„Przez swoją życzliwość wpadłem jak śliwka w kompot. Zamiast zaimponować sąsiadkom, stałem się... darmową niańką"

Mężczyzna został opiekunką fot. Adobe Stock, Irina Schmidt
„Jestem już w poważnym wieku i przez sekundę łudziłem się, że może młody człowiek ukłoni się pierwszy. Jednak on jako przedstawiciel pokolenia wychowywanego bezstresowo, nie odczuwał takiej potrzeby. Może to niemądre, ale podobne sytuacje zawsze psuły mi nastrój".
/ 16.12.2022 16:30
Mężczyzna został opiekunką fot. Adobe Stock, Irina Schmidt

–Witam panią – powiedziałem odruchowo, widząc kobietę wchodzącą rano do klatki w naszym bloku.

Spojrzała zaskoczona i odburknęła coś pod nosem. Najwyraźniej nie życzyła sobie żadnych kontaktów z obcymi. Uśmiechnąłem się więc, żeby ją ośmielić, i otworzyłem przed nią drzwi do windy. Wsiadła, ale patrzyła na mnie nieufnie przez cały czas, gdy kabina wspinała się w górę.

Wchodząc do windy, często spotykałem swoich sąsiadów. Kłanialiśmy się sobie, a czasem wymienialiśmy uwagi na temat pogody. Upływały lata, a my poznawaliśmy się coraz lepiej i wiedzieliśmy o sobie nieco więcej. Poza tym czas nieubłaganie robił swoje. Zaczęły się więc uprzejme pytania o zdrowie, potem o organy najbardziej narażone na zużycie…

– Jak tam wątroba, panie sąsiedzie? – zagadnąłem któregoś popołudnia sympatycznego brodacza z szóstego piętra, który poskarżył mi się kiedyś na dokuczliwe dolegliwości.

– Dziękuję, jeszcze własna – pochwalił się z dumą i pochylając się lekko w moją stronę, poinformował mnie:

– Na czwarte piętro wprowadzili się nowi. Nie kłaniają się nikomu – dodał jeszcze, gdy winda zatrzymała się na jego poziomie.

Wyjaśniło się więc, kim była nieznajoma, którą spotkałem rano, o czym niezwłocznie poinformowałem żonę. Dorota miała poważne problemy z rozróżnianiem mieszkańców bloku. Myliło jej się często, kto tu mieszka od dawna, a kto jest nowy… Zdarzało się nawet, że obawiała się wejść z kimś do klatki, bo wydawał jej się złoczyńcą, który tylko na nią dybie. Wolałem więc ją uprzedzić, by nie obawiała się niepotrzebnie.

Następnego dnia znów stanąłem oko w oko z nową sąsiadką. Tym razem na podwórku przed blokiem. Towarzyszył jej wysoki, ponury młodzian. Jestem już w poważnym wieku i przez sekundę łudziłem się, że może młody człowiek ukłoni się pierwszy. Jednak on jako przedstawiciel pokolenia wychowywanego bezstresowo, nie odczuwał takiej potrzeby. Może to niemądre, ale podobne sytuacje zawsze psuły mi nastrój.

„Czy teraz nie wypada już uczyć dzieci dobrych manier?” – pomyślałem, sięgając do kapelusza.

– Witam panią sąsiadkę – odezwałem się z uśmiechem, na co ta w odpowiedzi skinęła lekko głową. Uznałem to za pierwszy, mały sukces.

Znamy się od lat, chyba nawet lubimy

Mieszkańcy naszej klatki stanowili zasiedziałą gromadkę i rzadko zdarzało się, by ktoś się wyprowadzał. Do tak sensacyjnych wydarzeń dochodziło raz na kilka lat. Ostatnio jednak nastąpiło ożywienie i w ciągu jednego roku aż trzy rodziny zmieniły mieszkanie. Na ich miejsce zjawili się nowi lokatorzy, którzy swoim zachowaniem wyraźnie odróżniali się od nas.

