Kiedy podjąłem decyzję, że zostanę policjantem, w ogóle nie zastanawiałem się nad konsekwencjami takiego posunięcia. Właściwie to w ogóle nie myślałem, czy to dobry pomysł czy nie – po prostu, dowiedziałem się, że są dofinansowania z gminy na kurs, że jak go ukończę, to na pewno będę miał pracę, i tyle.
W naszej okolicy praca to towar deficytowy. A że ja już od kilku lat osobiście to odczuwałem, więc po prostu skorzystałem z okazji.
Oczywiście, najpierw musiałem dostać się na ten kurs
Okazało się, że trzeba zdać egzamin, przejść test psychologiczny, fizyczny, badania lekarskie. Prawdę mówiąc, nie wiem, jakim cudem udało mi się przez to wszystko przebrnąć za pierwszym razem!
No, a potem na pół roku wyjechałem pod Warszawę, na szkolenie.
Oczywiście, nie siedziałem tam cały czas, weekendy miałem zazwyczaj wolne i wtedy przyjeżdżałem do domu. Za każdym razem koledzy mi dokuczali, ale podejrzewałem, że to była zwyczajna zazdrość – bo ja chodziłem do szkoły i w perspektywie miałem pracę, a oni co?
Czasem coś zarobili, dorywczo i na ogół na czarno. Więc mi dogryzali, przezywając od psów i smerfów. Chociaż z drugiej strony, jak już popiliśmy, to mówili, że dobrze będzie mieć swojego na komendzie. Pewnie powinno dać mi to do myślenia, ale nie dało.
Skończyłem kurs i, tak jak mi wcześniej obiecano, dostałem pracę na posterunku w najbliższym miasteczku. Oczywiście, jako młody funkcjonariusz, otrzymywałem najgorsze dyżury, miałem najwięcej roboty – w tym papierkowej – i najniższą pensję. Ale przynajmniej stałą!
A moja mama się cieszyła, że i poważanie u ludzi mam
No, z tym poważaniem to już było nieco gorzej. Bo owszem, każdy we wsi był zadowolony, że swojego w mundurze mają. Bezpieczniej będzie – mówili.
– Teraz, jak gliniarz na miejscu, to od razu wszyscy we wsi pewniej się czują – mój tata, dumny ze mnie, nieraz mi opowiadał, co ludzie gadają. – Że to niby teraz nie strach na drogę po nocy wyjść.
Prawdę mówiąc, strachu to nigdy specjalnie nie było. Wszyscy wszystkich znają, więc żadnych napadów czy gwałtów u nas nigdy nie było i nie ma. Za to bijatyki – owszem. I jakoś nie zauważyłem, żeby statystyki w tej kwestii się zmieniły. Za to stosunek ludzi do mnie – bardzo. Tyle że nie w ten sposób, jak oczekiwałem.
Jak który narozrabia, od razu wie, gdzie iść. Pierwszy raz odczułem to jakoś miesiąc po rozpoczęciu pracy. Akurat wróciłem z dyżuru, jak przyleciał do mnie Piotrek, kumpel mieszkający po sąsiedzku.
– Prawko mi zabrali – powiedział, siadając w kuchni przy stole. – Cholera, piwko jedno wypiłem, a tu masz – zaczaili się zaraz przy lesie, jak się do nas od krajowej wjeżdża i kazali dmuchać.
– A mało razy ci matka mówiła, żebyś po pijaku nie jeździł?! – moja mama oczywiście od razu to skomentowała. Przyjaźniła się z mamą Piotrka, i nieraz słyszała jej wyrzekania na syna.
– Pani Zosiu, jakie po pijaku, mówię, jedno piwko – Piotrek na znak prawdomówności grzmotnął się pięścią w piersi. – Ale oni za nic słuchać nie chcieli. Jeszcze wezwaniem na kolegium grozili!
– No, takie jest prawo – wzruszyłem ramionami. – Pewnie z pół promila miałeś, nie? – zapytałem, szczerze wątpiąc w to „jedno” piwko.
– Noo – przyznał niechętnie. – Miałem. Ale nie więcej! Jak pragnę zdrowia, to naprawdę jedno piwko było! Słuchaj, pomóż człowiekowi.
– Ale co ja mogę? – zdziwiłem się.
– No, to twoi byli, z powiatowego. Pogadałbyś z nimi, żeby oddali, zapomnieli o sprawie, kumplowi chyba nie odmówią?
– Zgłupiałeś?! – aż mnie podniosło zza tego stołu. – Przecież to od razu do systemu idzie!
– E, u nas do systemu? – Piotrek pokręcił głową z niedowierzaniem. – Daj spokój, pomóż mi, bądź człowiekiem.
– Słuchaj stary, jazda po pijaku to przestępstwo – powiedziałem. – A poza tym, chłopaki pewnie już wczoraj spisali protokół przejęcia auta, jest w systemie. Nie ma opcji.
Piotrek wyszedł ode mnie obrażony
Był święcie przekonany, że mu po prostu nie chcę pomóc. Chyba niecały tydzień później, w niedzielę to było, zapukał do nas pan Antonii, ojciec Radka. Wpuściłem go i zawołałem ojca przekonany, że to gość do niego.
