Nie chcę nawet myśleć, jak wyglądałoby dziś moje życie, gdyby nie wydarzył się tamten wypadek. Miałam wtedy trzydzieści dwa lata i sama wychowywałam pięcioletnią córkę, Milenkę. Ale nie poświęcałam jej zbyt wiele uwagi. Najważniejsza była dla mnie wtedy moja firma.
Od czasu burzliwego rozwodu z mężem rozwijałam ją ze zdwojoną siłą. Chciałam mu udowodnić, że świetnie sobie poradzę, że nie potrzebuję jego groszowych alimentów, przed którymi tak bardzo bronił się w sądzie. Że sama zapewnię sobie i dziecku godziwe życie.
Mój każdy dzień wyglądał tak samo
Zrywałam się o świcie, zwykle zmęczona, niewyspana, bo do drugiej w nocy siedziałam nad papierzyskami. Wpuszczałam krople do oczu, robiłam mocny makijaż, by ukryć ziemistą cerę i sińce pod oczami, wskakiwałam w elegancką garsonkę, wypijałam na stojąco kilka łyków czarnej kawy i z niecierpliwością spoglądałam na zegarek.
Czekałam na mamę, która zajmowała się Milenką. Gdy w końcu pojawiała się w drzwiach, natychmiast pędziłam do samochodu. Nie całowałam dziecka na pożegnanie, nie czekałam nawet, aż się obudzi. Nie mogłam. Kalendarz pękał w szwach: spotkania z klientami, skarbówka, wizyta w banku, u kontrahentów… Istne urwanie głowy!
Pędziłam jak szalona. Gdzieś tam w międzyczasie przypominałam sobie, że powinnam jeszcze porozmawiać z Milenką. Chwytałam więc za telefon i w biegu dzwoniłam do mamy. Gdy oddawała małej słuchawkę, jak zawsze pytałam, w co się bawiła, czy grzecznie zjadła obiadek, jaką bajkę obejrzała.
Gdy mała chciała mi coś jeszcze opowiedzieć, mówiłam, że jestem bardzo zajęta i muszę już kończyć. Ale jak wrócę, to porozmawiamy dłużej, pobawimy się, poczytamy bajki.
Nigdy nie dotrzymywałam słowa
Gdy docierałam do domu, ona już zwykle spała. Czasami zdarzało mi się wrócić wcześniej. Milenka była wtedy taka szczęśliwa. Przybiegała do mnie, tuliła się, opowiadała, co robiła z babcią, pokazywała rysunki, zasypywała mnie pytaniami. Ja tu marzyłam o tym, by choć przez chwilę posiedzieć w ciszy i spokoju, a ona startowała z tym swoim "dlaczego".
Potrafiła tak zapytać kilkadziesiąt razy. Potwornie mnie to denerwowało. Starałam się to ukryć, jakoś zapanować nad nerwami, ale nie bardzo mi to wychodziło. Odburkiwałam więc coś przez ramię albo wręcz odsuwałam ją od siebie. Mówiłam: nie teraz, córeczko, jestem bardzo zmęczona, daj spokój, później ci powiem…
Tyle że tego później najczęściej nie było. Bo jak już odsapnęłam, to musiałam zajrzeć jeszcze do dokumentów, podzwonić w kilka miejsc, wyjść na służbową kolację. I nawet nie zauważyłam, jak moje dziecko przestało się do mnie uśmiechać, cieszyć się na mój widok, a zaczęło schodzić mi z drogi…
Mama nie mogła na to spokojnie patrzeć
Zazwyczaj nie wtrącała się w moje życie, ale w tym wypadku nie wytrzymywała i próbowała przemówić mi do rozumu.
– Kasiu, krzywdzisz własne dziecko. Ono potrzebuje twojej miłości, zainteresowania, a nie twoich pieniędzy! Czy nie widzisz, że trzyma się od ciebie z daleka, bo nie chce ci przeszkadzać, boi się, że znowu je odrzucisz.Tak nie można! – grzmiała.
– Nie przesadzaj! Milenka doskonale wie, że ją kocham. Przecież jestem jej mamą! A przecież ktoś musi zarabiać na chleb. Samą miłością człowiek się nie naje – broniłam się.
– To prawda, ale trzeba zachować rozsądek, równowagę. Praca jest ważna, jednak trzeba też znaleźć czas na dom, a przede wszystkim na dziecko. Ono jest najważniejsze! Pamiętaj, czasu nie cofniesz, a straconych chwil nie nadrobisz – nie poddawała się.
– Mamo, błagam cię, przestań wreszcie marudzić. I skończmy już ten temat, bo nie wiesz, o czym mówisz! – ucinałam rozmowę.
Drażniło mnie, że próbuje mnie pouczać. Przez całe życie pracowała na państwowej posadzie, po osiem godzin dziennie i nie miała pojęcia, jak trudno jest w dzisiejszych czasach prowadzić własny biznes, zdobyć klientów, utrzymać się na rynku. Dalej więc pracowałam od świtu do nocy, wypruwałam sobie żyły i tłumaczyłam sobie, że kiedyś wynagrodzę to córce. Ależ byłam głupia!
