siostrę jako dorosłą osobę, mimo że znało się ją jako dziecko.
Czytaj także:
„O siostrze bliźniaczce dowiedziałam się, gdy stanęła w drzwiach mojej pracy. Matka oddała ją do adopcji po urodzeniu”
„Obiecałam umierającej mamie, że zajmę się siostrą, ale nie dotrzymałam słowa. Jak się okazało, wyszło jej to na dobre”
„Pazerna siostra żyje jak królowa moim kosztem. Byłam naiwna i za dobra, a teraz nie mam nic. Ona zagarnęła wszystko”