– Ale nie, Grzesiu, ja do ciebie, po prośbie przyszedłem – pan Antonii był wyraźnie przejęty.
Zaprosiłem go do kuchni, zaciekawiony, czego może chcieć ode mnie jeden z najlepszych gospodarzy we wsi? Okazało się, że poprzedniego dnia jego syn wdał się w bijatykę. Oczywiście, też po pijaku, bo u nas w weekend to norma.
Tyle że tym razem chłopaki się nieźle potłukli, jednego do szpitala trzeba było wieść. Coś tam nawet słyszałem, bo takie rzeczy szybko się po wsi rozchodzą.
– No i Radka zatrzymali, chcą go za pobicie sądzić – zakończył swoją opowieść pan Antoni. – A on się teraz o pracę stara, niekarany musi być. Jak go skażą, roboty nie dostanie i co z nim dalej będzie? Wiesz przecież, że do butelki zaglądać lubi, ta praca to dla niego jedyna nadzieja.
Fakt, Radka znałem dobrze, moczymorda z niego jest niezła. No, żal chłopaka, bo już sama perspektywa pracy to rzadkość! Powiedziałem, że zobaczę, co się da zrobić.
No i słowa dotrzymałem
Pogadałem z chłopakami na posterunku, wytłumaczyłem, w czym rzecz. U komendanta nawet w tej sprawie byłem.
– Jak nie wpłynie oskarżenie, to można mu darować – podrapał się po głowie. – Ale jak wpłynie, to ja już władny nie będę.
– Nie wpłynie, swojego pobili, pogada się z nim – obiecałem. – Sprawa się nie wyda. Dzięki.
Pan Antoni o mało się nie popłakał z radości, a Radek musiał mi przy kumplach i ojcu przysiąść, że będzie uważał, bo głowę dałem za niego.
– Czuj się, jakbyś miał wyrok w zawiasach – ostrzegłem go. – Drugi raz cię nie wybronię, a i smrodu mi narobisz!
Od tego momentu nie miałem spokoju we wsi
Co chwilę ktoś do mnie przychodził, prosząc o pomoc. Najczęściej właśnie w sprawach za pobicie. U nas to do swoich policji nie wzywali, ale jak chłopaki na „występach” byli, w sąsiedniej wsi, to tam się z nimi nie patyczkowano – od razu do radiowozu i spisywani byli.
Co prawda, okoliczni policjanci szybko się połapali, którzy są z mojej wsi i coraz częściej dzwonili do mnie podczas interwencji i pytali, co mają zrobić z zatrzymanym.
– Puść, swój chłopak, jutro z nim pogadam – mówiłem zazwyczaj. – Postrasz go tylko, niech wie, że na wyjeździe ma być grzeczny.
Policjanci też na tym korzystali. Po pierwsze, do takiego jednego z drugim zawsze następnego dnia przyjeżdżał „uratowany” delikwent i przywoził coś w podziękowaniu. Ja, rzecz jasna, też dostawałem flaszkę… No, a poza tym chłopaki z innych posterunków i wsi dobrze wiedzieli, że w razie czego ja też się w taki sam sposób odwdzięczę, gdy ich znajomi wpadną w tarapaty…
Proceder kwitnie, w naszym rejonie jest zgłaszanych niewiele bijatyk czy rozrób, za kierownicą sami trzeźwi kierowcy. Tyle że ja się nie najlepiej z tym czuję. Nie chodzi o to, że jestem taki praworządny i nagle jako stróż prawa mam potrzebę nawracania społeczeństwa na jedyną, słuszną drogę. Ale...
Tak być nie powinno, lecz co ja mogę zrobić?
Po pierwsze zdaję sobie sprawę, że naruszam prawo i to się może wydać. A wtedy stracę pracę, dostanę zakaz wykonywania zawodu i kto wie – może nawet stanę przed sądem? W końcu ukrywając przestępstwo – a to przecież robię – staję się współwinnym, nie? Po drugie nie tak wyobrażałem sobie pracę policjanta.
Co ze mnie za gliniarz, który przymyka oczy na łamanie prawa? Sam tracę do siebie szacunek. Biorę łapówki, bo tak to trzeba nazwać, i zamiast dawać przykład, robię tak, jak nie powinno się robić.
Mama wciąż powtarza, że ludzie mnie poważają i że jest szczęśliwa, że jej syn cieszy się takim szacunkiem.
– Zanim poszedłeś do policji, bałam się, że stoczysz się, jak twoi kumple – przyznała kiedyś. – Przecież i ty piłeś! Ale teraz dumna jestem z ciebie, synu!
Niestety, ja nie mogę tego o sobie powiedzieć…
Czytaj także:
„Jestem Zosią Samosią, nikogo do szczęścia nie potrzebuję. Gdy ktoś zechce moje serce, musi je zdobyć jak K2”
„Podstarzały amant całkowicie zawrócił mi w głowie. Do tego stopnia, że oddałam mu prawie wszystkie swoje oszczędności”
„Może i jestem zołzą, ale nie puszczę syna na nockę z kumplami. Mąż mówi, że przesadzam, ale to przecież jeszcze dziecko”