Przede wszystkim trzymali się na dystans, jakby tylko na chwilę przyszli tu z wizytą. Ponury syn sąsiadki przez kilka kolejnych dni traktował mnie jako byt niewidzialny. W niczym mi to nie przeszkadzało, bo wiedziałem, że bez trudu można mnie dostrzec gołym okiem. Zresztą jego mama, czyli wspomniana nowa sąsiadka, widziała mnie doskonale i coraz łatwiej przychodziło jej odpowiadać na moje powitania.

Ten drobny fakt bardzo mnie cieszył. Uważam bowiem, że codzienna wymiana powitań przez osoby mieszkające w tym samym domu jest czymś tak oczywistym jak oddychanie. Niestety, nie wszyscy podzielają ten pogląd. Niebawem okazało się, że syn kobiety ma psa i wychodzi z nim na spacery.

„No, nie jest źle – pomyślałem. – Opiekuje się psiakiem, więc powinien być dobrym człowiekiem. Mimo że rzuca wokół wrogie spojrzenia…”. Wkrótce los poddał moją opinię poważnej próbie. Powoli człapałem właśnie do domu, dźwigając za żoną siatki z zakupami. Wsiedliśmy do windy. Gdy drzwi się niemal zatrzasnęły, dołączył do nas pies młodego sąsiada, a tuż po nim wskoczył zdyszany właściciel. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, pies zaatakował siatkę z wędliną. Bez trudu przegryzł cienki plastik i wyszarpnął ostrymi zębiskami całą porcję szynkowej, cudownie pachnącej i już pociętej na plasterki.

– Tylko nie moją szynkową! – jęknąłem. – Weź lepiej kabanosy mojej żony – zaproponowałem. – Widzę, że nie zmienisz zdania – dodałem, gdy kilkoma kłapnięciami szczęk pozbawił mnie kolacji i śniadania.

Młodzian złapał psa za obrożę, a że winda zatrzymała się właśnie na jego piętrze, pośpiesznie zrejterował, ciągnąc za sobą brytana, który jeszcze się oblizywał. Wydało mi się, że w spojrzeniu psa skierowanym do mnie zobaczyłem nieme podziękowanie. Puściłem do niego oko. Nie minęło pół godziny, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.

– Jeśli to kolejny kominiarz z kalendarzem, nie wpuszczaj! – ostrzegła mnie Dorota, lecz niepotrzebnie: za drzwiami stał młody sąsiad z małym pakunkiem w dłoni.

– Mama odkupiła wędlinę i kazała mi przynieść – wyjaśnił z niewyraźną miną.

– Naprawdę nie trzeba było… Ale bardzo dziękuję – powiedziałem, uśmiechając się przyjaźnie. – Może wejdzie pan dalej? – zaproponowałem.

Chłopak cofnął się speszony.

– Nie, nie… I przepraszam za psa! – rzucił, pędząc schodami na swoje piętro.

Przez dwa dni nie widziałem nikogo z jego rodziny, aż spotkałem chłopaka wracającego z psem z długiego spaceru.

– Jak tam brytan? – zagadnąłem.

– Nasz smakosz? – uśmiechnął się sąsiad. – A dziękuję, świetnie.

Uff, lody wreszcie zostały przełamane! Młodzian rozmawiał ze mną, żartował i nawet potrafił zdobyć się na uśmiech.

Mam przyszywanego wnuka i pieska…

Ledwo udało mi się oswoić i ucywilizować nowych sąsiadów, a na horyzoncie pojawili się kolejni. Od pamiętnego spotkania pieska z szynkową minęły zaledwie trzy miesiące, gdy młode małżeństwo z małym chłopcem wprowadziło się do M4 na trzecim piętrze.
Oni również nieufnie spoglądali na innych mieszkańców naszej klatki.