Otrzeźwienie przyszło dwa lata temu
Od rana siedziałam w firmie na ważnym spotkaniu z klientami. Dwoiłam się i troiłam, a oni ciągle mieli jakieś "ale". Byłam coraz bardziej zdenerwowana i zniechęcona. W pewnym momencie do gabinetu weszła moja asystentka. Była czymś bardzo poruszona.
– O co chodzi? Przecież mówiłam, żeby mi nie przeszkadzać! – warknęłam.
– Mam na linii twoją mamę. Mówi, że masz chyba wyłączoną komórkę – zająknęła się.
– To dlatego mi przerywasz? Powiedz, mamie, że jak znajdę chwilę, to oddzwonię – rzuciłam zniecierpliwiona.
– Ale to nie może czekać… Milenka miała wypadek … – powiedziała.
Nie zastanawiając się nawet sekundy, wybiegłam z gabinetu i podniosłam słuchawkę…
Nie pamiętam dokładnie, jak dotarłam do szpitala. Przez całą drogę myślałam tylko o tym, co się stało. Nie znałam szczegółów wypadku, nie wiedziałam, jakie córeczka ma obrażenia. Mama była tak roztrzęsiona, że prawie nie mogła mówić.
Wykrztusiła tylko, że potrącił ją samochód, że widziała krew… I że kiedy zabierano ją do karetki, lekarz krzyknął do kierowcy, że musi się bardzo spieszyć…
Byłam przerażona
Jak szalona biegłam po szpitalnych korytarzach, szukając oddziału, na który przywieziono moje dziecko. Wreszcie zobaczyłam mamę. Siedziała na ławce, zapłakana. Gdy mnie ujrzała, rzuciła mi się w ramiona.
– To nie moja wina. Szłyśmy po pasach, było zielone… I wtedy on nagle ruszył zza zakrętu. To był moment. Nic nie mogłam zrobić… – łkała.
– Mamo, to teraz nieważne. Co z Milenką? – zapytałam przez ściśnięte gardło.
– Żyje! Jest na sali operacyjnej. Pielęgniarka powiedziała, że trzeba czekać – odparła.
Siedziałyśmy na korytarzu trzy godziny. Wpatrywałam się jak zaczarowana w drzwi sali operacyjnej i myślałam, myślałam, myślałam. Ale tym razem nie o pracy. O córeczce. I o tym, jaką jestem matką. Nie zastanawiałam się nad tym od lat… Nie były to wesołe myśli.
Nagle uświadomiłam sobie, jaki błąd popełniłam
Zamiast cieszyć się Milenką, opiekować się nią, być obok, kiedy mnie potrzebowała, goniłam za pieniędzmi, nowymi klientami, sukcesami. Tłumacząc sobie, że to konieczne, że kiedyś znajdę dla niej czas, zdążę z nią porozmawiać, pójść do kina, na łyżwy.
A teraz mogło się okazać, że jednak nie zdążę… Bo nie będzie jej na tym świecie. Na samą myśl o tym pękało mi serce. Odwróciłam się do mamy.
– Wiesz, miałaś rację. Milenka jest dla mnie najważniejsza. I chcę jej to pokazać. Tylko nie wiem, czy… – rozpłakałam się.
– Ciii… To dzielna, waleczna dziewczynka. Ma to po tobie. Łatwo się nie podda. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – przytuliła mnie.
Rzeczywiście było dobrze
Okazało się, że obrażenia Milenki nie były aż tak poważne, jak się na początku wydawało.
– Wszystko pięknie pozszywaliśmy, poskładaliśmy. Do wesela się zagoi. A na razie pacjentka musi się porządnie wyspać – powiedział z uśmiechem lekarz.
Z radości zaczęłam skakać po korytarzu. Zrozumiałam, że dostałam od losu drugą szansę. I nie mogę jej zmarnować.
Nie będę czarować. Nie rzuciłam pracy. Nadal mam swoją firmę, a mama pomaga mi w opiece nad córeczką. Ale już nie gonię jak wcześniej. Teraz to ja robię Milence śniadanie, popołudniami pomagam jej odrabiać lekcje, zaś wieczorami czytamy książeczki.
Często gdzieś razem wychodzimy, dużo rozmawiamy. Jak to powtarzała mi kiedyś mama? Trzeba pracować, ale trzeba też znaleźć czas dla dziecka. Żałuję, że zrozumiałam to dopiero wtedy, gdy omal go nie utraciłam.
Czytaj także:
„Przez 30 lat myślałem, że matka się mnie wyrzekła. Gdy odkryłem, że to ojciec nas bezczelnie izoluje, było już za późno”
„Usłyszałam, że wybrałam sobie pracę, w której kobieta nie da rady. Chciałam udowodnić, że się mylą”
„Kumple myśleli, że skoro wstąpiłem do policji, to po znajomości wyciągnę ich cztery litery z tarapatów. Co za tupet”