Szybko przystąpiłem więc do działania i przy pierwszej okazji (czyli lepszej pogodzie) zasiadłem na podwórkowej ławeczce. Rozłożywszy gazetę, zająłem się rozwiązywaniem krzyżówki. Wcześniej widziałem przez okno, że dziecko tych najnowszych popędziło do sklepu. „Chłopiec nie będzie tam przecież przesiadywał w nieskończoność, a wracając, musi przejść obok zajętej przeze mnie ławki” – pomyślałem przebiegle.

– Witam sąsiada! – odezwałem się do przedszkolaka, który dziarskim krokiem maszerował w stronę naszej klatki; niósł przed sobą największą butelkę coli, jaka jest dostępna w najbliższym sklepie.

Spojrzał na mnie zdziwiony. Najwyraźniej dopiero teraz uświadomił sobie, że jesteśmy sąsiadami, ale jeszcze nie wiedział, czy cieszyć się, czy smucić z tego powodu.

– Jak sądzisz, kolego, czy słonina to jest mięso ze słonia? – zagadnąłem chłopaczka z uśmiechem, udając, że właśnie szukam hasła do krzyżówki; starałem się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt.

Chciałem być życzliwy

Chłopiec zerknął na mnie badawczo, odwrócił się, zrobił jeszcze trzy kroki i znów spojrzał. Niewiele brakowało, by potknął się na schodku. Po chwili zniknął. Minęło kilka minut i najnowsza sąsiadka wypadła na podwórko w gorączkowym pośpiechu, za nią dreptał malec. Poczułem się nieswojo, bo ruszyła w moim kierunku.

Natychmiast wstałem i ukłoniłem się, odruchowo schylając głowę jak uczniak, który coś przeskrobał. W głębi ducha miałem nadzieję, że nie postawi mnie do kąta za zaczepianie jej dziecka.

– Jestem sąsiadem z najwyższego piętra – przedstawiłem się. – Jeśli chodzi o pani synka… – zacząłem.

– Słonina ze słonia? – spytała zdyszana i uśmiechnęła się. – Ja też lubię żartować, ale teraz bardzo się śpieszę, przepraszam. Wiem, że pan tu mieszka, i mam wielką prośbę. Nasza babcia chciała nam zrobić niespodziankę i przyjechała na osiedle. Niestety, wysiadła za wcześnie i zabłądziła. Muszę po nią pędzić. Mógłby pan popilnować Stasia? – spytała i nie czekając na odpowiedź, pobiegła dalej.

Skinąłem głową do Stasia, on odpowiedział uśmiechem, po czym zasiedliśmy na ławce, by poważnie porozmawiać o ostatnich wydarzeniach w jego przedszkolu. Od tamtego dnia coraz częściej się zdarza, że sąsiadka z trzeciego piętra dzwoni z prośbą, bym odebrał chłopca z przedszkola. Natomiast druga sąsiadka przyniosła mi elektryczną nianię.

– Wie pan, mąż często wyjeżdża, ja idę do pracy, syn do szkoły… Gdy będziemy wszyscy wychodzić, włączę nadajnik. Będzie pan sąsiad słyszał, co się u nas dzieje. Jeśli pies zacznie piszczeć albo wyć, proszę go wyprowadzić na spacer, dobrze? On jeszcze jest bardzo młody – wyjaśniła.

Czasem zastanawiam się, dlaczego dałem się wrobić w rolę zastępczego dziadka i opiekuna kudłatego psiaka. Przecież ja tylko chciałem nauczyć ludzi dobrych manier. Jednak nie narzekam. Stasio mnie lubi, pies sąsiadów na mój widok skacze z radości, a ja czuję, że jestem potrzebny.

Czytaj także:
„Sąsiedzi to pijacy i nieroby. Mnożą się jak króliki i zaniedbują dzieci. Ja byłbym dobrym ojcem, ale nie mogę nim być…”
„Nowi sąsiedzi zdołali uprzykrzyć życie całemu blokowi. Wzywali policję nawet do staruszek sadzących kwiaty na osiedlu"
„Żona i sąsiedzi uważają, że jestem bohaterem, bo obroniłem się przed napadem. Dobrze, że ich tam nie było…”

Redakcja poleca

REKLAMA